Jak każdego dnia wstałem czesnym rankiem przed dziewiątą. Wydawało mi się, ze to będzie piękny dzień. Miałem doskonały humor, bo przejąłem go od mego dziada Władysława, którego zegar stary wystukał pełną godzinę melodią "Poloneza trzeciego maja". W tym samym czasie weszła do pokoju Marta, która przyniosła na srebrzystej tacce śniadanko dla mnie. Ale niestety nie mogłem go spożyć, gdyż wyładowało na starej pościeli haftowanej przez ma babkę Zosię. Pokojówka wystraszyła się i próbowała coś zrobić, ale jeszcze bardziej nabroiła. Na marmurowa podłogę gruchnęła taca i rozbiły się z hukiem talerze i filiżanki, część narodowej zastawy.

Och zgrozo!! Dzbanek z porcelany miśnieńskiej wylał się wraz z zawartością na dywan mojego pradziada, wielki i puszysty a dzbanuszek się potłukł. Byłem tak zdenerwowany, że straciłem mój dobry poranny humor, a przede mną było do załatwienia wiele interesów. Na dziesiątą umówiłem się z hrabim Potockim, zaś mój zarządca oczekiwał mnie w kancelarii. W czasie obiadu miałem spotkanie z wieloma znakomitymi gośćmi, m.in. księciem Janem Wiśniowieckim i księżną, którzy mieli u mnie gościć wraz ze swoim dworem. Natomiast nadchodziła już godzina dziesiąta piętnaście, zaś ja wciąż nie byłem ubrany i ciągle przeklinałem poranek. Nawymyślałem tez mojej służącej od niezdarnych pokracznych kobiet i nie chciałem jej widzieć na oczy. Ona popłakała się i wybiegła. Wykonałem telefon do Jana i nakazałem mu aby przyniósł moje najelegantsze ubranie. Po czym poszedłem do mej kancelarii. Widziałem jak służba uwija się przy porach obowiązkach. Rezydentka nie młoda już kontrolowała ich pracę. Krzyczała i brzęczała kluczami. W pospiechu i zdenerwowaniu udałem się pędem do mojego Bartłomieja Potockiego i nawet nie zdążyłem zauważyć jak szybko zbliżyło się południe. Zdenerwowałem się kiedy okazało się że nie wysłano powozów po moich gości, wiec poleciłem Janowi aby to jak najszybciej uczynił. Nim na zegarze wybiła czternasta godzina już wszyscy goście siedzieli przy stole suto zastawionym. Po obiedzie wszyscy poszli do bawialni, gdzie co wieczór spotykało się elitarne towarzystwo. Najstarsi z rodu zabawiali się gra w mariasza, natomiast Wincenty i Stanisław, którzy byli moimi synami grali w wanta wraz z dziećmi hrabiego, czyli z Konstantynem i Zygmuntem. Rezydent mój bawił damy czytaniem utworów Kochanowskiego. W pewnym momencie powołaliśmy się na zdolności wokalne hrabiny Potockiej i poprosiliśmy ja o zaśpiewanie jakiejś pieśni. Przygrywała jej na pianinie moja córa Elżbieta a na skrzypcach Maciej. Spędziliśmy bardzo miło ten wieczorek, w radosnej atmosferze, przy skwarze kominka, a ja przemyśliwałem miniony dzionek. Ciągle męczył mnie fakt, iż nie dokończyłem sprawy dość ważnej i jak źle zachowałem się w stosunku do mej służącej Marty. Jej rodzice byli bardzo chorzy wiec poleciłem janowi aby do niej pojechał i zawiózł jej poczęstunek a także moje wielkie przeprosiny z prośba o powrót do pracy na dworku. Kiedy wrócił, goście podziwiali moją oranżerie - będącą chlubą mej małżonki Małgorzaty. Jan poinformował mnie, ze mój gest w stosunku do Marty bardzo ja poruszył i z chęcią przyjęła podarunki. Po meczącym dniu poszedłem spać aby odpocząć. W momencie gdy pisze ten pamiętnik, w moim domu panuje wyjątkowa, niczym nie zmącona cisza. Gdzieś daleko słyszałem chrapanie hrabiego. Zacząłem coraz bardziej być śpiący wiec postanowiłem mu potowarzyszyć, bo już naprawdę sen mnie zmorzył.

W ten sposób dzień się zakończył

sobota, 18 lipca roku pańskiego 1794.