"Pan Tadeusz" napisany przez Adama Mickiewicza to chyba jedyny utwór w polskiej literaturze, który jest tak rozpoznawalny przez większość Polaków. Jestem święcie przekonany, że nie ma Polaka, który nie znał by tego tytułu, nie ma też takiego, który nie wiedziałby, o czym ta książka jest, gdyż nawet, jeśli jej nie czytał to zna jej treść. Dużo osób zapewne czytając ten epos utożsamiało się z którymś z głównych bohaterów, dziewczęta marzyły o losie Zosi a chłopcy podziwiali wdzięk i inteligencję Tadeusza. "Pan Tadeusz" jest swoistym arcydziełem, który swoją i ideologią zachwycił nie tylko pokolenie romantyków, ale i w dwudziestym pierwszym wieku jest aktualny i poczytny, ma duże grono wielbicieli wśród młodszych i starszych, kobiet i mężczyzn. Zachował swój specyficzny klimat i nastrój, wzrusza i śmieszy, czyli wywołuje emocje, co świadczy o tym, że jego tematyka jest nadal na czasie. Teraz okazuje się, że epos Mickiewicza pojawi się przed nami w innej formie, otóż Andrzej Wajda podjął się zadania, które do tej pory przewyższało wszystkich innych reżyserów- ekranizacji, próby przeniesienia obrazu świata przedstawionego stworzonego przez Mickiewicza w literaturze do filmu, świata rządzącego się innymi prawami i możliwościami. Dla Polaków to szansa przypomnienia sobie treści zawartych w eposie i zobaczenia, jak to dzieło wyjdzie w realizacji filmowej.
Jestem pewien, że była to najbardziej pożądana adaptacja ostatnich lat oczywiście, zwłaszcza dla polskiej publiczności. Każdy Polak był ciekawy tego, w jaki sposób poradził sobie z wyzwaniem reżyser, jak uda mu się przemienić literaturę w film, czy ten klimat, który stworzył Mickiewicz uda się odtworzyć na dużym ekranie. Już teraz muszę zaznaczyć, że ekranizacja jest według mnie dobra i sam autor "Pana Tadeusza" powinien z niej być zadowolony. Pisząc jednak recenzję trzeba bardziej dogłębnie przeanalizować dzieło, o którym się opowiada, a żeby to zrobić w dość obiektywny sposób, to trzeba przy swej analizie odrzucić na bok całą propagandę i kampanię reklamową, jaka się przy premierze danego dzieła narodziła, a trzeba przyznać, że Wajdowski "Pan Tadeusz" miał dosyć duży potencjał w tej tematyce.
Premiera została zaplanowana na październik, podniecenie wszystkich wielbicieli mickiewiczowskiego eposu osiągnęła apogeum, wszyscy czekali na wyjście do kina i na to, by na własne oczy przekonać się, co z tego całego pomysłu wyszło. Mówię na własne oczy, gdyż oczywiście spekulacje i kontrowersje na temat tej adaptacji zrodziły się jeszcze przed tym, jak tę ekranizację miało się okazję obejrzeć w kinach. Ja również czekałem na dzień, na który udało mi się wykupić bilety i czekałem na niego z niecierpliwością, chciałem zobaczyć obraz filmowy oparty na polskim eposie wszechczasów, przeżywać na nowo treści zawarte w "Panu Tadeuszu" i zapamiętać ten obraz na długi czas.
W dniu 22 października w szkole nie miałem zajęć, gdyż razem z moją i kilku innymi klasami z naszego liceum wybraliśmy się pod czujnym okiem polonistów i historyków do jednego z krakowskich kin "starego pokroju" Kijowa, by wspólnie obejrzeć ekranizację tego dzieła. Seans poprzedzało krótkie przemówienie naszego dyrektora, pana Pietrasa, który przypomniał nam, że debiutująca w tym wielkim przedsięwzięciu Alicja Bachleda Curuś uczyła się właśnie w naszym- V Liceum Ogólnokształcącym w Krakowie, i że on i cała dyrekcja jest dumny z sukcesów, jaki osiągnęła, z tego, że do współpracy zaprosił ją sam Andrzej Wajda. Do tego dołączył jeszcze kilka słów na temat potrzeby realizowania swoich marzeń i upartego dążenia do celu, by coś osiągnąć, by spełnić się. Ponadto Alicja była osobiście obecna podczas tego seansu, została nagrodzona oklaskami jeszcze przed jego rozpoczęciem i sama poprosiła nas tylko o cierpliwość i wyrozumiałość w czasie oglądania i ewentualnego wybaczenia jej uchybień, jakich mogła się dopuścić na ekranie, gdyż jak pan Pietras podkreślił jest to jej wielki debiut w filmie.
Może nasunąć się refleksja, że po takiej reklamie i już rozgorzałych dyskusjach czasem trudno zachować wyrozumiałość i obiektywizm. Nasza rówieśniczka poprzez tą rolę urosła do rangi dużej gwiazdy, jej życie stało się życiem publicznym i upływa na udzielaniu wywiadów i pojawianiu się na kolejnych konferencjach prasowych. O tym, ile szumu wywołała ta ekranizacja może zaświadczać fakt, że sam Wajda prawie się rozchorował a Linda uprzejmie prosił wścibskich i dociekliwych dziennikarzy o zachowanie umiaru w swoich pytaniach i oddzielenie tych właściwych od totalnie głupich. Można by się zastanowić, czy cały szum, jaki powstał wokół tej ekranizacji nie jest pewnym zaprzeczeniem ideologii "Pana Tadeusza", z którego wynika, ze podstawową wartością dla społeczeństwa jest zgoda i solidarność?!
Mimo, że kampania reklamowa dotycząca tego filmu była słuszna, a bilbordy, które pojawiły się w całej Polsce odzwierciedlały to, co można zobaczyć w kinie podczas seansu, to jednak można odnieść wrażenie, że Wajda nieco pobieżnie potraktował te najistotniejsze wartości eposu mickiewiczowskiego, bardziej skupił swoją uwagę na zewnętrzności osób i miejsc odmalowanych przez poetę w literackim pierwowzorem niż tych treściach głębszych, ideologii zawartej w dziele. Widać też, że sam reżyser bardzo przeżywał swoją pracę nad tym przedsięwzięciem i niezbyt chętnie udziela na jej temat wywiadów, a często jego wypowiedzi zamieniają się w pewnego rodzaju spowiedź kogoś, kto potulnie oczekuje na pokutę i wyrok. Obraz jest ponad dwugodzinnym okresem wartkiej i dynamicznej akcji z romansami i barwnymi przygodami na czele, podczas których czas mija szybko a widz raczej nie jest znużony. Pewnie wielu ludzi po wyjściu z kina stawiało sobie pytanie o to, gdzie znajduje się to piękne mickiewiczowskie Soplicowo, w którym czas się zatrzymał i w którym żyje się tak dobrze, wręcz sielankowo, i spokojnie?!
Film jest wyreżyserowany przez Andrzeja Wdaję, a więc wielkiego specjalistę w tej branży, którego sława wykracza daleko poza granice naszego kraju. Jest on "autorem" takich obrazów, jak: "Człowiek z marmuru", "Popiół i Diament", "Ziemia Obiecana", "Panny z Wilka", "Panna Nikt"" czy też wielkiego i sławnego filmu pod tytułem: "Człowiek z żelaza", który został uhonorowany nawet na prestiżowym festiwalu w Cannes, na którego gali Wajda został obdarzony statuetką Złotej Palmy w 1981 roku. Dlatego, kiedy ogłoszono, że to właśnie on ma zostać reżyserem ekranizacji "Pana Tadeusza" nikt nie mógł zaprzeczyć, że jest to najtrafniejszy wybór i nikt z Polaków trudniących się zawodem reżyserskim bardziej się do tego nadawał. Jednakże pomimo sławy i uznania, jakim cieszy się Wajda należy pamiętać, że tym razem postanowił zekranizować on epos, który powstał ponad dwieście lat temu, w specyficznych czasach polskiego romantyzmu, podczas gdy jego autor przebywał na emigracji, z dala od własnego kraju i swej "małej ojczyzny". To, że jest to już "wiekowy" utwór budzi dodatkowe problemy, które potęguje to, że jak już wspominałem, niemalże każdy Polak zna jego treść. Taka sytuacja jest ogromnym wyzwaniem dla reżysera, który tworząc własną wizję dzieła musi być przygotowany na krytykę, gdyż każdy czytając jakąś lekturę ma na jej temat swoje wyobrażenie i pomysł, i jest ich tyle, ilu ludzi jest na świecie, a reżyser chcąc stworzyć powszechny obraz musi w jakimś stopniu usatysfakcjonować większość publiczności, bo żeby trafić w gusta wszystkich jest technicznie nie możliwe.
Nie mogę ukrywać, że pomysły Wajdy były nieco zaskakujące i wzbudziły szereg dyskusji. Pierwszym takim elementem, który był głośno krytykowany była obsada aktorska, którą Wajda zaangażował do pracy nad swym przedsięwzięciem. Tutaj rozmowy dotyczyły zwłaszcza trzech aktorów, z których najbardziej Bogusława Lindy, który wcielił się w postać księdza Robaka, czyli wcześniejszego Jacka Soplicy. Było to zaskakujące, gdyż Linda to dla wszystkich polski "twardziel" goniący po ulicach z całą amunicją broni, który raczej nie dostawał angażu w filmach, w których miałby zagrać rolę dramatyczną (może wyłączając jego tytułową rolę w "Tato"). Równie intrygującą postacią był Marek Perepeczko, który zwłaszcza starszemu pokoleniu kojarzy się z rolą Janosika a młodszym z sylwetką komendanta z "13 Posterunku". Trzecim kontrowersyjnym angażem było dla wielu krytyków "zatrudnienie" Piotra Cyrwusa, który, na co dzień dla dużej liczby, zwłaszcza Polek, jest Rysikiem z "Klanu", a który u Wajdy odegrał szlachcica zaściankowego, podobnie zresztą jak Marek Konrad. Co do reszty aktorów to zarówno publiczność, jak i krytyka byli na ogół zgodni, iż zagrali dobrze, pokazali swój talent i kunszt. Doskonale w swoją postać Gerwazego wcielił się Daniel Olbrychski, który będąc również świetnym aktorem teatralnym bardzo dobrze umiał odtworzyć emocje targające tym człowiekiem, jego gniew skierowany przeciwko Jackowi Soplicy i nadzieję na zemstę, którą nosił w swym sercu. Przy okazji Olbrychskiego trzeba również docenić prace charakteryzatorów, którzy się postarali by wystylizować go na tego zapalczywego książkowego klucznika. Bardzo dobrze w swojej roli odnalazła się również Grażyna Szapołowska, która odegrała role Telimeny- kobiety w średnim wieku, ale nadal intrygującej i pociągającej mężczyzn, pełnej czaru i powabu oddziałującej nawet na młodzików, która nadal potrafi uprawiać sztukę kokieterii. Marian Kociniak wcielił się w postać Protazego, i może nie do końca oddawał komiczność swego literackiego pierwowzoru, ale sylwetka przez niego wykreowana był dobra, na wysokim poziomie. Również całkiem nieźle spisał się Jerzy Trela, którego krakowianie znają najlepiej z różnych głośnych ról na deskach naszego miejskiego teatru, a który u Wajdy otrzymał rolę Podkomorzego. Marek Konrad, jak już wspominałem wcielił się w postać Hrabiego i zrobił to całkiem nieźle, a Władysław Kowalski odegrał postać Jankiela, z którym książkowa scena koncertu na cymbałach jest chyba jedna z najbardziej rozpoznawalnych z treści mickiewiczowskiego utworu. Niezwykle dobrze poradził sobie ze swoją rolą Sędziego Soplicy Andrzej Serwy, który był chwalony za swój wkład w odtworzenie tej postaci, gdyż aktor ten nadał jej nowej barwy i kształtu, werwy i dynamiczności, których nawet nie posiadał jego pierwowzór literacki. Sędzia dzięki Sewerynowi nie jest już postacią drugoplanową, ale wychodzi na przód, bierze udział w akcji, jest aktywny i dowcipny, czym zyskał sobie wielu sympatyków. Podoba się także Jan Bińczycki, który odtwarza postać Maćka z Dobrzyńca, choć scena z królikami nieco mnie rozczarowała, czy wręcz zirytowała, gdyż Bińczycki wygląda tam nie na jakiegoś doświadczonego wojaka, ale nieco rozkapryszonego ramola, który za bardzo zrzędzi. Niestety aktor ten podczas kręcenia filmu zmarł tragicznie, co uniemożliwiło mu dopracowanie kształtu swej postaci.
Tak znakomite grono doświadczonych aktorów, wręcz weteranów sceny było doskonałym i nobilitującym towarzystwem dla zatrudnionych w przedsięwzięciu młodych artystów: Alicji i Michała Żebrowskiego, którzy mieli szansę uczyć się swego zawodu od najlepszych, podpatrywać ich "w pracy", przejmować od nich zalety, gdyż wiadomo, że by zostać uznanym za wielkiego aktora trzeba włożyć dużo swej siły i energii, a przede wszystkim mieć wielkie doświadczenie, którego jeszcze tej dwójce niewątpliwie brakuje. I mimo, że Żebrowski doczekał się już wielu słów uznania i jest uwielbiany zwłaszcza przez damską część publiczności, to moim zdaniem wynika to raczej z jego powierzchowności niż umiejętności, i musi schować dumę do kieszeni i jeszcze popracować nad swoją grą.
Na pewno kwestią, która budziła wiele zainteresowania wśród widzów był problem języka, jakim Mickiewicz napisał swój epos, w którym wykorzystał trzynastozgłoskowca. Pewnie dla aktorów było to wielkie wyzwanie, by nauczyć się w sposób naturalny posługiwać się takim rytmem. Reżyserowi udało się przenieść klimat eposu na ekran, aktorzy wypowiadają swe kwestie za pomocą mowy wierszowanej, ale robią to w nadzwyczaj urokliwy a przede wszystkim naturalny sposób. W ich kwestiach nie ma sztuczności, która by raziła widza. Wszystko wyszło tak, jak by na co dzień mówili za pomocą wiersza, a ponadto, z pewnością jest to nie lada osiągniecie reżysera, ale i samych aktorów, którzy musieli wiele ćwiczyć i przeprowadzić mnóstwo prób by osiągnąć tak znamienity efekt. Jedyna postać, która nie do końca umiała odnaleźć się w takim sposobie mówienia jest niestety Alicja, która na szczęście kwestii nie ma zbyt wielu, ale te, które mówi wychodzą nieco sztucznie, jak gdyby były wydeklamowane przez kogoś, który nauczył się ich tylko na pamięć a nie bardzo potrafi oddać ich emocję, ale powiedzmy, że można wybaczyć to uchybienie niedoświadczonej Alicji i cieszyć się, że mickiewiczowska Zosia była małomówną i skromną osóbką, której jestestwo w książce opierało się bardziej na byciu niż mówieniu. Ale poza tym drobnym wyjątkiem uważam, że wszystkim aktorom należą się wielkie słowa uznania, gdyż język eposu jest jego nieodzownym elementem i w sumie nie wyobrażam sobie, żeby w ekranizacji tego dzieła aktorzy mówili zwykłą polszczyzną. Dlatego jestem skłonny zaprzeczyć opiniom krytyków, że mimo tak a nie inaczej dobranej "kadry" wszyscy aktorzy w większy lub mniejszy sposób wywiązali się ze swego zadania i stanęli na wysokości swego zadania.
Zasadnicza sprawą jest fakt, że żeby w ogóle aktorzy mogli zaprezentować w danym filmie swój kunszt aktorski, to muszą mieć do tego zapewnione warunki, czyli dobrze skonstruowany scenariusz a i w tym względzie "Pan Tadeusz" Wajdy pozytywnie zaskakuje. Sam reżyser był jego autorem i myślę, że bardzo dokładnie go przemyślał i zaplanował, co widać na ekranie. Udało mu się tak skonstruować tą podstawę każdego filmu, że nawet wierszowana mowa wypada w nim naturalnie i przekonująco. Aktorzy doskonale wyuczyli się swych kwestii, po prostu płyną one na ekranie, komponują się z tym, co się dzieje, odzwierciedlają te emocje i uczucia, które były w mickiewiczowskim eposie. Tym Wajda zamknął usta wielu sceptycznie nastawionych do ekranizacji krytykom, pokazał, że da się przenieść piękno liryki na obraz filmowy, że da się odtworzyć dziewiętnastowieczny świat tak, by wypadł autentycznie i przekonująco, i że nawet trzynastozgłoskowiec nie jest taki straszny jak się może wydawać. Wajda wyciągnął z treści mickiewiczowskiego poematu to, co najważniejsze i najpiękniejsze. Pokazał główne wątki i bardzo umiejętnie wciągnął widza swym scenariuszem do opisywanego świata, odtworzył spór toczący się o zamek, pokazał całą historie związaną z napaścią na Soplicowo przez Moskali, romanse i intrygi miłosne, których głównymi bohaterami stali się Zosia, Telimena i Tadeusz, aż wreszcie wyznanie grzechów i win Jacka Soplicy ukrywającego się w sutannie zakonnika- księdza Robaka i wieńczącego cały epos Poloneza, przejmującego obrazu zgody i solidarności wszystkich Polaków. Wydawać się może, że sam Mickiewicz pisząc swój epos miał w głowie obraz jego ekranizacji, dlatego dbał o szczegóły i opisy, czym stwarzał podstawę do stworzenia wielkiego scenariusza, na którym oprze się wielki film.
Podobało mi się "okrojenie" treści zawartych w dwunastu księgach utworu, którego dokonał Wajda, a co było nieodzowne ze względów technicznych, gdyż bez takiego zabiegu film musiałby trwać zdecydowanie dłużej niż dwie godziny i byłoby to praktycznie nie możliwe do pokazania. Wajda tak skrócił fabułę, że treść na tym nie ucierpiała, gdyż wszystko, co najważniejsze dla tego eposu zostało zachowane, pozostała wielka ideologia i klimat mickiewiczowskiego arcydzieła. Dobry jest także chwyt zastosowany przez reżysera i stanowiący swoistą ramę dla tej ekranizacji. Właściwie na początku filmu widzimy to, co w poemacie znajduje się na jego końcu, czyli od epilogu "Pana Tadeusza", jego wymownych i chwytających za serce słów. W pierwszej scenie adaptacji widzimy nie Soplicowo, ale Paryż, a dokładnie jakiś pokoik w kamienicy w którym znajduje się pewna grupka osób, otaczająca centralnie ustawioną wśród nich postać, którą okazuje się być sam wielki romantyczny wieszcz- Adam Mickiewicz (którego zagrał Krzysztof Kolberger). On zaczyna czytać właśnie ukończony epos swym towarzyszom emigracji, przyjaciołom, którzy zgromadzili się przy nim, by posłuchać historii o wielkiej niepodległej Polsce szlacheckiej. Natomiast na końcu filmu, już po obrazie Poloneza pojawia się inwokacja, również czytana przez poetę, która domyka całości ukazanych treści i ideologii. Można mieć wrażenie, jakby wówczas wszystko miało zacząć się od początku.
Trzeba raz jeszcze w tym miejscu podkreślić, jak dużym wyzwaniem musiała być ta ekranizacja dla całej ekipy filmowej nad nią pracującej. Każdy zna ten utwór, i każdy ma w nim jakieś swoje ulubione momenty czy wątki. Wajda nie mógł pokazać wszystkiego, musiał coś wybrać a coś "wyrzucić" i zrobić to jeszcze tak, by całość była spójna i harmonijna, zrozumiała dla wszystkich. Można się domyślać, że decyzje dotyczące wyborów pomiędzy pewnymi elementami a innymi nie były proste i mogły przysporzyć Wajdzie sporych problemów. On, jako reżyser musiał zadecydować, że coś jest ważniejsze od czegoś innego, a to pociąga za sobą konieczność odpowiedzialności za swoje postępowanie i narażenia na krytykę tych, którzy akurat sądzili inaczej, i oni by pozbyli się czegoś innego na korzyść tego, czego akurat w ekranizacji wajdowskiej zabrakło.
Można zarzucić reżyserowi, i to głównie jest czynione, że w jego adaptacji jest zbyt mało obrazów przyrody, tej, którą tak barwnie i dokładnie opisał Mickiewicz, tej, którą tak kochał i do której tęsknił. Właściwie można powiedzieć, że opisy litewskich krajobrazów i pejzaży w jego dziele zajmują sporą część treści, pojawiają się przy każdej możliwej okazji, są niezmiernie różnorodne i rozbudzające wyobraźnię czytelnika. W filmie są one zbytnio okrojone, właściwie stanowią jego epizod i nie są aż tak pociągające i urokliwe jak w literackim pierwowzorze. Wszyscy pamiętają chyba intrygujący opis matecznika: gęstego, dzikiego, nienaznaczonego ludzką obecnością, który tym samym budzi lęk, ale i ciekawość, a w filmie go brak… Jest niby obraz puszczy, ale obrazu owego matecznika tutaj nie uświadczymy, jak i scena polowania na niedźwiedzia jest tu dość płytka i niejasna, pozbawiona swej rytualności i swoistego kultu, jakie posiadała w oryginalnym tekście. Nie ma bigosu sporządzanego przez Wojskiego po długich godzinach spędzonych na łowach, nie ma tej ekscytacji tym zajęciem. Jednakże chyba najgorzej wypadły opowieści, rozmowy, gawędziarstwo, które u Mickiewicza są żywe i wartkie, pełne humoru i namiętności. Właściwie Wojski zbyt mało się odzywa, nie pojawia się także historia Domejki i Dowejki ani ta o podczaszym na francuskim wózku, nie ma też wypowiedzi na temat grzeczności, które bawią i uczą w "Panu Tadeuszu" Adama Mickiewicza. Nie ma też gawędy Wojskiego o wyhodowanym przez siebie zającu szaraku, którego finalnie wypuścił w ogród, żeby jego harty łatwo popisały się zdobyczą. Tego brakuje. Pod tym względem czuć niedosyt.
Jest tu jeszcze jedno mało uchybienie, które jednak ma obok minusów także pewnego rodzaju plus. W złożeniu Mickiewicza w sumie kluczową postacią dla całej akcji jest Jacek Soplica, a dokładniej ksiądz Robak, w którego przebraniu ten grzesznik pokutuje ze swe przeszłe życie. To jego niefortunne działanie spowodowało niezgodę pomiędzy Soplicami a rodem Horeszków, i to jemu zemstę zapowiedział Gerwazy- oddany sługa zamordowanego przez Jacka Stolnika. Jednakże w ekranizacji Wajdy całą sylwetkę Robaka przesłania właśnie postać Gerwazego, co jest w pewnym uchybieniem, ale z drugiej strony jest mistrzostwem pod względem aktorstwa Daniela Olbrychskiego. Takie zdanie mają też krytycy. Olbrychski zagrał tu genialnie, umiał odtworzyć zapalczywość i nienawiść swej postaci, jej determinacje i zdecydowanie w powziętym zamiarze odpłacenia pięknym za nadobne Soplicy. W jego grze widać tą namiętność, emocje, on pokazuje je całym sobą: swą mową, sposobem zachowania, gestami… Widać, że jest zupełnym przeciwieństwem Robaka, którego życiem zawładnęła chęć zemsty, jest w pewnym sensie szaleńcem, który góruje nad Księdzem, przysłania go swoją osobowością i zapalczywością. Jego działania są wymierzone w Sopliców, są podyktowane osobistymi pobudkami. To on podburza szlachtę do czynu, który nie wynikał z patriotyzmu, ale z chęci wyrównania warunków z przeszłości, zadośćuczynienia swej indywidualnej zemście na rodzie, z którego wyszedł morderca jego pana i przyjaciela. To było w sumie intrygujące, gdyż ta postać w eposie mickiewiczowskim nie należała do najważniejszych a tu zdecydowanie urasta do rangi bohatera kluczowego, a przynajmniej pierwszoplanowego. Natomiast księdza Robaka Wajda zbyt spłycił, zbyt mocno okroił jego życiorys, pełen najróżniejszych doświadczeń, także i pozytywnych. Przecież Robak był także żołnierzem i emisariuszem a w filmie zdaje się to być niemalże całkowicie pominięte. Mimo, że z punku widzenia prawdopodobieństwa historycznego było to niemalże nie możliwe, to mickiewiczowski Robak brał udział we wszystkich głośnych wydarzeniach batalistycznych, jakie miały miejsce za czasów potęgi Napoleona i jego armii. Miał w swych doświadczeniach niewole i cudowne, wręcz ocalenia z niej, pobyty w najróżniejszych więzieniach na terenie całych ziem Rzeczpospolitej i różnych zaborów, z których zawsze w jakiś sposób umiał się wydostać, był zwalniany i wypuszczany. Zdaję sobie sprawę, że Wajda musiał nieco okroić scenę spowiedzi Robaka- Soplicy, ale nie bardzo wiem, dlaczego obyło się to także kosztem okrojenia jego życiorysu, bogatego i ważnego dla całej konstrukcji tej postaci?! Nie chodzi tu o całe jego przytoczenie, ale powinien być nieco dłuższy, nawet o parenaście wersów a cały ten wątek byłby ciekawszy i bardziej zgodny z tym, jak ukazał go Mickiewicz w swym poemacie.
W mojej ocenie scenariusz mimo wszystko zasługuje na ocenę celującą, gdyż pokazał kunszt i talent Andrzeja Wajdy, umiejętność radzenia sobie z trudnościami, jakie nastręcza przeniesienie literatury pisanej wierszem na film posługujący się obrazem.
Do dopełnienia dobrego scenariusza i dobrej gry aktorskiej potrzebna jest odpowiednia scenografia. I w tej kwestii Wajda postawił na wytrawnego specjalistę w tej dziedzinie, człowieka, który ma na swoim koncie najbardziej prestiżową i pożądaną w filmowej branży statuetkę- Oskara, Alana Starskiego. W tej adaptacji Starski również udowodnił swój geniusz, ukazał świat taki, jakim przedstawił go Mickiewicz. Jest tu zachowana dbałość o szczegóły, o to, by miejsca, które pokazywane są w filmie były dokładnie takimi, jakimi stworzył je Mickiewicz. Każde miejsce ma tu swój własny klimat i atmosferę, widać, że tętni w nim jakaś dusza, że mają swój indywidualny i osobliwy styl. Każda ściana w pomieszczeniu jest wystylizowana na czasy, w których toczy się akcja. Zdradza charakter i osobowość, zdaje się, że jest żywa i gdyby udzielić jej głosu opowiedziała by wiele znamienitych historii. Dwór Sopliców jest dokładnie taki, jakim odmalował go Mickiewicz. Gdybym miał się do czegoś przyczepić to ewentualnie do zewnętrznego wyglądu zamku Horeszków, który może nie do końca jest taki, jakim opisał go wieszcz, ale nie jest też jakąś wielką klapą. Natomiast cała wewnętrzność, sale, pokoje i pomieszczenia są dokładnie takie, jakie były w literackim pierwowzorze. Są tu liczne obrazy przedstawiające portrety dawnych właścicieli zamku, są pamiątki sugerujące dużą dbałość mieszkańców o patriotyczne zasady i polską tradycję, są stare zegary, tak dokładnie opisane przez Mickiewicza w swym poemacie, są różnorakie szable i szpady poprzywieszane w honorowych miejscach oraz miecze należące jeszcze do praprzodków, których ciągła obecność w domu świadczy o tym, jak bardzo zamieszkujący je ludzie zwracają uwagę na swą świetną przeszłość i tradycję, kulturę i obyczaje szlacheckie, które są ich dumą. Są i trofea zdobyte podczas polowań, które uświetniają przepyszne salony a świadczą o tym, jak dużą rolę w życiu tych ludzi odgrywa chociażby polowanie, będące jednym z ważniejszych szlacheckich zwyczajów. Jednakże moją uwagę szczególnie przykuły tu meble ustawione w ukazywanych pomieszczeniach, które stanowiły szczyt dobrego smaku i gustu. Starski tu popisał się swym niezwykłym talentem i tak urządził on pomieszczenia, że żaden z widzów nie mógłby przegapić tych cudnych i wartościowych antyków, które niemałą rolę spełniały u Mickiewicza, gdyż wiele najróżniejszych motywów było związanych właśnie z domowymi sprzętami.
Nawet w początkowej scenie rozgrywającej się w paryskim pokoiku wszystko jest dopracowane w najmniejszych szczegółach. Wystrój chwyta za serce i każdy wielbiciel "staroci" mógłby z pewnością wiele dać by mieć w swoim posiadaniu taką komódkę czy kredens, lub choćby krzesło z przecudnymi zdobieniami i o fantastycznym kształcie. Kiedy natomiast po raz pierwszy przekraczamy wraz z Tadeuszem próg dworku w Soplicowie od razu czujemy przyjemną i pogodną atmosferę, nastrój rodzinności i bliskości, który daje nam poczucie spokoju, ciszy, harmonii…polskości. I tamtejsze meble to istne arcydzieła, one wprowadzają nas w klimat dziewiętnastowiecznego dworku, powodują nasz zachwyt i zatracenie w panującej atmosferze. Uważam, że Starski nie ma w tej branży sobie równych, jego wizje i pomysły są nie do przebicia i tym mocniej warte uznania, iż w pełni zgadzają się z wizją, jaką nakreślił Mickiewicz w swym utworze.
Do pełnego obrazu klimatu okresu romantyzmu i żyjących w nim ludzi brakuje jeszcze charakterystycznych dla tamtej epoki strojów, nad którymi wraz z Wajdą pracowali również sami najwybitniejsi specjaliści, by oddać tą modę i trendy, jakie wówczas panowały. Jednakże tak naprawdę największe wskazówki w tej materii dostarczył ludziom odpowiedzialnym za kostiumy sam Mickiewicz, zawierając ich szerokie opisy w swej epopei. Przecież on stwarzał niezwykle plastyczny obraz każdego jednego stroju, w jakim w poemacie pojawiali się bohaterowie. Dlaczego? To jest przecież element wspaniałej polskiej tradycji szlacheckiej, czyli tego, o czym wciąż marzył i do czego tęsknił poeta, dlatego odmalowywał je z taką dokładnością, wręcz szczegółowością. Telimena prezentuje się we wspaniałych sukniach rodem z Francji, ozdobionych falbankami i koronkami, które znakomicie podkreślają jej kobiece kształty, a panowie chodzą w olśniewających żupanach, przepysznych kontuszach, których nieodzownym elementem były pasy z licznymi i bardzo cennymi zdobieniami, które często posiadały wartość nawet kilku małych wiosek. Tak dokładne opisy pojawiają się w poemacie raz po raz, dlatego najtrudniejszym zadaniem ekipy od kostiumów było znaleźć materiały nadające się do uszycia z nich takowych ubrań i to udało im się znakomicie, gdyż patrząc na aktorów ma się wrażenie, że faktycznie znalazło się w dziewiętnastym wieku. Takie kostiumy mogą podziałać na wyobraźnie i emocje widza, mogą wywołać wrażenie i podnietę. Oczywiście jakaś ich część została wypożyczona z najróżniejszych muzeów dysponujących szatami oryginalnymi z tamtego okresu, ale pozostała część była szyta i wyszło to znakomicie: autentycznie i przekonująco.
W ekranizacji tego typu, jak "Pan Tadeusz", w którym ogromną rolę odgrywa otoczenie, przestrzeń, zwłaszcza ta na świeżym powietrzu trzeba było znaleźć odpowiednie plenery do ujęć w nich kręconych. W tej mierze fachowcy również zrobili, co mogli, by świat przedstawiony tego filmu mógł odwzorować ten, który został odmalowany przez Mickiewicza. Kiedy wieszcz pisał epos znajdował się z dala od swej ojczyzny, wszystkie swe opisy opierał na niezatartych wspomnieniach z dzieciństwa i wczesnej młodości, kiedy napawał się pięknem litewskich krajobrazów, jej fauną i florą, dzikością i malowniczością, tym osobliwym urokiem, którego obraz na zawsze wrył mu się w serce, i którego nie zdołała zmazać nawet wieloletnia tułaczka i konieczność opuszczenia kraju. W ujęciu Mickiewicza ta przyroda była całkowicie wyjątkowa i zupełnie nie powtarzalna, osobliwa i charakterystyczna, jedyna w swoim rodzaju. Takie wyobrażenie poety, które na każdej karcie bije z eposu było z pewnością niezwykłą trudnością dla ekipy realizatorskiej tej ekranizacji. Przecież teraz mamy dwudziesty pierwszy wiek, i w ogóle na świecie mało jest już miejsc niezaznaczonych ludzką cywilizacją, tak barwnych i dzikich, jak te, które dwa wieki wcześniej opisał Mickiewicz. Jednak muszę przyznać, że miejsca, które zostały wybrane na plener filmowego "Pana Tadeusza" są urokliwe i zawierają jakąś cząstkę tego piękna, nad którym rozpływał się poeta. Wiele z nas nie ma już pojęcia o tak gęstych i bujnych lasach, które w oryginale literackim otaczały na przykład Soplicowo i w których odbywały się polowania czy grzybobrania, dlatego ten obraz ukazany przez Wdaje a nakręcony w okolicach wsi Cichowe przemawia do mnie i całkowicie mi odpowiada. Udało im się znaleźć w Polsce imponujący jeszcze las sosnowo- bukowy, który ma swój klimat i urok. W ogóle samo Soplicowo jest pięknie zaprojektowane. Jest to dwór okazały i dostojny w swym wyglądzie zewnętrznym. Smaku dodaje mu wyrazista czerwona dachówka, okazały i gustowny krużganek zdradzający styl dawnych, staropolskich czasów, wejście ozdobione dwoma smukłymi i proporcjonalnymi kolumienkami, i oczywiście okazały i wspaniały ogród otaczający budynek, przez który przebiega Zosia niczym nimfa, czy anioł po rajskim ogrodzie, dlatego nawet ogrodnikom i projektantom należą się gromkie brawa i duże uznanie. Wspaniale udało się całej ekipie stworzyć obraz prowincji litewskiej z dziewiętnastego wieku, zachować jej klimat i nastrój, stworzyć wizje realną i przykuwającą wzrok, a równocześnie zapadający w pamięć, urzekający swym spokojem i pogodnością.
Żeby obraz filmowy był dopełniony nie należy zapomnieć o oprawie muzycznej, której rola w każdym filmie jest ogromna a czasem nawet decydująca przy ostatecznej jego ocenie. W tym przedsięwzięciu ta rola została powierzona Wojciechowi Kilarowi, wielkiemu polskiemu kompozytorowi, którego wizja doskonale spasowała do pomysłu Wajdy, a co najważniejsze wydaje się być zgodna z ideą Mickiewicza, wpisuje się w pogodny sielankowy nastrój, który płynie z dużej części filmu, ale i sceny batalistyczne czy też te nacechowane emocjonalnością zawierają odpowiednie tło muzyczne. Kilar już nie raz zabłysnął swym geniuszem, stworzył chociażby muzykę do filmu opowiadającego o losach Draculi w reżyserii F. Coppoli, choć muszę przyznać, że w przedsięwzięciu Wajdy nie stanowi największego atutu. Wkomponowuje się w klimat, jak już zostało powiedziane, ale w pewnym sensie jest zbyt monotonna, oparta właściwie na dwóch stale powtarzających się motywach; osobliwym Polonezie i czymś na kształt batalistycznego marszu, który dodaje rytmiki scenom związanym z walką. Marsz wybijany najczęściej przez wojsko na bębnie jest tu wzmocniony dodatkowym rytmem. Nie szczególnie spodobała mi się również piosenka rekomendująca tą ekranizację, którą śpiewają Soyka z Turnałem. Mimo, że obydwoje są uznanymi i słynnymi artystami z polskiej sceny, a ich głosy są także rozpoznawalne poza granicami naszego kraju, to jednak w tym wypadku ich wspólna praca nie okazała się zbyt owocna i udana, a ich piosenka niezbyt przekonująca i chwytliwa tak, że nie rokuje jej wysokiego miejsca w na liście najpopularniejszych utworów muzycznych.
Mogę powiedzieć, że muzyka nie była szczególnie przekonująca, ale jest to moje subiektywne zdanie i po części może wynikać z tego, że ogólnie nie przepadam za twórczością Wojciecha Kilara i być może to mnie od razu do tej oprawy zraziło. Rekompensatą były dla mnie słowa wypowiadane przez Olbrychskiego, w którego ustach zdawał się rozbrzmiewać rytm trzynastozgłoskowca i to było elementem zastępującym kulejącą muzykę.
Mam jednak spore zastrzeżenia do całego szumu, jaki narodził się wokół tej ekranizacji, a dokładniej szumu reklam, wszechobecnych bilbordów i plakatów, które naganiały ludzi do pójścia do kina, gdyż jest to wszak wydarzenie wielkie, niemalże święto narodowe- wejście wielkiego "Pana Tadeusza" do kin!!! Moim zdaniem to źle świadczy o dystrybutorach tego filmu, gdyż wszyscy wiedzą, czym jest ten epos, jaką ma wartość dla Polaków, więc takie irytujące zachęcanie było według mnie zupełnie niepotrzebne, a wręcz nie na miejscu. Cała kampania reklamowa była nastawiona tylko i wyłącznie na zysk, na komercję i wartości materialne, zapominając, że to faktycznie ważne wydarzenie dla polskiego kina i Polaków, ale ze względów duchowych. Rozumiem, że każdy, kto kręci film myśli o tym, ile się na nim zarobi, a budżet tego przedsięwzięcia był rzeczywiście imponujący, gdyż przekraczał dwanaście milionów złotych, więc obawiano się o to, by przypadkiem nie okazał się klapą, ale taka przesadna reklama mogła wywołać nawet przeciwstawny efekt i stać się antyreklamą. Nie ukrywam, że mnie to drażniło i pewnie wielu ludzi zniechęcało do wybrania się na tą adaptację i właściwie nie bardzo znajduje argumenty mogące obronić dystrybutorów tej ekranizacji. Cóż, można tylko powiedzieć, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno jest to kwestia pieniędzy.
Wszyscy znamy mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza", wielu ludzi do tej pory czyta tą pozycję z przejęciem i zachwytem, dlatego nie można zamienić tej lektury na oglądnięcie filmu, jakkolwiek by był dobry. Książka zawsze pozostanie książką, a film może być jej ewentualnym dopełnieniem. Epos wyrażał tęsknoty i marzenia wieszcza, był zapisem jego emocji i namiętności, co jest niepowtarzalne i nie sposób tego odtworzyć. Ponadto książka pobudza zawsze naszą wyobraźnię, zmusza nas do zaprojektowania sobie tej przestrzeni, o której jest mowa w treści, a film pokazuje wszystko poprzez swój obraz, który tak naprawdę stanowi wizję reżysera i nie musi trafiać w taką, jaką myśmy sobie stworzyli. Sam obraz obiektywnie mi się podobał, ale wizja reżysera była skrajnie różna od mojej, często zupełnie nie mogłem zrozumieć takich a nie innych decyzji Wajdy, a często nawet do końca nie rozumiałem, co reżyser miał na myśli. Myślę, że adaptacja filmowa eposu znajdzie grono licznych sympatyków, ale i takich ludzi, którzy ją skrytykują, gdyż każdy ma swe indywidualne odczucia i wrażenia po przeczytaniu książki. Dlatego dalej będę stać uparcie przy zdaniu, że oglądanie filmu w żadnym razie nie zastąpi czytania lektury, która właśnie w tym ma swój czar i urok, że poprzez nią samodzielnie kreujemy sobie świat przedstawiony a nie przyjmujemy czegoś, co jest nam z góry narzucone.
Film był dla mnie wartościowy, pobudził moje myślenie, skłonił do refleksji, co jest jego niewątpliwą zaletą, ale w jakimś sensie pozostawił niedosyt i pewnego rodzaju rozczarowanie. Doceniam wkład sił i energii Wajdy i wszystkich tych, którzy pracowali przy tym przedsięwzięciu, ale jednak mimo tego, oglądnięcie "Pana Tadeusza" nie było dla mnie takim przeżyciem, jakim było czytanie genialnego eposu mickiewiczowskiego. Obraz Wajdy nie powala na kolana, nie zapiera dechu w piersiach, jest po prostu przeciętny, dostateczny a takie dzieło zasługuje na obraz celujący pod każdym względem. Być może działa we mnie uwielbienie dla samego poety i tego konkretnego utworu, po który chętnie sięgam, co jakiś czas, odczytuje sobie wybrane fragmenty i może tak na prawdę nikt nie zdoła nakręcić takiej adaptacji, która mnie całkowicie zachwyci, gdyż nigdy nie będzie ona tym samym, co książka, jej czar, magia, język, klimat…Tak, jak już napisałem, cieszę się, że Wajda zdecydował się podjąć takiego zadania, osobiście wyrażam słowa uznania za pracę i wysiłek, ale mimo to nad tą ekranizację postawię jej literacki pierwowzór, do którego ta adaptacja się po prostu nie umywa.