22 października 2000 roku w Krakowie miało miejsce długo oczekiwane wydarzenie, a mianowicie odbyła się premiera najnowszej ekranizacji Andrzeja Wajdy, którą nakręcił na podstawie eposu autorstwa Adama Mickiewicza- "Pan Tadeusz". Widać, że na ten film czekało wielu Polaków, gdyż swą popularnością przebija już po pierwszym weekendzie jego wyświetlania chociażby ekranizację "Ogniem i mieczem" nakręconą na podstawie powieści Henryka Sienkiewicza. Widocznie ciekawość tego, jak przenieść na ekran dwanaście ksiąg wierszowanych z inwokacją i wspaniałymi opisami jest bardzo intensywnym motorem popychających ludzi do kin, albo po prostu od dawna chcieliśmy zobaczyć "Pana Tadeusza" na dużym ekranie. Trzeba jednak dodać, że niemalże pięćset tysięcy widzów w dwa dni stanowi polski rekord w statystykach oglądalności filmów w kinach ostatnich lat. "Pan Tadeusz" Wajdy będzie również reprezentantem naszego kraju podczas gali rozdania tegorocznych Oskarów przez amerykańską akademię filmową.
Wspaniałą i nastrojową muzykę do ekranizacji skomponował Wojciech Kilar i faktycznie pasuje ona do niej wyśmienicie, umiejętnie współgra z pokazywanymi obrazami, pejzażami czy wydarzeniami. Muszę nawet dodać, że nigdy nie interesowały mnie takie szczegóły i na początku przy czytaniu informacji dotyczących ekranizacji Wajdy również było mi to zupełnie obojętne, jednakże po seansie wróciłem do tych danych by zapamiętać nazwisko człowieka, który skomponował coś tak genialnego. Zwłaszcza świetnie oddany jest tu końcowy Polonez, który podobnie jak u Mickiewicza zaczyna się od koncertu Jankiela na cymbałach a później przechodzi w doniosłe oratorium, które wydaje nieść się po okolicznych polach i łąkach otaczających zaścianek.
Dodatkowo jest tu cała polska plejada gwiazd- aktorów, a wśród nich: Bogusław Linda, który odtwarza w adaptacji postać księdza Robaka (wcześniej Jacka Soplicy), czym zdecydowanie zachwyca i udowadnia swój aktorski kunszt, którym nie olśniewał w "Psach" Pasikowskiego, Grażyna Szapołowska, która gra zalotną i powabną Telimenę, która potrafi jeszcze uwodzić i kokietować mężczyzn (nawet bardzo młodych- jak na przykład Tadeusz), Andrzej Seweryn wcielający się w postać Sędziego, której to postaci dodał blasku i werwy, ożywił nieco nudną osobowość z eposu Mickiewicza, dodał jej charakteru, tak, że został dużymi brawami nagrodzony przez publiczność, Marek Kondrat, który wcielił się w postać Hrabiego, Daniel Olbrychski, który świetnie pasował do roli klucznika Rębajło, grał go pełen werwy i namiętności, widocznej w oczach nienawiści do Jacka Soplicy i zapału podczas bitwy z Moskalami, wreszcie przystojny Michał Żebrowski odtwarzający postać tytułowego Tadeusza, pełnego wdzięku i uroku, a czasem zagubienia pomiędzy dwoma wspaniałymi kobietami oraz udany debiut Alicji Bachledy Curuś, która wcieliła się w postać skromnej i prostodusznej Zosi. Poza nimi mamy jeszcze wiele wybitności polskiego kina w innych, mniejszych rolach, jak choćby Krzysztofa Kolbergera. Mi najbardziej spodobała się rola Olbrychskiego, który kreował Gerwazego. Oprócz wielkiej emocjonalności włożonej w tą o postać, o której już wspominałem, warto podkreślić jeszcze jak wspaniale została odtworzona przez niego i zaprojektowana przez reżysera przemiana jego osobowości i psychiki po wiadomości, iż znany mu ksiądz Robak to ten sam Jacek Soplica, któremu przysiągł zemstę i nienawiść. Jak umiejętnie potrafi przemienić te negatywne i mocne uczucia w wybaczenie a nawet szacunek do Robaka, kiedy ten ratuje życie jemu i Hrabiemu. Potrafi wówczas odstąpić od swej zemsty wybaczyć swemu dawnemu wrogowi i pogodzić się z nim, tak by Jacek miał czyste sumienie. Duży plus także dla Lindy i Szapołowskiej. Zresztą właściwie do nikogo nie można mieć tu o nic pretensji, wszyscy stanęli na wysokości swoich zadań.
Przed obejrzeniem filmu myślałem też nad tym, jak Wajda poradzi sobie z ukazaniem szlachty jako zbiorowości, całości, której obrazy mamy w mickiewiczowskim eposie. I zrobił to wyśmienicie, gdyż nie uległ stereotypowi, iż ówcześni szlachcice tylko jedzą, piją, lulki palą, a czas mija im na nieustannych awanturach i burdach wywoływanych najczęściej po pijaku. Zbiorowość szlachecka u Wajdy to przede wszystkim Polacy, pełni patriotycznych uczuć i miłości dla ojczyzny, co objawia się w ich zapalczywości w walce z Moskalami, których zawsze i wszędzie przeklinają i na jeden sygnał skłonni są stanąć do walki przeciw nim. Ich patriotyzm widoczny jest także w szczerym i gorącym uwielbieniu osoby Napoleona Bonaparte, wierze w jego siłę i potęgę, i to, że on i jego armia pomogą Polakom w odzyskaniu niepodległości, pokonaniu wroga. Wierzą także w skuteczność działań prowadzonych przez Legiony Polskie.
Do kina szedłem bez większego zapału, jakoś nie mogłem wyobrazić sobie, jak Wajda poradzi sobie z tym mickiewiczowskim trzynastozgłoskowcem, a przecież epopeja bez niego również przestała by być epopeją. Dlatego byłem daleki od euforii, której było pełno w wszelkich reklamach, zwiastunach i pierwszych opiniach na temat adaptacji Andrzeja Wajdy. A tu niespodzianka! Film faktycznie mnie pozytywnie zaskoczył, został świetnie nakręcony i skomponowany, wszystkie elementy znakomicie ze sobą współgrały, Wajda zdecydowanie stanął na wysokości zadania i bardzo dobrze zrealizował mickiewiczowską wizję zawartą w epopei. Aktorzy świetnie zostali dobrani do swych ról, a ponadto wspaniale się wypowiadają, mimo, że mówią trzynastozgłoskowcem. Ich naturalność i łatwość wypowiadanych kwestii może faktycznie olśnić i za to i im i reżyserowi należą się duże słowa uznania, gdyż trzynastozgłoskowiec mógł stać się tym elementem, który utrudni pracę ekipy lub okaże się niemożliwym do wprowadzenia do obrazu filmowego. W ekranizacji mamy także postać narratora, który opowiada o tym, co Mickiewicz przedstawił w swym eposie za pomocą opisów, jak na przykład o parzeniu porannej kawki w Soplicowie. Jedynie rola opisów przyrody, obecność pejzaży i krajobrazów litewskich tak licznych i ważnych dla wieszcza w filmie jest mniej uwypuklona. Najwięcej ich zdjęć wyświetla się nam w czasie recytowania słynnej mickiewiczowskiej inwokacji, co u Wajdy ma miejsce na zakończenie filmu.
Oczywiście w adaptacji można znaleźć kilka uchybień w płaszczyźnie technicznej, jak na przykład: zaobrączkowany bociek, co raczej nie było praktykowane w czasach mickiewiczowskich, czy ziemia, która jest sucha, mimo że przed chwilą mieliśmy w filmie obraz ulewy, ale oczywiście to nie wpływa na ogólny osąd i ocenę filmu Wajdy, który rzeczywiście mi się podobał i uważam, że jest udany, Aczkolwiek jako obiektywny widz nie przesadzałbym z jakąś nadmierną euforią i apoteozą, gdyż z pewnością nie jest to mistrzostwo świata i pokazuje, jak daleka jeszcze i długa droga stoi przed polskimi technikami i grafikami, by dorównać w swoim fachu geniuszowi specjalistom zachodnim i amerykańskim. Można też zauważyć, że film ustępuje miejsca swojemu literackiemu pierwowzorowi, nie jest tak fascynujący i wciągający jak mickiewiczowska epopeja. Dobrze zostały ujęte: szlachecka tradycja, kultura i obyczaj, ale zbyt mało miejsca Wajda poświęcił przyrodzie, tej litewskiej przyrodzie, którą tak patetycznie i wzniośle raz po raz opisywał wieszcz w swym dziele. Uważam, że tej sprawy Wajda nie powinien pomijać, gdyż wszyscy wiedzą jak mocno Mickiewicz ukochał swą "małą ojczyznę", jak tęsknił do niej, jak starał się szukać podobieństw w pejzażach i krajobrazach nawet egzotycznych krajów, które odwiedzał, z tym jedynym dla niego, prawdziwym i niezapomnianym pejzażem litewskim.
Mimo to nie można tego filmu zbytnio krytykować, gdyż ogólnie zasługuje na bardzo wysoką ocenę i wielkie brawa dla Wajdy i całej ekipy filmowej. Można zdecydowanie powiedzieć, że to najlepszy film w polskiej kinematografii, który mimo nieznacznych uchybień technicznych stoi już na bardzo wysokim, wręcz światowym poziomie. A nie jest to tylko moja opinia, ale i uznanych krytyków i dziennikarzy, dlatego polecam serdecznie jego obejrzenie.