"Piękny umysł"- film w reżyserii Rona Howarda został nakręcony w 2001 roku i zyskał sobie sporą popularność i duże uznanie wśród publiczności i krytyków, a jego scenariusz został oparty na książce autorstwa: Sylvii Nasar. Zarówno książka, jak i film odnoszą się do wypadków rzeczywistych, opowiadają prawdziwą historię Johna Forbesa Nasha, który był geniuszem z dziedziny matematyki, co zostało dostrzeżone i uhonorowane nagrodą Nobla, ale oprócz tego był również osobą cierpiącą na schizofrenię.

Już sam tytuł może zdziwić i zastanowić, dlaczego "piękny umysł"? Co oznacza dopełnienie słowa "umysł" przymiotnikiem estetycznym "piękny"? Umysł może być wszakże wielki i genialny, ale "piękny"? Jednakże tytuł ten jest w pełni trafny i zgodny z treściami pokazywanymi w filmie, umysł Nasha nie tylko jest genialny, ale i piękny, gdyż stwarza mu inny zupełnie świat, projektuje inne, pełne żaru i namiętności życie, pozwala docenić i zrozumieć siłę i wagę uczucia- miłości. Jego umysł pomaga mu w końcu walczyć i pokonać chorobę, na którą cierpiał, znaleźć się znowu wśród ludzi żywych i normalnych. Dlatego moim zdaniem ten epitet jest tu bardzo trafny i w pełni oddaje przypadłość amerykańskiego noblisty, oddaje sens tego filmu.

Główny bohater to człowiek w pełni wieku, dojrzały i świetnie rozwijający się w swej karierze. Właśnie zaproponowano mu posadę na prestiżowej uczelni a jej dyrekcji ma przedstawić projekt dysertacji. Jednakże to nie jest to, o czym w głębi duszy marzy ten człowiek, to nie jest jego prawdziwa pasja, nie spełnia to jego oczekiwań, co do własnej osoby. Nash uważa siebie za człowieka wielkiego, genialnego, przewyższającego innych ludzi i uważa, że powinien mieć szansę to wykazać, udowodnić, że ma wiele więcej do powiedzenia niż do tej pory to uczynił. Wymyśla, że właściwie to wszystko, czym do tej pory się zajmował- nauka ścisła, wcale nie jest takim pewnikiem, za jaki się ją uważa i on zdoła ją podważyć, przy czym takie założenie miało u niego podkład psychiczny. Zdrowa i konstruktywna dla większości stypendystów rywalizacja, u Nasha przekształciła się w obłęd, obsesję bycia lepszym, udowodnienia sobie i innym, jak bardzo jest genialny, ile ma w sobie możliwości. On wyznacza sobie cel: uporządkować to wszystko, co w matematyce jest chaotyczne, wynaleźć wzór, który byłby odpowiedzią na wszystkie nurtujące człowieka pytania, to właśnie było jego marzeniem i nadało jego życiu nowy kierunek- cel. W tym względzie zaczyna się objawiać jego paranoja, bo tak naprawdę Nashowi zaczyna wystarczać ta cała rzeczywistość, przestrzeń, którą sobie wokół siebie wykreował, świat imaginacji, w którym on czuje się dobrze i bezpiecznie. Tak naprawdę marzenia stały się dla niego wszystkim, całym światem i rzeczywistością. Wszystko to wiąże się oczywiście z pasją Nasha, jaką była matematyka, miłość do liczb i wzorów, układanie skomplikowanych równań i wniosków. Póki jego poszukiwania uniwersalnego kodu do takich rzeczy się sprowadzały były uznawane za nieco ekscentryczne, ale nie szkodliwe, po prostu jedynie dziwne, może zabawne a może lekko irytujące, ale nie groźne! W tym wymiarze "piękny" umysł bohatera może oznaczać umysł wielki, pchający go do ciągłych poszukiwań, nowych obliczeń. Można scharakteryzować go też umysłem sceptycznym, nieufnym, próbującym podważyć ustalone reguły, znaleźć uniwersalne rozwiązanie, a jest to w jakimś sensie naturalne, bo mimo że matematyka to nauka ścisła oparta właśnie na liczbach i wzorach to przecież u jej podstawy leży zwykła nieufność, niepokój czy tak rzeczywiście jest, czy gdzieś ktoś na początku dziejów nie pomylił się w jakimś równaniu i od tamtego czasu żyjemy w błędzie.

Nash nie jest książkowym przypadkiem schizofrenika, to przecież dzięki swojej obsesji projektuje sobie swój inny, "piękny" świat, to ona podtyka mu pomysły na najróżniejsze wątki i motywy, w które Nash zaczyna wierzyć i utożsamiać się z nimi. "Piękny" umysł oznacza w tym wymiarze pewnego rodzaju wysokość ceny, jaką bohater płaci za swoją genialność, swoją manię wielkości, która popycha go do lekkiego obłędu. Jednakże wytwarza sobie taki świat, w którym czuje się dobrze, czuje się w nim doceniony, zaangażowany w ważny rządowy tajny projekt, co umożliwia mu udowadniać swój geniusz i talent. Chory umysł Nasha pozwala mu widzieć to, czego nie widzą inni, staje się wrażliwszy i posiada zdolność jakby głębszego przeżywania świata, co obrazuje świetnie scena, w której leżąc ze swoją wybranką pod gwiaździstym niebem i rysując jej palcem na sklepieniu konstelacje, których nie ma i nigdy nie było, on je po prostu tam dostrzega, ma je przed oczyma, a ona musi sobie je wyobrażać, by móc je przezywać razem z Nashem.

Kiedy zorientowano się w chorobie, na którą cierpi matematyk skazano go na leczenie poprzez terapię szokową, która nie zniszczyła urojeń, a podziałała tylko na chwilę, kiedy była wspomagana przez silne leki psychotropowe. Dlatego Nash opuszcza zakład i wraca do domu, do żony, jednakże, kiedy tylko odstawia pigułki obłęd powraca i szybko wciąga Nasha z powrotem. Od tego momentu film zaczyna przypominać nieco amerykański dramat, czy też wyciskać łez, gdyż głównym wątkiem staje się wielka miłość i poświęcenie żony naukowca, jej determinacja i wielka chęć wyleczenia swego męża ze schizofrenii. Jest tu apoteoza miłości, która potrafi wiele znieść i wiele wybaczyć, aż w końcu ratuje Nasha, pozwala przezwyciężyć mu swój obłęd i powrócić do normalnego życia. Naukowiec zaczyna rozumieć, że rzeczywistość, która go otaczała była imaginacją i urojeniem, że nie działo się to naprawdę i musi pozbyć się swoich obłędów, dlatego stosuje autoironię, która co prawda nie usuwa źródła choroby, ale daje możliwość normalnego z nią funkcjonowania, życia. Czyli Nash- świetny, jak przystało na matematyka, analityk, zwalcza swe problemy u podłoża, których leżał brak zdystansowania wobec siebie, świata i innych ludzi, właśnie całkowitym dystansem wobec tych wartości. Na brak czegoś najlepszy jest tego czegoś nadmiar i tak postępując Nash będzie mógł z biegiem lat powrócić do zupełnie normalnego życia. Dzięki autoironii wszystko będzie traktować jako urojenie, obłęd a później sklasyfikuje tylko wszystkie swe sytuacje i wypadki na te, które są prawdziwe i te, które mu się wydają, że takie są. To rozwiązanie wydaje się zbyt ckliwe i zbyt banalne, gdyby tak było rzeczywiście to właściwie w psychiatrykach nie byłoby schizofreników, a z tego, co wiem dalej znajduje się tam ich wielka ilość, dlatego mam żal do reżysera, że tak interesujący początkowo film, został tak strywializowany na końcu, i paranoja Nasha traci swoją głębokość i niezwykłość, zbyt łatwo się jej pozbywa. A rozstanie Nasha z urojeniami? Co to miało być, parodia wcześniejszej części filmu? Jak można inaczej odebrać scenę, w której chory psychicznie człowiek żegna się ze swymi wymysłami, a w dodatku jest mu przykro z tego powodu, że od teraz nie będzie już z nimi rozmawiał, zwracał na nie uwagi?! Kompletna klapa! To całkowity nonsens, co uświadamia, że fantazja Amerykanów nie zna rozsądnych granic, których w pewnych sytuacjach po prostu nie należy przekraczać, bo nie jest to w dobrym guście. A absurdy nie są im obce, przeciwnie w hollywoodzkich ekranizacjach jest ich pełno, ale po prostu czasem zastanowili by się, czy coś jest zwyczajnie na miejscu, bo chyba nie jest odpowiednie ośmieszanie schizofrenii i cierpiącego na nią człowieka?!

Zdecydowanie John Forbes Nash został przez Howarda dosyć wyidealizowany, jego biografia w rzeczywistości wyglądała nieco inaczej, ale była to konieczność do tego, by ten matematyk stał się ucieleśnieniem wszystkich wartości, które cenią Amerykanie. Prawdziwy Nash miał problemy ze swoją seksualnością, to znaczy właściwie interesowały go obydwie płcie oraz posiadał nieślubne dziecko. Pominięto również ten drobny fakt, że rzeczywista żona noblisty nie wytrwała przy nim do końca, wcale nie była taka pełna miłości i cierpliwości i po wielu latach życia i tolerowania obłędu swego męża wniosła sprawę o rozwód, który szybko dostała. Nie ma w filmie także nic powiedziane o synu Nasha, który przejął po ojcu geniusz, ale i niestety schizofrenię, i kiedy został odrzucony przez rodzinę jego życie płynie na tułaczce pomiędzy schroniskami dla bezdomnych a wizytami w szpitalach psychiatrycznych, gdzie go często przywożono na obserwację. Ponadto Howard zupełnie zataja fakt o tym, jakim człowiekiem był Nash, o jego ciężkiej osobowości i charakterze, jego wulgarnej i gburowatej postawie, wyznawanym przez niego rasizmie, snobizmie i ostentacyjnym i bezczelnym wywyższaniu się ponad innych, nawet własną rodzinę, która nie była dla niego zbyt ważna. Tego wszystkiego w filmie nie ma, bo gdyby reżyser to umieścił, to postać Nasha nie była by już tak wzruszającą, chwytającą za serce. Musiał zostać pozbawiony swych niechlubnych cech, gdyż w przeciwnym razie nikt by się nad nim nie litował, nie przeżywał by tak jego dramatu i poświęcenia w walce z chorobą jego i Alicji, jego żony. Oczywiście te defekty prawdziwego matematyka nie wpływają na ocenę jego wielkiego talentu i autentycznego geniuszu, którym dysponował. Mogłoby w jakiś sposób wpłynąć na ocenę samego naukowca, a to nie było przecież dla filmu najważniejsze. Dlatego można tylko żałować, że reżyser zdecydował się okroić osobowość Nasha z istotnych przecież dla jego postawy cech i pokazać obraz idealny i sielankowy, być może wydawało się Howardowi, że dzisiejsza publiczność nie umiała zrozumieć by takiej postaci, która jest wielopoziomowa i ma bardziej skomplikowana budowę niż te "plastikowe" postacie, które raz po raz pojawiają się na ekranie. Ja osobiście żałuję, że reżyser wykreował własnego Nasha a nie pozostał wierny oryginałowi, gdyż na pewno dodało by to pikanterii filmowi, związało go bardziej z realnością, rzeczywistością.

Obiektywnie rzecz biorąc film jest ciekawy i interesujący, może wciągnąć widza, choć ja osobiście miałem wrażenie w okolicach połowy seansu, że wszystko zmierza już do końca, powoli akacja się zakańcza a zaraz potem, okazało się, że to dopiero jej półmetek. Zapewne zostało to przez Howarda zamierzone, ale według mnie nie był to najlepszy pomysł, gdyż potrafi skutecznie uśpić zainteresowanie widza i sprowokować narastające znużenie, czy też zirytowanie, a przede wszystkim wyrywa nas z wartkiej akcji, wytrąca z jednego kierunku, tak że w pewien sposób wyłączamy się i odrywamy od losów Nasha, co nie jest dobre dla dalszego naszego skupienia nad filmem.

Żeby w pełni zrozumieć i przeżyć ten film trzeba było by potrafić wczuć się w sytuację Nasha dotkniętego schizofrenią. Film ten powinien skłonić nas do refleksji nad tym, czy w realnym świecie bylibyśmy zdolni zaopiekować się kimś, kto by na nią cierpiał, czy umielibyśmy zapewnić takiemu człowiekowi poczucie bezpieczeństwa, cierpliwość i miłość, których tak bardzo on potrzebuje. Trzeba pamiętać, że paranoja to nie gorączka czy też ból głowy, to choroba umysłu, który może zacząć projektować wokół chorego zupełnie inny świat, pełen urojeń i wymysłów, w które ten będzie święcie wierzyć. Film ma nauczyć nas tolerancji i pokazać, że tylko dobra opieka może pozwolić powrócić takiemu pacjentowi do zdrowia. Czy "Piękny Umysł" Howarda robi to wszystko, czy uczy nas tego, o czym wspomniałem? Trudno na to jednoznacznie odpowiedzieć, dlatego zapraszam do jego oglądnięcia i wzięcia udziału w dyskusji na jego temat.