Mity są opowieściami, które traktują o najważniejszych dla człowieka sprawach, czyniąc jego świat zrozumiałym i niejako możliwym do zamieszkania. Dla naszego kręgu kulturowego najważniejszą skarbnicą tego typu opowieści stanowi oczywiście, mitologia, którą wytworzyli starożytni Grecy i Rzymianie. Można powiedzieć, że to właśnie poprzez pryzmat mitów stworzonych przez te ludy patrzymy, nawet w dzisiejszych czasach, na otaczającą nas rzeczywistość i że to one są swego rodzaju drogowskazami, dzięki którym orientujemy się we własnym życiu duchowym. Wszakże nieprzypadkowo - niech to, co teraz zostanie powiedziane, posłuży nam za dowód twierdzenia wyrażonego w poprzednim zdaniu - Freud nazwał główny kompleks ludzkiej psychiki, który odpowiada za rozwój ludzkiej kultury, kompleksem Edypa, człowieka, który nieświadomie zabił swego ojca i ożenił się z własna matką.

Mity zwykło się zwyczajowo dzielić na te, które opowiadają o bogach, tzw. mity teogoniczne, te, które przedstawiają strukturę wszechświata, tzw. mity kosmogeniczne, te, które mówią o powstaniu człowieka, tzw. mity antropogeniczne, i wreszcie te, które traktują o pochodzeniu i losach wielkich rodów ludzkich, tzw. genealogiczne.

W niniejszej pracy postaram się przedstawić, w jaki sposób twórcy różnych epok trawestowali i reinterpretowali tą wielką spuściznę mitologiczną, odziedziczona po starożytnych Grekach i Rzymianach.

Na pierwszy ogień niech pójdzie mit, która wiąże się z dziejami wojny trojańskiej. Początek tej historii ma miejsce wtedy, gdy matka Ziemia skarży się najwyższemu z bogów, mianowicie Zeusowi, że musi nosić na swych barkach tak wielka liczbę ludzi, iż wkrótce po prostu nie będzie w stanie dalej tego czynić. Gromowładny dość szybko znalazł sposób, którego wdrożenie skutecznie powinno rozwiązać problem matki ziemi. Otóż, należy pomiędzy ludźmi zasiać ziarno niezgody, które sprowokuje ich do podjęcia przeciw sobie działań wojennych, a wiadomo, na wojnie jak to na wojnie, są ofiary.

Pierwsza sposobna okazja do zrealizowania tego iście diabolicznego planu miała miejsce podczas zaślubin oceanidy Tetydy z księciem tesalskim Peleusem. Zjawiła się bowiem na nim Eris bogini niezgody, która rzuciła między weselników jabłko z napisem "Dla najpiękniejszej". Do tego miana poczuwały się trzy boginie: Hera, Atena oraz Afrodyta. Aby rozstrzygnąć, która z nich rzeczywiście najbardziej na nie zasługuje, postanowiono zdać się na osąd księcia trojańskiego, Parysa. Sąd się odbył, wygrała Afrodyta, ale rzecz nie była uczciwa, gdyż obiecała ona sędziemu w zamian za przychylny dla niej wyrok najcudowniejszą kobietę świata. Była ona żoną Menelausa i nazywała się Helena. Parys sam musiał się pofatygować po odbiór swej nagrody, co niektórzy nazwali później, po prostu, uprowadzeniem, jakkolwiek należy przyznać, że nadobna Helena szczególnie się nie wzbraniała. Ten niesłychany postępek wywołał gniew w całej Grecji, tak iż nie było problemu ze zgromadzeniem wielkiej armii Achajów, która wyruszyła odbijać małżonkę Menelausową, licząc za tym po cichu, że rzecz przeistoczy się w otwarty konflikt, w którym łatwo będzie o łupy. Nie przeliczyli się w tych nadziejach… Tak rozpoczęła się długa i krwawa wojna pod murami Troi, którą zakończył dopiero podstęp wymyślony przez Odyseusza, mianowicie, tzw. koń trojański.

Pierwszym reinterpretatorem tej mitycznej opowieści był Homer, który w dwudziestu czterech księgach swej epopei zatytułowanej "Iliada" opisał ostatnią fazę wojny trojańskiej, ze szczególnym uwzględnieniem gniewu jednego z herosów helleńskich, mianowicie Achillesa, i jego konsekwencji dla przebiegu tego konfliktu. Możemy tu także przeczytać opis pojedynku Hektora z Patroklosem i Achillesa z Hektorem, możemy oglądać wzruszające sceny pożegnania Hektora z Andromachą i błagania Priama o wydanie mu zwłok syna, wreszcie możemy podziwiać spryt Odyseusza, który wpada na pomysł podstępnego zdobycia Ilionu.

Z kolei "Odyseja", druga epopeja Homera, która dorwała do naszych czasów, przedstawia dziesięcioletnią podróż powrotną Odyseusza do jego rodzinnej Itaki. Wraz z nim przeżywamy groźną przygodę w jaskini okrutnego cyklopa Polifema, podróżą morską pomiędzy dwiema skałami zamieszkiwanymi przez dwa potwory: Scyllę oraz Charybdę oraz przygodę miłosną z nimfą Kalipso.

Jaki był cel tej twórczej reinterpretacji mitu trojańskiego? Wydaje mi się, że przede wszystkim chęć utrwalenia na piśmie tradycji ustnej, a także, po prostu, naturalna u ludzi potrzeba opowiadania historii już od dawna wszystkim znanym, ale w taki sposób, aby była to nasza, moja opowieść. Cóż, odrobina egocentryzmu jest wszakże domieszką każdej osobowości twórczej, a już na pewno poetów. Nie sądzę, aby Homer w tej mierze w jakimś stopniu różnił się od swych nowożytnych kolegów po piórze.

Bezpośrednio do epopei homerowej odwołuje się w swym wierszu zatytułowanym "Iliada" Jan Lechoń, tyle tylko, że gród, którego nieszczęsne dzieje opiewa poeta, nie leży nad rzeką Skamander, lecz nad Wisłą, a wydarzenia w nim opisane nie dzieją się w jakimś mitycznym czasie, lecz w konkretnej rzeczywistości historycznej. To Warszawa bombardowana przez Niemców podczas Drugiej Wojny Światowej. Pośród jej ulic odnajdujemy również Priama, który wygląda obecnie jak stary, zniedołężniały żebrak, który jednak dumnie śpiewa "Warszawiankę". Jest to pieśń mówiąca o niezłomności mieszkańców Troi wobec agresji wroga, a jednocześnie swego rodzaju tren żałobny po Hektorze, synu owego mężczyzny, który poległ w obronie swej ojczyzny. Wiersz kończy się dającym nadzieję zdaniem: "Ja dawno już mówiłem, Kasandra się myli". Troja nie spłonie, nic i nikt nie przemoże jej bram.

Także niektóre utwory poetyckie Zbigniewa Herberta reinterpretują motywy zaczerpnięte z mitologii greckiej w kontekście Drugiej Wojny Światowej. Tak jest na przykład w przypadku wiersza zatytułowanego "Nike która się waha". Nad jedna z polskich dróg we wrześniu roku trzydziestego dziewiątego przepływa bogini zwycięstwa - Nike. Widziani ona na niej żołnierza, który podąża ku swemu przeznaczeniu. Bogini ma ochotę pocałować owego młodziana w czoło, gdyż ten jest niezwykle piękny. W końcu jednak tego nie robi, gdyż mógłby on jej gest zinterpretować jako zapowiedź zwycięstwa, co osłabiłoby jego chęć do walki, a przecież przesadzone już jest, iż jutro zginie. Nike jako bogini zwycięstwa nie może sprawiać, aby ludzie przestali walczyć ze sobą, gdyż wtedy nie byłoby zwycięzców, nie byłoby jej. Dlatego też zamiast pocałunku postanawia zastygnąć w postawie, w której wyobrażali ją sobie rzeźbiarze, przy tym wstydząc się bardzo swej chwilowej słabości. Przez przywołanie greckiej bogini Herbert chciał pokazać, iż śmierć w obronie pewnych idei jest swego rodzaju ludzką koniecznością i, jakkolwiek by to okrutnie zabrzmiało, nie należy się wtedy wahać, nie należy wtedy współczuć, gdyż nie jest to w takim przypadku ani słuszne, ani dobre.

Także Leopold Staff w swym wierszu "Nike z Samotraki" odwołała się do postaci tej samej bogini co i Herbert, tyle tylko iż miał on przed oczami jej pewien konkretny kontrafakt, a nie ją jako taką. W muzeum w Luwrze znajduje się rzeźba owej bogini, która pozbawiona jest głowy. Powstała ona w drugim wieku przed naszą erą na zamówienie mieszkańców wyspy Rodos, a została odnaleziona w połowie dziewiętnastego wieku podczas wykopalisk prowadzonych w Samotrace, stąd jej nazwa. Poeta w dwóch czterowersowych zwrotkach oddaje najpierw hołd należny bogini zwycięstwa, lecz dość szybko przechodzi do podziwiania jej kobiecych wdzięków, tak udatnie przedstawionych przez nieznanego rzeźbiarza. Utwór kończy się wyrażeniem żalu przez podmiot liryczny, iż nie jest na miejscu tego, dla którego Nike straciła głowę. Można tu mówić o pewnej złośliwości Staffa wobec bezgłowego posągu, z drugiej jednak strony, jego zachwyty nad pięknem kobiecego ciała wcale nie wydają się być przesadzone, czy zgoła nieprawdziwe.

We wierszu zatytułowanym "Apollo i Marsjasz" nawiązuje Zbigniew Herbert do słynnego pojedynku muzyczno poetyckiego jaki się rozegrał pomiędzy bogiem Apollonem a sylenem Marsjaszem. Według przekazu mitycznego satyr twierdził, że nikt, ale to nikt, nie dorówna mu w grze na flecie, już na pewno nie ten pyszałek Apollon. Oczywiście, słuchy o arogancji Marsjasza dotarły do uszów boga i wielce go rozgniewały. Postanowił zatem utrzeć nosa samochwalcy w pojedynku, który mu zaproponował. Nagroda była znaczna: zwycięzca mógł dowolnie dysponować osoba przegranego. O tym, kto lepiej gra na aulosie, owym flecie, miały zadecydować Muzy, jednakże po wysłuchaniu obydwu koncertów nie potrafiły one podjąć decyzji kto lepszy. Bóg zatem użył tu podstępu - zaproponował, aby każdy z nich zaśpiewał grając przy tym na swym instrumencie. Tego Marsjasz ni był stanie zrobić, dlatego też agon wygrał Apollon. W nagrodę rozkazał, aby nieszczęsnego satyra pozbawiono jego skóry. Herbert w tym miejscu rozpoczyna swój utwór. Apollon przygląda się skrwawionemu strzępowi ciała Marsjasza i z coraz większym niesmakiem przysłuchuje się jego wyciu. W końcu decyduje się opuścić miejsce kaźni, wtedy to u jego niespodziewanie spada skamieniały ptak, a drzewo, przy którym uwiązano satyra, przyoblekło się starczą bielą.

Herbert w tym wierszu nie tyle powtórzył starożytna opowieść, lecz wykorzystał jej - by tak rzec - warstwę fabularną do ukazania pewnych problemów nurtujących współczesnych ludzi. Otóż, agon pomiędzy Apollonem i Marsjaszem można odczytać jako symboliczny ekwiwalent walki dwóch koncepcji sztuki, dwóch sposobów rozumienia jej istoty. Z jednej bowiem strony, mamy Apollona, boga światła i sztuki, którego kunszt muzyczny i poetycki nie budzi żadnych wątpliwości. Zna on prawidła sztuki i umie się nimi perfekcyjnie posługiwać, tworząc formy artystyczne, które budzą podziw swym rozmachem i harmonią. Z kolei Marsjasz, to artysta - naturszczyk, samorodny talent, który nie posiadłszy żadnego wykształcenia muzycznego, którego nigdy nie uczono zasad kompozycji, mimo to potrafi stworzyć utwór, polegając przy tym wyłącznie na swym talencie, na ekspresji własnego ja, który swym pięknem urzeka słuchaczy. Muzy nie potrafiły rozstrzygnąć kto lepszy, kto ma rację w tym sporze, i również Herbert nie potrafi w tym względzie udzielić nam jednoznacznej odpowiedzi, ale jedno, jak się zdaje, jest dla niego jasne - zarówno Apollon, jak i Marsjasz, w niemożności otwarcia się na sztukę swego oponenta, błądzą straszliwie.

Także jeden z najpopularniejszych mitów opowiadający koleje losów genialnego konstruktora Dedala oraz jego syna Ikara, doczekał się licznych literackich trawestacji. Opowiadał on historię genialnego rzemieślnika greckiego, Dedala, który został wygnany z Aten, gdyż zamordował swego niemniej uzdolnionego konkurenta. Nasz bohater wraz ze swym synem Ikarem znalazł schronienie na dworze kreteńskiego króla Minosa. To dla jego żony, Pasifae, Dedal skonstruował drewnianą krowę, a dla jej potwornego syna, Minotaura, który był owocem pewnej upojnej nocy spędzonej przez królową z, hm…, bykiem, zaprojektował i wybudował Labirynt. Jednakże nie cieszył się długo wolnością, gdyż z rozkazu Minosa został uwięziony. Nie mogąc znieść życia w niewoli, zdecydował się on na ucieczkę. Miały mu ją umożliwić specjalnie przezeń zaprojektowane skrzydła, które zostały skonstruowane dzięki drewnianemu stelażowi, woskowi i ptasim piórom. Nadszedł w końcu wielki dzień. Zarówno Dedal, jak i Ikar, założyli skrzydła i wzbili się do lotu. Wszystko szło dobrze do czasu, gdy upojony lotem Ikar zaczął się wznosić na coraz większą wysokość niepomny na to, iż ojciec ostrzegał go, aby tego nie robił, gdyż ciepło słońca roztopi wosk, na którym trzymały się pióra na jego skrzydła. I rzeczywiście tak się stało. Pióra odpadły, a nieszczęsny Ikar wpadł w odmęty morza. Natomiast jego ojcu udało się dotrzeć szczęśliwie do celu, który sobie wyznaczył, mianowicie Sycylii.

Mit o dwóch pierwszych "lotnikach" w dziejach świata interpretuje na przykład Ernest Bryll we wierszu, którego incipit brzmi następująco "Wciąż o Ikarach głoszą". Poeta zastanawia się w nim dlaczego to właśnie postać syna, a nie ojca, stała się inspiracją tylu nawiązań literackich i nie tylko zresztą. Wszakże nie tylko marzenia są ważne dla człowieka, ale również umiejętność ich realizacji - a to Dedal, a nie Ikar, dotarł właśnie do celu, który sobie upatrzył. Bryll pisze z delikatna nutą goryczy: "jeśli poznawszy miękkość wosku umiemy dopadać wybranych brzegów - mijają nas pieśni". No cóż, być może faktycznie wszelkiego rodzaju nieszczęśnicy i marzyciele o wiele lepiej pasują do pieśni niż przyziemni bohaterowie, którzy konsekwentnie, aczkolwiek niezbyt efektownie, dążą do realizacji własnych marzeń.

Również Jarosław Iwaszkiewicz w swym opowiadaniu zatytułowanym "Ikar" odwołuje się do wspomnianego mitu, jakkolwiek czyni to niejako przez skojarzenie pewnej sytuacji, której był świadkiem podczas wojny, z obrazem niderlandzkiego malarza Piotra Bruegla, który nosi tytuł "Upadek Ikara". Na owym dziele genialnego twórcy przedstawiona jest chwila, w której Ikar dotyka gładkiej powierzchni morza, chwila jego śmierci, jednakże nie to jest najważniejsze, lecz reakcja, a właściwie jej brak, otoczenia na jego upadek. Można odnieść wrażenie, że nic się nie wydarzyło: oracz spokojnie zajmuje się swym polem, pasterz swym stadem, a kupiec swym interesem. Iwaszkiewicz podczas pewnego spaceru po ulicach okupowanej Warszawy dostrzegł czytającego książkę chłopca, który sprawiał wrażenie, że poza nią nie dostrzega otaczającego go świata. Pisarz przypatrywał się mu dłuższą chwilę, nawet zdążył go w myślach ochrzcić imieniem Michaś. Odczuwał dużą dozę sympatii do tego młodego człowieka, który potrafił się pogrążyć w lekturze do tego stopnia, iż nie zauważał, że jest ciągle potrącany przez innych przechodniów, ani tego, że wszedł na ulicę… Przed chłopcem z piskiem opon zatrzymał się samochód, z którego wyskoczył ubrany na czarno oficer SS. Dopiero wtedy chłopiec oderwał wzrok od książki i zastygł z przerażenia na widok wykrzywionej złością twarzy gestapowca. Na nic zdały się przeprosiny i wyjaśnienia, został wrzucony do samochodu, który pojechał w stronę Alei Szucha, na której znajdowała się katownia gestapo… Podobnie jak na obrazie Breugla nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na ten "drobny" incydent. Cóż, nie zawsze chcemy dostrzec cierpienie innych ludzi…

Do tego mitu nawiązuje również wiersz Zbigniewa Herberta zatytułowany "DedalIkar". Utwór ten zaczyna się od rozmowy, jaką toczą ze sobą będąc już zapewne w powietrzu. Dedal ostrzega syna, iż "skrzydła są tylko ozdobą". Aby zrozumieć to zdanie, należy uświadomić sobie fakt, iż w tym wierszu nie chodzi o jego dosłowną wymowę, ale o metaforyczną. Dedal jest tu bowiem symbolem człowieka rozsądnego i statecznego, który wie czym jest ciężar i twardość ziemi, natomiast Ikar to młodzieniec, który jeszcze buja obłokach, który więcej energii poświęca własnym marzeniom, niż wprowadzaniu ich w czyn. Zatem, gdy Dedal mówi, że "skrzydła są tylko ozdobą", to ostrzega wszystkich tych, którzy jeszcze nie mieli możności brutalnego zetknięcia się z rzeczywistością, aby nie ulegali pięknu słów, poetyckich przenośni, gdyż te, jakkolwiek prawdziwe, oznaczają, gdy chce się je wprowadzać w życie, wiele wyrzeczeń i cierpienia, które dla kogoś nieprzygotowanego mogą skończyć się tragicznie. Mimo tych przestróg ojca Ikar wzlatuje coraz wyżej, słońce zbyt go fascynuje, aby nie zbliżyć się do niego, jednocześnie zdaje sobie sprawę z faktu, iż to lekceważenie praw rzeczywistości zostanie srogo ukarane. Można zatem powiedzieć, iż nasz bohater popełnia swego rodzaju samobójstwo, gdyż nie potrafi zrezygnować, chociaż trochę, z piękna idei, które go pociągają, na rzecz "ciemnej ziemi".

Także mit o Prometeuszu znalazł swe literackie trawestacje w literaturze polskiej. Opowiada on dzieje tytana, który powodowany współczucie dla ludzi wykradł dla nich ogień bogom. Ten postępek rozgniewał wielce Zeusa. Postanowił on zatem ukarać Prometeusza. Z rozkazu Gromowładnego tytan został przykuty do skał Kaukazu, gdzie orzeł wyjadał mu wątrobę, która codziennie odrastała na nowo. Męka dobroczyńcy ludzkości skończyła się po wiekach, gdy Herakles zabił strzałą owego wykonawcą wyroku Zeusa.

Bezpośrednio do tego mitu nawiązuje Leopold Staff w swym wierszu zatytułowanym "Prometeusz". Poeta pominął całą wcześniejszą jego treść, aby się skupić na ostatniej jego odsłonie, czyli na uwolnieniu tytana przez Heraklesa. Okazuje się, że Prometeusz wcale nie by tak powiedzieć - skruszał po odbyciu kary wymierzonej mu przez Zeusa. Pozwala sobie nawet na drobny żart, gdy stwierdza, iż "pasuje do Kaukazu". Można tu zatem mówić o zwycięstwie ducha nad okrutną rzeczywistością.

Pośrednie nawiązanie do mitu o Prometeuszu stanowi postać Konrada, bohatera trzeciej części "Dziadów". Rozpoznaje on w sobie człowieka, który gotów jest poświecić się dla dobra swego narodu, gdyż, jak stwierdza nasz bohater:

"Ja kocham cały naród! - objąłem w ramiona

Wszystkie przeszłe i przyszłe jego pokolenia

Przycisnąłem tu do łona,

Jak przyjaciel, kochanek, małżonek, jak ojciec:

Chcę go dźwignąć, uszczęśliwić,

Chcę nim cały świat zadziwić,

Nie mam sposobu i tu przyszedłem go dociec."

Aby jednak dokonać swej misji, potrzebuje mocy, którą może mu udzielić jedynie Bóg. Konrad zatem chce być nowym Prometeuszem, jeśli nie Chrystusem, które przyniesie swemu narodowi "ogień" pod postacią wyzwolenie spod opresji zaborców.

Już po tym samym pobieżnym przeglądzie trawestacji motywów mitologicznych, których przykłady przedstawiłem w niniejszej pracy, można stwierdzić, że dziedzictwo kulturalne Greków i Rzymian wciąż żyje pośród nas. Pozostaje jeszcze odpowiedź na pytanie - dlaczego? Jak sądzę, wynika to z faktu, iż rzeczywistość duchowa człowieka nie ulega talk szybko przemianom, jak to ma miejsce w przypadku rzeczywistości technicznej, dlatego też twierdzenia o naturze człowieka, które były aktualne przed wiekami, są dla nas wciąż nieodparcie prawdziwe. Można zatem powiedzieć, że mitologia jest rodzajem lustra, w którym się przeglądamy i które od czasu do czasu - by tak rzec - przecieramy, aby wyraźniej widzieć swą twarz.