1. Zarysowanie problematyki, czyli wstępne wygadanie się.
Powrót do domu późną nocą należy uskuteczniać na sposób koci tak, aby nikt z najbliższych nie zorientował się, że właśnie wróciło dziecko marnotrawne, oczywiście, zawaliwszy uprzednio wszystkie możliwe, a nawet te niemożliwe, godziny stosownego pojawienia się w gnieździe rodzinnym. Ciche przekręcenie klucza drzwiach… Bezszelestny sposób przesuwania butów po podłodze… Żadnego światła… Gorączkowe przypominanie sobie, jakie to zdradzieckie przeszkody dzielą nas do naszego pokoju… Niestety, cała przebiegłość i kocia zwinność na nic, gdyż i tak zwykle ktoś czeka, z pretensjami na ustach, co jest złe, albo z wyrzutem w oczach, co jest nie dość, że złe, to w dodatku jeszcze gorsze (bardziej złe?). W takiej sytuacji możliwe są dwa wyjścia: karczemna awantura, lub też próba porozumienia się. Jeśli chodzi o pierwszą możliwość, to zdaję się, że Antonie de Saint - Exupery przewidziawszy na wiele lat przed tym, nim przyszłam na świat, me kłopoty z "kocim" chodzeniem, ukuł specjalnie dla mnie cenną myśl, mianowicie "W wojnie domowej linia ognia jest niewidoczna - przechodzi poprze serca." Dlatego też staram się nie dopuszczać do zaistnienia możliwości pierwszej, gdyż wcale nie mam ochoty mieszkać w okopach, prowadzić działań zaczepnych, ostrzeliwać się, gdy wróg zanadto się zbliży, nie mówiąc już o walce na bagnety. To wszystko bardzo niezdrowe i źle wpływa na urodę. Pozostaje zatem możliwość druga. Rozmowa… Hm, może lepiej jednak by było wrócić do okopów? W końcu stamtąd też są jakieś widoki na przyszłość… No dobrze, jednak rozmowa. To trudne, gdyż nie wystarczy samemu mówić, ale trzeba również słuchać tej drugiej strony i, co gorzej, jeszcze próbować ją zrozumieć. Ech…, a jak ma ona jeszcze racje…
Sądzę, że powyższe dywagacje stanowią znakomity wstęp do tego, co chciałabym zaprezentować w niniejszej pracy, czyli wniosków płynących z rozmów, jakie przeprowadziłam z mieszkańcami mojego miasta, na temat ich własnych "wojen domowych", Oczywiście, nie zabraknie tu również literatury, ale empiria będzie zdecydowanie górą.
2. Wojna międzypokoleniowa w łonie rodziny.
"Konflikt pokoleń jest, był i będzie. Nie jest to mit, ale rzeczywistość. Oczywiście w każdej rodzinie jest on inny i na innej płaszczyźnie się przejawia, ale jest obecny. Mnie on też dotyczy. Mam syna, który w wieku dorastania przysparzał mi wielu kłopotów. Konflikt dotyczył generalnie wszystkiego: ubioru, zachowania no i oczywiście podejścia do życia. Krótko mówiąc: jajko mądrzejsze od kury." Takiej Ԁo odpowiedzi udzieliła mi starsza pani pracującą w urzędzie miasta, gdy poprosiłam ją o podzielenie się ze mną jej refleksjami na temat konfliktu międzypokoleniowego. Nie wiem, czy mogę się z tym zgodzić, gdyż mam przemożne wrażenie, że nie każdy starszy człowiek jest mędrcem, który ogarnął cały horyzont świata, tak, że nic mu innego nie pozostało, jak tylko wygłaszać kazania i stosowne pouczenia skierowane ku niedojrzałej młodzi. Z drugiej jednak strony, osoby żyjące już długo na tym świecie nabierają doświadczeń, które są obce młodemu człowiekowi, a zatem ich spojrzenie na dany problem może być znacznie bogatszy i prawdziwszy. Dotyczy to szczególnie samooceny, która wśród młodszych przedstawicieli naszego gatunku zdaje się wyraźnie szwankować. Dobrym przykładem, który lepiej nam unaoczni tą kwestię, będą kolej życia i ekscesów seksualnych Zbyszka, jednej z postaci tragifarsy Gabrieli Zapolskiej Moralność pani Dulskiej. Był to młodzieniec bez wątpienia zbuntowany, szczególnie zaś w stosunku do kołtunerii własnej matki. W związku z czym jej na złość zrobił dziecko służącej. Dzięki temu konflikt międzypokoleniowy zyskał nowy smaczek, tym bardziej, że nasz kawaler zdecydował się być prawdziwym mężczyzną i ożenić się z matka swego dziecka. Na szczęście, pani Dulska w porę zapobiegła temu szaleństwu, grożąc, że jak wprowadzi swe zamiary w czyn, to nie zobaczy od niej już ani szeląga. Poskutkowało. Morał zaś stąd płynie dla nas taki, że w pewnym wieku nie jesteśmy stanie rozpoznać tego, kim jesteśmy. W przypadku Zbyszka niewiedza ta dotyczyła faktu, że jest takim samym kołtunem jak jego matka, tyle tylko, że w stanie embrionalnym, dlatego też może jeszcze nie było tego, tak wyraźnie widać. Oczywiście, Pani Dulska doskonale sobie zdawała sprawę z tego, co jej latorośl jest warta. Cóż, a więc jednak kura mądrzejsza od jajka?
"Myślę, że konflikt pokoleń to rzeczywistość, która dotyczy wszystkich osób w moim wieku. W sumie to we wszystkim moi rodzice maja inne poglądy, a ja w sumie inne. Oni za bardzo nie rozumieją rzeczywistości w której się dzisiejsza młodzież obraca, zwłaszcza, jeśli chodzi o muzykę i o spędzanie wolnego czasu typu chodzenie na "balety" (czytaj: zabawy). Młodzież, która z takich rzeczy nie korzysta i siedzi tylko w domu i nie ma z tym styczności, to chyba takiego konfliktu z rodzicami nie ma. Ten konflikt nie jest oczywiście tylko z rodzicami, ale także z osobami starszymi i nauczycielami, choć z niektórymi poglądami moich profesorów się zgadzam." Tako rzecze pewna osiemnastolatka, lecz ja nie jestem zbytnio przekonana do jej opinii. Bo gdy weźmiemy na przykład moją osobę za przykład, to okaże się, że wcale nie trzeba spędzać każdej nocy na imprezie, aby być marnotrawna córką, w dodatku "zginienia bliską". To chyba po prostu kwestia nie tyle wieku, chociaż to również jest istotne, co odmiennych osobowości, których dogrywanie musi potrwać, tym bardziej, że "starzy" już je mają, a ja się dopiero jej dorabiam. Zaraz, zaraz, gdzieś było podobnie… Mam! W Nad Niemnem, oczywiście. Benedykt Korczyński za młodu był zupełnie inny niż na starość. Nie można powiedzieć, że z Witoldem Korczyńskim było podobnie, gdyż wiek jeszcze nie zdążył mu nawet przygarbić pleców, zresztą nawet wąsy trudno byłoby u niego znaleźć… Wróćmy jednak do Benedykta. To człowiek doświadczony życiem, które niewiele rzeczy mu oszczędziło, być może więc dlatego stał się tak twardym i niewrażliwym na rację innych. Potrafi się on procesować z Bohatyrewiczami o nędzny kawałek ziemi, wykorzystując do tego całą swą przewagę, jaka mu dawała pozycja ziemianina. Jednocześnie jest absolutnie zamknięty na racjonalne argumenty syna, który mówi mu, że ten konflikt niczemu nie służy, że to bardziej sprawa urażonej ambicji niż rachunku ekonomicznego. W szczególną zaś wściekłość wprowadzają go uwagi Witolda, że chłopom trzeba pomóc, choćby użyczając im maszyn rolniczych, gdyż jest to, po pierwsze, obowiązek moralny szlachty, po drugie zaś, to koniec końców wszystkim się to opłaci. Niestety Benedykt jest szczelnie zaimpregnowany na tego typu argumentację. Zatem, z jednej strony, mamy tu do czynienia z osobowością zamkniętą w sobie, z drugiej zaś, otwartą na nowe idee i myśli. To musiało skończyć się konfliktem. Jak sądzę na tym przykładzie znakomicie widać, że we waśniach międzypokoleniowych nie zawsze różnica wieku odgrywa najistotniejsza rolę, również istotne są cechy osobowości, jakie przejawiamy.
"U mnie w domu jeśli były konflikty to raczej chyba głownie o muzykę. Moi rodzice nie preferowali tego co ja lubiłam słuchać. Wieszałam plakaty na drzwiach, a oni je zrywali. Zawsze też kłóciliśmy się o mój ubiór np. o rękawiczki - ja nienawidziłam ich nosić, a mama na to naciskała. Teraz nie mam konfliktów - od kiedy mieszkam sama bardzo się wyciszyłam." To usłyszałam od dwudziestoczteroletniej studentki. Każdy z nas zapewne zetknął się z taką sytuacją w swym życiu, gdy jakaś mało istotna rzecz stawała się zarzewiem poważnego konfliktu. Ot, choćby czapka. Nie zawsze się ma ochotę ją zakładać, nawet gdy mróz gorszy niż na Spitzbergenie, a po podwórku chodzą białe niedźwiedzie, ale w strategiczny momencie, gdy już mamy zamiar przekroczyć próg naszego domostwa, zawsze dochodzi nas głos z kuchni: "Wzięłaś czapkę?". "Oczywiście" - pada odpowiedź. Po powrocie, następują wyrzuty i przepowiednie - "Zapalenie płuc, hospitalizacja, ostatnie namaszczenie i grób…" - ja natomiast kontynuuje - "…którego zapewne nie będzie można wykopać, gdyż na dworze taka Syberia, a więc w miejsce mogiły należy wstawić kaplicę, gdzie me ciało będzie z utęsknieniem czekać pierwszych jaskółek, które niechybnie znamionują nadejście wiosny.". Ot, takie rodzinne gadki. Co zaś się tyczy ciekawych rodzin… Maria Kuncewiczowa w swej powieści Cudzoziemka opisała jeszcze bardziej frapujący przypadek. Jej główna bohaterka, niespełniona śpiewaczka oraz kochanka, unieszczęśliwia całą swą rodzinę, gdyż nie potrafi przebić się prze skorupę emocjonalną, jaką wytworzyły nieszczęśliwe koleje życia w jej duszy. W końcu nawet jej wnukowie odwracają się od niej, a jeden z nich wyraża życzenie, aby babcia się wyprowadziła. To musiało boleć. Zdaje się, że podobne, chociaż może mniej okrutne rzeczy, jest dane słyszeć wielu rodzicom od swych dzieci. Być może zatem lepiej nie powtarzać błędu Róży (główna bohaterka Cudzoziemki) i nie pozwalać by z pozoru błahe sprawy oskorupiały naszą duszę, gdyż wcześniej czy później urosną one do rozmiarów góry lodowej, której już nie da się nigdy stopić. No cóż, zamiast czapki, zaczęłam nosić opaskę na uszy. Mama nie jest szczęśliwa, ja także nie, to chyba się nazywa kompromis?
3. Konflikty rozgrywając się sferze kultury.
Sądzę, że w tej chwili warto byłoby dać nieco odpocząć rodzinie, co umożliwiłoby nam wypłynięcie na nieco szersze wody. Lata mijają, kolejne pokolenia przychodzą i odchodzą, każde z nich odmiennie patrzy na rzeczywistość i wyznaje odmienną hierarchię wartości. Ponieważ jednak nie jest tak, że jedno pokolenie znika, a na jego miejsce pojawia się drugie, lecz współegzystują one ze sobą, to owe różne spojrzenia wyrażane między innymi w sferze kultury ścierają się ze sobą. Cóż, przyjrzyjmy się temu.
"Konflikt pokoleń to problem stary jak świat. Ja nie widzę problemu. Zawsze nowe pokolenie jest inne, stawia sobie jakieś inne cele, posiada inne zainteresowania - jest po prostu nieco lub bardziej inne. Dostrzegam pewną racjonalność tej "inności" i się jej nie dziwię. Chociaż często nie ze wszystkim, co robi i głosi nowe pokolenie się zgadzam. Nie nazwałbym tego jednak zaraz konfliktem." Tą opinię wyraził sześćdziesięcioletni emeryt. Muszę przyznać, że była ona dla mnie w pewnym sensie zaskakująca, gdyż uświadomiła mi, iż wcale nie musimy spoglądać na ścierające się opinie jako na rodzaj konfliktu (czytaj: totalnej wojny), a raczej widzieć w nich wymianę zdań, która służy pogłębieniu naszej wiedzy o nas samych, równocześnie zaś pozwalając rozwinąć się kulturze (coś podobnego postulował Mochnacki w O literaturze polskiej w wieku XIX). Inna sprawa, że w ferworze dyskusji często padają słowa idące o wiele za daleko, co w konsekwencji prowadzi rzeczywiście do wyniszczającej wojny intelektualnej. Cóż, gdy ktoś nas zranił, to raczej ciężko nam doszukiwać się w jego racjach prawdy, chętniej byśmy natomiast naszego adwersarza udusili, utopili, nabili na pal, itd., itp. Wydaje mi się, że taka rzecz przytrafiła się klasykom i romantykom. Zaczęli ci pierwsi reprezentowani przez Jędrzeja Śniadeckiego, który w rozprawie O pismach klasycznych i romantycznych ostro i bezpardonowo zaatakował tych drugich. Stosunkowo szybko doczekał się ostrej riposty w balladzie Adama Mickiewicza zatytułowanej Romantyczność. Został tu sportretowany jako ten, któremu w głowie jedynie "szkiełko i oko", a to ograniczenie umysłowo - optyczne nie pozwala mu dojrzeć innych wymiarów bytu niż te związane z oglądem empirycznym. Aż dziw bierze, że Mickiewicz nie użył tu wyrażenia per "panie pierdoła", ale możliwe, że było to tylko przeoczenie. Z kolei klasycy rewanżowali się naszemu wieszczowi po ukazaniu się drugiej części Dziadów zgrabnym wierszykiem "Głucho wszędzie, ciemno wszędzie, / Głupio było, głupio będzie!". Zważywszy na wagę, jaką ci wszyscy panowie mieli i mają dla polskiej kultury, rzeczą dziwna jest, że nikt nie wziął ich wtedy za karki i nie porozstawiał po kątach, by nieco ochłonęli, dzięki czemu mogliby podjąć poważną dyskusję. Mówiąc jednak poważnie, niekiedy konflikt (w sensie wojna) wydaje się być rzeczą do uniknięcia, wystarczyłoby do tego jedynie trochę dobrej woli i otwartości na adwersarza…
W takiej pojednawczej perspektywie chciał widzieć dzieje kultury polskiej Adam Asnyk. Widać to wyraźnie w jego wierszu Do młodych. Dzięki włączeniu każdej epoki w proces dziania się otrzymał on ich dialektyczną syntezę, co pozwoliło mu na przyjęcie postawy wyjątkowo kompromisowej, dążącej do zgody. Zatem tym, którzy odeszli, lub właśnie odchodzili, przypominał:
"Każda epoka ma swe własne cele,
I zapomina o wczorajszych snach..."
Ci zaś którzy właśnie szukali swego miejsca w kulturze polskiej otrzymali w prezencie od Asnyka następujące słowa:
"Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy,
Choć macie sami doskonalsze wznieść;
Na nich się jeszcze święty ogień żarzy
I miłość ludzka stoi tam na straży,
I wy winniście im cześć!"
I jeszcze jedno memento dla nich:
"I wasz gwiazdy, o zdobywcy młodzi,
W ciemnościach pogasną znów!"
Co prawda, te strofy niczego nie zmieniły, starzy kłócili się i kłócą z młodymi jak dawniej, ale ten głos rozsądku wołającego na puszczy był, jak sądzę, wart odnotowania.
4. Konflikty międzypokoleniowe w ich aspekcie społecznym i politycznym
Na początku była… wojna. Tak przynajmniej wynika z mitologii. Z lubością się w niej okaleczano, bądź pożerano, szczególnie w obrębie rodziny, wystarczy przypomnieć tu jak Kronos postępował ze swoimi dziećmi, później wybuchł konflikt pomiędzy bogami a tytanami, a jeszcze później minęło trochę czasu, a po jego upłynięciu Parys porwał Helenę, zatem spalono Troję. Zupełnie jak w życiu, tyle tylko, że zamiast podkładania sobie nóg w wyścigu szczurów były razy pałką między oczy. Zresztą i dzisiaj mamy szansę obejrzeć na ekranach naszych telewizorów różnorakie wojny o. "Wojny o", gdyż, oczywiście, żadna z nich nie jest sama dla siebie, lecz "o", np. ropę, lepszy system polityczny, przestrzeń życiową, najczęściej są to jednak konflikty o nic. Jak zatem widać, scysje, delikatnie mówiąc, w kontekście takich, a nie innych uwarunkowań społecznych, czy politycznych są naszym chlebem powszednim, tak iż musiały one znaleźć odbicie i w literaturze. Dobrym tego przykładem jest konflikt Kreona z…, nie, nie z Antygoną, to byłoby za łatwe, z jego synem, Hajmonem. Ci dwaj panowie spierali się, po pierwsze, czy córkę Edypa należy powiesić, po drugie, o rozumienie istoty państwa. Los Antygony jest nam w tej chwili obojętny, za to ciekawi nas rzecz druga. Dla Kreona państwo i jego podwładni stanowią jego prywatny folwark, na którym może on rządzić się tak, jak mu się spodoba. Skoro zaś rozkazał, aby nie urządzano pogrzebu Polinejkesowi, to właśnie tak ma być. Natomiast Hajmon miał bardziej demokratyczne zapatrywania. Państwo to rzecz wspólna wszystkich obywateli, zatem władca nie może ignorować ich woli (lud Teb opowiedział się za Antygoną). Konflikt, jaki rozgorzał na tym tle, okazał się być niezwykle wyniszczający zarówno dla jego uczestników, jak i samego miasta. Co ciekawe, w mych rozmowach trafiłam na ślad bardzo podobnej waśni międzypokoleniowej. Pewien student powiedział: "Problem konfliktu pokoleń dotyczy każdej młodej osoby, szczególnie w wieku dorastania. Ludzie, którzy dorastali w latach 60-70, czyli nasi rodzice, żyli w zupełnie innej rzeczywistości. Moi "starzy" [czytaj: rodzice] żyjąc w środowisku lat komunistycznych nie mogli sobie zdawać sprawy z tego, że Polska ulegnie takim przeobrażeniom, chociaż to jest normalna kolej rzeczy. Byli wychowywani w tradycyjny, surowy sposób. Dzisiaj dzieciaki robią co chcą, zabawiają się na rożne sposoby, których "starzy" nie akceptują. Widzisz, akceptacja maleje wraz z różnicą wiekową miedzy dwojgiem ludzi. Na pewno kiedy będziemy zakładać rodzinę, będziemy starać się wpajać swoim dzieciom takie wychowanie, jakie nam wydaje się odpowiednie, lecz zupełnie inne od naszych rodziców. Ale nasze dzieci żyjąc już w innych czasach, do których będzie nam, "starym wapniakom" ciężko się przyzwyczaić, nie będą mogły zaakceptować tej formy wychowania. Dlaczego? Bo wyda im się przestarzała, zupełnie inna niż rzeczywistość w której żyją." No cóż, Kreon był człowiekiem starej daty, zaś Hajmon dzieckiem wychowanym w nowych czasach. Nie było wyjścia, musiało iskrzyć.
Konflikt pomiędzy starymi i młodymi w aspekcie politycznym chyba najlepiej widać na przykładzie polskiego romantyzmu. Konstrukcję Ody do młodości opiera Adama Mickiewicz właśnie na kontraście zachodzącym pomiędzy starczą a młodzieńczą wizją świata. Znajdujemy w niej, między innymi, i takie strofy:
"Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga;
Łam, czego rozum nie złamie:
Młodości! orla twych lotów potęga,
jako piorun twoje ramię."
Cóż, widać zatem kto lepszy. Młodość to siła, wola zmiany, dążenie ku lepszemu jutru, natomiast starość to sztywny gorset reguł i prawd, z których dawno wyparował duch. Ale czy koniecznie jest zawsze tak, iż my i oni musimy pozostawać w konflikcie? Czy nie byłoby o wiele lepiej dla Polski, gdyby, na przykład, Prezes i Kordian doszli do jakiegoś porozumienia w podziemiach katedry św. Jana? Wydaje mi się, że owszem, a tak skończyło się na tym, że młodzieniec trzasnął drzwiami krzycząc "Wiecznie śpiewasz to samo! hymn starości piejesz..." i poszedł zabić cara. Z wiadomym skutkiem.
Emerytowany górnik, gdy go poprosiłam, aby mi powiedział co o sprawie sądził, wyraził taką o to opinię: "Konflikt pokoleń w dzisiejszych czasach się pogłębia, gdyż kiedyś istniały wielorodzinne domy (dworki), gdzie pokolenia wzajemnie się tolerowały. W nich dziecko rosło i rozwijało się pod czujnym okiem całej wielkiej rodziny. Wspólne życie pod jednym dachem scalało i jednoczyło pokolenia miedzy sobą przez wspólne zabawy, rozrywki, wspólne śpiewy i snucie opowieści. Fakt: wtedy nie było jeszcze telewizorów. Dlatego ludzie więcej ze sobą rozmawiali i lepiej się rozumieli." W trakcie, gdy wypowiadał te słowa, ja coraz bardziej oddalałam się od miejsca, w którym aktualnie przebywałam, i przenosiłam się do zamku Horeszków, w którym właśnie trwała uczta. Tadeusz siedział przy stole milcząc, a wokół niego panie wydawały się mocno nudzić. Sędzia widząc ten wyraźny brak grzeczności młodzieńca wobec dam, wypływający bądź to z nieśmiałości, bądź to braku ogłady, postanowił rzeczy zaradzić. Zaczyna więc swój wywód o tym, jak to dawniej bywało i jak kawalerowie winni zachowywać się przy stole. W ten dość subtelny sposób poinformował Tadeusza, że ten powinien nieco bardziej się postarać, gdyż to nie przystoi, aby młodzieniec siedział przy stole gburowato milcząc, a damy zgromadzone wokół niego dyskretnie ziewały. Był to znakomity chwyt pedagogiczny, gdyż, po pierwsze, Tadeusz nie został upokorzony, po drugie, zdał sobie sprawę z własnej niegrzeczności. Sądzę zatem, że mój rozmówca, do którego tymczasem zdążyłam wrócić po dalekiej wyprawie do Soplicowa, ma po części racje mówiąc, że dom był i jest ostoją zasad i obyczajów, które młodzi ludzie nabywają przebywając w nim. Jednakże istotnym jest, aby nauka ich nie przebiegała w sposób, który mógłby uwłaczać naszej godności, a co, mam wrażenie, bywa normą w polskich domach. Zamiast dyskusji, czy choćby delikatnego zwrócenia uwagi, że dane zachowanie nie jest najlepsze, pojawia się dekret i spis sankcji, które grożą za niepodporządkowanie się. To często rodzi bunt, a w konsekwencji odwrotne skutki od zamierzonych. Wystarczyłoby jednak, gdyby nasi rodzice przeczytali jednak Pana Tadeusza, bądź co bądź epopeja narodowa, a szczególnie fragment przypomniany przeze mnie, mogliby się wtedy nauczyć od Sędziego, jak należy postępować z młodymi ludźmi w sposób, który pozwoliłby, z jednej strony, uzyskać pożądany efekt wychowawczy, z drugiej zaś, nie ośmieszał i nie poniżał nas.
6. Konflikt międzypokoleniowy w kontekście religijnym.
W dekalogu znajdujemy czwarte przykazanie, które nam zaleca, abyśmy czcili ojca swego i matkę swoją. To prawo zostało wyryte na kamiennych tablicach, które otrzymał Mojżesz od Boga. Jest zatem, z jednej strony, międzyludzką normą postępowania, z drugiej zaś, przykazanie Boskim, najwyższą sankcją, jaka można sobie wyobrazić. Dlatego też gdy dzieci zwracają się przeciw swym rodzicom, to tak, jakby rzucali kamieniami w samego, lub tez powtórnie go krzyżowali.
Pewien starszy biznesmen powiedział mi: "Konflikt pokoleń - tak określają wszyscy sytuacje ekstremalne. Występują one często, ale zazwyczaj to konflikt doświadczenia z dość dużo wymagającą młodością. Z mojej strony to ciągły stres i obawa o beztroskość ludzi młodych, którzy czasem są już przekonani o swej doskonałości i nie biorą pod uwagę, że ja już to kiedyś przerabiałem." Gdy połączymy ten wywód z wcześniejszymi uwagami na temat czwartego przykazania, otrzymamy zdiagnozowany przypadek Absaloma, syna Dawida, który podniósł rękę na swego ojca. Rzecz przedstawiała się w następujący sposób. Absalom zabił swego brata Ammona, gdyż ten zgwałcił ich siostrę, Tamarę. Za ten czyn Dawid wygnał go ze swego królestwa, lecz wkrótce jednak doszło do zgody pomiędzy nimi. Wszelako Absalom nie potrafił zapomnieć swemu ojcu tego, co on mu uczynił. Zawiązał zatem spisek, mający doprowadzić do upadku Dawida. Gdy ten się wydaje, młodzieniec wszczyna bunt. Jednakże wojska wierne Dawidowi pokonują zwolenników jego syna. Absalom ucieka. Jednakże w lesie Efraim jego długie włosy wplątują się w konary drzewa, tak iż zawisa on na nich. Ścigający go Joab dopada do niego i przeszywa włócznią. Dawid, gdy dowiedział się o jego śmierci, miał krzyknąć: "Absalomie, Absalomie!, synu mój! Obym ja umarł zamiast ciebie!". Bohater tej starotestamentowej opowieści wystąpił przeciw czwartemu przykazaniu, sądząc, że jego wewnętrzna prawda stoi ponad prawami ustanowionymi przez Boga. Wydaje mi się, że to rzecz często przydarzająca się młodym ludziom. I nie ma tu znaczenia, czy są oni wierzący, czy też nie, a zatem czy uważają, że istniej jakiś Bóg, czy też nie, gdyż przykazania wyryte na kamiennych tablicach są prawami uniwersalnymi i nie można przejść obok nich ze wzruszeniem ramion w przekonaniu, że ja i tak jest się mądrzejszym. Zadufanie młodego człowieka w sobie może się bowiem skończyć okrzykiem naszych rodziców podobnym do tego, który wydał z siebie Dawid, a ból im zadany nie jest wyłącznie sprawą ludzką, ale także boską, lub, jeżeli ktoś woli, uniwersalnych praw prawdziwych w każdym czasie i każdej przestrzeni.
6. Konflikt międzypokoleniowy jako przyczyna ludzkich nieszczęść.
Nasze nierzadkie konflikty z rodzicami często nie pociągają za sobą jakichś szczególnie drastycznych konsekwencji, wszakże zakaz wychodzenia z domu do końca życia nie jest znowu taką straszną rzeczą od czasu, gdy pojawiła się telewizja ze swym niezmiernie interesującym programem. Bywa jednakże również tak, że sprzeczka, z pozoru nawet drobna, w konsekwencji prowadzi do nieraz strasznych rzeczy. Pewna nastolatka (około czternastu lat) przedstawiła mi następującą historię, dość banalną trzeba przyznać: "Z moją mamusią kochaną zawsze się kłócimy, jak mam się ubierać no i o porządek w pokoju. Mama mówi żebym nie zakładała biodrówek i krótkich bluzek bo to nieprzyzwoicie i mogę się łatwo rozchorować i powinnam nosić czapkę w zimie. Okropność! O takie bzdury potrafimy się czasem tak pokłócić, że i mamie i mnie potem jest smutno.". Nie zawsze w takich konfliktach idzie o zupełne bzdury, jednakże często bywa tak, że skutki wydaja się być nieadekwatne do przyczyn, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, do jakich zniszczeń dochodzi w naszej duszy w ich wyniku. Gdy Antek pokłócił się ze swym ojcem, Maciejem Boryną, o kawałek ziemi, który ten mu obiecał, to skończyło się to karczemną awanturą i bojką. Po tym zdarzeniu kazał stary Boryna mu iść wraz żona i dziećmi precz z domu. Konflikt jeszcze bardzie rozgorzał, gdy starzec zaczął smolić cholewki do Jagny, która była kochanką Antka. Nastąpił tu absolutny rozkład życia rodzinnego. Do analogicznego konfliktu , aczkolwiek nie do końca, doszło pomiędzy bohaterami opowiadania Stefana Żeromskiego zatytułowanego Doktor Piotr. Tutaj poszło o to, że ojciec tytułowego bohatera, chcąc wykształcić syna jak najlepiej, postępował niezgodnie z ogólnie przyjętymi normami etycznymi i moralnymi. Gdy Piotr to odkrył, poczuł się w pewnym sensie zbrukany, a świat jego wartości się zawalił. Czuł teraz do ojca wyłącznie pogardę. Widać zatem tu jak na dłoni, że pewne konflikty, które można byłoby rozwiązać polubownie, nawarstwiwszy się zbyt mocno stają się przyczynami cierpienia obydwu stron, które w nich uczestniczą.
7. Zagadnienia eutanazji i aborcji.
Sądzę, że problematyka niniejszej pracy wiąże się z zagadnieniami eutanazji i aborcji. Wszakże ludzie rodzą się i umierają, jedni przychodzą, drudzy odchodzą… ciągła zmiana i przepływ, a jak już to zauważył
Heraklit są to terminy synonimiczne względem pojęcia wojny i konfliktu.
Wstrząsający obraz stosunku do starszych osób odnajdujemy w noweli Marii Konopnickiej zatytułowanej Miłosierdzie gminy. Odbywa się licytacja, której przedmiotem nie są jakieś przedmioty, ale starzy ludzie. Każdy kto przyszedł, mógł w niej wziąć udział i "sprawić" sobie takiego dziadka. Następnie brał go do siebie do domu, a gmina Hottingen wypłacała mu małą sumę pieniędzy na jego utrzymani. Oczywiście, staruszek u swego właściciela nie leżał o góry brzuchem, ale często pracował ponad swój siły. Ten system pomocy socjalnej mieszkańcy owej gminy niezwykle sobie cenili, widząc w nim same zalety. Wydaje mi się, że trudno inaczej całą rzecz określić niż jako eutanazja, co prawda, rozłożona w czasie, ale zawsze. Pokazuje nam to również, że świat jest miejscem, które słabo toleruje osoby starsze i zniedołężniałe, widząc w nich tylko obciążenie dla siebie, a wszakże tylu rzeczy możemy się od nich nauczyć. Zrozumie mnie ten, komu babcia opowiadała bajki na dobranoc, a dziadek tłumaczył, jak działa pułapka na myszy i dlaczego nie należy do niej wkładać palca.
Inżynier w dojrzałym wieku powiedział: "Kiedy miałem 18 lat mój ojciec ciężko zachorował. Cierpiał strasznie przez prawie dwa lata, wiesz - bóle, odleżyny, brudna bielizna. Wiele razy prosił Boga o szybką śmierć. Mam nadzieję, że teraz rozumiesz dlaczego dopuszczam myśl o eutanazji, mimo [uprzedzając ewentualne pytanie], że jestem wierzący." W niemalże takim samym tonie wypowiadał się pewien student: "Jeżeli dla kogoś nie ma ratunku i się męczy, to jeżeli sam wyraża na to chęć, to jestem za tym żeby mu na to pozwolić. Może to dlatego, że miałem kogoś, kto się tak męczył i wiem, że dla tej osoby pół roku było dużym koszmarem, a i tak nie wyszła z tego. Ale przede wszystkim obowiązkiem rodziny jest dbanie o kogoś bliskiego...". Moi dwaj rozmówcy zostali doświadczeni przez los cierpieniem swoich najbliższych, które nieraz jest zapewne gorsze niż to, które nas spotyka. Sądzę zatem, że mają prawo opowiedzieć się za eutanazją. Nie wiem czy potrafiłabym patrzeć na twarz mojej matki, którą wykrzywiałby ból, którego ona nie byłaby w stanie znieść, cierpienie, którego nikt poza nim dotkniętym nie może sobie nawet wyobrazić. Stać i patrzyć i nie być w stanie zrobić nic by jej ulżyć… Wtedy kto wie… może zgodziłabym się z nimi. Jednakże sądzę, że eutanazja nie jest dobrym wyjściem, że mimo wszystko jest to zabójstwo.
Jeśli zaś chodzi o aborcję, to również mam mieszane uczucia, gdyż, z jednej strony, wiem, że sytuacja kobiety bywa nieraz nie do pozazdroszczenia, czy to ze względów społecznych, czy to ekonomicznych, czy to emocjonalnych, tak iż urodzenie dziecka nie jest cudem, ale raczej wyrokiem. Z drugiej jednak strony, to także jest zabójstwo, a zatem czy można się na nie zgodzić? Nie wiem. Niech każdy rozstrzygnie to we własnym sumieniu.
8. Epilog.
Czytając jeszcze raz co dotąd napisałam i zastanawiając się ponownie nad postawionym na początku niniejszej pracy problemem, muszę przyznać, że mam spore kłopoty z jednoznaczną odpowiedzią czy konflikt międzypokoleniowy to rzecz wydumana, czy wręcz przeciwnie, realność jak najbardziej istniejąca? Najprościej byłoby rzec, że tak i tak, ale to marna odpowiedź. No cóż, być może po prostu jest tak, iż pewne pytania muszą pozostać bez odpowiedzi, co chyba jest często spotykaną ułomnością kwestii postawionych na ostrzu noża: albo tak, albo tak. Jeżeli jednak przyjrzymy się bez uprzedzenia przykładom z życia i z literatury, które zostały przywołane w niniejszej pracy, to dojdziemy do wniosku, iż nie ma żadnej reguły, która by głosiła, że jak masz dwadzieścia lat, to w żadnym wypadku nie jesteś w stanie porozumieć się z tym, który ma ich czterdzieści. Gdyby ktoś coś takiego głosił, należałoby nazwać go głupcem. Sądzę, że raczej należy mówić o ogólnej cesze rodu ludzkiego, która sprawia, że jesteśmy stworzeniami wyjątkowo konfliktowymi i gotowymi z byle powodu skakać sobie do oczu. I nie ma tu znaczenia, jaka różnica wieku nas dzieli. Jeżeli zaś byśmy szukali dowodów na poparcie powyższej tezy, to wystarczy sięgnąć do podręcznika historii i przeczytać kilka stron, albo, może jeszcze lepiej, przyponie sobie jakiś nasz konflikt z przyjacielem, rodzicem, czy też nauczyciele. Wnioski nasuwają się same. Jeśli natomiast ktoś mimo to chciałby nadal wyolbrzymiać rolę konfliktu międzypokoleniowego w naszym życiu, gdyż takie doświadczenia wyniósł z domu rodzinnego, to mogę mu tylko zacytować wypowiedź pewnej sprzedawczyni w sklepie: "Ja z moimi dziećmi konfliktów nie mam. Moim zdaniem recepta na spokój jest jedna: szczerość i miłość." I to wydaje mi się jedną z najmądrzejszych kwestii, jakie w życiu usłyszałam.