Konieczną i nieodłączną częścią człowieczego losu jest cierpienie. Pojawiło się w chwili, w której na świecie pojawił się człowiek i od tamtej chwili nie można zrobić nic, aby je wyeliminować. Rozkłada się na wszystkie przestrzenie życia - zarówno fizycznego jak i psychicznego, co więcej, najczęściej jest spoiwem, które te sfery łączy, skleja w jedną całość. Nie ma jednoznacznych, ściśle określonych powodów, dla których cierpimy, ponieważ ból jest bardzo indywidualną sprawą i zdecydowanie nie można oceniać cudzego cierpienia jako większego czy mniejszego ze względu na powód, z którego powstało. Cierpieć możemy i dlatego, że coś nas boli na ciele jak i na duszy, dlatego, że nie jesteśmy w stanie pogodzić się z utraconą miłością jak i ze strachu, że ją utracimy dopiero. Cierpienie towarzyszy naszym narodzinom jak i naszej śmierci. Cierpienie jest wszechobecne.

Jednocześnie bardzo trudno zachować jasność spojrzenia, kiedy widzimy, jak wiele zła dzieje się obok nas. Nie umiemy sobie wytłumaczyć, jak to możliwe, że Bóg dopuszcza do takich sytuacji, w których dzieją się takie potworności jak ludobójstwa, kataklizmy, dlaczego rodzą się nieuleczalnie chore dzieci, dlaczego zapadamy na ciężkie choroby, dlaczego wybuchają wojny. To męczące od wieków pytania, z którymi jeszcze nikt sobie nie poradził tak, by już nie musiały padać więcej. Temat cierpienia jest jednym z najbardziej rozpowszechnionych tematów w historii kultury ludzkości. Przede wszystkim dlatego cierpienie jest tym ważnym i często pojawiającym się tematem, ponieważ w żadnej innej sferze kultury tego wyrazić się nie da. Za pomocą metafor daje się przemycić wszystko to, co najważniejsze - ból, którego tak naprawdę ubrać w słowa się nie są, jest tylko rozdzierającym krzykiem, który przez nikogo zrozumiany być nie może. Jednocześnie takiej sytuacji towarzyszy pragnienie podzielenia się tym, co się wydarzyło. Po to opowiada się historię cierpiącego serca, żeby spróbować zrozumieć, o co właściwie z tym bólem w naszym życiu chodzi. Jednocześnie wszystkie te historie mają nie tylko wymiar osobniczy, ale i ogólny.

Najważniejszą księgą w naszej części świata jest Biblia. To w niej zostały zawarte wszystkie historie, na których bazuje kultura europejska i światowa. W Biblii zawarto opowieści, dzięki którym możemy zrozumieć samych siebie i świata.

Już w pierwszej księdze Biblii, Księdze Rodzaju, spotykamy się z historią wielkiego cierpienia z tą różnica, że w pierwszej części Biblii cierpienie ludzi wynikło z ich własnego zaniedbania, czyli z tego, że złamali zakaz Boga dotyczący jedzenia owoców z drzewa wiadomości dobrego i złego. Za karę Bóg wygnał pierwszych ludzi z Raju, a co za tym idzie, skazał na ciężką pracę i ból, choroby, niepewność, czyli wszystko to, co dziś jest naszym udziałem. Właściwie ciężko szukać w historii o Adamie i Ewie jakiegoś dla nich usprawiedliwienia.

Za to inna historia starotestamentowa, ta o Hiobie, daje nam sporo do myślenia o naturze cierpienia. To postać, która automatycznie przychodzi na myśl, gdy myślimy o kimś, kto niewyobrażalnie wręcz cierpi bez jakiejkolwiek szansy na to, by na to pytanie o przyczyny całego zła uzyskać odpowiedź. To bohater główny i tytułowy starotestamentowej Księgi Hioba. Hiob był wcieleniem wszelkich cnót - nie tylko był dobrym obywatelem, gospodarzem, ojcem i mężem, ale przede wszystkim spełniał wszelkie obowiązki wobec Boga. Jak mówi Biblia, Hiob był człowiekiem doskonałym, szczerym, bogobojnym i bezgrzesznym (ten opis znajduje się w pierwszej części Księgi Hioba). I takiego właśnie człowieka - żyjącego w spokoju, dostatku i szacunku ludzi - Bóg postanowił zesłać wszystkie możliwe plagi po to, żeby sprawdzić, jak silna jest jego wiara. Najpierw Hiob stracił dobytek, potem rodzinę a na końcu zdrowie i szacunek sąsiadów, ponieważ wierzono, że powodzenie, które nas spotyka w życiu, jest prostą konsekwencją naszego prowadzenia się i jeśli spotyka nas nieszczęście, to właśnie dlatego, że sobie na nie zasłużyliśmy. Zatem gdy Hiob stracił wszystko a na końcu zachorował na trąd, wtedy społeczeństwo odwróciło się od niego w myśl tej właśnie zasady. Hiob nawet w takich warunkach zachował pokorny i pełen wiary stosunek do Boga. Ktoś inny z pewnością zacząłby bluźnić i złorzeczyć Bogu, ale Hiob zdecydowanie trwał przy swoim przekonaniach, że przecież nie można wybierać życia tylko tego, co dobre, a odrzucać wszystko to, co złe, ponieważ taka jest natura świata, że zło i dobro są ze sobą splecione jak plus i minus i istnieć bez siebie nie mogą. Eliminując cierpienie wyeliminowalibyśmy również szczęście, a takiego zabitego nikt z nas nie chciałby nigdy dokonać. Hiob wypowiada słynne słowa, które wracają echem w czasie trwania naszej kultury europejskiej: nie mamy niczego, co pochodziłby tylko od nas. Tak więc jeśli akceptujemy podarunki, jakimi są dobre sprawy, musimy zaakceptować również wszystko to, co do tych dobrych historii zdecydowanie nie należy. Inaczej sami przyznawalibyśmy sobie kompetencje Boga. To szalenie dojrzała i godna najwyższego zainteresowania postawa. Gorzka i trudna - kto wie, czy nie najtrudniejsza w całej historii świat opowieść. Nikt tak jak Hiob nie wiedział, jak trudno jest przyjąć swój los nie mogąc nawet zadać pytanie: dlaczego. Dużo łatwiej jest wiedzieć, ze spotyka nas zło ze względu na to, co już w życiu zrobiliśmy, znacznie trudniej jest odkryć, o co tak naprawdę w tym planie chodzi. W Księdze Hioba została przemycona następująca myśl: nie powinniśmy nawet próbować dociekać, na czym w istocie ów plan polega, ponieważ Bóg ze swej natury jest dla człowieka niepojęty.

W chwili, gdy rozpoczęła się epoka chrześcijaństwa cierpienie zyskało nowy wymiar. Ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa nadało bólowi ton radosny. Nagle okazało się, że można boleć po coś. Chrystus co prawa przeszedł przez piekło tortur i strasznej, niewyobrażalnej męki przed śmiercią, ale wiemy dobrze, że służyło ona, ten ból i ta męka, spełnieniu boskiego planu, nagle okazało się, że stał się dostępny i dla ludzi, Bóg przestał chować się za zasłoną tajemnicy grozy i niewyobrażalnego, tylko przez śmierć swojego jedynego syna dał do zrozumienia, że cierpienie jest forma zapłaty za lepsze dni, które z pewnością nadejdą. Śmierć Chrystusa pokazuje, że cierpienie może być również ściśle związane z radością i miłością, że można cierpieć za przyszłość, za lepsze przyszłe dni, Choć w ten sposób szybko może okazać się, że chrześcijaństwo jest religią przyszłości, która bardziej niż na teraźniejszości koncentruje się na tym, co dopiero się wydarzy i wszystkim, co dzieje się teraz opłaca wszystko to, co dopiero będzie miało miejsce. Chrześcijaństwo, mimo że jego historia rozpoczyna się od krwawej egzekucji, jest historią wiary nadziei i miłości. Tu odpowiedź na pytanie: dlaczego zawsze jest taka sama: ponieważ służy to planowi bożemu, który ma na celu uszczęśliwić nas w przyszłym życiu.

W mitologii postacią najbliższą takiemu modelowi postępowania, pełnego miłości i poświęcenia, jest Prometeusz. Również on, tak jak później Chrystus, wydał się dobrowolnie na cierpienie w imię miłości i troski - miał poczucie konieczności opiekowania się ludźmi tak, by nie dział się im krzywda. Zgodnie z mitem to Prometeusz stworzył ludzi - ulepił ich z gliny wymieszanej ze łzami. Kiedy dostrzegł, że nie są tak szczęśliwi, jak przedtem sobie to wymarzył, postanowił zrobić coś przeciwko własnej rasie, za co - wiedział dobrze - spotka go kara. Nie wahał się jednak, ponieważ znacznie ważniejsze było dla niego to, żeby jego podopieczni poczuli się bezpieczni o szczęśliwi. Postanowił wykraść dla nich ogień tak, by już nigdy nie cierpieli głodu ani zimna.

Prometeusz cierpiał więc za grzechy, które popełnił dla ludzi, z miłości do nich. Przy okazji również oszukał Zeusa, ponieważ był zmuszony zrobić wszystko, żeby polepszyć im byt, wpadł na pomysł, dzięki któremu Zeus otrzymywał w ofierze jedynie kości i tłuszcz, natomiast ludziom przypadło w udziale pyszne mięso. Zeus zapałał gniewem, który zaowocował następującą karą dla Prometeusza: został przykuty do skały Kaukazu, a sęp co dzień powoli wydziobywał mu wątrobę, która z kolei co noc odrastał tak, by ból nigdy się nie skończył. Prometeusz wiedział, że Zeus jest okrutny i tym samym oszukując go w jakimś stopniu przeczuwał, co może go spotkać. Ta świadomość nie przeszkodziła mu jednak, ponieważ znacznie silniej odczuwał radość z tego, jego podopieczni czują się teraz znacznie lepiej, są zdrowi i bardziej bezpieczni. Ta myśl dodawała mu sił nawet w chwilach największego bólu.

Mitologia również obfituje w zapisy ilustrujące cierpienia ludzkie, które jednak były wynikiem konkretnych przewin. Syzyf był królem Koryntu, miasta, które sam założył i doprowadził do potęgi i świetności. Był też ulubieńcem bogów, doceniających dowcip i błyskotliwość umysłu króla. Znał wiele żartów i anegdot, przeto bogowie ciągle zapraszali go na olimpijskie uczty. Sam Syzyf uwielbiał zresztą taki tryb życia, rozsmakował się w nektarze i ambrozji. Jednak król Koryntu miał pewną - dość znaczną zresztą - wadę, otóż uwielbiał plotkować, po powrocie z Olimpu nie mógł utrzymać długo języka za zębami i rozgłaszał niektóre tajemnice bogów. Przez długi czas jego gadulstwo traktowane było dość pobłażliwie i uchodziło mu bezkarnie. Kiedyś jednak Syzyfowi zdarzyło się wyjawić ważny sekret bogów. Na Olimpie powstało z tego powodu spore zamieszanie, niektórzy bogowie mieli spore nieprzyjemności. Bardzo rozgniewało to Zeusa, który wysłał bożka śmierci Tanatosa, aby zabił Syzyfa. Królowi Koryntu udało się podstępem uwięzić Tanatosa, co spowodowało, że ludzie przestali umierać. Zakłócony został porządek świata. Zeus posłał Aresa z poleceniem uwolnienia boga śmierci. Ares uwolnił Tanatosa, a ten jako pierwszego zgładził Syzyfa. Król Koryntu zdążył jednak przed śmiercią nakazać żonie, by ta nie chowała jego zwłok. Zgodnie z wierzeniami starożytnych Greków, dusza nie pochowanego człowieka nie mogła dostać się do państwa cieniów. Syzyf błąkał się nad brzegami Styksu i tak długo lamentował, aż w końcu Pluton pozwolił mu wrócić na ziemię, by ukarać żonę. Syzyf opuścił krainę zmarłych, ale ani myślał o powrocie. Żył odtąd w Koryncie cichutko, starając się nie rzucać w oczy bogom, którzy w końcu o nim zapomnieli.

W Hadesie po pewnym czasie ktoś przypomniał sobie o uciekinierze. Syzyfa dopadł znienacka Tanatos, uciął mu pukiel włosów, a duszę króla Koryntu porwał do podziemi. W Hadesie nakazano Syzyfowi wtoczenie na szczyt góry olbrzymiego głazu. Pokuta gadatliwego króla trwa wiecznie: ilekroć Syzyf jest tuż pod wierzchołkiem, głaz wymyka się z jego rąk i stacza na sam dół. Syzyf musi podejmować pracę od nowa. Dziś losy Syzyfa są metaforą życia ludzkiego, w którym człowiek musi wciąż i wciąż podejmować wysiłek, który najprawdopodobniej zakończy się klęską. Mimo to człowiek nie ustaje i walczy.

W literaturze antycznej nie unikano tematu cierpienia, wręcz przeciwnie, eksploatowano go dość często. Jeden z najważniejszych utworów tego kresu, "Antygona" Sofoklesa, przez niektórych nazywana tragedią wszechczasów, opowiada historię Antygony, córki Edypa, która musi wybierać pomiędzy wartościami, których już wartościować się nie da. Musi zdecydować, czy pochować brata i jednocześnie skazać się na zagładę (Kreon, jej wuj, wydał rozkaz, na mocy którego każdy, kto będzie chciał pochować Polinejkesa, zdrajcę Teb, zostanie skazany na śmierć) czy nie pochować brata, ocalić życie doczesne, ale zasłużyć za to na wieczną karę, na wieczne potępienie. Antygona zdecydowała się pochować brata (był to pogrzeb symboliczny, przysypała go zaledwie piaskiem) z pełną świadomością tego, co ją później czeka. Zdecydowała się na ten trudny krok, ponieważ bardzo kochała swojego brata i wiedziała, ze nie pochowany będzie cierpiał wieczne męki tułając się na granicy światów. Nie chciał , by jej własne tchórzostwo zaowocował takimi męczarniami brata, więc wzięła na swoje ramiona więcej, niż ktokolwiek by od niej mógł wymagać. Kara, na jaką skazał jaką Kreon, nie należała do lekkich, ponieważ było to zamurowanie żywcem. Królewna nie poczekała aż śmierć przyjdzie, ale sama przyspieszyła je bieg - powiesiła się na chruście u powały więzienia. Kiedy jej narzeczony a zarazem syn Kreona, Hajmon, na ów straszny widok również odebrał sobie życie. Z kolei na wieść o śmierci syna Eurydyka, żona Kreona, również popełniła samobójstwo. Ten łańcuch tragicznych śmierci jednak w efekcie dał dobry plon, ponieważ wystąpił w obronie wartości nieprzemijających. W ten sposób cierpienie znowu okazało się rodzajem okupu za prawo do przyszłego szczęścia.

Kolejnym rodzajem cierpień opisywanych w literaturze jest cierpienie miłosne. Najsłynniejszymi kochankami w historii literatury jest para średniowiecznych kochanków, czyli Tristan i Izolda. Dzieje ich nieszczęśliwej miłości, która nie mogła nigdy zaznać spokoju, ponieważ Izolda była żoną innego człowieka wobec czego kochankowie mogli jedynie ukradkiem korzystać z ze swojej obecności. To cierpienie, które towarzyszy sytuacji, w której nie możemy w żaden sposób, najmniejszy nawet mieć styczności z tym, kogo kochamy, kiedy musimy na tę osobę patrzeć, słuchać je ale nie możemy być z tym kimś razem, zostało tak wybitnie opisane właśnie w "Dziejach Tristana i Izoldy". Dodatkowo trzeba dodać, że cierpienia kochanków były sprowadzone przez ślepy los. Nie mieli najmniejszego zamiaru, najlżejszego nawet zakochiwać się w sobie, ale stało się inaczej. Siłą ich uczucia przeszła wszelkie nawet najśmielsze wyobrażenia. Pocieszające jest to, ze po śmierci zostali nagrodzeni tym, że w końcu mogli zostać razem. Nie tylko dlatego, że z ich grobów wyrosły krzaki głogu, których gałęzie splatały się ze sobą, ale i dlatego, że siła ich miłości byłą tak wielka, że łamała wszelkie przeszkody.

Postacią, która cierpi, czyli pokutuje ciężko za grzechy popełnione w afekcie wywołanym przez cudzą niesprawiedliwość był Jacek Soplica. Jacek został ciężko skrzywdzony przez Stolnika, któremu zaufał i którego córkę serdecznie pokochał. Stolnik jednak wykorzystał Jacka - potrzebował głosów jego zwolenników - poza tym podtrzymywał jego złudzenia co do tego, że odda mu za żonę córkę, Ewę, a potem, kiedy już Jacek oświadczył się stolnikównie, dostał czarną polewkę. Jacek był zrozpaczony i to rozpacz popchnęła go do zastrzelenia Stolnik a w czasie, gdy zamek był oblegany przez Rosjan. W ten sposób posądzono go o zdradę ojczyzny (całą sprawa rozgrywa się w czasach rozbiorów i powstania kościuszkowskiego) i skazano na wieczną niesławę. Jacek cierpi nie tylko dlatego, ze jego ukochana została wydana za kogoś innego, ale i dlatego, że sam ożenił się bez miłości i zamęczył nieczułością swoją żonę, ale i dlatego, że okrył się hańbą. Cierpienie Jacka i jego pokuta (został mnichem i walczył w konspiracji na rzecz odzyskania niepodległości) przyniosły jednak coś dobrego, ponieważ w końcu doprowadził do pojednania rodów (zaręczyny jego syna, Tadeusza z Zosią, córką Ewy). To cierpnie, które ma sens, ponieważ dzięki niemu spełnia się dobry plan, plan naprawy krzywd. Znowu zatem trzeba cierpieć, żeby potem zostać nagrodzonym w przyszłości.

We współczesności, która, wydawać by się mogło, jest nastawiona na zdrowie, piękno i sukcesy był ktoś, kto pokazał, że cierpieć to nie wstyd, ale wielka odpowiedzialność. Tym człowiekiem, który "przekroczył próg nadziei" był zmarły 4 kwietnia 2005 roku papież Jan Paweł II. On - mimo wszelkich protestów płynących z różnych stron - nie ukrywał, że jest cierpiący, nie chował twarzy za oknem, ale pokazywał ją światu i dźwigał swój krzyż z najwyższą godnością. To człowiek, w którego losach zapisała się nie tylko historia prywatna, ale i historia świata. Przeżył II wojnę światową, był zmuszony żyć w dobie komunizmu, a potem przyczynił się do jego obalenia. Ze wszech miar to wielki człowiek, którego naczelną zasadą życiową było: nie ustawać w nadziei. Potrafił mimo wszelkich trudności budzić w sobie zapał. Nie chciał, jak to można było na jego miejscu zrobić, zgorzknieć i upaść, ale wciąż i wciąż się podnosić. Za te wędrówkę mimo wszystko Jan Paweł II zasługuje na wielkie uznanie. Na oczach całego świata trwał w uporze w wierności sobie - nigdy nie ustawać w dążeniu do celu.

W 1984 roku, po tym, jak Ali Agcza próbował w 1981 roku zastrzelić go na Placu Świętego Piotra (papież został ciężko ranny) opublikował list, w którym twierdzi, że przeznaczeniem każdego z nas jest cierpienie i dzielnie znoszenie własnego trudnego losu, ponieważ nic w tym świcie nie odbywa się bez bożego planu, bez bożego zamysłu.

Cierpienie przybliża do Boga, ponieważ daje nam odczuć to, co on kiedyś, na krzyżu poczuł sam a poza tym tylko chwila wielkiego zagrożenia może sprawić, że skierujemy swoje myśli na ważkie tory nie pozwolimy sobie na dłuższą życiowa lekkomyślność. Cierpienie tak naprawdę - mimo że jest wyjątkowo trudnym doświadczeniem - sprawia, że jesteśmy wewnętrznie bogatsi i spójniejsi.