Zarżał koń. Westman lekko poruszył się i przewrócił na drugi bok. Koń znów zarżał. Tym razem na dobre mężczyzna się obudził i szybko stanął na nogi.
Był dwudziesty dzień maja. Słońce strasznie mocno grzało, a westman miał dziś jechać dalej na swoim koniu do plemienia Apaczów. Chciał się tam spotkać z Inczuczuną - ich wodzem. Rumak był gotowy do drogi - napojony i nakarmiony. John Black musiał jeszcze umyć się w rzece. Gdy już to zrobił wziął swoje zapasy jedzenia, wsiadł na konia i pojechał. Gdy przejechał kilka godzin zobaczył jeziora i poszedł ł napić się wody oraz nabrać jej do manierki. Nachylając się nad wodą, zobaczył w odbiciu wielkie drzewo na którym siedział ogromny, pięknie upierzony ptak. Pomyślał, że mógłby podarować synowi Inczuczuna trochę piór, a dla siebie wziąć mięso. Podszedł cicho do drzewo i mierząc w ptaka wystrzelił. Widok, który zobaczył bardzo go zadziwił i jednocześnie przeraził. Na drzewie ukrywał się Indianin z plemienia Apaczów, postrzelony w rękę. To John, strzelając do zwierzęcia, pomylił się. To nie był ptak, lecz pióropusz Indianina! Westman wszedł szybko na drzewo i zdjął z niego nieprzytomnego Apacza. John szybko go ocucił, polewając go wodą i przemywając ranę. Jechali teraz szybko do obozu Apaczów. Gdy dojechali, Złamana Strzała opatrzył ranę Mocnego Głosu ziołami. Westman poszedł w tym czasie do wodza i powitał go w ich języku. Inczuczuna ucieszył się bardzo z jego przybycia, bo nie widział go bardzo, bardzo długo. Później John poszedł z wodzem i jego synem, Winnetou, na polowanie. Tam John z Inczuczuną polowali na Bizony, a Winnetou przyglądał im się z daleka. Nagle koń, na którym siedział syn wodza, popędził galopem. Gdy Winnetou obejrzał się lekko za siebie, zobaczył grupę Indian wyłaniających się zza lasu. Byli to ludzie z plemienia Siksów. Było ich około stu. Cali wymalowani w swoje wojenne barwy. Każdy z nich miał broń. Winnetou wraz ze swoim koniem uciekł im z drogi. Niestety Indianie galopowali wprost na Inczuczuna i Johna Black-a. Lecz to nie oni okazali się ich celem. Konie okrążyły stado bizonów...Na znak, każdy ze stuosobowej grupy zaczął strzelać. Upolowali prawie wszystkie bizony, oprócz silnych osobników które zdołały uciec. Odebrali też jednego bizona Johnowi, którego z wielkim trudem udało mu się zabić. Inczuczuna przywołał konia na którym siedział jego syn i razem przekłusowali do obozu.
Złamana Strzała czuł się już dobrze, a ponieważ słońce chowało się już za horyzont, wszyscy usiedli przy ognisku i tak zakończył się ten wspaniały dzień, w których John Black miał wiele bardzo ciekawych, a czasami przerażających przygód.