Niedawno przerabialiśmy na języku polskim fragment ksiązki Miguela de Cervantesa Saavedrasa: Don Kichote. Czytaliśmy fragment dotyczący walki tytułowego bohatera z wiatrakami. Lektura zaciekawiła nas i po niej w klasie rozgorzała dyskusja na temat motywów postępowania błędnego rycerza.

Jednak istotne było dla nas również zachowanie giermka. Zastanawialiśmy się dlaczego Sanczo Pansa zdecydował się na podróż ze swoim panem i pozwolił mu na walkę z potworami. Zdana wśród nas były bardzo podzielone. Jedni sądzili, że zrobił to, bo wcale nie zależało mu na życiu rycerza, chciał się od niego uwolnić. Inni twierdzili, że postąpiła tak licząc na przejęcie tytułu i pieniędzy po bohaterze. Moje zdanie było jednak zupełnie inne.

Aby dokładniej przyjrzeć się temu problemowi, każdy z nas dostał zadanie. Mieliśmy przygotować własną wersję tej opowieści. Nasza historia miała wyjaśnić postępowanie wiernego giermka. Oto moje zadanie.

Don Kichote wcale nie był wielkim rycerzem. Był zwykłym mieszkańcem hiszpańskiej wioski i tak naprawdę miał na imię Peter. Jednak od jakiegoś czasu nie miał prawie wcale przyjaciół. A to wszystko przez jego dziwaczne zachowanie. Peter dużo czytał i nie było by w tym nic złego, gdyby nie fakt, że zazwyczaj lektura pochłaniała go do tego stopnia, iż wydawało mu się, że jest jednym z bohaterów książki. Biegał wtedy po okolicy i zachowywał się jak król, pirat lub jeszcze inna postać.

Jedynym przyjacielem Petera był Roberto. Przychodził on w odwiedziny do starego kolegi. Kiedy Peter nie miał omamów, rozmawiali ze sobą przez długie godziny. Natomiast kiedy wpadał w swoje szaleństwo, Roberto czuwał nad nim, żeby nic sobie nie zrobił.

Któregoś razu Peter pochłonięty był książką o dzielnych rycerzach. Jak zwykle zaczął sobie wyobrażać, że jest jednym z nich. Popędził na poddasze swojej chaty i zniósł z niego starą zbroję. Była ona zardzewiała i niekompletna, ale naszemu bohaterowi to nie przeszkadzało. W jego wyobrażeniu była ona lśniąca i cudowna. Postanowił ruszyć w niej na wojnę ze smokiem. Stwierdził, że potwór zagraża wybrance jego serca - pięknej Dulcynei. Popędził do stajni i wyprowadził z niej swojego rumaka. Wcale nie przeszkadzało mu to, że nie jest on pięknym wierzchowcem, a zwykłym koniem pociągowym. Nasz bohater nie widział różnicy. Brakowało mu jedynie giermka. Ale i ten szybko się znalazł.

Tak się złożyło, że tego dnia Petera postanowił odwiedzić Roberto. Kiedy zobaczył swojego przyjaciela w starej, niekompletnej zbroi od razu zorientował się co się dzieje. Podszedł do Petera i rozpoczął z nim rozmowę:

- Dzień dobry Panie. Czy mogę znać twoją godność?

- Don Kichote - odpowiedział Peter. - Zacny człowieku, czy chcesz dostąpić zaszczytu i zostać moim giermkiem?

- A cóż bym z tego Panie miał?

- Zostałbyś pomocnikiem najznamienitszego rycerza.

- Ale musiałbym opuścić swoją żonę i dzieci.

- Może i tak, ale pomyśl ile korzyści mogliby wyciągnąć z takiego twojego zachowania. Nie dość, że staliby się sławni, to jeszcze z pewnością przywiózłbyś wspaniałe łupy. A gdyby zdarzyło się, że poległbym w pojedynku, Ty jako mój najwierniejszy towarzysz przejąłbyś po mnie cały dobytek.

- W takim razie z ochotą będę Ci towarzyszył Panie, ale muszę znać cel Twojej wyprawy.

- W okolicy grasuje smok. Zagraża on mojej damie pięknej Dulcynei. Muszę go pokonać.

Kiedy tylko Roberto zniknął za drzewami pobliskiego ogrodu, Peter - Don Kichote zaczął przygotowywać się do wyprawy. Oczywiście nie zabrał niczego, co rzeczywiście mogłoby mu się przydać. Wyczyścił tylko swoją zbroję, osiodłał ,,rumaka" i przygotował starą żerdź, którą uważał za lśniącą lancę i ruszył przed siebie.

Tak uzbrojony minął swojego sąsiada. Ten ukłonił się mu, ale widząc dziwaczne zachowanie Petera, wolał go nie zagadywać. Usłyszał tylko jak szaleniec mruczy pod nosem:

- Taka wielka wyprawa, a ja muszę zdać się na pomoc tak kiepskiego giermka. Przecież ten Sanczo Pansa myśli tylko o majątku. Gdybym nie obiecał mu sporych zysków, nigdy nie zgodziłby się na tą wyprawę. Dla niego honor i odwaga nic nie znaczą. No ale cóż. Tylko on chciał mi towarzyszyć. Może z czasem uda mi się go przekonać, że majątek to dobro ulotne, że liczy się męstwo i podziw innych.

Roberto dobrze znał swojego przyjaciela. Wiedział, że próba wyprowadzenia go z błędu skończy się tragicznie. Peter ucieknie i narazi siebie i innych mieszkańców okolicy na niebezpieczeństwo. Wyobrazi sobie, że spotkał na drodze wroga i pobije niewinnego chłopa, lub sam zostanie zaatakowany przez opryszków. Postanowił więc wziąć udział w tej farsie.

Przypuszczał, kogo Peter może mieć na myśli mówiąc o pięknej Dulcynei. Wszyscy od dawna wiedzieli, że dziwak podkochuje się w córce karczmarza Juli. Nigdy jednak nie miał śmiałości wyznać jej tego, a i ona obawiała się życia z szaleńcem. Roberto zastanawiał się tylko kto może być tym wyimaginowanym potworem.

Przyjaciel Petera wrócił do domu, wyjaśnił żonie całą sprawę, wytłumaczył, że może nie wrócić przez kilka dni, wziął najpotrzebniejsze rzeczy i na swoim osiołku podążył w ślad za swoim ogarniętym szaleństwem przyjacielem.

Wędrowali już kilka dni. Zatrzymywali się w pobliskich gospodach. Wszyscy znali tam dziwaczne zachowania Petera i dziwili się tylko postępowaniu Roberta. Któregoś dnia jeden z karczmarzy zagadnął go:

- Od wielu lat przyjaźnisz się z Peterem. Nie przeszkadza Ci jego szaleństwo?

- Twój przyjaciel też jest chory. Od wielu lat nie wstaje z łóżka. Chodzisz do niego codziennie i pielęgnujesz go. Tobie nie przeszkadza jego choroba?

- To co innego. Marko nie przynosi mi wstydu!

- To ci, którzy nie rozumieją choroby powinni się wstydzić. Nie ja.

- A nie przyszło ci do głowy, że przez swoje wsparcie umacniasz Petera w szaleństwie?

- Zastanawiałem się nad tym, ale wiem, że kiedy wpadnie w swój obłęd nic nie jest w stanie go powstrzymać. Kiedyś walczyłem z nim, ale zazwyczaj kończyło się to katastrofą. Nauczyłem się żyć z jego szaleństwem i wiem jak sobie z nim radzić. Kiedy przyjdzie właściwy moment, wytłumaczę mu, że nie jest rycerzem.

- Kiedy on nastąpi?

- Tego nie wiem. Może dziś, może jutro, a może za miesiąc lub za rok.

- Skąd będziesz wiedział, że to już?

- Przyjaciele wiedzą takie rzeczy.

Roberto zapłacił rachunek i ruszyli dalej. Nigdzie jednak nie było owego potwora, z którym chciał walczyć Don Kichote. Kiedyś przejeżdżali jednak koło pola z wiatrakami. Jak tylko Peter zobaczył je, ruszył do ataku. Roberto zawahał się. Nie był pewien, czy pozwolić przyjaci3elowi podjechać tak blisko. W końcu ramię wiatraka mogło zabić nieszczęsnego Petera. Niestety zanim zdążył zareagować Peter gnał już na wprost wiatraka krzycząc:

- Przepadnij potworze! Może i jesteś olbrzymem, może i masz wsparcie innych gigantów, ale ja zacny rycerz Don Kichote nie obawiam się ciebie. Pokonam cię, a jeżeli zginę to z honorem. Moje imię będzie znane. Zyskam sławę jako nieustraszony obrońca czci pięknej Dulcynei.

Mim Roberto dogonił przyjaciela, ten został uderzony ramieniem wiatraka i spadł z konia. Do leżącego na trawie rycerza podbiegł jego giermek:

- Sir. Don Kichocie! To ja Sanczo Pansa twój giermek. Słyszysz mnie!

Nagle Peter otworzył oczy:

- Roberto o czy ty mówisz? Co my tu robimy?

- Oj Peterze! Jak dobrze, że wróciłeś. Bałem się, że ten wiatrak cię zabił.

- Dlaczego jestem tak dziwnie ubrany?

- Znowu zbyt pochłonęła Cię lektura.

- A tak. Pamiętam. Czytałem o zacnym rycerzu, który …

- W obronie swojej ukochanej walczył ze smokiem.

- Skąd wiesz? Też to czytałeś?

- Nie. Ale obserwowałem ciebie.

- I pozwoliłeś mi na takie szaleństwo?

- Wiesz równie dobrze jak ja, że mój sprzeciw niczego by nie wskórał.

- Masz rację. Ośmieszyłem się pewnie. No i ciebie przy tym?

- Nie było gorzej niż poprzednio. Ale teraz wracajmy już do domu.

- Dlaczego przy mnie jesteś od tylu lat?

- Jak to? Nie wiesz? Przecież jesteś moim przyjacielem.

Petera bardzo wzruszyły te słowa. Był wdzięczny Roberto za takie zachowanie. Nawet nie potrafił wyrazić ile znaczyła dla niego jego przyjaźń. W drodze powrotnej obaj mężczyźni milczeli. Pożegnali się przed domem Petera, a Roberto obiecał, że zajrzy do niego następnego dnia.

Peter odprowadził konia do stajni. Dał mu jeść, a sam zaniósł zbroje na górę. Skończył też czytać książkę, która stała się przyczyną całego zamieszania.

Żona Roberto początkowo złościła się na męża. Długo go nie było i sama musiała prowadzić gospodarstwo. Miała dosyć ciągłego niańczenia Petera. Jednak gdy tylko usłyszała historię jego wyprawy, była dumna z zachowania męża. Postanowiła też raz na zawsze zakończyć wybryki Petera. Uznała, że najlepszym lekarstwem dla niego będzie ślub. Normalne, ciekawe życie nie pozwoli mu na ucieczkę w świat książki. Ponieważ znała Julię, opowiedziała jej o tym jak Peter chciał pokonać dla niej wiatrak. Julie wzruszyła ta opowieść i wybrała się w odwiedziny do Petera. Wkrótce potem wzięli ślub. Od tego czasu omamy Petera już nigdy się nie powtórzyły.

Moim zdaniem Sanczo Pansa trwał przy Don Kichocie, ponieważ był jego najlepszym przyjacielem i czuwał nad bezpieczeństwem szalonego rycerza.