W czasie lektury powieści "Opowieść Wigilijna" Charlesa Dickensa niezwykle wyryło mi się w pamięci spotkanie Ebenezera Scrooge'a z duchem, a konkretnie Duchem Tegorocznego Bożego Narodzenia.

Spotkanie owo miało miejsce w domu Scrooge'a. Był on zadziwiony przyjemnym, świątecznym nastrojem, jaki przepełniał wnętrze, tak że zdawało się ono zupełnie inne niż zazwyczaj. Widziadło, które mu się tym razem ukazało, było zupełnie różne od poprzedniego. Duch miał na sobie szeroki płaszcz w ciemnozielonym kolorze, z obszyciem wykonanym z bielutkiego futerka, zarzucony na nagie ciało. Jego głowę zdobił wieniec ze świeżych gałązek, na których błyszczały sople lodu. Spod wieńca aż na ramiona spływały gęste, długie włosy. Przy pasie Ducha wisiał mocno już pordzewiały i, zdaje się w ogóle nie używany, miecz. Mimo tej na pozór groźnej broni duch wyglądał niezwykle przyjaźnie, dlatego Scrooge nie odczuwał lęku przed kolejną podróżą w jaką miał go zabrać duch. Kiedy Scrooge, zgodnie z poleceniem, uchwycił się poły płaszcza, jego mieszkanie rozpłynęło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a oni w tym samym momencie znaleźli się w najpodlejszej dzielnicy Londynu, na jednej z paskudnych ulic. Mimo ponurego otoczenia, ludzie znajdujący się tam byli przepełnieni radością z powodu Świąt Bożego Narodzenia. Cieszyli się i śmiali, opowiadając sobie zabawne historie z własnego życia. Szaruga i mgła jaka ich otaczała, zdawała się zupełnie im nie przeszkadzać. Wbrew temu, co mógł sądzić Scrooge, to miasto, nawet w najbiedniejszych dzielnicach, tętniło życiem. Działo się tak dlatego, że tych ubogich, ciężko pracujących ludzi łączyła wzajemna miłość i radość z przebywania razem.

Duch opowiedział Scrooge'owi, jaki jest cel jego wizyty na ziemi. Otóż jego zadanie polega na zanoszeniu ludziom pokoju, szczęścia i zgody. Następnym krokiem w ich wspólnej wyprawie było odwiedzenie domu buchaltera Scrooge'a, czyli Boba Cratchita. Ebenezer nie mógł się nadziwić ile było w tym skromnym domu ciepła i miłości. Uświadomił sobie, że to nie pieniądze dają szczęście, lecz wzajemna miłość i zdrowie. Okazało się, że tego ostatniego brakowało w rodzinie Boba - jego synek Tim był śmiertelnie chory. Przejęty współczuciem Scrooge prosił ducha, by uratował chłopca. Wtedy ten przytoczył mu jego własne słowa, w których wskazywał korzyści wysokiej śmiertelności biedoty, jako sposobu na zmniejszenie zbytecznej, jego zdaniem, ludności. Głęboko zawstydzony Scrooge, gorzko pożałował tych okrutnych słów i zrozumiał, jak bardzo się mylił.

W następnej kolejności Duch i Scrooge kolejno odwiedzili kopalnię oraz dwóch strażników morskiej latarni. Wszędzie tam, gdzie warunki były bardzo skromne i niesprzyjające, ludzie pomimo wszystko znajdowali radość ze Świąt i starali się nadać swym skromnym wieczerzom wigilijnym odświętny, podniosły i ciepły charakter. Ci prości ludzie rozumieli, że to pozytywne uczucia, które do siebie żywią i radość ze wspólnego przebywania stanowią najważniejszy składnik Świąt.

W końcu widmo zabrało Scrooge'a, by obejrzał jak wygląda wigilia u jego siostrzeńca. Całe mieszkanie wypełniały rozmowy i śmiechy domowników. W pewnym momencie Scrooge zorientował się, że rozmowa dotyczy jego samego. Krewni dziwili się jego negatywnemu podejściu do Świąt i żałowali, ze nie chciał być w tym szczególnym czasie wraz nimi. Postanowili wobec tego nie przejmować się nim jako starym, zgorzkniałym skąpcem, mimo to wznieśli toast za jego pomyślność.

Cała ta podróż niezwykle poruszyła Scrooge'a, który odkrył w sobie głęboko zakopane pokłady dobroduszności. Postanowił zmienić odtąd swoje zimne podejście od ludzi. Oby wszyscy, tak jak Ebenezer, mieli możliwość spojrzenia z boku na swoje błędy i na otaczającą ich rzeczywistość.