Samo pojęcie "dom" jest dosyć wieloznaczne. Z jednej strony to przecież budynek mieszkalny, ale także ognisko rodzinne. Każdy z nas ma swoje skojarzenia nieodłącznie związane z tym słowem. Wszystko zależy od tego, czy czuliśmy się dobrze, czy raczej źle z naszymi domownikami. Tam gdzie panuje ciepło, miłość wszyscy chętnie przebywają i z radością wracają po trudach dnia codziennego.
W czasie wojny wszystko się znacznie skomplikowało i dom nie zawsze już był takim azylem. Tam przecież docierały sygnały ze świata zewnętrznego o zbrodniach, ludobójstwie i nie dało się tego zagłuszyć. Zwłaszcza, ze w wielu polskich domach wtedy brakowało ludzi, których zamknięto w obozach, czy więzieniach. Spokój został zburzony. Kumulacja tego zła nastąpiła podczas powstania warszawskiego, kiedy Niemcy starali się zetrzeć stolicę Polski z powierzchni ziemi. Chcą w ten sposób zlikwidować punkty oporu, bo powstańcy ukrywali się w różnych miejscach. O tym wszystkim pisze Miron Białoszewski z swoim utworze. Powstanie widziane jest z perspektywy zwykłego cywila, a działania wojenne trwają gdzieś na drugim planie. Ponieważ trwają naloty samolotów nieprzyjaciela, więc istnieje konieczność porzucenia swojego dotychczasowego domu i poszukania lepszego schronienia. Mieszkania zostają nierzadko porzucone na pastwę losu, ale kiedy chodziło o ocalenie własnego życia nikt nie przejmował się rzeczami materialnymi. Warszawiacy w gronie bliskich ukrywają się w piwnicach. Kiedy kolejne bloki są bombardowane trzeba uciekać dalej. Właściwie Białoszewski opisuje ciąg wędrówki w gruzach w poszukiwaniu jedzenia, wody i bezpieczniejszego lokum. Wtedy chodziło tylko o przetrwanie. Właściwie z każdym dniem szanse na to malały. Bomby padają gęsto i coraz trudniej też zdobyć chociaż trochę wody. Miron pisze o wyprawach ze Swenem po żywność na tzw. "górę", gdzie każdego mógł dosięgnąć ogień z karabinu maszynowego. Właściwie tylko cudem można było ocaleć.
Ponieważ śmierć jest blisko, więc każdy chce być w towarzystwie członka rodziny, czy też przyjaciół. W piwnicach zaczyna się tworzyć jakaś namiastka życia. Ludzie starają się sobie pomagać. Wspólnie przygotowują posiłki, a nawet modlą się. Czują się bowiem związani podobnym losem. Nawet w skrajnych warunkach nie tracą poczucia godności i solidarnie współdziałają. Wiele ciepłych słów poświecił Białoszewski matce Swena, która stara się przywołać wspomnienie ogniska domowego. Wszyscy pragną rodzinnej atmosfery i tam, gdzie się zatrzymują wieczorem próbują otworzyć wspólnotę. Właściwie wszystko dzieje się w piwnicach, bo na zewnątrz trwają zagorzałe walki i nie wiadomo, kiedy się ostatecznie skończą. Ludzie chociaż skazani na wegetacje w brudzie i nieładzie próbują jakoś funkcjonować w tych trudnych okolicznościach. Jedni radzą sobie z tym lepiej, a inni gorzej. Rodzą się nowe znajomości, warszawiacy "odwiedzają się, czytają książki. Jak w każdej społeczności gdzie stykają się różne temperamenty, tam musi od czasu do czasu zaiskrzyć. Jednak spory, kłótnie szybko są zażegnywane, a niedomówienia - wyjaśniane. Skrajnie trudna sytuacja jednoczy ludzi .
W literaturze spotykamy różne obrazy domu i jest duża różnorodność postaw poszczególnych członków rodzinnej wspólnoty. Mogą być też takie sytuacje, jak w powieści "Ludzie bezdomni", że odrzucające ciepło rodzinne na rzecz innych wartości. Jednak w czasie powstania warszawskiego z jednej strony trzeba było być świadkiem przekształcania swojego gniazda w kupę gruzu. To był dramat wielu osób. A z drugiej - śmierć zabierała członków własnej rodziny i trzeba było siły woli i uporu, aby ocalić chociaż niektórych. Wielkiego heroizmu dokonywały matki, aby ocalić swoje małe dzieci. Wiele takich momentów opisuje Białoszewski w swym pamiętniku.