Władysław Stanisław REYMONT urodził się 7 maja 1867 roku. Jego nazwisko powinno brzmieć właściwie Rejment, zmiana nastąpiła około 1888 roku (wtedy zaczął tak podpisywać swoje listy). Czym była spowodowana, dokładnie nie wiadomo, ale najprawdopodobniej niechęcią do ojca. Stosunki rodzinne Reymonta nie wyglądały najlepiej, ale nie uprzedzajmy faktów. Stanisław Reymont pochodził z rodziny robotniczo chłopskiej ze wsi Kobiele Wielkie, koło Radomska (obecnie na terenie województwa łódzkiego).
Rodzina Reymonta a właściwie Rejmenta, związana była z życiem parafii. Ojciec Władysława, Józef Rejment był miejscowym organista i sekretarzem parafialnym. Zaś matka, Antonina z panny Kupczyńska, była spokrewniona z tamtejszym proboszczem, który był jej wujem. Rodzina Rejmentów przeniosła się razem z księdzem kanonikiem Kupczyńskim do Tuszyna pod Łodzią, w roku 1868. dla Reymonta miało duże znaczenie, nowie miasteczko, które stało się krajem jego dzieciństwa głęboko zapadło mu w pamięć. Wspomnienia te odzywały, gdy kreował swe powieściowe światy, Tuszyn stał się pierwowzorem Tymowa , ukazanego w "Chłopach"
Skąd się bierze talent, tego określić nie sposób, nie wiadomo tez, co spowodowało , ze po pióro sięgnął Reymont, ale niewątpliwie wpływ na kształt jego twórczości miały te wczesne lata dzieciństwa i młodości. Jako dziecko z chęcią słuchał bajek opowiadanych przez matkę, a podobno pani Antonina miała do tego prawdziwy dar. Dla swego syna chętnie tez tworzyła własne fantastyczne historie, które i jego zachęcały do rozwijania wyobraźni. Ojciec Stanisława był człowiekiem wykształconym i obytym, zwłaszcza jak na wiejskie warunki. Jako jeden z nielicznych czytywał gazety i interesował się sprawami spoza swojej parafii. Fakt, ze kupował książki, wystarczył, by miejscowa ludność, nieco tym ubawiona a po części i zgorszona, okrzyknęła go literatem. Miał tez ambicje względem swoich dzieci, chciał miedzy innymi, by Staś uczył się gry na organach, ale syn nie zdradzał w tym kierunku szczególnych zdolności, a surowa dyscyplina w czasie nauki jeszcze hamowała jego poczynania.
Początkowo nic nie zdradzało, by młody Władysław, syn organisty, miał zrobić karierę muzyka czy literata. Uczęszczał do szkoły elementarnej, ale nauka przychodziła mu z trudem. Mimo ambicji rodziców, by zdobył lepsze wykształcenie, zdecydowano wreszcie, ze kariery naukowej ani artystycznej nie zrobi. W tej sytuacji nauczenie go jakiegoś konkretnego fachu, który mógłby mu zapewnić utrzymanie wydawało się wyjściem najrozsądniejszym. Ostatecznie zdecydowano o oddaniu go w termin do zakłady krawiecko-kuśnierskiego. Tak to w lecie 1880 roku młody Władysław Reymont znalazł się w Warszawie pod opieką i nadzorem swego szwagra (męża najstarszej córki Reymontów, Katarzyny), Konstantego Jakimowicza. Uznany za nieuka nawet w tym zawodzie nie wykazywał zdolności i zbyt wolne czynił postępy. Uzyskał po trzech latach (1883 r.) jedynie świadectwo ukończenia III klasy Warszawskiej Szkoły Niedzielno-Rzemieślniczej. Rok później został dyplomowanym czeladnikiem. Reymont czy to z własnych ambicji, czy z chęci udowodnienia rodzicom, że cos potrafi, podejmował tez inne wyzwania, próbował kontynuować naukę, a także pracował w handlu, nic jednak nie dawało mu satysfakcji i nigdzie nie odnalazł swego powołania.
Śladem jego rzemieślniczej "kariery" jest tablica pamiątkowa wmurowana w hollu budynku należącego do Związku Rzemiosła Polskiego w Warszawie, gdzie Reymont zdawał egzamin czeladniczy. Tablicę ufundował Cech Krawców i Rzemiosł Włókienniczych m. st. Warszawy, w roku 1980.
Szwagier nauczył go nie tylko rzemiosła. Jego pasja był teatr i te miłość wszczepił tez Stanisławowi. Pobyt w Warszawie był dla Reymonta dużą przygoda. Jakimowicz ukazywał mu piękno literatury i sztuki. Jednak pasja Władysława wymknęła się nieco spod kontroli opiekuna, Reymont upodobał sobie teatr, ale rola widza mu nie wystarczała. Pociągało go życie aktora.
Kiedy miał osiemnaście lat jego bunt zaczął przybierać realne kształty. Miał dość dyscypliny, jaką narzucał mu ojciec, mierziła go tez małomiasteczkowość rodzinnego domu. Wypłynął na szersze wody i zapragnął poznać Zycie na własny rachunek. Porzucił praktykę krawiecka i rozpoczął nowe życie, uciekając z aktorska trupą. Z grupa związany był do roku 1887, trochę występował pod pseudonimem Urbański, ale mimo zamiłowania do takiego życia, nie wykazywał talentu scenicznego. Powierzano mu tylko epizody. Ambicja jego cierpi na tym bardzo. Jednocześnie okazuje się, ze życie aktora do łatwych nie należy, barwne dekoracje i sceniczna wesołość to tylko powierzchowność, pod spodem ciągał nędza i niepewne jutro. Reymont przezywa kolejne rozczarowanie. Kolejny raz podejmuje się jakiegoś zadania i po raz kolejny ponosi porażkę. Seria życiowych niepowodzeń skłania go do poszukiwania w swym życiu jakiegoś sensu, na krótko udaje się nawet do klasztoru paulinów w Częstochowie. Ale i tu nie odnajduje swego powołania, po krótkim okresie nowicjatu opuszcza zakon jeszcze przed złożeniem ślubów i wraca niczym syn marnotrawny do rodzinnego domu. Ojciec wystarał mu się o posadę na kolei Warszawsko-Wiedeńskiej (1888 rok), gdzie Reymont spędził blisko rok, ale jego niespokojna dusza i tu nie zagrzała miejsca. Monotonia pracy dość ciężkiej zresztą, brak perspektyw rozwoju i niska płaca nie pozwalająca na wizyty w teatrze czy prenumeratę gazet odstręczają go , niezadowolony ze swej sytuacji jeszcze raz próbuje szczęścia na scenie. I jeszcze raz ponosi porażkę. Talent nie pojawił się nagle, nie polepszył się tez materialny status aktorów, a jednak szczęście wreszcie się do niego uśmiecha.
Gdzieś w roku 1890 roku w Częstochowie miedzy którymś powrotem do trupy bądź na kolej, bo życie Reymonta to pasmo ciągłych zmian i poszukiwań, ktoś dostrzegł, ze ten nie wyróżniający się niczym robotnik, niespokojna dusza, posiada zdolności medialne. Jest koniec XIX wieku moda na spirytyzm zatacza coraz szersze kręgi. Jeden z adeptów wiedzy tajemnej, niejaki Puszow, zdołał namówić Reymonta, by został jego medium, by występował na scenie w czasie spirytystycznych seansów. Kariera aktorska to wprawdzie nie była, ale dawała możliwość występowania na scenie. W tym czasie Zycie Reymonta było burzliwsze niż kiedykolwiek, do nieustannych zmian w jego życiu i przygody ze sztuką tajemna dołączyły różne romanse. Ale przygoda ze spirytyzmem tez nie trwała długo, okazało się, ze i tu zdolności Stanisława Władysława są raczej przeciętne i stanowczo za małe, by zdobycz większą popularność. Choć i tym razem nie odniósł spektakularnego sukcesu, miał przynajmniej okazje zwiedzić nieco Europy, między innymi Niemcy. To zetknięcie się ze spirytyzmem miało w sobie chyba jakąś magie, bo wpłynęło na dalsze losy przyszłego pisarza.
Po kolejnej życiowej porażce wraca na kolej jak do domu, rozczarowany i zdegradowany, ponieważ osuszał kolej w dogodnej dla siebie chwili odebrano mu stopień "starszego robotnika". Podejmuje wiec dawna pracę w punkcie wyjścia, czyli jako "praktykant kolejowy" ze z znacznie niższą pensja. Miejscem jego pracy jest nieduża wieś Krosnowa położona niedaleko od Skierniewic, i niedaleko od Lipiec, wsi znanej z powieści "Chłopi", obecnie nazwanej Lipcami Reymontowskimi. Dopiero teraz Reymont jako człowiek dojrzały, bogaty w doświadczenie, mając na koncie wiele porażek, rozczarowany życiem, pozbawiony młodzieńczej wiary w siebie chwyta za pióro. Zaczyna od niedługich form nowelistycznych, odnajduje w sobie ogromny potencja. Odżywają życiowe doświadczenia, jego przeszłość nabiera sensu, dostarczając mu materiały pisarskiego. Pisze bardzo dużo, próbuje wszelkich form, także dramatów i poezji. Jak twierdził napisał ich bardzo wiele i bardzo wiele złych, tak że darł je i palił.
Na 16 II 1891 datowane jest pierwsze jego opowiadanie pt. "Pracy!", następnie powstają kolejne, budząc coraz większy zapała pisarza. Rękopisy posyła Reymont Ignacemu Matuszewskiemu, znanemu wówczas krytykowi literackiemu. Przychylna ocena jest zachęta dla pisarza. Dzięki niej, może nawiązać współpracę z "Głosem", gdzie podpisują z nim kontrakt na publikacje "listów, podpisywanych pseudonimem Księżak.
Życie na prowincji nie daje mu wystarczającego pola manewru, marzy o powrocie do stolicy. Swoim zwyczajem ulega swoim zachciankom i w 1893 zostawia za sobą Krosnowę i z trzema rublami przy duszy rusza do Warszawy. I to jest początek literackiej kariery Stanisława Władysława Reymonta. Kolejne utwory pisarza, zostają publikowanie w prasie i tak "Wigilia Bożego Narodzenia" ukazuje się w krakowskim piśmie "Myśl", "Suka" w redagowanej przez Świętochowskiego "Prawdzie", "Śmierć" zaś w jego debiutanckim "Głosie". Ta prasowa popularność nie wiele zmienia w jego sytuacji materialnej, która od początku budzi zastrzeżenia. Sam autor tak je wyraził: "Przyjechałem w listopadzie 1893 roku do Warszawy, a dopiero w kwietniu następnego roku jadłem... pierwszy obiad".
Warunki pracy pisarskiej ma niemal żadne, mieszka jako piąty lokator czteroosobowego pokoju, w gwarze i ciasnocie wytrwale oddaje się pracy literackiej, wraca też do zaniedbanej w młodości edukacji. Brak pieniędzy daje o sobie znać na każdym kroku, głód i nędzne ubranie, które ponoć stało się nawet powodem wyproszenia go z jakiegoś lokalu.
Niewiele zmienia tez debiut książkowy, w 1895 roku zostaje wydana jego "Pielgrzymka do Jasnej Góry", przynosząc mu popularność, ale nie środki finansowe. Krytyka przyjęła te powieść przychylnie, dostrzeżono w niej celność w ujmowaniu małych społeczności ludzkich. Autor celnie uchwycił dynamiczne przemiany wewnątrz ludzkiej wspólnoty, mechanizmy niż rządzące.
Zachęcony pierwszym sukcesem powieściowym, Reymont podejmuje ten watek. Przystępuje do napisania kolejnej, tym razem osadzonej w realiach trudnego życia aktów, tak powstaje "Komediantka" (1896 r.). Rok później ukazuje się tom opowiadań, zatytułowany "Spotkanie".
Tempo pracy Reymonta się zwiększa, pracuje z zapałem i coraz większą wprawa. W roku 1899 powstaje "Sprawiedliwie" i "Lili", kolejny utwór, będący powrotem do burzliwej przeszłości aktorskiego epizodu autora. Podobnie jak "Komediantka" jest to obraz ciężkiej doli wędrujących aktorskich trup.
Kolejnym sukcesem pisarskim okazała się "Ziemia obiecana" - powieść o kapitalistycznych przemianach w gospodarce i społeczeństwie, ukazanych na przykładzie Łodzi. Powieść ukazywał się w prasie w odcinkach, budząc zaciekawienie odbiorców i niepokój carskiej policji. Cenzura dokonała licznych skreśleń w tekście powieści nim ta ukazała się formie książkowej, zaś sam autor dla bezpieczeństwa opuścił stolice i udał się za granicę. Dzięki temu miał okazje nadrobić krajoznawcze zaległości i poznać uroki Paryża.
Dziwnie splatały się losy Reymonta z działalności a kolei, pracował na niej przez znaczna cześć swojego życia, porzucał ja i powracał do niej, jednak nigdy nie był zadowolony z płacy, jaką otrzymywał za swoją prace. Niezależność finansowa, której pragnął przez cały ten czas, okazała się przyjść z kolei, choć drogo ja okupił. Wracając do kraju Reymont był jedną z ofiar wypadku kolejowego. Poniósł dość poważne obrażenia, które gnębiły go do końca życia, ale odszkodowanie, jakie mu wypłacono, rekompensowało poniekąd te szkodę. Kolejna podróż odbył już z żoną. Ślub z Aurelią Szbłowską miał miejsce w 1902 roku, potem młoda para ruszyła do Europy Zachodniej, na ich trasie znalazły się między innymi: Berlin, Bruksela, Paryż, Londyn. Wtedy tez w głowie Reymonta zaczyna się materializować pomysł jego największego dzieła - "Chłopów". Monumentalne dzieło pochłania mu wiele czasu, szczególnie, ze autor wciąż nie jest zadowolony z jego formy i nieustannie nanosi poprawki. Prace nad powieścią rozpoczął Reymont w 1902 roku, a ostatni tom Pt. "Lato", ukazał się dopiero w 1909 roku. W tym samym czasie pisarz pracował też nad innymi, mniejszymi utworami, powstały wówczas liczne nowele, zawarte później w zbiorowych wydaniach: " Z pamiętnika" (1903), "Na krawędzi" (1907), "Burza" (1908). W tym czasie pisze tez utwór "Z konstytucyjnych dni", będący połączeniem prozy reportażowej z prozą poetycką.
Wydanie "Chłopów" jest przełomowym momentem w pisarskiej karierze Reymonta, od tej chwili niewątpliwie jest artysta uznanym, liczącym się o ustalonej pozycji. Cieszy się wreszcie zadowalającym stanem majątkowym i rozgłosem, to wszystko stanowi impuls do dalszej pracy twórczej. Jednak kolejne lata nie przynoszą wielkich osiągnięć, w 1910 roku ukazuj się obszerne dzieło "Z ziemi chełmińskiej", stanowiące pomnik męczeństwa unitów. Utwór ten pogorszył stosunki pisarza z władzami zaborczymi i doprowadził do wytoczenia mu procesu. Potem Reymont pisze jeszcze kolka drobniejszych form, jednak nie maja one szczególnego znaczenia, ani dla jego kariery, ani dla rozwoju polskiej literatury. Z dużym zaangażowaniem oddaje się kolejnej monumentalnej powieści, trylogii zatytułowanej "Rok 1794", składającej się z następujących części: "Ostatni Sejm Rzeczypospolitej", "Nil desperandum" i "Insurekcja". Zamierzenia Reymonta, który miał nadzieje stworzyć dzieło swego życia, nie ziściły się. Dały o sobie znać brak gruntownego wykształcenia i znajomości technik pisarskich. Mimo niewątpliwego uroku i znakomicie zarysowanym epizodom, całości brak spójności i kunsztu pisarskiego. Dzieło nie prześcignęło "Chłopów".
W l914 roku wybucha wojna, Reymont angażuje się w sprawy publiczne, wstępuje do patriotycznych organizacji i społeczno-obywatelskich komitetów. Docenione zostają też jego zasługi na polu literatury i w roku 1917 zostaje nagrodzony przez Polską Akademię Umiejętności za swa najwybitniejsza powieść, czyli "Chłopów". Reymont obejmuje też stanowisko prezesa Komitetu Warszawskiej Kasy Przezorności i Pomocy dla Literatów i Dziennikarzy. Odbywa też dwie podróże do Stanów Zjednoczonych (1919 i 1920), mające na celu działania propagandowe wśród Polonii amerykańskiej. Reymont snuje kolejne plany obszernych powieści, nasuwają mu się tematy, między innymi obraz życia Polaków w Ameryce, ale stan zdrowia pisarza nieustanni się pogarsza i utrudnia mu prace. Niefortunnym zwrotem w jego twórczości było skierowanie się ku prozie filozoficznej. Ambicja nakazywała mu szukać nowych form wyrazu, ale brakło mu wykształcenia w tej dziedzinie. Reymont był wybitnym realista, jego największe dokonania pisarskie są efektem wnikliwej obserwacji środowisk, które znał z własnego doświadczenia, ale filozoficzna alegoria to technika wymagająca tez znajomości poetyki i tradycji literackiej, której Reymontowi brakowało. Mściły się zaniedbania z dzieciństwa.
Reymont jednak nie rezygnował z poszukiwania nowych możliwości i nowych technik wyrazu, żywo zainteresował się nową dziedziną sztuki, jaką było rodzące się kino. Należał do grona propagatorów powołania PAL. Był tez członkiem grupy, która powołała pierwsza polską spółdzielnię kinematograficzną.
Jednak snucie dalszych planów ogranicza mu pogarszające się zdrowie. Reymont musi raczej pomyśleć o odpoczynku niż o kolejnych projektach działalności twórczej. W 1920 roku przenosi się już na stałe do niewielkiego majątku Kołaczkowo, położonego w okolicy Wrześni. (Dziś można tam zwiedzić muzeum poświecone jego pamięci ). Wieś daje mu spokój i ukojenie, ale pozbawia go ulubionych przyjemności : teatru i posiedzeń w literackiej kawiarni, od których był niemal uzależniony. (Makuszyński tak przedstawił urok tamtejszego klubu: "Wiele stracił, kto nie widział zwariowanych posiedzeń w kąciku u Lourse'a przez kilka lat ostatnich. Literaty, aktorzy, malarze i Reymont - pociecha pociech").
Uwieńczeniem literackich osiągnięć Reymonta była, przyznana mu w roku 1924 literacka Nagroda Nobla. Otrzymał ja konkurując z takimi znakomitościami jak Tomasz Mann, Tomasz Hardy, Maksym Gorki, Sigrid Undset czy sam Stefan Żeromski. Nagrody jednak nie odebrał osobiście, zdrowie mu nie pozwoliło
Ostatni raz publicznie udziela się Reymont 15 sierpnia 1925 roku, podczas imprezy zorganizowanej przez Wincentego Witosa w Wierzchowicach. Uroczystość wydano z jego okazji, miał to być wyraz hołdu polskiej wsi dla sławiącego ja epika.
Stan zdrowia stale ulega pogorszeniu, nie pozostawiając już nadziei na uleczenie. Reymont pogrąża się w smutku, jego dni staja się oczekiwaniem na śmierć. 20 listopada 1925 napisał list do swego przyjaciela i tłumacza na francuski jego powieści "Chłopi", Schoella, w którym tak przedstawił swój stan:
"Dzisiaj umarł Żeromski, cios to dla mnie okrutny z wielu powodów. Umarł na serce. Był o parę lat starszy ode mnie, ale miał szaloną wolę życia i energię. Strata ta polskiej literatury niezastąpiona. Uwielbiałem Go jako genialnego pisarza. Naturalnie, ta nagła śmierć źle podziałała i na mój stan zdrowia. Teraz bowiem na mnie przychodzi kolej umierania."
Jakby przewidywał swoja śmierć, zmarł kilka dni później, 5 grudnia 1925 roku w Warszawie. Nie bez znaczenia było nadużywanie alkoholu przez pisarza. Przy łożu umierającego do końca czuwała żona, Aurelia. Ciało Stanisława Władysława Reymonta złożono w czasie uroczystego pogrzebu na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Natomiast jego serce zostało wmurowane w filarze kościoła Św. Krzyża.
Wracając do tematu rodziny trzeba przyznać, ze wzajemne relacje nie układały się pomyślnie i to od samego początku. Reymont ze smutkiem i nuta goryczy wspomina nawet lata dzieciństwa, pisząc:
"Dzieciństwo miałem dość smutne. Było nas dzieci dziewięcioro (siedem sióstr). Starszy brat poszedł do gimnazjum, nim mogłem mieć świadomość. Chowałem się zatem wśród dziewczyn, z dala od ludzi, bo mieszkaliśmy pod miasteczkiem i nie wolno było pod najsurowszymi karami znać się i zadawać z dziećmi mieszczan, nawet najbliższych. W domu panowała odwiecznym obyczajem pobożność, głęboka i szczera, i dyscyplina sroga. Ojciec żelazną ręką trzymał wszystkich: był nieubłagany dla naszych dziecięcych przewinień; więc też całe dzieciństwo miałem pełne obaw, strachów i dręczenia się, i wyrywania, i niepowstrzymanej ciekawości świata; a że nie można go było oglądać, stwarzało się go wyobraźnią, tym potężniej, że rzeczywistość, ówczesne moje otoczenie, całe życie pełne biedy, surowości i pracy, było mi strasznie gorzkie. Ucieczka z niego była jedynie w zaczarowany świat książek. A miałem ich dosyć; odziedziczyliśmy małą bibliotekę po wuju; w tej utonąłem zupełnie. Juścić, czytywać mogłem tylko ukradkiem, pod grozą kary, gdyż ojciec wzbraniał surowo. Ale pamiętam, jak niezapomniane wrażenie wywarły na mnie pierwsze książki. Mogłem mieć lat sześć najwięcej: starszy brat przyjechał na wakacje i przywiózł Lillę Wenedę. Zajrzałem do niej wieczorem i trafiłem na scenę Derwida. To mnie tak olśniło, że książkę zabrałem tajnie i poszedłem z nią spać, a w nocy wstałem po cichu. Noc była widna, księżycowa: wysunąłem się przez okno do ogrodu i tam, przy świetle księżycowym, przeczytałem ją jednym tchem, przeczytałem i wprost oszalałem. To był świat taki, o jakim marzyłem, jakiego pragnąłem, o jaki się modliłem, za jakim płakałem po nocach. Żyłem nim potem na jawie, szukałem i prawie znajdowałem. Później czytałem dzieła historyczne, których u nas było dosyć, więcej znacznie niźli beletrystycznych. Samotnie żyłem, nie miałem przyjaciół.
Tak przeżyłem czytając zawsze i fantazjując, do jakiego siódmego roku, wtedy nastąpił przełom.
Pamiętam dobrze, dostałem Robinsona, dostałem Walter Scotta, i znowu zwariowałem, ale w inny sposób. W bliskości nas rozciągały się owe wielkie lasy starostwa tuszyńskiego, w których nadleśnym był mój wuj. Zacząłem uciekać do niego z domu, sprowadzano mnie znowu przemocą, bito, ale nie mogłem się powstrzymać, bo jakżeż! Dzień cały mogłem siedzieć w lesie. Wuj miał chłopców, trochę starszych ode mnie: co za wyprawy, co za bitwy, co za życie fantastyczne. Zrosłem się też z lasem na wieki, poznałem go i pokochałem całą duszą. A poznałem, jak tylko dziko chowani chłopcy mogą znać, i ptaki, i zwierzęta, i kwiaty, i wszystkie tajemnice lasu.
W ósmym roku oddano mnie do szkół; chciałem tego, aby się tylko wyrwać z domu i iść w ten świat, zamknięty dla mnie na wszystkie ojcowskie zakazy... w szeroki świat. Pragnienie moje rosło codziennie niepowstrzymanie: podsycało je wszystko - gazety, które potajemnie czytywałem (ojciec zamykał je przede mną), opowiadania brata gimnazisty, starszej siostry, która wyszła za mąż i mieszkała w Warszawie, i takie cuda mówiła o życiu tamtym, o świecie, iż wypłakiwałem się nocami z żałości i rozpaczy, że muszę żyć tak szaro, źle, nudnie.
Zdawałem w następnym roku do wstępnej klasy, do łódzkiej szkoły - nie zdałem. Cała tragedia wstydu i żalu.
Za długo by było opowiadać, za wiele... Dość, że zakochałem się po raz pierwszy, mając coś z 9 lat. Zakochałem się w 26-letniej pannie, a ukochałem z całą pasją. [...]
A potem? Potem przyszły lata włóczęgi, przeganiania ze szkoły do szkoły, bo nigdzie nie mogłem wytrwać. Oddawano mnie do rzemiosła - nie wytrwałem, i do handlu - uciekłem, i znowu do szkoły - nie wytrzymałem. Sześć lat jakieś przeszły; skończyło się na tym, że policją warszawską wyrzucili mnie z Warszawy i drogą administracyjną skierowali na rok siedzenia do rodziców. Miałem wtedy lat osiemnaście. Rodzice już mieszkali gdzie indziej. Kupili młyn z paru włókami ziemi przy samej drodze warszawsko-wiedeńskiej, miedzy stacjami Baby a Rokociny. Mieli się już znacznie lepiej. Kilka sióstr było zamężnych. Brat starszy, że go wygnali z kijowskiego uniwersytetu, z trzeciego kursu medycyny, został aptekarzem. A ja byłem żywą raną rodziny: płakano, że jestem zmarnowany i zgubiony. Istotnie, sam nie wiedziałem, co robić z sobą. Pisywałem wciąż wiersze: nie posyłałem ich nigdzie. Wstydziłem się, bałem, aby nie odpowiedzieli: do kosza. Czułem, że zabiłbym się, gdyby mi tak odpisano. Miałem w tym czasie wszystko i nie miałem nic, rwałem się do wszystkiego i brzydło mi wszystko. A to przymusowe siedzenie na wsi, pod czujną, srogą i okrutną kontrolą ojca, zabijało mnie. Włóczyłem się tygodnie całe po polach, lasach i wodach. Wciąż pisałem wiersze. Uciekłem z domu do Warszawy. Złapano mnie i odstawiono z powrotem. Byłem wprost nieszczęśliwy. Chciałem wtedy wstąpić do seminarium. Ojciec nie chciał, nie dał pieniędzy, zaganiał do roboty, tyranizował.
Co miałem robić? Miałem kolegę szkolnego w teatrze prowincjonalnym. Uciekłem z domu bez pieniędzy i przeszło dziesięć mil poleciałem do niego. Zaangażowali mnie do trupy. Nie byłem zbytnio olśniony ni towarzyszami, ni samą sztuką, ale mogłem żyć przynajmniej swobodnie. Zmieniłem nazwisko i powlokłem się z tym teatrem po kraju, po miasteczkach, po kątach zapadłych. Bieda żarła, ale ta swoboda, życie pełne niespodzianek, wzruszeń, fantastyczność, zaczęła mi się podobać. Talentu scenicznego nie miałem: grywałem wszystko. Coś przeszło rok włóczenia się z bandą. Znudziło to mnie w końcu i wróciłem do domu. Nie zważano już nadal na mnie, bo stracono wszelką nadzieję, aby kiedy stał się ze mnie porządny człowiek. Tyle mi tylko ojciec pomógł, iż wyrobił mi miejsce na kolei wiedeńskiej. Byłem przeszło rok, ale w końcu znudziło mnie to wołowe życie, otoczenie, koledzy i cała ta maszynowość egzystencji.
Poznałem się był z niejakim Puszow, spirytystą zawołanym i wyjechałem z nim do Niemiec, poświęcić się temu w zupełności. Stąd przeniosłem się do Wrocławia, tam bowiem był główny kościół spirytystów. Nie wytrzymałem jednak długo. Zbyt prędko spostrzegłem naiwność tej niby nauki i jej wyznawców. Puszow chciał mnie gwałtem zatrzymać i gonił za mną, aby zawrócić. Więc układamy między sobą, że wyjadę do Ameryki i tam wpośród Polonii rozszerzać będę doktrynę. Musiałem znowu zmykać pod wiatr. W Częstochowie natrafiłem na jakąś trupę teatralną, przystałem do niej, jak się mówi. Zmieniłem znowu nazwisko i powlokłem się w świat. I znowu także porzuciłem wszystko po niejakim czasie i powróciłem na kolej.
Wiele jeszcze zmieniłem miejsc, zawodów, aż do końcu po raz trzeci powróciłem do służby kolejowej, ostatniej. Ponieważ wciąż opuszczałem miejsce, dano mi posadę praktykanta kolejowego z płacą najniższą i ulokowano na wsi pod Skierniewicami. Tam przesiedziałem dwa lata przeszło. Nie będę opisywał, com przeżył. Szkicuję tylko kontury zaledwie. Dość, że poczułem, że pomimo szamotań i usiłowań, znalazłem się na samym dnie życia.
Wiersze pisać przestałem i poznałem, że Słowackiego nigdy nie prześcignę. Wziąłem się do prozy i rezultatem był tom Spotkania. Tam są moje pierwsze rzeczy, pisane na wsi, gdziem mieszkał tak długo z chłopami w jednym domku. Miałem się tam ożenić z córką mojego gospodarza i stale pozostać. Zresztą nie wiedziałem wcale, czy mam jaki talent. Pisywałem literalnie dla siebie. Przyjaciół nie miałem żadnych, ani życzliwych. Nie byłem dobrym urzędnikiem, wyśmiewano się z mojej literatury. Władze radziły, abym sobie inne miejsce poszukał, odpowiedniejsze. Więc z rozpaczy, że będę musiał znowu iść na włóczęgę, zebrałem wszystkie utwory i posłałem za pośrednictwem znajomego p. I. Matuszewskiemu do oceny. Pół roku czekałem wprawdzie na odpowiedź, ale przyszła przychylna. Poczułem tedy siłę i zobaczyłem cel. "Głos" ówczesny pod redakcją J. K. Potockiego wydrukował moją Śmierć. Zacząłem w nim umieszczać korespondencje z prowincji; to pogorszyło jeszcze moją sytuację na kolei. Tym bardziej chciano się mnie pozbyć, a ja miałem dosyć już tej służby, tej nędzy, tych strasznych ludzi.
Nie wypowiem tu wprost, ile wycierpiałem. Dość, że w roku 1893, na jesieni, podziękowałem za miejsce i z kapitałem 3 kop. 50 pojechałem do Warszawy zdobywać świat. Jużci że po definitywnym opuszczeniu posady rodzina zerwała ze mną zupełnie. Byłem w jej mniemaniu straconym człowiekiem, a dosięgnąłem dwudziestego szóstego roku życia. Nie dziwię się im.
Tych pierwszych lat literackich nie będę opisywał, są fatalne przez nędzę swoją, przez najgorszą z nędz, bo cierpianą na miejskim bruku, ale jakoś się przeżyło i przecierpiało. [...]
* * *
Nie przez ambicję, łaknąc sławy itp., zostałem pisarzem z potrzeby i z musu, z bólu, nienawiści i miłości. Muszę nim pozostać do końca, choćbym ani jednego czytelnika nie miał...
(za: Jan Z. Jakubowski, "Literatura polska okresu Młodej Polski",
TWÓRCZOŚĆ
Nowelistyka Reymonta, szczególne ta z pierwszego okresu twórczości (tom "Spotkanie", 1897) są przykładem twórczości naturalistycznej poświeconej życiu biedoty wiejskiej. Do utworów tych należą: "Śmierć", " Suka" czy "W porębie". Społeczny obraz rzeczywistości wiejskiej został ukazany w sposób skontrastowany, by uwypuklić rażącą niesprawiedliwość, wyzysk chłopa przez warstwy uprzywilejowane. Także wewnętrzne stosunki chłopów są oparte na wzajemnej wrogości i rywalizacji, wynikającej z biedy i konieczności walki o ziemie, która pozwala przeżyć.
Motywy niesprawiedliwości rozwarstwienia wsi i walki o byt powracają w jego twórczości wielokrotnie, a technika naturalistycznego opisu nabiera doskonałości. Okrutny samosąd nad podpalaczem został ukazany w powieści wiejskiej "Sprawiedliwie" (1899). Podobna tematyka przyświeca tomowi opowiadań "Za frontem" (1919). W zbiorze "Na krawędzi" (1907), również nie brak naturalistycznych obrazów cierpienia i niesprawiedliwości. Potem, pod wpływem przemian światopoglądowych autora, jego realizm słabnie.
Wyraźny jest autobiografizm Reymonta, stanowiący o sile jego prozy. Autor przedstawia środowiska, które poznał od wewnątrz, jest wiec wiarygodny. Tak jest kiedy przedstawia obraz wsi ("Sprawiedliwie" czy "Chłopi") czy też życia wędrownych aktorów ("Komediantka", 1896; czy "Fermenty", 1897).
Życie wędrownych aktorów jest tematem noweli "Lili" (1899), a do wątków zawartych w "Fermentach" nawiązał autor w "Marzycielu" (1910), historii kolejarza, który żyje w poczuciu niespełnienia i w porywie pragnienia lepszego życia posuwa się do defraudacji.
Ziemia obiecana" jedna z wybitniejszych pozycji dorobku pisarskiego Reymonta, drukowana "Kurierze Codziennym" (1897- 98 r.) przyniosła z kolei wnikliwe studiuj rodzącego się społeczeństwa kapitalistycznego z cała jego żądzą zysku i kierowaniem się bezwzględnymi zasadami. Powieść przynosi smutna refleksje, ż e sukces nie jest wynikiem ciężkiej pracy i uczciwego wysiłku, ale bezwzględnego prawa dżungli i wyzysku słabszego. Nie udał się tylko pisarzowi wątek patriotyczny, postulat wypierania kapitału obcego przez kapitał polski, trąca antysemityzmem i nie budzi przekonania. Sztucznie pobrzmiewa też morał jakby pieniądze nie dawały szczęścia. Może to i prawda, ale brzmi tu nieco naiwnie.
Najważniejszą pozycją pisarską Reymonta SA oczywiście "Chłopi", obszerna, bo Aż czterotomowa powieść osadzona w realiach wiejskiego życia, a wiec scenerii pisarzowi dobrze znanej. Istotny jest tu sposób ukazania wsi, kontrastujący z młodopolskim zachwytem, bezkrytyczna idealizacja zdrowia wsi. Moralne stosunki chłopów budzą wiele zastrzeżeń, chłopi nie są sielsko żyjącą grupa społeczną wolną od miejskiego zepsucia. Reymont ukazuje bezwzględne prawa majątkowe i rozwarstwienie ludności wiejskiej. Tu również króluje pieniądz, ci, którzy go nie maja i nie są zdolni do ciężkiej pracy, są skazani na życie z żebrania. Pisarz stara się oddać prawdę o wsi nie ubarwiając jej ani nie demonizując.
W powieści można też odnaleźć skłonność pisarza do młodopolskich technik pisarskich, oprócz modnego wówczas naturalizmu, przebija się tu i ówdzie nuta symbolizmu, tak jest na przykład w scenie śmierci Boryny, człowieka, który urodził się i całe życie spędził na roli, dla którego ziemia była wszystkim, żywicielką i wyznacznikiem statusu społecznego, wartością największa, dla której gotów był nawet zabić. Jego śmierć jest ukazana w tomie "Wiosna":
"-Dnieje... pora... - zamamrotał wreszcie, stając na podłodze.(...)
Tyle jeno teraz wiedział, co się może śnić o pierwszej zwieśnie drzewom poschniętym, ze pora im przecknąć z drętwicy zimowej, pora nabrane chlusty wypuścić ze siebie, pora zaszumieć z wichrami weselna pieśń życia, a nie wiedza, że płone są ich śnienia i próżne poczynania... (...)
Maciej przystanął przed domem i skrobiąc się w ucho, ciężko się głowił, jakie go to pilne roboty czekają...(...)
-Juści... pora siać....- powiedział znowu i ruszył raźnie kole szopy opłotkami, wiedzącymi na pole, natknął się na bróg ów nieszczęsny, spalony jeszcze zima i już postawiony teraz na nowo.(...)
Nieprzenikniona cichość bila z pól, zamglone dale łączyły ziemie z niebem, z lak pełzały białawe tumany i wlekły się nad zbożami kiej przedze, otulając je niby ciepłym, wilgotnym kożuchem.(...)
A Boryna, zapatrzony przed sie, w cały ten urokliwy świat nocy zwiesnowej, szedł zagonami cicho, niby widmo błogosławiące każdej grudce ziemi, każdemu źdźbłu, i siał - siał wciąż, siał niestrudzenie.(...)
Zachwiał się Boryna, roztworzył ręce jak w czasie Podniesienia:
-Panie Boże Zapłać! - odrzekł i runął na twarz przed tym majestatem przenajświętszym.
Padł i pomarł w onej Łaski Pańskiej godzinie" .