Witkiewicz zwykł był mówić: "Przestańmy rozdymać fikcyjne wielkości naszej przeszłości i wmawiać sobie, że my mieliśmy wszystko i sztukę, i naukę, i heretyków morowych, i filozofię, i technikę, i diabli wiedzą co, bo w gruncie rzeczy mieliśmy to przeważnie urządzone, a w każdym razie zapoczątkowane przez obcych."

Mówi się, że naród polski celebruje swoją przeszłość i historię. Znane są prowadzone przez kolejne generacje Polaków wielogodzinne dyskusje, znana jest konspiracja, znane jest hołdowanie wielkim rodakom, a nawet rozliczanie przeszłości. pytanie: czy tego typu zabiegi prowadziły jednak do jakiś konkretnych wniosków, czy zmieniały rzeczywistość teraźniejszą lub przyszłą. Odpowiedź na zadane pytanie brzmi: mitem byłoby twierdzenie, że polityczne i ideologiczne zaangażowanie oraz patriotyzm, były i są niewiele znaczące dla kraju. Poza tym, nie ulega jednak wątpliwości, że w rzeczywistości częściej posiłkujemy się mitem, niż historią. Niezwykle rzadko zdajemy zaś sobie z tego sprawę.

Jednym z godnych podkreślenia, a nade wszystko pamiętania, zjawisk XVI-wiecznej Rzeczpospolitej, była tolerancja i poszanowanie różniących się w wierze. Nierzadko zasmuca fakt, iż jest to temat, zagadnienie, traktowane w podręcznikach i tomach polskiej historii, tyleż hasłowo, co marginalnie. Niesłusznie. Dlaczego? Gdyż wobec sytuacji politycznej czy społecznej, kreślącej się w renesansowej Europie, zjawisko tolerancji religijnej w Polsce, było godne pozazdroszczenia, uznania, a także przeniesienia na grunt innych państw Starego Kontynentu, państw palących się stosów, państw prześladowań i braku zrozumienia dla innych wyznań. To także punkt odniesienia do obecnej, współczesnej rzeczywistości. Na ile Polacy XXI wieku, rozumieją i szanują problem wolności wyboru religii. Ile z cech (także w sferze religijnej), XVI-wiecznych przodków, mają obywatele IV (lub jak kto woli III) Rzeczpospolitej. I jak uczyć tolerancji młodych Polaków, gdy jedno z najważniejszych wydarzeń XVI-wiecznej historii powszechnej, jedyne w swoim rodzaju i niepowtarzalne zjawisko, jest w podręcznikach traktowane sloganowo. Jak ma się więc mit do historii, a może lepiej jak się ma historia do mitu.

Przejdźmy do meritum problemu. Zacznijmy od definicji, a następnie prześledźmy historię i znaczenie, polskiego ruchu reformacyjnego w XVI wieku.

Tolerancja, cóż znaczy to słowo dzisiaj. Czyż nie jest jednym z najchętniej używanych terminów? A czy przez to, nie traci na swoim rzeczywistym znaczeniu? Czy w pewnych sytuacjach nie nadaje się mu wymiaru, którego realnie nie posiada? I czy wreszcie, może istnieć przyzwolenie na wyjaśnianie wszelkich, nawet najbardziej niemoralnych zachowań, lub najbardziej nawet nieprawdziwych, żeby nie powiedzieć, nieetycznych słów, tolerancją właśnie. Obserwując współczesną rzeczywistość, można odnieść wrażenie, że albo świat, a co za tym idzie, także i Polska, XXI wieku, przestała rozumieć znaczenie terminu tolerancja, albo notorycznie nadużywa wspomnianego słowa, by wszelkie dewiacje i występki, znalazły swoje usprawiedliwienie i uzasadnienie.

Słownik języka polskiego przez słowo tolerancja rozumie, postawę lub zachowanie zakładające poszanowanie poglądów, uczuć, przekonań odmiennych od własnych. Spróbujmy zastanowić się nad realnym brzmieniem tej definicji. Tolerować to znaczy akceptować inność, różność. Akceptować to nie znaczy identyfikować się z czymś lub kimś. A więc tym samym, tolerować nie jest tożsame z identyfikować się.

Problem ze znaczeniem słowa tolerancja, pojawia się także w odniesieniu do nauki chrześcijańskiej, oraz do historii. I tak, w pierwszym przypadku, w przypadku Ewangelii, zrozumiałym jest, że Jezus Chrystus nie tylko, że tolerował tych, którzy nie identyfikowali się z Jego nauką, ale także, nie wymuszał na nich zmiany przekonań. I na tym jednoznaczność ewangeliczna się kończy, a zaczyna się praktyczny spór wyznaniowy. Bowiem, pozostaje postawić sobie pytanie (z którym zwyczajnie nie mogli zmierzyć się "autorzy" Pisma Świętego") o to jak do siebie odnosiły się w epokach późniejszych, różne nurty wewnątrz chrześcijaństwa? Idąc tym tropem zastanówmy się gdzie podziała się tolerancja pomiędzy np. judeochrześcijanami a katolikami? Kolejna kwestia: rozumienie i interpretacja ewangelicznego cytatu: "Ten, kto nie trwa we mnie, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie, i płonie" (J, 15,6). Przecież dosłownie rozumiany, i wypełniany (!), prowadził do potrzeby bezwzględnego traktowania różnowierców. Co więcej, dbanie o czystość katolicyzmu, nie tylko usprawiedliwiało walkę z niewiernymi, ale jeszcze, pozwalało spodziewać się za nie zasłużonej nagrody w niebie i znowu: gdzie w tym wszystkim tolerancja i akceptacja inności?

W tym miejscu, pozostaje także zastanowić się na znaczeniem terminu tolerancja (w kontekście religijnym) w przekroju historycznym. Ewangeliczne podstawy, wsparte wydarzeniami rozgrywającymi się w średniowiecznym świecie politycznym oraz mentalnością i obyczajowością ludzi epoki, stworzyły niecodzienną sytuację. A mianowicie, ludzie ci byli głęboko religijni, przekonani o istnieniu nieba i piekła, oraz o celebrowaniu dobrego życia celem dostania się do świata boskiego, świata wiecznej szczęśliwości. Zdawali też sobie sprawę, czym zasłużyć mogą na potępienie, a w konsekwencji na piekło. Jako że, akceptowanie innej, niż chrześcijańska wiary, gwarantowało "zejście" do diabelskich podziemi, zaczęto prześladowania różnowierców. Głęboko wierzono, że oczyszczającą, iście zbawienną moc, mają płomienie, więc palono zwolenników innych wyznań na stosach. Dlaczego samemu miano się narażać na pośmiertne "ognie niebieskie", skoro można było ich uniknąć, rozpalając, tu na ziemi, stosy, i mordując w nich nie-katolików. Tak więc, jeszcze przez całe odrodzenie i barok, nie było przyzwolenia w Europie na różność religijną, a tolerancja, jeśli już o niej mówiono, to tylko w sensie pejoratywnym. Krótko rzecz ujmując: akceptacja inności, to do epoki oświecenia grzech, i tylko grzech. Po raz pierwszy Stary Kontynent zaczął "myśleć" o tolerancji, jako o cnocie, gdy sam doświadczył zwątpienia w nieomylność boskiej Opatrzności (połowa XVII wieku, pojawienie się myślicieli oświecenia: Woltera czy Locka).

W obliczu opisanych wyżej wydarzeń, tak ważne jest zrozumienie roli jaką w obyczajowości religijnej XVI wieku na kontynencie europejskim, odegrała Rzeczpospolita, kraj bez stosów, kraj poszanowania różności wyznaniowej. Takiego kraju, tolerancyjnego kraju, nie znała dotychczas (XVI i początek XVII wieku) Europa, i takim tolerancyjnym kontynentem, stać się miała dopiero w XVIII wieku.

Stary Kontynent doświadczył tolerancji także za sprawą mieszkających w Rzeczpospolitej arian. To właśnie oni, arianie, byli w ówczesnej Polsce mniejszością wyznaniową, i to dzięki ich położeniu oraz głoszonym poglądom, wcześniej w Rzeczpospolitej, niż w jakimkolwiek kraju europejskim, zrozumiano znaczenie słowa "tolerancja". Poza tym znajdujące się na styku dwóch wielkich kultur - rzymskiej oraz bizantyjskiej, państwo polskie cechowała odmienność (także w sferze wyznania i religii). Rzeczpospolita była mniej gruntownie chrystianizowana, może nie modliła się równie gorąco co Zachód, ale i stopień zepsucia moralnego i duchowego w polskim kościele XVI-wiecznym, nie był tak wysoki jak w pozostałych, europejskich krajach.

28 stycznia 1573 roku, podpisano słynną konfederację warszawską, gwarantującą wolność wyznania na ziemiach Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Był to akt, tyleż wyjątkowy, co wyjątkowe był realia jego powstania. Podczas sejmu konwokacyjnego (1573 rok), zwołanego po śmierci Zygmunta Augusta, w roku 1572, szlachta w akcie nieprzymuszonej woli, przyjęła inicjatywę, autorstwa strony przeciwnej, inicjatywę traktującą o pokoju pomiędzy różniącymi się w wierze.

Pionierskość sytuacji, w której znalazła się szlachta we wspomnianym 1572 roku, zmusiła ją do określonego działania. W czym upatrywano owej pionierskości? Otóż, zmarł król, ostatni reprezentant panującej dynastii Jagiellonów. Kraj potrzebował władcy elekcyjnego, aczkolwiek nie istniały procedury prawne, przewidujące jego wskazanie. Co więcej, nastąpiło zablokowanie oraz unieruchomienie procesu ustawodawczego, na skutek braku tzw. trzeciego stanu sejmującego, czyli króla. Zdawano sobie bowiem sprawę z zagrożenia zewnętrznego, wynikającego z bezkrólewia, oraz niebezpieczeństwa tarć wewnątrz kraju. W tych okolicznościach, szlachta stanęła na wysokości zadania, okazując swoją odpowiedzialność oraz dojrzałość. Nie chcąc ryzykować dodatkowych konfliktów na tle wyznaniowym w kraju, zdecydowała się na podpisanie aktu konfederacji warszawskiej. Pomocny okazał się też charakter samej reformacji na ziemiach polskich, a mianowicie silnie nawiązujący do założeń obywatelskich czy intelektualnych, a nie tylko religijnych (co świadczyło o jej dojrzałości). Środowiska polskiej, renesansowej inteligencji, a także kościół katolicki, był silnie podzielony, i przejawiał skrajny stosunek do reformacji. Niemniej jednak ani katolicy, ani protestanci, na ziemiach Rzeczpospolitej, nie przejawiali do siebie silnej, namacalnej agresji. Nie było takiej potrzeby. Ani z jednej, ani z drugiej strony. Nie było też realnego zagrożenia.

Mówiąc o konfederacji warszawskiej, pamiętać należy, iż była ona aktem politycznym, wynikającym z potrzeb zaistniałej sytuacji po śmierci króla, nie była zaś wyrazem przyzwolenia na tzw. "doktrynę tolerancji", tej ostatniej bowiem, jeszcze wówczas nie zdefiniowano (teza Z. Ogonowskiego). Poprzez deklarację polityczną wpisaną do dokumentu ze stycznia 1573 roku, strony zobowiązały się wzajemnie, do przestrzegania praw obywatelskich. Można więc powiedzieć, że poprzez to zobowiązanie, poprzez ten akt polityczny, strony zainteresowane, dały wykładnię słowu tolerancja. Prawdopodobnie gdyby akt konfederacji warszawskiej nie był jedynie deklaracją polityczną, ale wynikał także z przesłanek religijnych, i miał umocowanie w świadomości ewangelicznej, zostałby uznany przez hierarchię kościelną oraz kościół polski w ogóle. Tak się jednak nie stało. Za przyjęta wolnością wyznania, opowiedział się jedynie biskup krakowski - F. Krasiński. Wydawało się także, że swój podpis złoży pod nią, przewodniczący komisji (w składzie której znalazło się w sumie 15 osób) przygotowującej akt, biskup Karnkowski. Wymawiając się złym stanem zdrowia, opuścił kraj. W latach późniejszych głosił zaś poglądy występujące przeciwko konfederacji i odmawiające uznania jej przez duchowieństwo jako całość. Informował także, że dokumentu nie zaakceptowała większość świeckich w polskim, XVI-wiecznym kościele katolickim. Szlachtę, która uchwaliła akt sprowadził do roli pozbawionego prawa głosu w czasie bezkrólewia (wobec braku trzeciego ciała sejmującego) tłumu. Wpisanie aktu konfederacji do artykułów henrykowskich, miało być według Karnkowskiego, przejawem presji, a tym samym działaniem równie bezprawnym, co sama uchwała.

W wielu kwestiach, poglądy biskupa Krankowskiego były tyleż logiczne i sensowne, co podzielane przez niemałą część społeczeństwa. Tekst konfederacji sygnowało blisko 100 nazwisk, w większości niekatolickich. Wszelkie późniejsze starania o uzupełnienie dokumentu, postanowieniami dodatkowymi, zakończyły się niepowodzeniem. Wkrótce bardzo wyraźnie dały o sobie znać animozje pomiędzy samymi protestantami (przykładem: synod z 1595 roku). Nie była to sytuacja nowa. Do utarczek na tle religijnym dochodziło w Krakowie w latach: 1557, 1564, 1568, 1569, 1570. Już po podpisaniu konfederacji, w 1574 roku, zaatakowano krakowski zbór w Brogu. Na tym nie koniec, incydenty w Brogu powtarzały się niemal każdego roku. Sposoby przeciwdziałania podobnym zdarzeniom, podejmowane przez władze, były niewystarczające i doraźne. Problem rozwiązał się sam, gdy zbór przestał istnieć.

Podpisaniu aktu, towarzyszyła atmosfera względnego spokoju. Wyczuwalne napięcie i niepokój, dały o sobie znać zaraz po śmierci Zygmunta Augusta, i trwały do pierwszej wolnej elekcji. Później sytuacja się ustabilizowała. Rzeczpospolita była krajem bez stosów. I tak niemal do końca XVI wieku. Niemniej jednak chwile grozy zbliżały się do jej granic wielkimi krokami. Wobec ciągłego XVII-to i XVIII-to wiecznego zagrożenia, nieustannych konfliktów zbrojnych, nietrwałych i niebezpiecznych granic, wobec upadku moralnego i obywatelskiego, postanowień konfederacji warszawskiej nie udało się utrzymać. Na marginesie: nie bez znaczenia była postawa wobec Rzeczpospolitej samych różnowierców. Wiek XVII i pierwsza połowa XVIII naznaczył polską historię nowymi, traumatycznymi doświadczeniami. I znowu moglibyśmy zadać pytanie: gdzie zaczyna się, a gdzie kończy się, w ich postrzeganiu mit. Ale to już zupełnie inna historia...

Podsumowując: omawiając temat stosunku do spraw wyznania oraz do tolerancji religijnej w XVI-wiecznej Polsce, pamiętać należy o kilku kwestiach. Po pierwsze: akt konfederacji warszawskiej, miał charakter polityczny, gdyż spowodowały go polityczne przesłanki. Po drugie: nie został uznany przez ogół obywatelski, a nawet nie przez całą brać szlachecką, niebezpiecznie jest więc generalizować. Po trzecie: to że w Polsce XVI wieku nie płonęły stosy z różnowiercami, nie oznacza, że tolerancję religijną rozumiano tak, jak to dzisiaj czynimy my. Rzeczpospolita przybliżyła bowiem Europie znaczenie słowa tolerancja religijna, ale do doskonałości i pełnej akceptacji było jej jeszcze bardzo daleko. Nie ulega jednak wątpliwości, że bliżej niż pozostałym państwom Starego Kontynentu.