Jeśli pragniesz zrozumieć filozofię św. Tomasza z Akwinu, to musisz wraz ze mną udać się na małą wycieczkę w czasy, w których przyszło żyć temu myślicielowi, w czasy, w których za jednego z największych wrogów chrześcijaństwa uchodził Arystoteles. Nie przystawaj, idźmy dalej!
Z jakiegoż to powodu właśnie Arystoteles?
Cóż, dobrze, że czasy Świętej Inkwizycji mamy już za sobą, bo mógłbyś za to nieopatrzne pytanie trafić na stos… Dlaczego Arystoteles uchodził za wroga chrześcijaństwa? Był filozofem, którego interesowała przede wszystkim to, co tu i teraz, cała zmysłowość świata, którą percypujemy naszymi zmysłami. Jednocześnie była w nim żyłka naukowca, fizyka, biologa, który pragnie wyjaśnić zachodzące w świecie zmiany za pomocą narzędzi dostarczanych przez rozum. Nie odnajdywał on zatem w świecie jakichś nadnaturalnych mocy i zdarzeń, których nie dałoby się wytłumaczyć. Nie widział w nim Boga, jakkolwiek przyjmował istnienie, tzw. Nieruchomego Poruszyciela, od którego zależy i do którego dąży całe istnienie, ale który jest obojętny na sprawy tego świata. Cóż, nieprzypadkowo definiował go jako myśląca siebie myśl.
I cóż z tego?
Jak że co z tego? Wszakże takie spojrzenie na naturę Boga jest skrajnie różne od tego, jak go ujmuje się w chrześcijańskiej dogmatyce. Wierni, który by się naczytali takich bezeceństw mogli wystąpić przeciw swej matce Kościołowi…
No dobrze, ale kto średniowieczu mógł przeczytać jego pisma? Analfabetyzm był wszakże wtedy raczej regułą niźli wyjątkiem.
Oh, oczywiście, nie każdy, ale warstwy wykształcone, a więc duchowni, niektórzy arystokraci oraz klerkowie wszelkiej maści. Była to grupa stosunkowo niewielka, ale w hierarchicznej strukturze społeczeństwa feudalnego najwyżej postawiona, a zatem władna wpłynąć na warstwy niższe. Cóż, jeśli ci ludzie uznaliby, iż Bóg nie ingeruje w ludzkie sprawy, to pierwszym pytaniem, jakie zadaliby sobie po stwierdzeniu tego faktu, byłoby: "A po cóż więc nam, u licha, Kościół? Skoro Bóg się nami nie interesuje, to wszyscy ci którzy twierdzą, iż są pośrednikami pomiędzy nim a nami, to szalbierze czystej wody". Rozumiesz zatem teraz dlaczego Kościół w roku 1209 wydał zakaz czytania i komentowania jakichkolwiek pism Stagiryty.
Dobrze, dobrze. Jaki to ma jednak związek ze świętym Tomaszem?
No cóż, ścisły. Filozofia naszego myśliciela stanowi bowiem w dużym stopniu chrześcijański wykład nauki autora "Metafizyki", co też było powodem do wydanego przez papieża zakazu czytania i komentowania pism Akwinaty. Na szczęście, zakaz ów szybko zniesiono.
Tomasz przyszedł na świat w 1225 lub 1226 roku niedaleko Aquino w Królestwie Neapolitańskim. Jego rodzice to hrabia Landulf oraz Teodora. W wieku pięciu lat został wysłany do klasztoru Benedyktynów, który mieścił się na górze Monte Cassino. Pozostawała tam do około czternastego roku życia. Odebrał tu znakomitą szkołę, szczególnie warto tu zwrócić uwagę na poziom opanowania łaciny przezeń. Kolejnym etapem jego edukacji był uniwersytet w Neapolu, gdzie miał możność studiowania pod przewodnictwem wytrawnego logika Piotra Irlandczyka.
Będąc już w wieku, gdy sam mógł decydować o sobie, postanowił, iż przywdzieje habit mnisi. W roku 1244 Tomasz wstąpił do zakonu dominikanów, jakkolwiek warto zaznaczyć, iż jego rodzice dość niechętnie zapatrywali się na takowy wybór drogi życiowej, jaki dokonała ich latorośl.
Stwierdziwszy, iż w Neapolu już nic się nie może nauczyć, udał się do Paryża. Na tamtejszym uniwersytecie akurat wykładał mistrz Albert z Kolonii. Po tym jak ów wykładowca opuścił Paryż w roku 1248, Tomasz wyruszył za nim do Kolonii, gdzie spędził następne cztery lata, prowadząc studia filozoficzne pod jego przewodnictwem. W roku 1252 ponownie pojawił się w Paryżu, gdzie koniec końców otrzymał tytuł magistra teologii i licencjat. To otworzyło m drogę do dalszej kariery. Do roku 1259 prowadził ona na Uniwersytecie Paryskim wykłady z teologii. Wtedy to przyszło zaproszenie z Rzymu od samego papieża Urbana IV. Przybywszy na miejsce Tomasz dowiedział się, iż został wybrany do dokonania wielkiego dzieła, mianowicie ujęcia filozofii Arystotelesa w duchu chrześcijańskim.
W 1269 roku ponownie znalazł się na Uniwersytecie Paryskim, gdzie podjął wykłady z teologii. W roku 1272 wysłano go do Neapolu, gdzie również parał się nauczaniem "wiedzy pierwszej". W roku 1274 wyruszył do Lyonu, gdzie miał się odbyć sobór, jednakże w wyniku poważnej choroby zmarł w trakcie podróży.
Dobrze. To tyle, jeśli chodzi o informacje biograficzne, teraz nadeszła bowiem pora, aby zająć się rzeczą o wiele ważniejszą, mianowicie samą myślą Akwinaty.
Święty Tomasz dokonał niezwykle istotnego rozróżnienia. Odgraniczył on od siebie wiedzę oraz wiarę, a także rozum oraz objawienie. Do prawdy człowiek może dojść zarówno jedną, ja i drugą drogą, aczkolwiek warto tu zaznaczyć, iż wiara daje niejako absolutny wgląd w nią, natomiast rozum często zaplątuje się w przeróżnego rodzaju sprzeczności.
I cóż z tego wynika?
A no, tyle iż człowiek może, a nawet powinien, dążyć do uchwycenia prawdy zarówno na jednej, jak i na drugiej drodze. Nie jest zatem tak, jak chcieli niektórzy ojcowie Kościoła, jak choćby Tertulian, iż tylko wiara gwarantuje człowiekowi wiedzę i zbawienie, a rozum to narzędzie wymyślone przez szatana do gubienia ludzkich dusz. To jednak nie wszystko.
Cóż więcej?
Otóż skoro rozumem możemy poznawać świat, to także Boga, który go stworzył, co w konsekwencji oznacza, iż pomiędzy nim a wiarą i objawieniem nie ma różnicy. Jakkolwiek sam Tomasz przyznawał, że pewne prawdy o naturze Stwórcy są przed nim (rozumem) zakryte, choćby ta o w cieleniu Słowa Bożego lub też dogmat o jedności trzech osób boskich.
Dobrze, wydaje mi się, że rozumiem. Co dalej?
Dokonawszy tego rozróżnienia mógł Tomasz spokojnie zając się spekulacją metafizyczną, co w tym wypadku oznaczało "chrzczenie" - by tak powiedzieć - Arystotelesa. Akwinata, podobnie jak jego wielki mistrz, wyszedł od stwierdzenia, iż rzeczy, które poznajemy w naszym doświadczeniu zmysłowym, są samodzielnymi substancjami.
Czym jest substancja?
Arystoteles definiował ją jako to, co samo określane, nie określa niczego innego.
Hm, to niewiele mi mówi.
Być może, jeszcze nie nadeszła pora, abyśmy się zajmowali takimi trudnymi sprawami. Dość ci wiedzieć, iż substancja jest tym w przedmiocie, co sprawia, że on istnieje, a jednocześnie tym, na czym niejako fundowane są wszelkie przymioty danej rzeczy. Czy teraz rozumiesz?
Tak, sądzę, że tak.
Idźmy tedy dalej. Ponadto Święty Tomasz wyróżnił w rzeczach indywidualnych również, idąc w tej mierze za Arystotelesem, formę oraz materię. Forma jako taka stanowi to, co jednoczy substancję, fundament tego, co gatunkowe w jednostkowym przedmiocie. Z kolei materia jest tym, co nieokreślone, a co zostaje określone przez formę. To ona jest tym, co indywidualne, co sprawia, iż w świecie istnieje mnogość rzeczy. Wyróżnienie formy oaz materii pozwala św. Tomaszowi jasno i wyraźnie oddzielić świat zmysłowy, w którym my żyjemy, od świata duchowego, bowiem o ile w tym pierwszym istnieją wyłącznie substancję, które są złączeniem formy i materii, to w tym drugim tylko takie, które są formą.
Czy to jasne?
Owszem.
Warto tu jeszcze zauważyć, iż zarówno forma, jak i materia oraz ich złożenie, są substancjami.
Aha.
Dobrze. Kolejne istotne rozróżnienie.
Słucham uważnie.
Tomasz utrzymywał, iż każda rzecz jednostkowa nie jest w swej strukturze ontycznej homogeniczna, gdyż składa się nań jej istota oraz jej istnienie. Istota jest tym, co sprawia, iż dana rzecz jest tym, czym jest, i niczym więcej, co, oczywiście, nie oznacza, iż ona sama może stanowić rzecz, gdyż aby mówić o niej (rzeczy) potrzebne jest jeszcze istnienie. Jednakże istniej taki byt, którego istnienie pokrywa się z jego istotą, którego jestem jest tożsame z ja. To, oczywiście, Bóg. Jako taki jest on bytem koniecznym, gdyż ni można sobie wyobrazić, aby nie mógł istnieć (o dowodach na istnienie Boga później); niezależnym, gdyż istnieje sam przez się oraz prostym, gdyż nie ma w nim żadnych złożeń (Jego istota jest równa Jego istnieniu). Jeśli zaś chodzi o byty stworzone, to z ich natury, z tego, że ich istota i istnienie są oddzielone od siebie, wynika, iż są bytami przypadkowymi, gdyż mogły, ale nie musiały zaistnieć. Rozumiesz?
Tak.
Pamiętaj jednak, iż to rozróżnienie jest swoiście Tomaszowe. Arystoteles go w swej metafizyce nie wprowadzał.
Dlaczego? Uważał, iż istnienie jest taką błaha sprawą, iż nie warto się nim zajmować?
Niezupełnie. Widzisz, starożytni Grecy uważali, że byt jest i nie może nie być, a zatem wszystko co nas otacza istnieje odwiecznie i istnieć będzie. Judeo - chrześcijański pogląd, iż byt powstał z niczego, był dla nich absurdalny, nie mieścił się im w głowach, a to właśnie przeczucie tego, iż byt może nie być, stanowiło jeden z dwóch asumptów do odróżnienia istoty od istnienia.
A drugi?
Przed chwilą o nim mówiłem. To, oczywiście, konieczność wyraźnego odróżnienia Boga od Jego Tworu. Stwórca jest bytem konieczny, a stworzenie bytem przygodnym. Zaczynasz rozumieć?
Owszem. Rzecz wydaje mi się teraz jasną.
Świetnie możemy teraz nieco przyjrzeć się Bogu.
No, właśnie. Obiecałeś mi powiedzieć co nieco odwodach na Jego istnienie, jakie przytacza nasz filozof.
Lepszym określeniem niż dowód jest tu droga…
Droga?
Tak. Św. Tomasz w ten właśnie sposób określał sposoby do upewnienia się o istnieniu Stwórcy na, no, właśnie, drodze rozumu. Chcesz przespacerować się po pierwszej z nich wraz z Akwinatą.
Owszem, z radością.
Słucha tedy: "Istnienia Boga można dowieść pięcioma drogami. Pierwsza i więcej widoczna droga jest ta, którą się bierze z ruchu. Pewne jest bowiem i stwierdzone zmysłami, że niektóre rzeczy na tym świecie są w ruchu. Wszystko zaś, co się porusza, jest poruszane przez coś innego; nic bowiem nie porusza się, jak tylko o tyle, o ile jest w możności do rzeczy, względem której się porusza. […] Zatem cokolwiek jest w ruchu, musi być poruszane przez coś innego. Jeśliby przeto rzecz, przez którą coś jest poruszane, poruszała się, to musi i ona sama być przez coś innego poruszana, a to znów przez coś innego. Tak zaś nie można postępować w nieskończoność, ponieważ w ten sposób nie byłoby pierwszego poruszającego, a przeto także i żadnego innego poruszającego; ponieważ drugorzędne czynniki wprawiające w ruch poruszają tylko przez to, że są poruszane przez pierwszy czynnik w ruch wprawiający; tak jak laska rusza się tylko przez to, że jest poruszana przez rękę. Zatem musi się dojść do czegoś pierwszego poruszającego, które przez nikogo nie jest poruszane; a wszyscy rozumieją, że to jest Bóg.".
Czy rozumiesz? Czy muszę ci to tłumaczyć?
Nie, rzecz wydaje się jasna. Wszystko, co się rusza bierze swój ruch od czegoś innego, ale powstaje pytanie, skąd wzięło się pierwsze poruszenie, wniosek: musi istnieć jakaś pierwsza przyczyna ruchu. Tomasz sądzi, że to Bóg.
Świetnie, widzę, że zrozumiałeś. To dowód, który Tomasz zaczerpnął wprost z "Metafizyki: Arystotelesa".
Czas na kolejne dowody.
Drogi, chciałeś powiedzieć.
Masz rację, drogi. Widzę, że jesteś uważnym słuchaczem. "Znajdujemy bowiem w przyrodzie rzeczy, które mogą istnieć albo i nie istnieć; ponieważ stwierdzamy, że rodzą się i niszczeją, a więc z tego wynika, że mogą istnieć i nie istnieć. Lecz niemożliwe jest by tego rodzaju rzeczy istniały zawsze; ponieważ to, co może nie istnieć, niekiedy nie istnieje. Zatem jeśli wszystkie rzeczy mogą nie istnieć, to niegdyś nic nie istniało w przyrodzie. Lecz jeśli to jest prawdą, to nawet teraz nic by nie istniało; ponieważ coś, co nie istnieje, zaczyna istnieć tylko przez coś, co istnieje. Jeśli przeto nic nie istniało, niemożliwe jest, by cośkolwiek zaistniało; i w ten sposób nic by nie istniało, co, jak widzimy, jest fałszywe. Zatem nie wszystkie byty, które istnieją, są możliwe, ale musi istnieć rzeczywiście coś, czego istnienie jest konieczne. Wszystko zaś, co jest konieczne, albo ma skądinąd przyczynę swej konieczności, albo jej nie ma. Niemożliwe zaś jest postępowanie w nieskończoność w rzeczach koniecznych, które mają przyczynę swej konieczności; tak jak i w przyczynach sprawczych, jak tego dowiedziono w tymże paragrafie. Musimy więc przyjąć istnienie czegoś, co jest konieczne samo przez się, nie mające skądinąd przyczyny konieczności, lecz co jest przyczyna konieczności dla innych rzeczy, a to wszyscy nazywają Bogiem.".
Wszystko jasne?
Tak. Byt przygodny potrzebuje bytu koniecznego, który by fundował jego istnienie.
Brawo. Lepiej bym tego nie wyraził.
Idźmy dalej. "Czwarta droga wzięta jest ze stopni, które się w rzeczach znajduje. Znajduje się bowiem w rzeczach coś więcej lub mniej dobrego i prawdziwego, i szlachetnego, itp. Lecz "więcej" i "mniej" mówi się o różnych rzeczach o tyle, o ile się w różny sposób przybliżają do czegoś, co jest ,.najwięcej"; tak jak bardziej ciepłe jest to, co się więcej zbliża do najcieplejszego. Jest przeto coś, co jest najprawdziwsze, najlepsze i najszlachetniejsze, a stąd najbardziej bytem; te rzeczy bowiem, które są najprawdziwsze, są najbardziej bytami, jak to powiedziano w II Metaph2. Lecz co w obrębie pewnego gatunku ma w najwyższym stopniu jego cechy istotnościowe, jest przyczyną wszystkich rzeczy tego gatunku, tak jak ogień, który jest najgorętszy, jest przyczyną wszystkich rzeczy gorących, jak to powiedziano w tej samej księdze (tamże). Przeto jest coś, co jest przyczyną bytu wszystkich bytów, dobroci i wszelakiej doskonałości; a to nazywamy Bogiem.".
Rozumiem. Nie musisz pytać. Rzeczy posiadają wartość w różny stopniu, a to wymaga istnienia czegoś najbardziej wartościowego, czyli doskonałego. Ale, zaraz, zaraz, powiedziałeś, że top czwarta droga, a ja się naliczyłem dopiero trzech….
A, rzeczywiście. Zapomniałem o dowodzie z łańcucha przyczyn. Może własnym słowami. Łańcuch przyczyn sprawczych wymaga pierwszej przyczyny. Może spróbujesz zgadnąć, czym ona jest.
Niech pomyślę, to niezwykle trudne pytanie. No dobrze, zaryzykuję - Bóg.
Odpowiedź niezwykle trafna.
Świetnie. Pozostała nam do przejścia jeszcze jedna droga.
Oto ona. "Piąta droga wzięta jest z rządów wszechświata. Widzimy bowiem, że pewne rzeczy pozbawione rozumu, mianowicie ciała naturalne, działają dla jakiegoś celu. To widoczne jest z tego, że zawsze albo bardzo często w ten sam sposób działają, aby dojść do tego, co jest najlepsze. Stąd jasne jest, że nie przez przypadek, lecz z zamiaru dochodzą do celu. To przez kogoś poznającego i rozumnego, jak strzała przez łucznika. Istnieje tedy coś rozumnego, przez co wszystkie rzeczy naturalne kierowane są do celu; a to nazywamy Bogiem.".
Aha, czyli porządek, który panuje w świecie wskazuje na ostateczną przyczynę lub cel, ku któremu wszystko zmierza, a zatem musi istnieć jakiś byt, który ten cel stanowi.
Świetnie, widzę, że zrozumiałeś. Jak sądzę, możemy w tej chwili udać się zupełnie zasłużenie w objęcia Morfeusza.
No cóż, ty idź w objęcia kogo chcesz, ja natomiast chcę jak najszybciej znaleźć się w swoim łóżku. Dobranoc.
Dobranoc.