Czesław Miłosz pisał o Skamandrytach, że "Nigdy nie było tak pięknej plejady". Z tego najważniejszego w czasach dwudziestolecia międzywojennego ugrupowania poetyckiego wyrośli poeci w dużej mierze nadający ton polskiej poezji dwudziestego wieku. W Warszawie piątka poetów: Julian Tuwim, Kazimierz Wierzyński, Antoni Słonimski, Jan Lechoń i Jarosław Iwaszkiewicz najpierw skupili się wokół pisma "Pro arte et studio" i czytali swoje pierwsze wiersze w kawiarni "Pod Picadorem". Jednak to wydawane przez Mieczysława Grydzewskiego pismo zatytułowane "Skamander" dało sprawiło, że po dziś dzień odbierani są jako zwarta grupa, choć poezja poszczególnych autorów była różnorodna. Nazwę przyjęto od rzeki, która opływała homerycką Troję, co pozwala na łączenie ich poetyki z klasyczną. Bowiem przy całkowicie nowoczesnym stylu i języku poezji, tworzyli oni wiersze oparte o dawne wzory rytmiczne.

Początkowy program Skamandrytów można nazwać "programowo bezprogramowym". Chcieli się bowiem oni wyzwolić całkowicie z dawnych wyznaczników poezji polskiej ukształtowanej najsilniej przez romantyzm i w dużej mierze zdegenerowanej w Młodej Polsce, gdzie jej język uległ niebezpiecznym wynaturzeniom w przypadku wielu poetów popadających w pustosłowie. Pisali w jednym z pierwszych numerów swojego pisma: "Wierzymy głęboko w dzień dzisiejszy, którego dziećmi wszyscy się czujemy. Rozumiemy dobrze iż nic łatwiejszego,, jak nienawidzić to nasze dziś, do którego nikt przyznać się nie chce. (...) Chcemy być poetami dnia dzisiejszego i w tym nasza wiara i cały nasz program. Nie kusi nas kaznodziejstwo, nie pragniemy nikogo nawracać., ale chcemy zdobywać, porywać, zapalać serca ludzi, chcemy być ich uśmiechem i ich płaczem; chcemy być poetami tymi dziwnymi istotami, co na migotliwej powierzchni życia znajdują największe głębie, a w barwnej grze dźwięków i kształtów widzą objawienie najbardziej niedostępnych i niewyrażalnych prawd. (...) Nie chcemy wielkich słów, chcemy wielkiej poezji; wówczas każde słowo stanie się wielkie". Poeci starali się "zrzucić z ramion płaszcz Konrada", czyli garb romantycznych, ukształtowanych pod zaborami obowiązków poety, który musiał pisać lirykę zawsze w odniesieniu do dobra ojczyzny, powinności obywateli i wyznaczników niesionych przez religię i wychowanie chrześcijańskie. Teraz poeci stali się wspaniałymi afirmatorami prostego, wesołego życia, gdzie wiosną widzi się wiosnę, a nie Polskę, jak można sparafrazować słowa Jana Lechonia. Poeta to kreacjonista, mogący tworzyć własne, odrębne wizje świata. I choć Skamandryci widzieli się prostymi ludźmi, pozostającymi w anonimowej masie i daleko było im od romantycznych nadludzi, to akurat w tym aspekcie, wiary w siłę poezji, zbliżali się do Mickiewicza, czy Słowackiego. Odwoływali się jednak do Leopolda Staffa i w nim widzieli łącznika ich poezji z tradycją. Julian Tuwim pisał jednak obok tego:

"Widzę cię - świtasz - idziesz, o Poezjo Nowa!

Choć nie dostrzegłem jeszcze twojego oblicza,

Z którego Bogiem tryśnie wieków treść ukryta,

Wiem, że będziesz szalona, będziesz tajemnicza,

O Duszo, która idziesz, w której przyszłość świta!"

Ważne przy omawianiu początkowego optymizmu i witalizmu tej poezji, są pierwsze tomiki wydane przez Juliana Tuwima i Kazimierza Wierzyńskiego. Ten pierwszy wydał "Czyhanie na Boga", oraz "Sokratesa tańczącego". Ważny jest zamieszczony w nich wiersz "Do krytyków", zaczynający się od znanego stwierdzenia "A w maju / Zwykłem jeździć szanowni panowie, / Na przedniej platformie tramwaju". Jest to obraz niczym nie pohamowanego zachwytu, wręcz zachłyśnięcia się miastem, tym co ono oferuje człowiekowi, czyli ruchem, prędkością, szybko zmieniającymi się obrazami, gwałtownością uczuć i nieopanowanymi sytuacjami. Wszystko to uderzyło w poetę i znalazło wyraz w jego twórczości. Stąd tez takie zagadnienia jak krytyka i jej sposób patrzenia na powstałe w wyniku takiego spotkania wiersze, są dla młodego poety na drugim miejscu. Tuwim woli, jak pisze o wiele bardziej uczucie, gdy: "Ulice na alarm dzwonią, / Maju, maju! - - / Tak to jadę na przedniej platformie tramwaju, Wielce szanowni panowie". W innym wierszy zaczynającym się od znamiennego pytania "Życie? - - - " znajdujemy pełną radości i zachwytu dla biologicznej natury człowieka, odpowiedz na nie.

"Rozprężę szeroko ramiona,

Nabiorę w płuca porannego wiewu,

W niebo się skłonię błękitnemu niebu

I krzyknę, radośnie krzyknę:

- Jakie to szczęście, ze krew jest czerwona!"

Ważnym aspektem poezji Juliana Tuwima było oczyszczenie jej języka z młodopolskich manier, rozbudowanych porównań zagęszczonym metaforami, oksymoronami, synestezjami i setkami innymi środkami stylistycznymi. Tuwim, a obok niego i inni Skamandryci zaczęli pisać językiem potocznym, często używali kolokwializmów, tak że krytyka mówiła o raku poezji w ich utworach. Ci jednak widzieli ją, gdzie indziej, już najmniej w zaciemnionym i niezrozumiałym języku. W wierszu "Ranyjulek" Tuwim pozwala zapoznać się nam w wesołym włóczykijem - poetą, mówiącym językiem ulicy, a nie dalekich od prostego życia, salonów. Wiersz kończy się wersami dalekimi od poezji Tetmajera, czy Brzozowskiego. "I znów w kwiatach się włóczyć po ulicach z wiatrami, / Podnieść łeb, gwiazdy łykać i na nogach się chwiać!". Jednak optymizm tych wierszy jest czasami głuszony poprzez jeszcze jedną zawartą w twórczości tego Skamandryty nutę - nutę biologizmu, pojętego jednak jako siła w człowieku, która może go niszczyć, sprowadzając tylko i wyłącznie do poziomu zwierzęcia. Tak człowiek może zostać ukazany na tle wielkiej miejskiej aglomeracji, która może dać mu szczęście, ale jednocześnie wpisuje go w całkowicie nowe struktury społeczne i niesie dla niego wiele zagrożeń. Przekształca się w nim ludzka moralność, poczucie bycia razem w oparciu o zasady pomocy wzajemnej i zrozumienia. "Wiosna - Dytyramb" to oskarżający miejski świat wiersz pełen opisu wynaturzeń.

"W szynkach narożnych pijcie,

Rozrzućcie więcej kawalerskich chorób!

A!! Będą później ze wstydu się wiły

Dziewki fabryczne, brzuchate kobyły

Krzywych pędraków srome nosicielki!

Gwałćcie! Poleci każda na kolację!"

To obraz ludzkości ukazanej w sposób przewyższający nawet wcześniejsze naturalistyczne opisy, czy pełne ekspresji wizje poetów Młodej Polski. Tutaj też widać, jak odpowiednio użyty język potoczny, wpisane weń wulgaryzmy może budować poetycki obraz. Wiosna ukazana jest tutaj bowiem od strony dzikich ludzkich popędów, zagrażających jego duchowej naturze, lecz z drugiej strony koniecznych do jego pełni, jako istoty złożonej z ciała i ducha. Tak jak w kolejnym wierszu o tym samym tytule:

"Baby latem biodrzeją.

Soki w babach się grzeją,

Owoc żywy dojrzewa,

Lep żywiczny wre w drzewach.

Płeć się pławi płodziwa,

Buchaj ciołę pokrywa,

Mleczem tłustym się klei

W rozjuszonej nadziei".

Jednak te ekspresjonistyczne wizje Tuwim przezwyciężył w kolejnych tomikach powracających do poetyki wyciszenia i spokoju. W "Rzeczy Czarnoleskiej" przypominając liryczną wizję świata Jana Kochanowskiego, pisał:

"Rzecz Czarnoleska - przypływa, otacza,

Nawiedzonego niepokoi dziwem.

Słowo się z wolna w brzmieniu przeistacza,

Staje się tem prawdziwem".

Tuwim był uważany za mistrza słowa. Warto to przypomnieć, pamiętają jego wiersze dla dzieci, gdzie środkami językowymi potrafił oddać, ruch lokomotywy, czy głosy ptaków w Ptasim radiu. W twórczości dla dorosłych, wyrazem zabawy językowej, nawet czegoś więcej są Słowopiewnie . W ty cyklu sześciu krótkich wierszyków Tuwim starał się pokazać język, właściwy wszystkim Słowianom, chciał ukazać piękno jego budowy, tworząc wiersz gdzie ważniejsza od tematu jest ich forma. W Słowopiewniach, słowa mimo że nawet czasem niezrozumiałe, budują wspaniałą atmosferę. Jak w wierszu "Słowisień", składającym się prawie w całości z utworzonych przez poetę neologizmów, opierających się o słowa polskie, rosyjskie, ukraińskie:

"W białodrzewiu jaśnie dźni słoneczko,

Miodzie złoci białopałem żyśnie,

Drzewia pełni pszczelą i pasieczną,

A przez liście kraśnie pęk słowiśnie.

A gdy sierpiec na niebłoczu łyście,

W cieniem ciemnie jeno niedośpiewy

W białodrzewiu ćwirnie i srebliście

Słowik słowi słowisienkie ciewy.

Ważna jest tez liryka późniejsza poety, skupiającą się coraz bardziej wokół spraw społecznych. W satyrycznym jeszcze wierszu "Mieszkańcy" pokazuje on świat wartości typowego mieszczanina, podobnego do młodopolskiego filistra, czy kołtuna, ograniczonego w swojej głupocie i niebezpiecznego poprzez nią.

"Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach

Strasznie mieszkają straszni mieszczanie".

Ich świat to zdobywanie pieniądza, który jednak nie przyczynie się do poprawienia warunków życia, zapewnienia w nim przyjemności, lecz jest tylko podstawą do zdobywania go więcej i więcej. To świat osób o "zapiętych szczelnie" umysłach, uodpornionych na wszelkie światopoglądowe zmiany, nowatorskie reformy czy sposoby myślenia. Jeszcze dalej posunął się poeta w słynnym, zakazywanym przez władze "Balu w operze". Skorzystał on w tym poemacie z całego dorobku poezji dwudziestolecia międzywojennego (napisany bowiem został w roku 1936, zaś wydany dopiero po wojnie). To apokaliptyczna wizja ludzkiego rozpasania i zniszczenia. Ukazana jest poprzez formę ekspresyjnie ujętego tytułowego "balu w operze", gdzie zebrane elity oddają się orgii zmysłów i ciał. Pozwala to zestawiać tak ukazane obrazy z płótnami Breugla, czy Boscha, malarzy niderlandzkich dawniejszych epok. Tuwim w zupełności nie stroni od wulgaryzmów, których można tu wiele naliczyć, jak na przykład:

"Największa atrakcja Balu!

I przyśpiewuje "Komu dziś dać?

Komu dziś dać?

Komu dziś dać?"

Promieniejąca K.... - Mać

K.... - Mieć

K.... - Brać!"

Poemat Tuwima to wspaniale biegnące wersy, oparte o zbieżności fonetyczne, szybkie skojarzenia, oddające ruch i niebezpieczeństwo przedstawianych wydarzeń.

"Płynie na czcionki drukarska farba:

IDE

OLO

"Ile

rebarbar?"

Karna

Kadra

Ducha

Czynu

"Poproszę za dziesięć groszy kminu"

Miecz

Krzyż

Duch

Dziejów

"Proszę za dziesięć groszy kleju"

Ducha

Dziejów

Karne

Kadry

"Proszę za dziesięć groszy musztardy"

Czerep rubaszny

Paw narodów".

Można zauważyć akurat w tym fragmencie całkowite wymieszanie dawnych narodowych mitów, poezji, z codziennością która je niszczy, trywializuje, sprowadzając człowieka do roli bezwolnej i nie myślącej maszyny. Polatach jednak jego poezja znalazła się już nie na pierwszym miejscu dwudziestego wieku. Często mówi się o jej powierzchowności, zbyt daleko idącemu zagubieniu się w rymach i konsonansach. Pisał o tym Czesław Miłosz w dalszej części wspomnianego na początku "Traktatu poetyckiego": "W grozie żył Tuwim, milknął, grał palcami, / Na jego twarzy hektyczne wypieki. / I, rzecz by można, wojewodów łudził / Jak później łudził dobrych komunistów. / Krztusił się. W krzyku drugi był zawarty, / Zamaskowany: że społeczność ludzka / Sama już w sobie jest dziwem nad dziwy, / Że my chodzimy, jemy i mówimy / A wiekuista światłość już nam świeci. / Jak ci, co w hożej, uśmiechniętej pannie / Widzieli szkielet z pierścieniem na kości / Był Julian Tuwim. Żądał poematów. / Ale myśl jego jest konwencjonalna / I tak użyta, jak rym i asonans. / Przykrył nią wizje, których się zawstydził" .

Również inny poeta Skamandra zaczynał w swoich pierwszych tomikach od radosnych wizji świata. Kazimierz Wierzyński, bo o nim teraz będzie mowa, pisał o pięknie i bogactwie świata w zbiorach "Wiosna i wino", "Wróble na dachu". Cechuje go spokojna ironia i uśmiech, to poeta subtelny, pełen wyważenia, choć jak i Tuwim nie stroni od zaskakujących swoja naturalnością porównań. Znany jest jego "alkoholowy" wiersz:

"Jestem, jak szampan lekki doskonały,

Jak koniak mocny, jak likier soczysty,

Jak miód w szaleństwie słoneczny dostały

I wyskokowy, jak spirytus czysty".

I on pisze o wielkiej afirmacji świata:

"Słucham i patrzę, oddycham i chodzę,

I nie ma zachwyt mój granic i końca!

Wszystko jest jasne! Wszak nawet cień w drodze

Jest synem blasku; pochodzi ze słońca".

Jednak już w kolejnych tomikach poezji Wierzyński skupia się na charakteryzowaniu istoty człowieka wobec zagrożeń jakie niesie cywilizacja. Zaczynają pojawiać się w jego dotychczas pozytywnej, optymistycznej poezji ciemne barwy. Miasto, które budziło kiedyś zachwyt staje się grobem człowieka, tak jak w wierszach Tuwima: "O Boże, zbaw mnie ze Świętokrzyskiej, Ze środka miasta, z potopu kamieni".

W pewnej odrębności od powyższych poetów występował w ówczesnych czasach Jarosław Iwaszkiewicz. Urodzony na Ukrainie, został ukształtowany przez trochę inna kulturę niż poeci warszawscy. Ważny wpływ wywarł na niego poezja rosyjskich poetów, jak Błok czy Anna Achmatowa. Nie można tez zapominać o ważnym u niego nurcie modernistycznym, zapatrzeniu się w Wilde'a, czy Teofila Gautiera. Początkowe jego wiersze wydane w tomiku zatytułowanym "Oktostychy" skupiały się wokół kwestii estetycznych. W jego "Erotyku" nie ma nic z witalizmu i rozbuchanej biologii poprzednich poetów,. Ważniejsze niż ciało kobiety staja się konotacje, które ono wzbudza w poecie i poprzez które patrzy na nią. Człowiek u niego nie jest samodzielną wartością, lecz przedmiotem odbieranym poprzez kulturę i sztukę. Stąd też ten wspomniany estetyzm

"Więc plamiąc mojej psyche nadwiślański gotyk,

Jak jaskrawe barokko wykwitł w niej erotyk.

Lecz zaraz wszystkie pazie z obrazów Van Dycka,

Kłaniając się uprzejmie, rzekły, że to bajka.(...)

A potem, gdy uczułem na ustach ust dotyk,

Że wszystko, co wymarzę - to ten tu erotyk".

Nie pojawiają się akurat w tych wierszach, kształtowanych jeszcze przed spotkaniem się ze Skamandrytami, mowy potocznej, zachowują one dużą łączność z poprzednią, młodopolska epoką, choć można mówić o ich dużej oryginalności. Najpełniej jednak jako poeta, był bowiem przy tym Iwaszkiewicz również wybitnym prozaikiem, autorem takich arcydzieł w okresie międzywojnia tylko, jak "Panny z Wilka", "Brzezina" czy "Młyn nad Utratą", wyraził się w cyklu wierszy z tomu "Lato 1932". Stworzył w nich obraz człowieka zagubionego, sprzecznego wewnętrznie i wobec otaczającego go świata. Pokazał się w tych wierszach poeta jako wspaniały egzystencjalista, wyprzedzający wiele z filozoficznych rozwiązań tego kierunku, budujący spójna wizję człowieka rozdartego. Można ten obraz zobaczyć w świetnym wierszu dedykowanym Bolesławowi Micińskiemu, poecie wcześniejszej epoki, którym targały jednak podobne co Iwaszkiewiczem myśli:

"W górze nad nami,

Niebo ogromne z mgławic kurzawą

Drżące gwiazdami.(...)

Lecz przerażenie większe porywa,

Gdy spojrzę w siebie,

Bezprawnych orbit spieniona grzywa

Jaźń mą kolebie.

Tam nie wirują mgławice, ziarna

Narodzin wielu,

Noc nieprzejrzana, bez dna i czarna,

Immanuelu!"

Choć Maria Pawlikowska - Jasnorzewska nie należała do ścisłego grona poetów Skamandra, to jednak obracała się w ich kręgu i w swojej poezji zawarła wiele z im właściwego odbioru świata. Główną dominanta jej twórczości była miłość, ukazana jednak w całkowicie oryginalny sposób, daleki od prostych, sentymentalnych rozwiązań, właściwych wcześniejszej kobiecej poezji. Stąd tez dla Pawlikowskiej jedynym właściwym porównaniem było jej zestawianie z mityczna prawie Safoną i nazywanie ją "polska Safo". Poetka ta była w stanie przekazać pełnie uczuć i odczuć w miniaturowych, nierzadko składających się z czterech wersów wierszach. Pokazywała miłość jako siłę niosącą człowieka zarówno na wyżyny, jak i strącającą w przepaść samotności i odrzucenia.

Jasnorzewska - Pawlikowska w swojej poetyce zupełnie odeszła od młodopolskich symboli i niedomówień. Starała się pokazać miłość nie tyle jako abstrakcyjny stan, lecz moment życia w którym nagle znajdują się dwie bliskie sobie osoby. Mimo głęboko osobistego charakteru jej poezji, ma ona wymiar uniwersalny i chyba najpełniej wyraża miłość zmysłową, nie oderwaną jednakże i od cielesności.

Należy tutaj w pierwszym rzędzie przedstawić chyba jej najbardziej znany wiersz miłosny noszący tytuł "Laura i Filon", w którym pokazała jak bardzo współczesne mówienie o miłości powinno się różnić od dawnego patrzenia na to uczucie. Jest to w pewien sposób odpowiedź na miłosną sielankę istniejącą w polskiej poezji od oświecenia. Celem tego delikatnego, ale zdecydowanego "ataku" jest utwór Karpińskiego o tym samym tytułem. Poetka w swojej wersji historii dwojga pasterzy pokazuje, jak umowne, płaskie były ich sentymentalne emocje. Owszem, dawne sposoby opisu miłości stanowią nierzadko piękne obrazy, jednakże są tylko "sztychem", są nierzeczywiste, nieprzystające do prawdy. Starała się ona pisać tak, by nie być odebraną jako kolejna autorka romansów dla starych panien, do takiej bowiem kategorii coraz częściej zaliczała się ówczesna poezja miłosna. Z tego też powodu uwypukla "płaskość" tego sposobu pokazywania miłości - wartego wspomnienia, ale tak naprawdę nic już nie dającego. Może się on tylko "w proch rozsypać".

Nie oznacza to jednak, że poetka całkowicie odcięła się od jakiejkolwiek tradycji miłosnej. Potrafi pokazywać i tragiczny obraz miłości. Tak właśnie przedstawiony odnajdujemy w wierszu "Nike":

"Ty jesteś jak paryska Nike z Samotraki,

o miłości nieuciszona!

Choć zabita, lecz biegniesz z zapałem jednakim

wyciągając odcięte ramiona..."

Jest w nim jak czytamy "siłą nieuciszoną". Nawet jeżeli człowiek chce nad nią zapanować, wyzbyć się jej, ona i tak będzie starała się go objąć swoimi niewidzialnymi ramionami. Gdyż, jak kiedyś pisał Mikołaj Sęp - Szarzyński "miłość to własny bieg życia naszego". Mimo, iż może zniknąć ukochana osoba, a sam kochający może zostać odrzucony, miłość jest silniejsza, ponad to. Staje się przez to siłą niszczącą. W "Kobiecie - Ikarze" uczucie to wynosi w chmury, ponad zwykły świat i jego troski, ale gdy tylko minie, upadek jest bardzo bolesny. Tym boleśniejszy, im wyżej wyniosło nas uczucie.

Niepozorna "Fotografia" jest chyba najbardziej niepokojącym utworem litycznym poetki:

"Gdy się miało szczęście, które się nie trafia:

czyjeś ciało i ziemię całą,

a zostanie tylko fotografia,

to - to jest bardzo mało....."

Prostym językiem opisane jest to, czym dla zakochanego jest druga osoba. Miłość, to potężne szczęście, ofiarowuje w ukochanej osobie "ziemię całą", kochankowie stają się dla siebie pełnia i jednością wszechświata. Powraca tutaj dawny mit o tym, że stworzenie ludzie na początku mieli po dwie pary rąk i nóg i dwie głowy, zaś to zły świat ich rozerwał na połówki.. Nic więc dziwnego, że porzuconej "zawalił się cały świat". Wszystkim, co pozostało po tym szczęściu, po całym tym osobnym świecie, jest fotografia, a "to - to jest bardzo mało".

Na koniec chciałbym tylko w ramach przypomnienia i zaznaczenia obecności zacytować wiersz Jana Lechonia, którego to poetę warto omówić w osobnym szkicu. W jednym ze swoich późniejszych wierszy świetnie bowiem przedstawił dwie skrajności w które wpisywał się początkowo wesoły, a następnie smutny świat Skamandrytów. Ni posiada on tytułu:

"Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzecz główną,

Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.

Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję.

Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.(...)

Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci,

By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia -

I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.

Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci".