Czym tak naprawdę jest miłość? Poza tym, że bywa przyczyną radości i smutku, jest też narzędziem w rękach Boga. Mówi się często, że miłość nie wybiera. Kiedy tylko jej ziarna zakiełkują w naszym sercu, a jej niewiarygodna siła na dobre nami zawładnie, wtedy wszystko, co nie jest z nią związane, staje się nieważne. Nie myślimy o maturze, ocenach, nieusprawiedliwionych godzinach lekcyjnych, za to ulegamy obezwładniającemu uczuciu, które sprawia, ze przestajemy myśleć racjonalnie, nie obchodzi nas przeszłość ani przyszłość. Liczy się tylko teraźniejszość. Miłość, podobnie zresztą jak przyroda, jest niewyczerpanym tematem dla poetów, którzy potrafią o niej pisać niemal w nieskończoność. Kto z nas nie ma swojego ulubionego tomiku poezji?!

Tematyka miłości jest nieobca również pisarzom. Moim zdaniem najpiękniejszą książką o miłości jest powieść Tadeusza Konwickiego pt. "Kronika wypadków miłosnych". Jeden z jej bohaterów wymówił słowa, których nie zapomnę do końca swoich dni: "Nasze pokolenie zatrute jest fikcją". Nie znam zbyt dobrze realiów epoki, w której rozgrywa się akcja utworu Konwickiego, by dać głowę za moją opinię, ale nie uważam, by była ona aż tak zatruta fikcją jak epoka, w której przyszło żyć naszemu pokoleniu. My - generacja konsumentów - jesteśmy bezustannie zasypywani sztucznymi wytworami cywilizacji, która próbuje nas zdehumanizować. Zabija człowieczeństwo, którego resztki w nas pozostały, które istnieją jedynie dzięki jakiemuś niewytłumaczalnemu, prawdopodobnie genetycznie uwarunkowanemu przekonaniu, że kiedyś świat był lepszy. Miłość jest nieodzowna do życia, ponieważ czyni je niezwykłym, nieomal magicznym. Na potwierdzenie tej tezy pozwolę sobie zacytować słowa Shirley Jackson: "Żaden żywy organizm nie może na dłuższą metę normalnie funkcjonować w warunkach absolutnego realizmu".

"Kronika wypadków miłosnych" to, według mnie, jedna z najwspanialszych książek o miłości. Odsłania istotę, entuzjazm i nieujarzmioną naturę tego do końca niewyjaśnionego zjawiska. Jak cudownie powrócić, po omawianych na lekcjach języka polskiego tendencyjnych pozytywistycznych powieściach ukazujących bezideowość jednostek, do iście romantycznej, przepełnionej żywiołowością, a także młodzieńczą werwą historii o tym, co szczególnie bliskie człowiekowi. O miłości aż po grób, o międzyludzkiej przyjaźni, jak również o zwyczajnym życiu. Czasem odnoszę wrażenie, że jestem jakby z innej epoki i nie pasuję do osób, z którymi codziennie rozmawiam i wymieniam poglądy. Być może jest to wina czytanych przeze mnie książek. Pewnego dnia ktoś mi powiedział, że im więcej będę obcować z książkami, tym więcej będę oczekiwać od świata. Od tamtej pory stałem się wyznawcą uświadomionej mi prawdy. Zacząłem zdawać sobie sprawę, że wolałbym żyć w czasach, które bezpowrotnie minęły, a "Kronika wypadków miłosnych" zwielokrotniła moje pragnienie.

Jakże interesujące wydają się epoki, w których kobiety były usposobione romantycznie, a mężczyźni w nich tę romantyczność wzmagali. Czasy, w których bliscy sobie koledzy zwracali się w uprzejmej formie per pan lub pani. Obecnie takie zachowanie zostałoby odebrane jako nonsensowne i z pewnością wywołałoby śmiech. Kiedy pochłaniam książkę opowiadającą o czasach minionych, odnoszę wrażenie, że niegdyś życie było bardziej niezwykłe, a ludzie ulegali jego magii. Żyli zachłannie, chcąc wykorzystać je w pełni. Wierzyli w idee, nie zaś, jak ma to miejsce dzisiaj, w wartości materialne. Może nie w pełni pojmowali jego znaczenie i sens, czego dowodzi uporczywe myślenie bohaterów "Kroniki wypadków miłosnych" o śmierci i rzeczach ostatecznych. Jednakże starali się żyć pełnią życia do samego końca. W dwudziestym pierwszym wieku najważniejsza stała się kariera. Jesteśmy obojętni na dobro ogółu, ograniczeni i małostkowi, a poruszające opowieści znamy wyłącznie z harlequinów i szmirowatych oper mydlanych produkcji wenezuelskiej. Chyba nawet przestaliśmy wierzyć w miłość od pierwszego wejrzenia.

Historia Aliny i Witolda skłoniła mnie do refleksji. Myślę, że wartość książki poznaje się po tym, czy zostawia ona ślad w duszy czytelnika. Sam nie wiem, dlaczego tak silnie wstrząsnęła mną powieść Konwickiego. W końcu fabuła "Kroniki wypadków miłosnych" nie jest szczególnie oryginalna. Z pewnością nie jest szablonowa, ale też niczym szczególnym nie zaskakuje, naturalnie z wyjątkiem zakończenia, o czym za chwilę.

Ujęły mnie elementy niezwykłości i mistycyzmu, którymi zapełniona jest powieść Konwickiego, ponieważ odnosiłem wrażenie, ze czytam utwór romantyczny. Początkowo myślałem, że tajemniczym wędrowcem, którego kilka razy spotkał Witold, jest on sam w przyszłości, gdyż znał wiele faktów z życia Witolda, także tych, które dopiero miały się wydarzyć. Później zmieniłem zdanie. Teraz uważam, iż tajemniczy wędrowiec to Bóg w ludzkiej postaci. Umieszczony w "Kronice wypadków miłosnych" epizod dotyczący bogów, który z pozoru ma niewiele wspólnego z akcją, wywarł na mnie największe wrażenie. Zazdroszczę autorowi, że nie potrafię napisać czegoś tak wspaniałego, o ogromnej sile oddziaływania. Nigdy wcześniej nie natknąłem się na podobną ilość poetyckich fraz i olśniewających stwierdzeń. W moich uczniowskich kręgach jedynie "Padlina" Charles'a Baudelaire'a i "Spieszmy się kochać ludzi" księdza Jana Twardowskiego cieszyły się większym zainteresowaniem.

Jednak zakończenie "Kroniki wypadków miłosnych" nie jest moim wymarzonym zakończeniem. Tragiczniejsze finały mają tylko "Romeo i Julia" Williama Szekspira oraz "Rok 1984" George'a Orwella. Ilekroć powracam do Szekspirowskiego dramatu, ogarnia mnie całkiem absurdalna nadzieja, że Romeo powstrzyma się przed wypiciem trucizny, że Julia zdoła obudzić go z łudząco podobnego do stanu śmierci snu. Kiedy zaś przypominam sobie nie najszczęśliwsze koleje losu Winstona i Julii, nie jestem w stanie wybaczyć Orwellowi, że dopuścił do tego, by w budynku Ministerstwa Pokoju odebrano im człowieczeństwo i godność, że nie było im dane zniszczyć tyranię Wielkiego Brata.

Kiedy po kilku latach powrócę (a powrócę na pewno) do "Kroniki wypadków miłosnych", będę się łudzić, że Konwicki kazał kochankom umrzeć, żeby uchronić ich od życia w pojedynkę i od wszystkich okropieństw wojny. Chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego autor jakby w ostatniej chwili postanowił zmienić zakończenie. Dlaczego najpiękniejsze historie o miłości prawie zawsze mają tragiczny koniec? Czy taki stan rzeczy jest wynikiem cynizmu, zawiści, czy przekonania, że najbardziej porywające opowieści nieodmiennie kończą się bólem i łzami, a nie na przykład w krainie, gdzie spełniają się marzenia, w kraju niekończącego się szczęścia i trwających wiecznie uczuć? Być może właśnie dlatego przechowujemy je w pamięci tak długo.

"Kronika wypadków miłosnych" to w gruncie rzeczy historia o miłości, o tragicznym i nieurzeczywistnionym uczuciu, które złączyło dwie odmienne osobowości. Nie zapominajmy, że jest to także opowieść o niecodziennej przyjaźni łączącej Witolda, Engela i Lowkę. Każda z tych osób była innej narodowości, wszyscy zostali wychowywani w odrębnych kulturach, w związku z czym mieli odmienne punkty widzenia. Mimo to umieli znaleźć nić porozumienia. Czy zatem przyjaźń pomiędzy Polakiem, Niemcem i Rosjaninem w czasach międzywojnia nie jest wystarczającym dowodem na to, jak różnią się relacje czysto ludzkie od relacji naznaczonych polityką i niszczącą ideologią? Ile razy pomyślę, że Witold, Engel i Lowka mieliby stanąć po przeciwnych stronach barykady i strzelać w kierunku swoich przyjaciół, przechodzą mnie ciarki. Wyobraźcie sobie, że musicie zastrzelić najlepszego przyjaciela, bo inaczej on zastrzeli was. Sądzę, że każdy z trójki przyjaciół zdawał sobie sprawę z tej niefortunnej możliwości stanięcia naprzeciwko siebie podczas drugiej wojny światowej. Na szczęście do tego nie doszło.

Wbrew pozorom największym wrogiem miłości nie jest nienawiść, ale obojętność. Prawdę mówiąc, jest ona zagrożeniem dla większości odczuwanych przez ludzi emocji, gdyż wszystkie skutecznie unicestwia. Z tego też powodu powinniśmy, kiedy tylko mamy na to czas, sięgać po książki takie jak "Kronika wypadków miłosnych" Tadeusza Konwickiego. Tego rodzaju utwory literackie uwrażliwiają nas, podnoszą moralnie, zwracają uwagę na wiele istotnych kwestii, skłaniają do refleksji oraz wzbudzają w nas najpiękniejsze, najbardziej wartościowe, słowem najbardziej ludzkie uczucia.