Kilka dni temu miałem okazję oglądnąć w kinie film w reżyserii Antoine Fuqua pod tytułem: "Król Artur", który wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Scenariusz do tej ekranizacji był wspólnym dziełem Davida Franzonia (II) i Johna Lee Hancocka. Sprawą zdjęć zajął się w tym przedsięwzięciu nasz rodak: Sławomir Idziak, muzykę napisał Hans Zimmer a nad scenografią pracował Dan Weil. Film opiera się na ciekawej konstrukcji, gdyż ukazuje jak narodziła się legenda dotycząca króla Artura i jego rycerzy, zwanych potocznie Rycerzami Okrągłego Stołu. To znaczy fabuła ekranizacji opowiada wydarzenia "rzeczywiste" (są one "prawdziwe", jeżeli weźmiemy pod uwagę film i jego potrzeby!) i to jak później zmieniały one swą postać, jak pod wpływem upływania kolejnych lat się przekształcały i jak powstała popularna dziś legenda o tych postaciach pełna wydarzeń baśniowych połączonych z Avolenem, elementów magicznych (jak na przykład to, że rycerze pojawiają się niczym mary, duchy, "wypływają" z mgły by w triumfie pokonać armię Sasów).
W filmie jest oczywiście ukazany legendarny okrągły stół, pojawiają się wymowne spojrzenia, które wymieniają między sobą Lancelot i Ginerwa, jest oczywiście postać Merlina, który jednak według mnie więcej wspólnych cech znajdował by z Herną, który pojawiał się w angielskim serialu obok postaci Robin Horda niż z tymi elementami, które były właściwe dla maga i "czarodzieja" z mitów i legend tworzonych wokół króla Artura. Właściwie mało tu wzmianek dotyczących sprawy św. Graala, co mogło zostać spowodowane pewnymi elementami politycznymi, albo można za niego uznać wielkie i gorące pragnienie przez rycerzy wolności i suwerenności. Zwrócę tu uwagę na pewien watek, gdyż w filmie pojawiają się Sarmaci, za których uznano owych osławionych rycerzy z otoczenia króla Artura, a wiadomo, że polska szlachta uznała Sarmacje i jej mieszkańców za swoich przodków, więc łatwo zorientować się, że można by posunąć wnioski nieco dalej, że nasz naród miał coś wspólnego z walecznymi wojownikami, co jednak wydaje się nieco nieprawdopodobne i niemożliwe.
Mi osobiście spasowały sceny batalistyczne, które wypadły żywo, wartko i dynamicznie, były naturalne i przekonujące, widać w niej było prawdziwą walkę, a jest to istotne, gdyż często tego najistotniejszego elementu w podobnych scenach innych filmów brakuje. Może zbyt wiele tu teatralnego i nieco przejaskrawionego patosu, ale taki jest chyba urok hollywoodzkich adaptacji, gdyż amerykańscy specjaliści mają poczucie, że wszystko musi być nad wyraz dumne i patetyczne. Oczywiście wciąż pokazywane są ujęcia, na których widać powiewające przepięknie wyhaftowane flagi, tu pojawia się Pendragon, jak przystało na Artura, choć muszę przyznać, że to wypada akurat w tym filmie przekonująco i widowiskowo, do tego oczywiście "For King and Country" (to też taki amerykański standard!!!). Lekko zadziwiły mnie dialogi dotyczące armii papieskiej, gdyż według mnie to nie te czasy, Artur żył nieco wcześniej zanim takowe wojsko powstało, ale może się mylę?! Jedynie inspiracja do powstania legendy wokół króla Artura, jego pewnego rodzaju pierwowzorem może być Ambrozjusz Aurelian, który pochodził z Rzymu i był wielkim wojownikiem odpierającym napady Sasów w okolicach 450 roku.
Moim zdaniem świetnie skonstruowano tu postać tytułowego Artura, który nie uważa się za wielkiego pana i władcę, jest porządnym, szczerym, bardzo religijnym i uczciwym człowiekiem, który godnie traktuje swoich podopiecznych, nie wykorzystuje swojej pozycji i władzy, chętnie udziela im też pomocy.
Najlepszym według mnie aktorem był Mads Mikkelsen, który znakomicie wcielił się w postać Tristana, był najbardziej przekonujący i realistyczny. Clive Owen zagrał tytułowego Artura, Stephen Dillane odtworzył Merlina, a Keira Knightley zagrała Ginerwę, więc wystąpili zdolni i młodzi aktorzy, którzy raczej spisali się w swych rolach.
Moim zdaniem "Król Artur" jest dobrym kinem, i jeżeli ktoś będzie zastanawiał się nad sensem jego obejrzenia, to zachęcam do tego szczerze. To miła i sympatyczna adaptacja, na której nie będzie się nudzić!!!