Nie da się ukryć, że czasy współczesne to czasy dominującej komercji, która nas wręcz zalewa. Filmy zbliżone są fabułą, nie pokazują jakichś głębszych wartości (oczywiście, są wyjątki). Większość artystów tworzy jednak filmy, by przyciągnąć do ekranów jak największą ilość ludzi. Filmy takie nie mogą więc być głębsze, ale głośne kolorowe, jak najbardziej oddziałujące na zmysły widza. I mało kto odczuwa urażenie, że jest traktowany jak człowiek bezmyślny, do którego nie można kierować głębszych treści, bo ich nie zrozumie. Teatr jednak różni się znacząco od kina i telewizji. Wielki szacunek do widza, jaki tu panuje, można zaobserwować we wszystkich spektaklach. Przykładem może być chociażby przedstawienie Jerzego Gruzy pt. "Antygona", wystawiony przez Polski Teatr Telewizji.
Już na samym początku możemy odczuć, że dzieje się coś ważnego. Czujemy również, że spektakl, którego będziemy świadkiem, skrywa w sobie jakąś tajemnicę trudną do odkrycia, jego przesłanie jest bardzo istotne. Uczucie to pogłębia się dzięki wspaniałej muzyce, silnie oddziałującej na uczucia, pełnej napięcia i ukrytej grozy, ale równocześnie ciekawiącej widza i będącej obietnicą niecodziennych zdarzeń.
W dalszym ciągu spektaklu nastrój ten utrzymuje się, a to dzięki scenografii, stworzonej przez Ewę Łaniecką. Scena jest czarna, oświetlona słabo. Elementami scenografii są współczesne przedmioty codziennego użytku: stół, kilka krzeseł wokół niego, dziwne sieci w tle. Sprawia to wrażenie, że akcja spektaklu rozgrywa się w opuszczonym miejscu, może w jakiejś piwnicy? Scenografia jest tak niezwykła, że gdyby nie tytuł, identyczny z pierwowzorem, nie przyszłoby nam na myśl, że spektakl, którego jesteśmy świadkami, to realizacja znanej sztuki Sofoklesa.
Historia, którą prezentuje spektakl, opiera się na Antygonie Sofoklesa, wizja oraz zamysł reżysera różnią się jednak stanowczo od oryginału. Jerzy Gruza nie idzie krok w krok za książkową wersją. Wykorzystał bowiem z swoim spektaklu tłumaczenie Stanisława Hebanowskiego - prozaiczne, pełne ukrytych symboli i widocznych hiperboli. Widzowie i czytelnicy w inny sposób odbierają pewne wrażenia. W przypadku spektakli są one mocniejsze. Fabuła jednak jest niezmieniona - utwór opowiada o konflikcie między boskim prawem, reprezentowanym przez Antygonę a prawem ustanowionym przez króla, Kreona, które ma na celu przede wszystkim dobro własnego państwa.
Wielu oglądających chwaliło grę aktorską, ja jednak osobiście nie byłem nią zachwycony. Nie chodzi mi jednak o sam sposób grania, a raczej o dobór aktorów. według mnie bowiem reżyser użył zbyt wybuchowej mieszanki, którą stworzyła grupa nieprzeciętnych aktorów. Jerzy Gruza obsadził następujących aktorów w pierwszoplanowych rolach: Marek Malczewski (w roli Kreona) i Justyna Kulczycka (w roli Antygony). Drugoplanowe postaci stanowiły dopełnienie tragedii. Wystąpili między innymi: Barbara Bursztynowicz (jako Ismena), Jerzy Kamas (jako Koryfeusz) czy Daniel Olbrychski (jako Tyrezjusz). Reżyser wpadł jednak .na świetny pomysł: chór, jeden z niezastąpionych elementów tragedii greckiej, został przedstawiony w sposób bardzo symboliczny: Elżbieta Kijowska grała jego rolę jako jedyna. Jej rola nie sprowadzała się jedynie do komentowania wydarzeń mających miejsce na scenie - aktorka wdawała się również w dialogi z bohaterami.
Wszyscy bohaterowie "Antygony" Jerzego Gruzy zostali przedstawieni jako mieszkańcy współczesnego świata. Są oni zwykłymi ludźmi, ubierającymi się według dzisiejszych zwyczajów. W zasadzie nie różnią się niczym od zwykłych przechodniów na ulicy. Takie ujęcie tragedii miało oczywiście swój powód, nie było zwykłą fanaberią reżysera. Jerzy Gruza chciał w ten sposób okazać, że Antygona ma wymiar bardzo uniwersalny. Każdy widz dzięki temu przeniesieniu akcji w czasie może utożsamiać się łatwo z bohaterami. W ten sposób łatwiej dociera do niego przesłanie spektaklu - szybciej przecież rozumiemy to, co nas może dotyczyć. Takie zjawisko jest świetnym pomysłem, wykorzystany przez reżysera w doskonały sposób.
Jak to już zostało powiedziane, Jerzy Gruza zinterpretował Antygonę Sofoklesa w nietypowy sposób. Wyróżnił w swoim spektaklu rzeczy i sprawy, które uważał za najważniejsze. Oglądając tę sztukę, można było momentami odnieść wrażenie, że ogląda się spektakl psychologiczny bądź filozoficzny. Oczywiście, każdy wyciąga z niej własne wnioski, ale nie da się ukryć, że w niektórych momentach reżyser narzuca nam swoją interpretację i swoje wnioski. Tak dzieje się na przykład w przypadku różniących Antygonę i Kreona zdań, wartości, charakterów… Ich poglądy są skrajnie różne, jednak oboje w ujęciu Gruzy mają swoje racje i oboje przeżywają ogromną tragedię. Niekiedy widzimy z bliska ich twarze, cierpienie i ból malujące się na nich w decydujących chwilach - i odbieramy te postaci inaczej, bliżej, niż odbieramy bohaterów antycznych dramatów. Rzeczywistość ukazana jest w bliższym wymiarze, bo wygląda jak teraźniejszość, nie antyczna przeszłość.
Reżyser wprowadza w świat spektaklu wiele symboli. Niektóre rzeczy muszą pojawić się więc w wyobraźni widza, ponieważ na scenie ich nie zobaczy. Refleksje, do których dochodzimy dzięki interpretacji symboli, pozwalają nam zrozumieć przedstawiany świat na swój sposób. Funkcję symbolu pełni na przykład stół. Stanowi on centrum miejsca akcji (choć rozgrywa się ona również w innych miejscach). Wokół stołu zasiadają różni bohaterowie, tutaj ma miejsce przedstawianie i tłumaczenie racji poszczególnych postaci. Ich postawy są ukazane bardzo silnie, tak samo jak ich spór dotyczący zasad, który jest tematem inscenizacji.
Zakończenie spektaklu pełne jest tragizmu w czystej postaci. Umiera aż troje bohaterów: Antygona, Hajmon (w tej roli Zbigniew Grusznic) i Eurydyka (gra ją Izabela Pieńskowska). Ich śmierć przedstawiona jest w poruszający sposób, a widz nie jest w stanie oprzeć się wrażeniu, że w tym, co przed chwilą zobaczył, ukryty jest głębszy sens.
Spektakl pt. "Antygona" Jerzego Gruzy przeznaczony jest dla widzów o wymaganiach przekraczających filmy o banalnej treści. Aby obejrzeć, zrozumieć i zachwycić się tym spektaklem trzeba mieć wyrafinowany sceniczny gust - w przeciwnym wypadku możemy się po prostu znudzić. Ja odebrałam ten spektakl jako przejaw prawdziwej sztuki, którą obecnie ciężko odnaleźć w zalewie nic nieznaczących obrazów. Chciałabym więc bardzo pochwalić reżysera, który potrafił przetworzyć antyczną tragedię Sofoklesa we współczesny dramat, który może mocno oddziaływać na ludzi i ukazywać im prawdziwe wartości.
Gdybym musiała wystawić ocenę, na jaką według mnie zasługuje ten spektakl, postawiłabym reżyserowi piątkę z plusem. Naprawdę, polecam!