Niedawno na ekranach polskich kin pojawiła się ekranizacja "Quo vadis" Henryka Sienkiewicza w reżyserii Jerzego Kawalerowicza. Film kosztował wiele milionów dolarów, został poprzedzony wielką kampanią reklamową. Jednak pozostaje pytanie, które dręczy nie tylko krytyków, ale i przeciętnych widzów, czy rzeczywiście film jest aż taki wybitny?
"Quo vadis" jest niezbyt równym filmem. Kawalerowicz dość rygorystycznie dostosowuje się do książki Sienkiewicza - nie dodaje zmyślonych scen, rozmów ani bohaterów, ale niestety, poprzez stosowanie rażących cięć całkowicie uniemożliwia zrozumienie obrazu takim osobom, które nie czytały oryginału. I tu pojawia się kolejne pytanie, czy "Quo Vadis" nie jest przypadkiem filmem dla tych, co przeczytali książkę Sienkiewicza? Także nie! Reżyser starał się odtworzyć przejmujące i trzymające w napięciu sceny, ale czy da się coś powiedzieć o dramaturgii akcji, kiedy z góry wiadomo, co za chwilę się zdarzy? I to jest powód, dla którego sceny, które powinny powodować u widzów szybsze bicie serca, irytująco się przedłużają. Dobrym przykładem może być scena, kiedy Ursus po ciężkiej walce pokonał byka na placu Koloseum. Ludzie czekali na podjecie decyzji przez Nerona - czy ułaskawi Ligię? Publiczność podnosi palce w górę, Neron wciąż jest niepewny, spogląda niespokojnie naokoło a widzowie atakowani są przez natrętne myśli, "Podnoś szybko ten palec w górę! Oczywiście, te 170 minut nie ciągnie się jakoś nieznośnie długo, ale film nie jest wcale porywający. A to poprzez grę aktorów, którzy doskonale wpasowali się w swoje role, jednak różnice pomiędzy pierwszoplanowymi i drugoplanowymi bohaterami są nie do przeskoczenia. Niewątpliwie najlepszą kreację stworzył Jerzy Trela jako Chilon. Jego bohater w filmie jest znacznie bardziej wyróżniony aniżeli u Sienkiewicza (u Kawalerowicza brak sceny śmierci Chilona, a jest to dość istotny moment). Chilon to człowiek, który budzi niesmak, ale też widz go żałuje. Może bawić jego zbytnia służalczość, i rezolutnie ukrywany spryt, następnie razi nastawienie "chorągiewki na wietrze", jednak najważniejszą jest ostateczna przemiana Chilona w dobrego i prawego chrześcijanina, jednak reżyser nie przedstawił tego wystarczająco. Obok Jerzego Treli świetnie zagrał także Bogusław Linda (Petroniusz). Linda, którego szersza publiczność zna z ról twardych mafiosów, zabójców, etc, w "Quo Vadis" przemienił się w hedonistę z krwi i kości. Na tym tle trochę gorzej wypada Michał Bajor, który wcielił się w rolę szalonego Nerona. Oczywiście, cesarz jest niepohamowany w swoich działaniach, jednakże jego szaleństwo jest raczej mało upiorne. To człowiek komiczny, z którego co rusz widz się śmieje. Ale czy w ogóle można się śmiać z kogoś, kto rozkazał podpalić Rzym? Jednak to Kawalerowicz tak określił te postać, Bajor był tylko aktorem. Paweł Deląg jako Winicjusz. Rola, która pasuje jak najbardziej do pożeracza serc niewieścich. Marek Winicjusz Deląga to prawdziwy Rzymianin, rozpustnik, nastawiony na przyjemności i pożądanie, używający życia i ciała kobiet. Oczywiście odkrywa prawdziwą miłość i przechodzi powolną przemianę (u Kawalerowicza dzieje się to raczej bardzo szybko) przechodzi w zagorzałego wyznawcę Jezusa, człowieka, który rozumie, czym jest miłość. Deląg świetnie potrafił oddać wewnętrzne zmagania Marka, zaś krytyka jego roli bierze się raczej ze skojarzeń z jego wcześniejszymi kochanków, mafiosów, utracjuszy. Partneruje mu modelka debiutująca na ekranie Magdalena Mielcarz. Jej Ligia nie jest bardzo powalająca, choć oczywiście debiutantce można wiele wybaczyć U Sienkiewicza Ligia miała być urzekająco piękną i jednocześnie bardzo religijną dziewczyną, miała odmienić duszę Marka. Mielcarz owszem, jest piękna, ale jej żarliwa wiara niezbyt przekonuje. Jednak najgorszą rolą była rola Ursusa, którą otrzymał mistrz olimpijski w judo, Rafał Kubacki. Jego Ursus jest sztuczny, Kubacki zupełnie źle wypowiada swoje kwestie, połyka poszczególne sylaby. Wydaje się, że na ekranie widoczne są tylko jego mięśnie.
Było słówko o aktorach, to może teraz nieco o stronie technicznej. 18 milionów, tyle kosztowała ta superprodukcja. Jednak wcale tego nie widać w kinie. Ujęcia szerokoekranowe to namalowane tła! Koloseum jest kiepsko przygotowana makietą i to w dodatki niezbyt dużą, na które mieści się zaledwie kilkunastu chrześcijan. Ale przynajmniej lwy są świetnie wytresowane
Niestety, muzyka także wypada blado w tym zestawieniu, wcale nie jest dopasowana do sytuacji i często razi, jak np. chóralne śpiewy chrześcijan.
Także i języka łacińskiego w obrazie Kawalerowicza prawie wcale nie ma, tylko końcowe zdanie "Quo vadis domine" jest wypowiedziane w tym języku, a to stanowczo za mało.
"Quo Vadis" jest filmem interesującym, pomimo opuszczenia kilku kluczowych scen, czy niektórych obrazów, których niedopracowano, jak wspomniany wyżej pożar Rzymu.
Jerzy Kawalerowicz w swoim filmie stara się pokazać współczesnemu człowiekowi, jakie wartości są ważne w życiu niezależnie od tego, w jakich czasach by żył. "Ponadczasowość" takich wartości jak miłość, braterstwo czy przyjaźń w obrazie Kawalerowicza powinna nam zrekompensować niektóre niedociągnięcia filmu, ale czy tak się stanie to już zależy tylko i wyłącznie od wrażliwości widza.