Od początku swojego istnienia człowiek dążył do osiągnięcia szczęścia. Często zasta­nawiał się nad tym, co zrobić, jak postępować, by być szczęśliwym. Dla niektórych ludzi szczęście wiązało się z dobrami materialnymi. Im byli bogatsi, tym bardziej wydawali się osiągać swój życiowy cel. Ale przecież nie o to chodzi w szczęściu według mnie i podejrze­wam, że także większości ludzi. Można je osiągnąć tylko i wyłącznie krocząc drogą prawdy i dobra - choć z drugiej strony pojęcia takie jak "prawda", "dobro" i "zło" są pojęciami względnymi. Nie dla wszystkich przecież oznaczają to samo. Stąd rodzą się m.in. wszelkiego rodzaju dylematy filozofii. Gdy pierwsze cywilizacje osiągnęły pewien stopień rozwoju, nie­którzy ich obywatele coraz częściej poświęcali się zgłębianiu problemów związanych ze szczęściem. Najwięcej w tej kwestii uczynili starożytni greccy filozofowie. Stworzone przez nich systemy filozoficzne przeszły do historii filozofii i dały podstawy innym, powstałym du­żo później. Warto tutaj podkreślić, że filozofia grecka traktowała szczęście jako najwyższy cel człowieka, ale także jako coś, co nie zawsze szło w parze z dobrem i prawdą. Przypomnij­my tutaj stanowiska dwóch głównych antycznych szkół filozoficznych. Epikurejczycy uważa­li, że "dobro to przyjemności - a brak bólu". Według nich każdy człowiek powinien dążyć do szczęścia, którego składnikiem była przyjemność. Odrzucali lęk przed śmiercią i głosili ra­dość z każdego bieżącego dnia ("carpe diem" - chwytaj dzień). W przeciwieństwie do hedonis­tów przedkładali przyjemności duchowe nad cielesne. Epikurejczycy sądzili, że tylko życie rozumne, sprawiedliwe i moralne prowadzi do szczęścia.

Z kolei stoicy nawoływali do zachowania umiaru we wszystkim. Według nich szczęś­cie zapewnia przede wszystkim równowaga ducha, trzeźwość umysłu i spokój wobec wszel­kich radości i nieszczęść życiowych. Człowiek powinien odrzucić jakiekolwiek emocje i na­miętności (np. zachwyt i smutek) i nie przywiązywać wagi do dóbr przemijających. W każdej sytuacji powinien potrafić panować nad sobą i zachowywać przysłowiowy "stoicki spokój", Osiągnięcie tego wszystkiego zapewnia szczęście.

Ani antyczna filozofia, ani religia nie odpowiadają na pytanie, czy prawda i dobro za­pewniają człowiekowi szczęście. Starożytni ludzie inaczej pojmowali problem "szczęścia". Grecy wierzyli, że światem rządzi wielu bogów (politeizm) i tylko od ich decyzji zależy los człowieka. Oni decydowali o tym, czy ktoś zaznał szczęśliwości, czy też nie. Każdy z nas pamięta mit o Pro­meteuszu, który podstępem wykradł bogom ogień i podarował go ludziom oraz oszukał Zeu­sa. Wszystko to zrobił dla dobra ludzi. Po tym, co go za to wszystko spotkało (przykucie do skały Kaukazu i straszne cierpienia wywołane wyjadaniem przez ptaki wątroby), czytelnik mo­że odnieść wrażenie, że czynienie dobra nie przynosi szczęścia, wręcz przeciwnie. Ale nie jest to już takie jednoznaczne, gdy uświadomimy sobie, w jaki sposób Prometeusz dążył do dobra. Wszystko, cokolwiek zrobił, zrobił podstępem (oszukał Zeusa przy podziale wołu), Nie było tu prawdy i może za to tak cierpiał. Samo dobro do szczęścia nie wystarcza. Musi być ono po­łączone z prawdą.

Według "Mitologii" bogowie różnili się od ludzi jedynie nieśmiertelnością. Była ona dla zwykłych ludzi nieosiągalna i dlatego też stanowiła największe szczęście. Marzyli oni o tym by żyć wiecznie, bo kochali życie. Wydawało im się, że tylko to może zapewnić im szczęście. Kiedy nie udało się przedłużyć sobie życia, próbowano pozostawić coś po sobie, co zapewniałoby przetrwanie w pamięci potomnych. Do tego dążyli między innymi poeci. Rzymski twórca Ho­racy pisał nawet, że za życia wybudował sobie "pomnik trwalszy niż ze spiżu", którym była cała jego twórczość. Taka sytuacja dawała mu pełnię szczęścia, bo wiedział, że pamięć o nim po śmierci nie zaginie i przez to stanie się nieśmiertelny.

W przeciwieństwie do antycznego politeizmu religia chrześcijańska była monoteis­tyczna. Biblia - święta księga chrześcijan - mówiła tylko o jednym Bogu, który różnił się zdecydowanie od człowieka mimo, iż stworzył go na swój oraz i podobieństwo. Zarówno w Sta­rym, jak i w Nowym Testamencie Bóg jest doskonały, wszechmocny, stanowi wzór do naśla­dowania i ustanawia zasady moralnego zachowania. To on określił, co jest dobre, a co złe. Złe postępowanie wiąże się z karami, które zasądza Bóg jako jedyny nieomylny autorytet. Jego przeciwieństwem, panem zła jest szatan. Od wieków toczą walki o duszę człowieka. Według Biblii największym szczęściem człowieka jest osiągnięcie życia wiecznego po śmierci. Moż­na to uzyskać jedynie przez życie, w którym kieruje się dobrem i prawdą. Postępowanie czło­wieka powinno być zgodne z kodeksem moralnym, czyli Dekalogiem. W Piśmie Świętym znajdziemy wiele przykładów historii ludzi, którzy będąc wystawianymi na różne próby, nie zeszli z właściwej drogi i do końca wytrwali w wierze, co zapewniło im wieczne szczęście. Przywołajmy przykładowo Księgę Hioba. Tytułowy Hiob przez całe swoje życie był osoba dobrą i sprawiedliwą i bogobojną. W wyniku zakładu pomiędzy Bogiem a Szatanem został poddany straszliwej próbie sprawdzenia jego wiary. Spada na niego nawał nieszczęść. Traci cały majątek, umierają mu dzieci i wreszcie zaczyna chorować na trąd. Cierpi, mimo iż nie popełnił żadnego grzechu. Hiob ma powody do buntu przeciwko Bogu, ale nie buntuje się. Na ruinach własnego domu modli się. Wie, że nie można mu nic zarzucić, bo żył zgodnie z prawdą. Jest więc spokojny i cierpi w milczeniu. Bóg widząc, że nawet w obliczu takiej sytuacji Hiob nie zaparł się go, postanowił wynagrodzić mu te cierpienia i zwrócił mu szczęście. Losy Hioba pokazały, że dobro i prawda rzeczywiście zapewniają szczęście. Trzeba tylko ustawić je naj­wyżej w swojej hierarchii wartości.

To, co się dzieje z człowiekiem, który nawet na moment zszedł na drogę zła, najlepiej obrazuje jedna z najgłośniejszych tragedii Wiliama Shakespeare'a - "Makbet". Angielski dra­matopisarz w doskonały sposób, opisując losy tytułowego bohatera, przedstawił studium zła. Przedstawił moment jego narodzenia się w człowieku, kolejne etapy zawładnięcia niepewną duszą ludzką i konsekwencje niemoralnego zachowania. Makbet przez całe swoje życie był dobrym człowiekiem, wiernym swojemu władcy. Tak było aż do momentu, gdy usłyszał o przepo­wiedni, w której była mowa o tym, że zostanie królem. Pod wpływem namów żony i mimo ciągłych wahań natury moralnej, decyduje się zabić Duncana. Miała to być tylko jedna zbrod­nia. Rzeczywistość pokazała, że pociągnęła ona za sobą kolejne. Makbet z wzorowego ryce­rza stał się żądnym krwi tyranem, który budził powszechną nienawiść. Nigdy nie osiągnął już szczęścia. Żądza władzy, którą obudziły w nim żona i przepowiednia czekającej na niego ko­rony, spowodowała, że zszedł z drogi dobra i prawdy, co na zawsze pozbawiły go spokoju i szczęścia. Ciągłe wyrzuty sumienia były karą za zbrodnie. Winowajcy bowiem zawsze są karani. W świecie, w którym panuje boski porządek po prostu trzeba przestrzegać pewnych zasad.

Prawdą i dobrem chciał w życiu kierować się także bohater młodopolskiej powieści Stefana Żeromskiego pt. "Ludzie bezdomni". Czy to faktycznie zapewniło mu szczęście? Doktor Tomasz Judym był młodym chirurgiem, synem ubogiego szewca, który dzięki swojej ciotce zdobył wykształcenie i dobrze płatny zawód. Drzwi kariery stały przed nim otworem. Na dodatek poznał Joannę Podborską, którą pokochał z wzajemnością. Wydawało się, że osiągnął pełnię szczęścia. Gdy jednak zauważył, w jakich warunkach pracowali miejscy robot­nicy i jak traktowano chorą biedotę wiejską, coś się w nim zmieniło. Widząc ludzką krzywdę i brak odzewu ze strony innych lekarzy, postanowił sam zmienić otaczającą go rzeczywistość. Przepełniony ideałami niesienia pomocy najuboższym, chciał robić wszystko, by im pomóc w imię dobra i prawdy. Niestety każde podejmowane przez niego działanie zakończyło się klęską. W końcu rozdarty wewnętrznie Judym porzucił starania o własną pomyślność i możli­wość założenia rodziny z Joasią. Odrzucił jej miłość. Uważał, że tylko w ten sposób będzie mógł realizować swoje cele - "Nie mogę mieć ani ojca, ani matki, ani żony, ani jednej rzeczy, którą bym przycisnął do serca z miłością dopóki z oblicza ziemi nie znikną te podłe zmory. Muszę wyrzec się szczęścia. Muszę być sam jedne". Młody doktor nie tylko przegrał własne ży­cie (m.in. stracił możliwość zrobienia kariery), ale jeszcze pozbawił szczęścia ukochaną ko­bietę. Do końca za to pozostał wierny swoim ideałom, choć szczęścia to mu wcale nie dało.

Doktor Judym przynajmniej próbował kierować się dobrem i prawdą w przeciwieństwie np. do Zenona Ziemkiewicza. Bohater "Granicy" Zofii Nałkowskiej zdecydowanie wybiera w swoim życiu drogę kariery i wszystko jej podporządkowuje. Jako młodzieniec wyjechał do Paryża, by tam studiować nauki społeczno-polityczne. Doskonale wiedział, że ukończenie tych studiów otworzy przed nim drzwi do lepszego życia. Gdy brakowało mu pieniędzy na kontynuowanie nauki, zdecydował się pożyczyć je od Czechlińskiego. Oznaczało to jednak podjęcie współpracy z jego czasopismem i pisaniem tego, czego życzyli sobie przełożeni, nawet jeśli to przeczyło jego własnym przekonaniom. Zenon był typem człowieka podatnego na wpływy innych. Przez całe swoje życie szedł na najróżniejsze kompromisy. Z czasem zaczęło się dla niego liczyć tylko zrobienie kariery. Wiedział, z jakimi osobami powinien się zadawać, aby osiągnąć swój cel życiowy. Kosztem własnej moralności szybko pnie się po szczeblach kariery. W końcu dostaje urząd prezydenta miasta. Niestety nie jest już tym samym człowiekiem, którym był kilkanaście lat wcześniej. Teraz jest osobą pozbawiona wszelkich skrupułów. Ideały i wartości, w które dawniej wierzył, zaginęły gdzieś po drodze. W życiu Zenona Ziembiewicza dużą rolę odegrały trzy kobiety. Przebywając na studiach w Paryżu, poznał Adelę. Nie kochał jej, ale było mu jej żal i czuł się winny wobec niej. Potem pojawiła się Justyna Bogutówna. Dziewczyna była w nim bardzo zakochana, ale on tego niestety nie odwzajemniał. Tę znajomość traktował jako czysto fizyczny związek dwojga osób. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo ją krzywdził. Posunął się nawet do tego, że kontynuował z nią romans, będąc już zaręczonym z Elżbietą Biecką. Swoją przyszłą żonę Zenon kochał i szanował, ale traktował ją też jak matkę i chciał, aby wszystko mu wybaczała. Nieświadomy niczego Ziembiewicz zaczął w swoim życiu prywatnym powielać schemat znajomy z rodzinnego domu. Schemat, który tak potępiał, a przyrzekał sobie przecież, że nigdy nie popełni błędów ojca. Gdy okazało się, że Justyna zaszła w ciążę, ze strachu przez konsekwencjami główny bohater "Granicy" podejmuje pewne decyzje. Namawia kochankę do usunięcia ciąży i daje jej na to pieniądze. Przez to wszystko przyczynia się do jej choroby psychicznej. Na dodatek zrzuca z siebie winę za zaistniałą sytuację i o wszystko oskarża Elżbietę. Widać wyraźnie, że cały czas brakuje mu silnej woli. Zenon Ziembiewicz nie jest postacią jednoznaczną. Z jednej strony jest to człowiek inteligentny, wykształcony i wrażliwy, ale z drugiej strony nie zdaje sobie sprawy z tego, że swoim postępowaniem krzywdzi coraz więcej osób. Do zguby doprowadza go to, że daje się ponosić namiętnościom i złudzeniom. Są momenty, w których czuje wewnętrzne rozterki i wyrzuty sumienia, ale nic nie robi, by temu zapobiec. Tak naprawdę jest bardzo słabym człowiekiem, który w dość specyficzny sposób odbiera świat. Uważał on bowiem, że to rzeczywistość narzuca człowiekowi pewne sytuacje i okoliczności, a on może je tylko biernie przyjmować. Dlatego tak często ulega wobec różnych sytuacji. To właśnie uległość, bierność i ciągłe kompromisy powodują, że Zenon przekracza kolejne granice. W końcu doprowadza się do stanu, w którym nie jest w stanie odróżnić dobro od zła. Tak właśnie dzieje się z każdym, kto zapomina w swoim życiu o dobru i prawdzie. Tylko w ten sposób można osiągnąć szczęście, w przeciwnym razie z człowiekiem dzieje się to samo co z bohaterem "Granicy".

Literatura różnych epok daje czytelnikowi przeróżne recepty na osiągnięcie szczęścia. Pisarze pokazują, że życie ludzkie pełne jest niespodzianek. W zasadzie zgadzają się ze stwierdzeniem, że prawda i dobro zapewniają człowiekowi szczęście, ale zwracają przy tym uwagę, że nie zawsze tak jest. Problem szczęśliwości jest bardzo skomplikowany i nie ma jednej recepty na jego rozwiązanie. To, co jednym daje szczęście, innym go odbiera. Być mo­że dzieje się tak też z powodu indywidualności każdego człowieka. Chrześcijanie wierzą, że mogą osiągnąć szczęście, czyli życie wieczne tylko wtedy, gdy będą żyć zgodnie z kodeksem moralnym i będą kierować się dobrem i prawdą. I chyba powinniśmy w to wierzyć, bo odwo­łując się chociażby do słynnego zakładu Pascala, jeśli to prawda, to możemy zyskać najwię­kszą w świecie nagrodę, a jeśli to fałsz, to przecież zachowując się przyzwoicie i tak nic nie stracimy. Zawsze to jakieś wyjście…