Bohater, który nie godzi się z zastaną rzeczywistością, który wydaje jej bezwzględna walkę, należy do żelaznego repertuaru motywów literackich. Tym bardzie, co zobaczymy, że już w opowieściach mitycznych zajmował eksponowane miejsce. Cóż bowiem bardziej poruszającego niż przegrana szlachetnego idealisty, a może po prostu dobrego człowieka, który, pragnąc zbawić świat, potyka się o jego małość? Nic. To działało przed wiekami i działa nadal, oczywiście, w coraz to innym przebraniu, w coraz to innej formie i funkcji.

Nim jednak przyjrzymy się rzeczy z bliska warto zauważyć, iż niemal każdy z prezentowanych poniżej bohaterów będzie posiadał obok cnoty szlachetności, również rysy charakteru, które raczej będą świadczyć na jego niekorzyść. Oczywiście, sa to rzeczy mniej lub bardziej istotne, mniej lub bardziej wpływające na całokształt oceny bohatera, wreszcie rzeczy, których po prostu nie da się jednoznacznie ocenić, ale które istnieją i budzą niepokój. Zobaczmy zatem.

Pierwszym przykładem, jaki się nasuwa, jest Prometeusz. Szlachetny tytan poruszony nędzą ludzi wykrada dla nich ogień bogom. Ci będąc zazdrosnymi o swą wiedzę, która była dotąd niedostępna dla śmiertelników, wymierzają mu karę. Na polecenie Dzeusa Prometeusz zostaje przykuty do skał Kaukazu, gdzie orzeł wyjada mu wciąż na nowo odrastającą wątrobę. Dla ludzi stał się on uosobieniem dobra i bezinteresownego altruizmu. Jednakże jeśli popatrzymy na rzecz od strony bogów, to zauważymy, że dla nich był kimś absolutnie nielojalnym, tym, który jest gotów dla swych idei przekroczyć wszelkie zakazy i świętości. Zatem nasz tytan ma podwójne, Janusowe, oblicze: dobroczyńca i świętokradca.

Skoro już jesteśmy przy opowieściach mitycznych. Hektor, syn Peleusa i Tetydy, był dzielnym rycerzem, najodważniejszym z tych, którzy walczyli za Troję. Stał się symbolem poświęcenia i odwagi, wzorem człowieka, który nie cofa się przed żadnym niebezpieczeństwem, jeżeli tylko zagrożona jest jego ojczyzna lub rodzina. Ale jest małe "ale". Do wszystkiego, jak się zdaje, dochodzimy z czasem.

"I tak jak orzeł, ptak górski, najszybszy wśród uskrzydlonych,

Spada i lekko dopędza z chmur gołębice spłoszoną - (...)

Tak z zaciętością Achilles pędził, a Hektor uciekał

Pod trojańskimi murami (...)"

Co prawda, "gołębicy spłoszonej" nie zabrało wiele czasu przemiana w jastrzębia, niemniej jednak, by tak powiedzieć, niesmak pozostał. Oczywiście nie jest to aż tak istotne, wszakże później Hektor dzielnie stawiał czoła Achillesowi, podobnie zresztą jak wcześniej Patroklosowi, którego zwyciężył w uczciwym pojedynku i wobec którego zachował się szlachetnie "Ciała ja twego nie zelżę okrutnie (...) / a zwłoki oddam z powrotem Achajom...". Niestety helleński heros nie zdobył się na podobny gest wobec niego... Zatem jego godna bohaterów śmierć z ręki Achaja była zwieńczeniem tego wszystkiego, kim był i w co wierzył, mimo iż miał chwilę słabości. Można zatem powiedzieć, iż z jednej strony to dzielny, szlachetny, człowiek, który nie wahał się poświęcić życia za ojczyznę i rodzinę, z drugiej natomiast ta jego szlachetność nie była czymś z góry danym, on musiał ja sobie wypracować, wywalczyć, czego przykładem była jego ucieczka przed Achillesem.

Inna egzemplifikacją "rycerskiej" śmierci w imię najwyższych ideałów jest Roland. Dowódca tylnej straży wojsk króla Franków - Karola Wielkiego, który walczył z saracenami w Hiszpanii, stał się wzorem postawy rycerskiej dla całego świata chrześcijańskiego średniowiecznej Europy. Ale jest to rycerz nieco inny niż Hektor. Co prawda on także walczy za ojczyznę, za swego suwerena, ale jednocześnie jest to walka o zbawienie duszy, o zrealizowani na ziemi Augustiańskiego ideału państwa bożego.

Tylna straż została zaatakowana. Wróg miał olbrzymią przewagę. Roland walczył dzielnie, dokonując wiekopomnych czynów (niekiedy na pograniczu absurdu), ale w końcu zdał sobie sprawę, że będzie musiał ulec przewadze nieprzyjaciela. Pojawia się dylemat. Czy zadąć w róg i wezwać pomoc, czy też zginąć na polu chwały? Pierwsze rozwiązanie było, oczywiście, o niebo rozsądniejsze niż drugie, tym bardziej, że nie powodowało żadnego niebezpieczeństwa dla króla, co więcej, uchroniłoby kwiat rycerstwa, który stanowił tylną rotę, od zupełnej zagłady. Z drugiej jednak strony, Roland był rycerzem, obowiązywał go zatem kodeks rycerski, który mówił, że cofanie się przed wrogiem, a nawet tylko wezwanie pomocy, jest haniebne i poniżej godności człowieka szlachetnego. Dochodziło do tego przekonanie, iż temu, kto polegnie w walce z niewiernymi wszelkie grzechy zostaną odpuszczone i już "tego samego dnia" będzie mógł się cieszyć wiekuistą chwałą u stóp tronu Pana. Trochę to przypomina staroskandynawskie przekonanie, jakie odnajdujemy w sagach, iż wojownik, który ginie w walce, idzie od razu do Walhalli, siedziby bogów. Roland wybiera. Lepiej zginąć niż przyjąć na siebie zmazę tchórza i człowieka niehonorowego. Oczywiście, możemy potraktować jego śmierć jako przykład wierności stanowiącym kodeks rycerski ideałom aż po grób. Ale jednocześnie jego postać, szczególnie współczesnemu czytelnikowi, wydaje się cokolwiek groteskowa, a jego poświęcenie zupełnie niepotrzebne, tym bardziej, że jednocześni skazał na śmierć ludzi, którymi dowodził. Cóż, widocznie takie to były czasy.

Jeszcze jeden przykład rycerza wiernego, a właściwie niewiernego, swym ideałom. Konrad Wallenrod. Jako dziecko został wzięty do niewoli przez żołdaków Zakonu Krzyżackiego. Tam zaopiekował się nim sam mistrz - Winrych. Jednakże młodzieniec nigdy nie zapomniał tego, kim jest, do czego walnie przyczynił się Wajdelota, również przebywający w niewoli Zakonu, który to opowiadał mu wiele o jego narodzie. Pewnego dnia Alf - Walter, bo tak naprawdę nazywał się Wallenrod, został w jakiejś potyczce wzięty do niewoli przez wojów Kiejstuta. Wyjawiwszy swoja tożsamość na dworze kniazia zdobył jego wielkie względy. Takowe okazała mu również córka Kiejstutowa - Aldona. Pobrali się. I tu zaczęła się tragedia.

Zakon rozpoczął wielką wojnę z Litwą. Jego wojska parły wciąż naprzód. Kraj stanął w obliczu możliwości zagłady. Alf - Walter będąc świadomy ogromnej przewagi militarnej zakonu wiedział, że pokonać go można nie męstwem i odwagą, ale zdradą i podstępem. Musiał być lisem (jak w motcie z Machiavelli'ego, które na początku tego utworu umieścił Mickiewicz), chociaż drzemało w nim serce lwa. Nie miał zatem innego wyjścia jak porzucić swój honor rycerski, porzucić kobietę, którą kochał, i zacząć żyć podwójnym życiem: jako bohater (litewski), i jako zdrajca (Zakonu). Pamiętając z "Pieśni o Rolandzie" czym był honor dla rycerza, łatwiej będzie nam zrozumieć, czym dla Konrada była sytuacja, w której się znalazł, zresztą nawet bez tego nie trudno sobie wyobrazić rozdarcie i mękę człowieka, który uśmiecha się co rano do ludzi, których wieczorem wysyła na pewną śmierć. Nieprzyjaciel to w końcu także istota ludzka. Najpełniej pokazuje to ten oto fragment utworu:

"Jam to uczynił, dopełnił przysięgi,

Straszniejszej zemsty nie wymyśli piekło.

Ja więcej nie chcę, wszak jestem człowiekiem!

(...)

Zdrady mnie nudzą, niezdolny do bitwy.

Już dość zemsty - i Niemcy są ludzie"

Wallenrod jest zatem postacią niełatwą do ocenienia. Możliwe, że nie jest to w ogóle wykonalne i możliwe, że w tym wypadku lepszy jest gest Piłata, czyli umycie rąk. Ale jedno wydaje się być pewne - nie jest Konrad tak pomnikową postacią, jaką był Roland, w mniejszy stopniu Hektor. To bohater romantyczny, który idzie wśród ciemności świata, niepewny co do słuszności swych decyzji, a jedyne światła, które mogły by go poprowadzić - honor rycerski i miłość do Aldony - muszą już na początku wędrówki zostać odrzucone. Jak się bowiem okazuje, niektórzy po prostu nie mogą być dobrzy, bez względu na to, jak dobra jest ich natura. To przypadek Wallenroda.

Po tych przykładach "rycerskich" warto teraz przyjrzeć się pewnej rodzinie. Antygona postanawia wbrew zakazom swego wuja, władcy Teb, Kreona, pochować brata - Polinejkesa. Grecy wierzyli bowiem, że dusza z ciała, które nie zostało pochowane, nie będzie mogła spokojnie odejść do Hadesu. Córka Edypa uważała, że obowiązuje ją bardziej to prawo, ustanowione przez bogów, niż edykt jakiegokolwiek władcy ziemskiego. Wybór, jakiego dokonała kierowana taką hierarchią wartości, doprowadził ją do śmierci. Ale porażkę poniósł także Kreon i nie chodzi tu oto, że nadszarpnięto jego autorytet władcy, ale o to, że przegrał jako człowiek - prawo to nie tylko litera, ale także duch. Wracając do Antygony i jej szlachetnego postępowania, jest coś, co drażni w jej postawie, coś, co odnajdujemy również w zachowaniu Rolanda. Jest to pewnego rodzaju fanatyzm w działaniu, który nie liczy się z niczym w dążeniu do osiągnięcia jakiegoś - nawet szlachetnego - celu. Ale być może taka jest natura wszelkich porywów człowieka na zastany porządek rzeczy?

Przenieśmy się teraz do czasów nieco nam bliższych. Doktor Tomasz Judym - bohater "Ludzi bezdomnych" - Stefana Żeromskiego - pochodził z ubogiej rodziny. Stawia on sobie za cel życia pomoc ubogim. Jednakże wszelkie przedsięwzięcia, jakie podejmuje w tym kierunku, kończą się klęską. Nie jest w stanie przekonać do swych idei innych lekarzy. Jak bowiem można leczyć za darmo? To nie może pomieścić się im w głowie. W Cisach reformatorskie zapędy Judyma spotykają się z niezrozumieniem, a nawet wyraźną niechęcią, ze strony środowiska jego współpracowników. W końcu będąc już lekarzem w Zagłębiu odrzuca on miłość Joasi. Nie może być bowiem tak, że on poświęci się budowaniu swego szczęścia osobistego, a tym samym zaniedba swe obowiązki wobec bliźnich. Iście konflikt tragiczny.

Nie wiem czy Judym miał jakiś realny pierwowzór, czy też był tylko karykaturą działacza pracującego z ludem u podstaw (ideał pozytywistyczny). Jeżeli tak, to możemy go nazwać za Camusem świeckimi świętymi, a jak wiadomo świętość nie jest to rzecz codzienna i powszechnie spotykana. Być może dlatego Judym jawi się nam, jako postać nieco "nieziemska", wręcz nieprawdziwa. Czyż bowiem nie można kochać kobiety i ludzkości jednocześnie? Czy rzeczywiście jest tak, iż należy zawsze poświęcać się jednej rzeczy bez reszty, nie zwracając uwagi na nic innego? Czy ostatecznie pomagając jednym, a krzywdząc drugich - siebie i Joasię, można polepszyć ten świat? Sądzę, że nie, ale ktoś może tu na obronę Judyma podnieść argument, że jeżeli faktycznie był kimś bliskim świętości (świeckiej), to nie należy doń przykładać zwykłych, racjonalnych kryteriów, że co prawda z punktu praktycznego widzenia wszelkie jego działania zakończyły się fiaskiem, ale nikt nie może zaprzeczyć, iż tacy jak on zasiali ziarno, którego owocem jest to, iż dzisiaj ubóstwo nie jest powszechne, że ludzie mają dostęp do podstawowych lekarstw, że głód to wyjątek, a nie reguła. Święci zwykle przegrywają ze światem za życia, po śmierci to świat pada przed nimi na kolana.

Nieco inaczej wygląda sprawa w "Siłaczce". O ile bowiem Stasia Bozowska jest - by tak powiedzieć - Judymem w spódnicy, to Paweł Obarecki ich obydwojga zaprzeczeniem. Najpierw kobieta. Realizując pozytywistyczny program pracy u podstaw, wyjechała zaraz po studiach na wieś, by tam nieść "kaganiec oświaty". Jednakże nie wytrzymała obciążeń oraz niedogodności związanych z tą pracą. Umarła. I ponownie mamy bohatera który ponosi klęskę zarówno w życiu praktycznym, jak i osobistym. W wymiarze moralnym Stasia jest, oczywiście, zwycięzcą.

Tego nie może o sobie powiedzieć Paweł Obarecki. On także po studiach miał zamiar udać się "w lud", by naprawiać zło świata. Niestety utknął na praktyce w małej mieścinie, której to najszacowniejsi mieszkańcy szybko dostosowali go do swego poziomu moralnego. Przegrał, ale inaczej niż Stasia czy Judym. To rozbitek moralny, który nie był w stanie pokonać własnej słabości.

Stanisław Wokulski - główny bohater "Lalki" Bolesława Prusa - jest, być może, najciekawszą postacią literacką, jaka stworzyła literatura polska. Były powstaniec, były Sybirak o dłoniach czerwonych po odmrożeniu, wreszcie kupiec wzbogacony na wojnie oraz zakochany w Izabeli Łecka mężczyzna. Sporo tego jak na jedną biografię. Jego problemy nie były, być może, tak efektowne, jak pozostałych omawianych tu postaci, niemniej jednak wydają się mi one o wiele bliższe problemom człowieka współczesnego. Ostatecznie dość rzadko stajemy przed szansą ostatecznego zbawienia (Roland), natomiast każdy z nas był kiedyś nieszczęśliwie zakochany i pewnie każdego z nas nie chciano przynajmniej raz w jakimś towarzystwie.

Wokulski będąc jednostką nieprzeciętną, o wyraźnie zarysowanej osobowości, silnie umotywowaną i świadomą celu, do którego dąży, był pośród arystokracji warszawskiej niczym lew pośród hien. I chyba dlatego musiał przegrać. Nikt nie lubi lepszych od siebie, tym bardziej gdy jest się posiadaczem marnego charakteru jak na przykład Izabela i Starski, lub też patrzy się przez pryzmat jakichś kastowych uprzedzeń jak Tomasz Łęcki (co mu zresztą nie przeszkadzało brać od Wokulskiego pieniądze). Został przez nich wykorzystany, ale akurat to nie to stanowiło o jego przegranej. Raczej rysa na charakterze, która nie pozwoliła mu otrząsnąć się z więzów, którymi był pętany przez rodzinę Łęckich, mimo iż doskonale wiedział kim oni są i dlaczego w ogóle dopuścili go do swego towarzystwa. To dziwne, że tak silny mężczyzna, który wyszedł cało z tylu życiowych opresji, okazał się tak słaby w rękach jednej, zdolnej, manipulantki. Miłość bywa ślepa.

Jak zatem widzimy klęska może być różnorako rozumiana. Co więcej, jak się zdaje, nie istnieje coś takiego jak zwycięstwo bez porażki, lub tez porażka bez zwycięstwa. Jeżeli bowiem bohater przegrywa, powiedzmy, w sferze praktycznej, w sferze urzeczywistniania swych marzeń, to zwykle jest zwycięzcą w moralnej. I na odwrót. Zresztą takich płaszczyzn można wyróżnić więcej - Roland przegrał życie doczesne, ale wygrał życie wieczne. Coś za coś.

Poza tym, o czym już była mowa, każdy z omówionych powyżej bohaterów, okazał się z jednej strony kimś szlachetnym, kimś, kto dąży by jego prawda wewnętrzna została zrealizowana, z drugiej zaś nie cała ich postawa, nie wszystkie działania, zasługiwały na aprobatę. To trochę tak jakby w naszym świecie, świecie, w którym przyszło nam żyć, koniecznym warunkiem istnienia dobra było także istnienie jego cienia, zła. Czyż Roland nie poświęcił swych towarzyszy? Czyż Judym nie zranił Joasi odrzucając jej miłość? Czyż Konrad Wallenrod nie wysyłał ludzi na pewną śmierć? I cóż z tego, że byli to wrogowie? O każdej z tych postaci można powiedzieć - odwracając wyznanie Mefistofelesa z "Fausta" Goethego, że wiecznie pragnąc dobra, wciąż czynili zło. Jest to dość przerażająca perspektywa, która oby okazała się zupełnie błędną.