Herbert Spencer widział w społeczeństwie żywy organizm, którego każda z części jest odpowiedzialna w jakimś stopniu za całość. Stąd wywodził pogląd, że żadna z klas nie może pozostawać bez opieki i pomocy w trudnościach, gdyż negatywny jej stan wpływa źle na ogół społeczeństwa. Inny pozytywistyczny filozof, John Stuart Mill, pisał o równie ważnej cesze, jaką był utylitaryzm nauki, a poprzez nią i sztuk: "Nauka przyjmująca za zasadę moralności pożytek albo zasadę największego szczęścia utrzymuje, że wszystkie nasze uczynki są dobre, jeżeli pociągają za sobą szczęście nasze i innych i złe w miarę nieszczęścia, które mogą spowodować. Szczęściem nazywa ta nauka przyjemność i niebytność cierpienia, przez nieszczęście rozumie cierpienie i niebytność przyjemności" swoją uwagę skupiał głownie na tym, że "największa ilość szczęścia osobistego, ale i szczęścia wszystkich ludzi razem wziętych". Utylitarystyczne poglądy opierał na poczuciu, że głównym dążeniem filozofii, kultury i sztuki powinno być "wszczepienie w umysły nierozerwalnego związku pomiędzy szczęściem własnym a dobrem ogółu". Ważne stało się patrzenie na człowieka nie tylko w kontekście jego jednostkowego bytu, lecz postrzeganie go w związku z otaczającym go społeczeństwem. Wyraziście określił to ówczesny filozof Gumplowicz: "Człowiek nie myśli sam, lecz w zespole społecznych: źródłem jego myśli jest środowisko społeczne, w którym żyje". Stąd też pogląd "pracy u podstaw", czyli jak najwłaściwszego pomagania najuboższym i potrzebującym wparcia.

Dużą odpowiedzialność za społeczeństwo przyjęli na siebie pozytywistyczni pisarze. Najłatwiej i najszybciej mogli reagować na potrzeby społeczeństwa poprzez nowele, krótkie utwory prozatorskie, silnie udramatyzowane i zmierzające do pointy. Może właśnie z racji tego aktywizmu ludzie w nowelach są najczęściej biedni i opuszczeni, gdyż takie postaci lepiej wpływały na czytelników i zmuszały ich do zastanowienia się nad pomocą dla tych realnie istniejących. Przy noweli warto też wspomnieć o jej zwartej kompozycji i jednowątkowym toku akcji. Nie odnajdziemy w noweli rozbudowanych partii opisowych, panoramicznego ujęcia społeczeństwa, czy komentarzy narratora. Nowela, może poprzez niewielką objętość, często miała zadanie wyrazić określone tendencje autora. Największymi nowelistami tamtych czasów, a i chyba w ogóle w tym gatunku literackim, byli Bolesław Prus, Henryk Sienkiewicz, Maria Konopnicka i Eliza Orzeszkowa. Bohatera swoich noweli kształtowali na zasadzie uniwersalnego typu, pozbawiając go przez to często psychologii, przez co dzisiaj może razić papierowość niektórych utworów tendencyjnych. Jednak nie można powiedzieć by w ten sposób były pisane wszystkie pozytywistyczne "małe formy prozatorskie". Takie nowele, jak "Kamizelka", można spokojnie postawić obok największych dokonań nowelistycznych Czechowa, czy Gogola.

Poruszający obraz miłości matki do syna pokazała Maria Konopnicka w "Dymie". Mniej ważne staja się w tym utworze założenia tendencyjne. Uwaga czytelnika skupia się na postaci czekającej w oknie kobiety. Jej syn Marcyś codziennie pracuje w fabryce, za matka patrzy na jej komin, co jest dla niej znakiem, że syn spokojnie pracuje. Jej życie jest skupione na nim, jest on jej jedynym szczęśliwym elementem ciężkiego i biednego życia. Dym, wydobywający się z komina, nieustannie zmieniający się, rozwiewający i kłębiący, można odbierać, jako symbol jej nadziei, wiązanych z synem, jako ciągła zmienność losu. Towarzyszy jej tez nieustający lęk o dziecko, gdyż jego praca jest niebezpieczna. W końcu w noc poprzedzającą tragiczny wypadek syna, matce śni się straszny sen. Niestety sprawdza się on. Marcyś ginie bowiem w wybuchu pieca fabrycznego.

Bez wątpienia za najpiękniejszą i najdoskonalszą nowele pozytywizmu, dość daleką od jakichkolwiek spraw społecznych, można uznać "Kamizelkę" autorstwa Bolesław Prusa. Jest to historia dwojga małżonków, szczęśliwych ze sobą, jednak żyjących w obliczu coraz szybciej postępującej choroby pana. Pan coraz bardziej w chorobie chudnie, zaś pani by mu nie pozwolić tego zauważyć, co noc zwęża kamizelkę. Jednak i on coraz bardziej zaciska w niej pasek by nie czynić przykrości żonie swoim umieraniem: "Ja z tą kamizelką; widzisz, trochę szachrowałem. Ażeby ciebie uspokoić, co dzień sam ściągałem pasek, i dlatego - kamizelka była ciasna... tym sposobem dociągnąłem wczoraj pasek do końca. Już martwiłem się myśląc, że się wyda sekret, gdy wtem dziś... Wiesz, co ci powiem?... Ja dziś, daję ci najświętsze słowo, zamiast ściągać pasek, musiałem go trochę rozluźnić!... Było mi formalnie ciasno, choć jeszcze wczoraj było cokolwiek luźniej". Problematyka tej noweli skupia się na ukazaniu wielkiej miłości ludzi prostych, których w codziennych życiu nie podejrzewalibyśmy o tak potężne uczucie, wyrażające się w najprostszych wszakże rzeczach. Narrator w tym utworze pozostawia czytelnika jednak, już po śmierci męża, nie w głębokim smutku, lecz daje mu promień optymizmu pisząc: "Czy znowu zejdą się kiedy oboje, ażeby powiedzieć sobie cały sekret o kamizelce?... - myślałem patrząc na niebo. Nieba prawie już nie było nad ziemią. Padał tylko śnieg taki gęsty i zimny, że nawet w grobach marzły ludzkie popioły. Któż jednak powie, że za tymi chmurami nie ma słońca?".

Ważną kwestia dla pisarzy pozytywizmu była prawa wsi, która przeżywała wtedy głębokie i trudne dla niej przemiany. Ustawa uwłaszczeniowa wydana przez cara w 1864 roku, choć dała chłopom wolność od pańszczyzny, to jednak zabrała im jednocześnie źródło opieki, jakim były dla nich we wcześniejszych latach dwory. Upadłe wiejskie społeczeństwo, które wręcz wymaga naprawy i uleczenia, scharakteryzował Henryk Sienkiewicz w dłuższym opowiadaniu "Szkice węglem". Sam tytuł wskazuje na pewne przerysowanie postaci i faktów w tym utworze, lecz wcale nie można go nazwać nierealistycznym, czy nieprawdziwym. Rzecz dzieje się we wsi Barania Głowa, w której pisarzem i jednocześnie jedynym potrafiącym pisać i czytać jest Zołzikiewicz, odrażająca i wstrętna kreatura, tylko z nazwy przypominająca ludzką. Do niego udaje się szukająca pomocy, by jej mąż nie poszedł na długie lata do wojska, Rzepowa, kobieta nie odnajdująca się w świecie praw, przez to łatwa do wykorzystania przez pisarza gminnego. Ten obiecuje jej pomóc, jeśli Rzepowa odda mu się. Kobieta początkowo nie chce zgodzić się na "wedle tego co i owszem", jednak gdy nie znajduje pomocy ani we dworze, ani na plebani u księdza, ani w sądach, w końcu mu ulega. Zrozpaczony mąż, gdy tyko dowiaduje się o jej "stosunkach administracyjnych" z pisarzem zabija ją i synka siekierą. Cały tragizm sytuacji pogłębia fakt, że Rzepa i tak nie był powołany do poboru i cała droga jego żony by mu pomóc nie była konieczna. Czytelnika szczególnie zaś miała poruszyć dalszy los Zołzikiewicza, który spokojnie dalej urzędował a nawet awansował. "I oto piastuje dalej urząd pisarza w Baraniej Głowie, ale teraz ma nadzieję, że zostanie wybrany sędzią. Skończył właśnie czytać i spodziewa się także, że panna Jadwiga uściśnie mu lada dzień rękę pod stołem".

Należy również wspomnieć o nowelach dotyczących powstania styczniowego, co zrozumiałe w tamtych czasach opisywanego językiem ezopowym. W "Omyłce" Bolesława Prusa narratorem jest dziecko, które patrzy na bitwę powstańczą. Utwór ten pokazuje jak różnorodne były stanowiska Polaków wobec powstania, od całkowitego oddania się sprawie, aż po donosicielstwo niektórych obywateli. Inna nowela, późna, Elizy Orzeszkowej "Gloria victis" przypomina po pięćdziesięciu latach, wydana została bowiem w roku 1910, o ideałach i oddaniu powstańców. Ich historię opowiadają drzewa, gdyż w większości to tylko one pamiętają, jaką odwaga cechowała ginących młodych ludzi. Orzeszkowa tym utworem pokazuje tragizm powstańców i nawołuje do pamięci i czci ich zapału, by polska była wolna.

Ważne w nowelistyce pozytywistycznej staje się również dziecko. Szczególnie bezbronne wobec okrutnego świata dorosłych. Najlepiej, wręcz uniwersalnie i alegorycznie pokazuje to chyba nowela "Tadeusz". Wyobraźnia i naiwność dziecka pozwalają mu nie przejmować się niebezpieczeństwami rzeczywistości. Jest on jeszcze nieskażony grzechem, wiec nie ma poczucia istnienia zła w świecie. Jest spokojny i wesoły. Tragiczne jest jednak zakończenie, tego pozornie sielskiego obrazka, Tadzio wpada do jeziora, w którym niestety z braku pomocy, tonie.

W innej noweli Bolesława Prusa noszącej tytuł "Antek" widzimy tytułowego bohatera, wiejskiego pochodzenia, który z kolei wykazuje dużą zdolność do rzeźbienia. Jednak żyje on wraz ze swoja rodziną w wielkiej biedzie, która nie pozwala chłopakowi się kształcić. Niczym pisklę, które gdy podrasta jest wyrzucane z gniazda rodziców, by same zaczęło życie, i Antek opuszcza rodzinny dom idą w nieznane. To opowiadanie, nie zawiera tylko jednego wątku, mamy w nim opisanych parę innych wydarzeń, które składają się na obraz ciemnoty i zacofania ówczesnej wsi, która, jak w przypadku powyżej omówionej noweli, może prowadzić do śmierci. Otóż lekarstwem na chorobę siostry Antka, Rozalki, było wedle znachorki wygrzanie jej w piecu przez trzy zdrowaśki. Niestety wyciągnięta z piekarnika dziewczynka, po prostu zginęła w okrutnych męczarniach, żywcem spalona przez nieświadomą tego rodzinę.

Ciekawą krytykę początkowej optymistycznej postawy literatów pozytywistycznych, wierzących, że nawoływanie do "pracy organicznej" i "pracy u podstaw" może przynieść wymierne efekty jest nowela Elizy Orzeszkowej nosząca tytuł "Dobra pani". Tytułowa kobieta, wdowa nudząca się w swoim bogatym domu, Ewelina Knycha, to typowa dla tamtych czasów matrona "tęskniąca do wzniosłych arystokratycznych uciech, które stanowiły dotąd największy urok jej życia", okolona "obrazami swymi, Czernisią, psem Elfem" postanawia w imię nowoczesnych, przez co modnych ideałów pozytywistycznych, wziąć pod swoja opiekę mała, osieroconą dziewczynkę Helenkę. Nie jest ona jednak dla niej żadna wartością a jedynie zaspokojeniem wybujałego egoizmu, który wymagał od niej poczucia, że postępuje etycznie i moralnie w czynionych tak naprawdę tylko na pokaz dobrych uczynków. "Żądza czynienia dobrze była jedną z najżywiej drgających strun jej ducha. Dobroczynność sięgała w niej stopnia namiętności i wiele, wiele razy w życiu przynosiła jej uciechy moralne, zastępujące szczęście, którego nie zaznała nigdy. Teraz kochając dziecię to uspokoi tętniące swe serce, a osłaniając je macierzyńskimi skrzydły zadowoli sumienie swoje, rozkazujące jej czynić dobrze!...". Mała przygarnięta dziewczynka zostaje ubrana w nowiutkie sukienki, może bawić się nieznanymi wcześniej zabawkami, ma zapewniane dobre wykształcenie, może nawet z panią Eweliną podróżować po świecie jednak ta zabawka, bo tylko tak traktowana jest Helenka, bez poczucia odpowiedzialności za nią, jeśli tylko się znudzi dobrodziejce może zostać odstawiona na bok. Taki los stał się udziałem służących, zwierzątek, Eweliny, która jeśli się nimi znudziła wymieniała je na nowe. Nie tłumacząc niczego Helence nagle zabiera ją ze swojego domu i oddaje do biednej rodziny murarza. Jednak dziecko już raz wyrwane z biedy, przyzwyczajone przez kilka lat do dobrych, spokojnych warunków, nie potrafi sobie poradzić w kolejnej zmianie, dodatkowo szczerze tęskniąc za "dobrą panią", ponieważ "zbyt długo kochaną była, aby móc prędko w odtrącenie uwierzyć".

Osobna sprawą były utwory dotyczące Żydów w polskim społeczeństwie. Traktowano ich jak parchów niepotrzebnych i szkodliwych dla ogółu. Na nich skupiały się wszelkie gorycze i żale społeczeństwa. Sprawy prześladowań, ale i wewnętrznych problemów z asymilacją Żydów dotyczy w powieści utwór Elizy Orzeszkowej "Meir Ezofowicz". W noweli na czoło wybija się utworek Marii Konopnickiej, o dużej sile wyrazu zatytułowany Mendel Gdański. Warszawski tłum niedołęg i nierobów nie mogąc obie znaleźć właściwego powodu własnych niepowodzeń, skupia się przeciwko Żydom i tak zaczyna się ich pogrom. Niszczą oni bezmyślnie i okrutnie życie spokojnego człowieka, starego introligatora Mendla, ("Gdańskiego" by oszukać cenzurę), opierając się na zakłamanych założeniach, że on stanowi dla nich zagrożenie: "Coraz bliższa, coraz wyraźniejsza wrzawa wpadła nareszcie w opustoszałą uliczkę z ogromnym wybuchem krzyku, świstania, śmiechów, klątw, złorzeczeń. Ochrypłe, pijackie głosy zlewały się w jedno z szatańskim piskiem niedorostków. Powietrze zdawało się pijane tym wrzaskiem motłochu; jakaś zwierzęca swawola obejmowała uliczkę, tłoczyła ją, przewalała się po niej dziko, głusząco". Stary Żyd godnie przyjmuje niebezpieczna sytuację. Ma tylko poczucie żalu, gdyż nie rozumie, dlaczego przepędza się jego, który całą swoją praca służył innym, niezależnie od narodowości, i który chciałby tylko w spokoju nadal prowadzić swój zakład. Nie szuka on litości. W tę nowele jest wpisany wielki tragizm. Mendel, stary i słaby, odważnie staje naprzeciw wielkiego i groźnego w swojej nienawiści tłumu, by chronić małego wnuczka, którym się opiekował. Nowelę zamykają jego słowa skierowane do młodego, niepozornego studenta, który mu pomógł w czasie pogromu: "Pan powiada, co u mnie nic nie umarło? Nu, u mnie umarło to, z czym ja się urodził, z czym ja sześćdziesiąt lat żył, z czym ja umierać myślał... Nu, u mnie umarło serce do tego miasto!".

Nowelą "Powracająca fala" Bolesław Prus wpisał się w temat dotyczący gospodarczego rozkwitu, jaki dokonał się na ziemiach zaborów pruskiego i rosyjskiego w drugiej połowie dziewiętnastego wieku. Towary wyprodukowane trafiały na chłonny rynek kupujących, stąd rodziło się zapotrzebowanie na sile roboczą, gdzie robotnicy często, jako tańsi, emigrowali z zagranicy. Prus w swoim utworze opisuje twarde prawa rynku pracy, gdzie zdolni przetrwać są jedynie najsilniejsi na nim, gdzie nie ma miejsca na naiwność i spolegliwość. "Powracająca fala" to także analiza dwóch problemów ówczesnych czasów: kapitalistycznego przemysłu i moralności jednostki w niego wpisanej. Autor starał się przedstawić jak najbardziej realistycznie karierę, jaka mógł rozwinąć człowiek w kapitalizmie, jeżeli tylko miał dużo samozaparcia i mało poczucia etyki i moralności. To także obraz niemieckiego pracodawcy, który dla lepszego zarobku jest w stanie traktować swoich podwładnych jak zwierzęta i nie przejmować się jakimikolwiek prawami, pracowniczymi i ogólnoludzkimi. W drugiej części tej noweli Prus rozpatruje także zagadnienie odpowiedzialności, jakie przypisane jest każdemu człowiekowi wobec popełnionych przez niego czynów. Tutaj autor formułuje tezę, że "zło wyrządzone bliźniemu zawsze wróci, niczym fala na morzu i uderzy w człowieka krzywdzącego". Dodatkowo w tym jednym z najwcześniejszych swoich utworów pisarz przedstawił proces formowania się wielkoprzemysłowego proletariatu, który nie był jeszcze na tyle zorganizowanym, by walczyć o należne sobie prawa zapewniające mu byt socjalny.

Nowela Marii Konopnickiej "Miłosierdzie gminy" dzieje się w szwajcarskim miasteczku Höttingen. Tematem utworu jest licytacja, nazywana wybraniem opiekuna dla starego i schorowanego człowieka, który nie może sam się już utrzymać. Pod pozorem pomocy dla niego, następuje licytowanie, kto przyjmie go do siebie za jak najmniejszą opłatę. W końcu po tym swoistym targu niewolnika, Kuntza Wunderli przejmuje Probst, bogaty mieszczanin, który zatrudnia starego jako siłę pociągowa. Jest to nowela mówiąca o poniżeniu człowieka, o sprowadzeniu go do jak najniższego poziomu, dalekiego od człowieczeństwa. Okrutni są w tym utworze mieszczanie kpiący z niedołężnego staruszka: "Szeroki wybuch śmiechu przyjmuje to porównanie. Większość mniema, iż jest to przymówka do szczytu wznoszącego się poza Mythenami, Dużym i Małym, który się  zowie, w przeciwieństwie do sękatego Pilatusa; w zgromadzeniu są tacy, którzy górę tę widzieli z bliska. Stary nie ma wprawdzie żadnego podobieństwa do jakiegokolwiek szczytu, ale jest to tym śmieszniejsze". Już na marginesie watro wspomnieć również o specyficznym typie utworów, bliskim reportażowemu ujęciu, jakimi były "obrazki Marii Konopnickiej. "Obrazki więzienne" tej autorki pokazują, jak sytuacja w ówczesnym więziennictwie może zniszczyć często nie zasługujących na tak ciężką karę człowieka. W kilku-akapitowym utworku "Onufer" widzimy człowieka, którego nieludzki chlebodawca, doprowadza do szaleństwa, przez co go on zabija, przy okazji to samo powodując z chłopczykiem, którym się opiekował. Onufer już w więzieniu jest dręczony i bezwolny wobec bezdusznego systemu zaborczej sprawiedliwości.

Inna z noweli Bolesława Prusa "Jamioł" przedstawia krótką i nieodparcie smutna historię wiejskiej dziewczynki. Po tym jak umarła jej matka, sama wraca przez las, nocą, do pustego domu. Jest zagubiona wśród niebezpieczeństw, samotna na świecie. Tuż przed śmiercią, prawdopodobnie bowiem nie wyszła już z lasu, widzi świecące w ciemności oczy, które dla niej są tytułowym "aniołem", choć tak naprawdę to oczy wilka, czekającego na swoja ofiarę. To okrutne w swojej przewrotnej ironii zakończenie.

Jeszcze jednym obrazkiem dziecka w noweli, jest chyba sztandarowy utwór pozytywistyczny: "Katarynka". To historia niewidomej dziewczynki, mieszkającej naprzeciwko bogatego adwokata. Ten spokojnie żyjący sobie mężczyzna w średnim wieku, swoje życie spędza na pracy i choć specjalnie nikomu nie szkodzi, to tez i nikomu nie pomaga. Ma on tylko jedna charakterystyczną cechę, otóż nienawidzi dźwięku ulicznych katarynek, które jeśliby tego nie zabronił opłaconemu dozorcy, często grałyby na podwórku jego kamienicy. Jednak raz przez przypadek, jakiś zabłąkany kataryniarz trafia pod okno adwokata i dziewczynki. Ten zauważą, już mając przepędzić kataryniarza, że ta melodia powoduje uśmiech na twarzy dotychczas niczym nie rozweselonego dziecka. "Ona, biedactwo, w tym domu spokojnym dawno już nie doświadczyła tylu wrażeń! Jak pięknym zjawiskiem wydawały się jej fałszywe tony katarynki! Jak wspaniałym był ryk trąby, która mecenasa mało nie przyprawiła o apopleksją". Ten widok sprawia wielką przemianę w tym dotychczas zimnym człowieku. Postanawia pomóc w operacji dziewczynki, dając na to pieniądze, choć katarynki sam jednak nie zaczyna lubić: "Lokaj i stróż wyszli, a mecenas spostrzegł, że jego wierny sługa coś towarzyszowi swemu szepce do ucha i pokazuje palcem na czoło. Pan Tomasz uśmiechnął się i jakby dla stwierdzenia ponurych domysłów famulusa wyrzucił katarynce dziesiątkę. Następnie wziął kalendarz, wyszukał w nim listę lekarzy i zapisał na kartce adresy kilku okulistów. A że kataryniarz odwrócił się teraz do jego okna i za jego dziesiątkę począł przytupywać i wygwizdywać jeszcze głośniej, co już okrutnie drażniło mecenasa, więc zabrawszy kartkę z adresami doktorów wyszedł mrucząc: - Biedne dziecko!.... Powinienem był zająć się nim od dawna...".