Zamieszki we Francji sprzed paru miesięcy pokazały, jak pominięcie pewnych warstw społeczeństwa może doprowadzić do tragicznych w skutkach wydarzeń. Mniejszość muzułmańska pozbawiona, przez odizolowanie się Francuzów, praw, zepchnięta do egzystencji w gettach, w poczuciu wielkiej krzywdy przystąpiła do ataku na instytucje państwowe, bogatych obywateli. Reakcja rządu francuskiego - wprowadzenie godziny policyjnej i jeszcze silniejsze restrykcje obnażyły słabość państwa w rozwiązywaniu konfliktów społecznych. Myślano nawet w takiej chwili, że najlepszym środkiem prewencji jest siła. Starano się znieść skutki starych ran społecznych, nie myśląc wcale o ich przyczynach. Zawiniło państwo, ale i każdy pojedynczy obywatel, je tworzący.

W Polsce nie mamy takich problemów, jak mniejszości narodowe, sinieją on , lecz w o wiele mniejszym zakresie. Podostaje jednak sprawa różnorakich środowisk składających się na całość ludności w Polsce. Ostatnie wybory pokazały m. in. Ja jeszcze przedwojenne podziały na "Polskę A i Polskę B" nadal pozostają aktualne. To jeden z podziałów - bardziej dotyczący dostatku konkretnych obszarów. Drugi, wydaje mi się, o wiele bardziej niebezpieczny dla prawidłowego funkcjonowania państwa to sprawa dotycząca różnorodnych grup społecznych, pozostających niejednokrotnie na marginesie.

Chodzi mi tutaj o szeroko pojęte środowisko określane mianami "blokersów", "dresów", "kiboli", zróżnicowane wewnętrznie, lecz w swojej odrębności i w zasadzie niemożności przeniknięcia do niego i nie podejmowaniu żądnych prób z ich strony asymilacji w społeczeństwie, niezwykle wyraźne. Są oni obywatelami Polski, posiadającymi takie same prawa, jak każdy inny nie należący do tego środowiska człowiek. Stanowią na tyle liczną grupę, że pominiecie jej w jakichkolwiek zestawieniach byłoby zauważalne, pozostają jednak oni jednak poza zainteresowaniem ogółu. Opisywane środowisko jest wypychane ze świadomości społecznej i najczęściej uważa się, że tylko policja, sądy i w rezultacie służba więzienną są w mocy zająć się należącymi doń ludźmi. Osobnik w kapturze i z ogoloną głowa wzbudza w większości przechodniów strach, który rodzi w prostym przełożeniu agresję z jednej i z drugiej strony. Nie zachodzi możliwość porozumienia się, co z kolei wpływa na współżycie większych grup. Rodzą się getta, już nie w rozumieniu zamkniętych enklaw, lecz dusz, które izolując się pozostają w ciągłym ataku wymierzonym przeciwko sobie.

Mówi się w dzisiejszych czasach wiele o "społeczeństwie obywatelskim", lecz najczęściej są to puste frazesy. Pierwszą i najważniejszą rzeczą jest zrozumienie tego pojęcia. Chodzi w nim o uznanie, ze społeczeństwo tworzą wszyscy, niezależnie czy katolicy, czy żydzi, biedni, czy bogaci, w końcu spokojni ale i konfliktowi ludzie. Społeczeństwo zawsze jest różnorodne. Każdy ma w nim prawo do odrębności, pamiętając jednak, że nie może ona polegać na agresji skierowanej przeciwko drugiemu. Tak jak ludzki organizm, zbudowany z wielkiej ilości różnorodnie wyglądających i działających narządów, z których każdy spełnia ściśle określoną funkcję, tak i społeczeństwo by działać prawidłowo, musi zadbać by każda jego część rozwijała się i pozostawała w bezustannym interesie wszystkich. Tutaj wchodzimy w drugi człon omawianego pojęcia. "Obywatelskie", czyli złożone z "obywateli". Nie z "ludzi należących do niego", nie z "biernych członków", lecz z obywateli, odpowiedzialnych za siebie i za innych. W moim rozumieniu to właśnie słowo - odpowiedzialność - jest nierozerwalnie związane z tym pojęciem.

Chcąc żyć w świecie bezpiecznym, a przez to na pewno lepszym niż dzisiejszy, nas otaczający, Każdy człowiek nie powinien stać z boku, biernie obserwując go, ale starać się włączyć aktywnie w każdą możliwą prace dla dobra ogółu. "Społeczeństwo obywatelskie" jest bowiem określeniem bliskim oksymoronowi. Stanowi zwartą grupę, składającą się z autonomicznych jednostek, tylko zaś wzajemne zrozumienie i odpowiedzialność za drugiego człowieka tworzy jego zwartość. Wszystko to powinno wypływać z kolei z miłości do tego "drugiego", "innego". Trzeba nawet w agresywnym, plującym, demolującym wszystko osobniku dostrzec pierwiastek człowieczeństwa, co jest możliwe tylko przy wielkim umiłowaniu drugiej osoby. Tylko z tego punktu można zacząć coś zmieniać w drugim człowieku.

W jednym z wywiadów Matka Teresa opowiedziała taką historię. Do pomieszczenia z wielkim lustrem wpadł, głodny i zły pies. Gdy zobaczył siebie w tym lustrze, jednocześnie nie wiedząc, że to on sam się odbija, zaczął warczeć, szczekać - w końcu rzucił się na szklaną taflę. Rozbita w ten sposób szyba poraniła go dotkliwie. Swoją opowieść Matka Teresa zakończyła prostym pytaniem - "Co by było gdyby ten pies się uśmiechnął?".

Agresja rodzi agresję, odpowiedzią nawet na najmniejszy uśmiech, czy wyciągniętą dłoń może być najpierw zakłopotanie, potem nieufność, w końcu zdarza się, że odpowiedzią jest rozmowa, będąca wstępem do zmian.

Wracając do spraw opisywanego przeze mnie wcześniej środowiska, sprawa pracy z nim, próby jego integracji, przystosowania musza być czynione bardzo uważnie i z wyczuciem. Wyjść trzeba jednak nie z tolerancji objawów wandalizmu czy agresji, bo tak tego nie można pojmować, lecz z próby zrozumienia dlaczego się one rodzą. Społeczeństwo nazywane obywatelskim, jest chyba najlepszą formą egzystencji ludzi w narodzie. Nie jest to wcale żadna utopijna wizja, zaś przypomnienie postaci Matki Teresy nie powinno skłaniać do ironizowania, ale stanowić wzór, zrozumiałe, że niemożliwy do dosięgnięcia przez każdego, lecz przynajmniej zdolny do inspirowania konkretnych zachowań. Proces "naprawy" konkretnego środowiska, który tutaj tylko zaznaczyłem jest bowiem jednym z ważniejszych w obecnych czasach, który trzeba rozwiązać. Ważnym na tyle, by to środowisko, nie zabliźniło się, jak to pisał kiedyś Stefan Żeromski, goryczą, co mogłoby prowadzić do skutków podobnych płonącym przedmieściom Paryża.