Palinodia to utwór literacki będący odwołaniem innego wcześniej opublikowanego utworu napisanego przez tego samego autora; pomiędzy utworami zachodzi z jednej strony stosunek przeciwieństwa, z drugiej zaś wyrazista analogia formy. Pisany najczęściej, aby wycofać się z ogłoszonych wcześniej poglądów, zarzutów czy oszczerstw (Słownik terminów literackich, M. Głowiński, A. Okopie - Sławińska, J. Sławiński). Definicja ta musiała pojawić się na samym początku mojej pracy, ponieważ niezwykle istotne wydało mi się samo rozumienie terminu, który wykorzystał Krasicki, by zatytułować swój utwór. W dalszej części postaram się, odwołując do konkretnych przykładów, uzasadnić słuszność wyboru, którego dokonał poeta.

Ignacy Krasicki zasłynął jako wszechstronnie literacko uzdolniony autor doby oświecenia klasycystycznego w Polsce, ale także jako niezwykle sprawny polityk, biorący czynny udział w obradach Sejmu Wielkiego oraz wszelkich wcześniejszych debatach o znaczeniu ogólnokrajowym. Z całą pewnością byłoby zadaniem bardzo ciekawym, opisać wszystkie te aspekty obecności X. B. W. w życiu publicznym, jednak nie jest to czas ani miejsce ku temu odpowiednie. Dlatego też skupię się na jego twórczości literackiej, a konkretniej opisie obrazu polskiego społeczeństwa, który malował przy użyciu tak wielu gatunków i form wypowiedzi. Niestety nie można powiedzieć, że, nawet pobieżna, lektura utworu tytułowego przynosi choćby częściową zmianę założeń toku głównej myśli interpretacyjnej. Zgodnie z teorią gatunku palinodia miała być odwołaniem postawionych wcześniej tez lub skonkretyzowanych zarzutów - i nie można nie powiedzieć, że Palinodia tych założeń nie realizuje, bowiem Krasicki wycofuje swoje oskarżenia, łagodzi wysunięte postulaty diametralnych zmian, nawet zdaje się przepraszać za swoje nadużycia i składać deklarację, że więcej świadomie nie wstąpi na grunt satyry czy bajki, a już na pewno będzie się starał probierze te skrzętnie omijać. I tak z całą pewnością można myśleć po dokonaniu jedynie pobieżnej analizy czy też nieuważnym czytaniu tego dość długiego, jak na satyrę literacką, utworu. Natomiast, kiedy poświęci się chwilę na szczegółową analizę, wówczas nagle stanie się zupełnie zrozumiałe, że Krasicki po raz kolejny wykorzystał ironię, co więcej, że zrobił to w sposób, który określić można w zasadzie tylko jednym słowem - majstersztyk literacki.

Inicjalna część utworu poświęcona jest autorefleksji. Poeta rozważa sens pisania bajek, poematów i satyr, które są przecież pełne przekłamań i, zgodnie z tym, co twierdzi opinia publiczna, trafiają w próżnię tak czytelniczą, jak i niestety tematyczną, bowiem przecież wszystko, co do tej pory zostało napisane, jest zaprzeczeniem prawdy o szlachcie albo też niemiłosiernym jej oczernianiem. Dlatego właśnie Krasicki decyduje się zmienić o sto osiemdziesiąt stopni swoje podejście do literatury i zamiast krytykować wady i przywary Polaków, będzie wychwalał ich jako naród, mający przecież tak wspaniałe, sarmackie bowiem, korzenie - a nikomu nie trzeba tłumaczyć, że pochodzenie więcej mówi o człowieku, niż szkoła, którą ukończył czy życiowa mądrość, którą posiadł. Ten pełen krytycyzmu stosunek do własnej twórczości oraz postawy dydaktycznej, którą do tej pory prezentował, jest jednak zapowiedzią długiego wyliczenia tych wszystkich, delikatnie mówiąc, niedoskonałości, błędów, złych decyzji, przyzwyczajeń i poglądów, które znalazły już swoje miejsce pod pręgierzem ironii Krasickiego czy to w bajkach czy w satyrach właśnie.

Cóż, jak powiedział, tak zrobił - widać bowiem, że nie zwraca się do szalbierzy, zdrajców czy rozpustników, ale do tych wszystkich nie - szalbierzy, nie - rozpustników i nie - zdrajców, bo przecież takich wśród polskiej szlachty nie, bo po prostu być nie mogło. Zaprasza więc ich wszystkich do zabawy swoją satyrą, gdyż nie będzie w niej ani słowa krytyki, moralizowania czy nagany za postępki godzące dobro Rzeczypospolitej. Co więcej od pierwszych słów chwali swoich bohaterów, że tak doskonale potrafili wykorzystać ułomność kraju spowodowaną bezkrólewiem i słabością polityczną, by bogacić swe domy i rozwijać własne interesy kosztem chylącemu się coraz wyraźniej ku upadkowi państwa. Chwilę później z wielką radością wyraża pochwały dla tych wszystkich, którzy przehulali, czasem olbrzymie, majątki rodzinne czy wstąpiwszy na drogę przestępstwa dopuścili się szeregu zbrodni - to przecież kwiat polskiej szlachty, najwspanialsi synowie Sarmatów i wreszcie nadzieja, że kiedyś wrócą złote czasy polskiej magnaterii żerującej bez umiaru na ludziach im podległych i prowadzącej wyłącznie na własny rachunek tzw. państwowa politykę zagraniczną.

Chwilę później rozpoczyna się refleksja nad przyszłością Polski i, o dziwo, ponownie wydaje się nam, że Krasicki jest spokojny, że nagle nie potrafi dostrzec raka toczącego kraj, że zastana i obserwowana sytuacja jest jak najbardziej poprawna, a już na pewno nie odbiega tak rażąco od europejskich i co najważniejsze, naszych, polskich, standardów, by ją krytykować czy wypominać jakieś drobne niedociągnięcia. Każdy szlachcic bowiem stara się wychować swego syna na prawego i światłego obywatela, który gotowy będzie bez chwili wahania oddać swe zdrowie i życie w obronie wolności kraju, każdy szlachcic bowiem zwraca baczną uwagę na edukację swojego syna, aby była ona możliwie pełna i wszechstronna, każdy szlachcic bowiem niczego na świecie nie pragnie tak bardzo jak chwały swojej ukochanej ojczyzny i jej dobra tak teraz, jak i w najodleglejszej przyszłości, dlatego gotowy jest do poświęcenia nawet kosztem własnych interesów. Pozostając w tonie zachwytu polską magnaterią wyraża głęboką krytykę wszelkich postulatów zgłaszanych przez mieszczan, że przecież i oni mają prawo decydować o sobie, swoim losie i wszystkim, co wiąże się z egzystencją, no i nie ukrywa, że jest więcej niż przekonany, że chłopstwo powinno pracować na swych panów i czuć doń wdzięczność, bowiem Ci zapewniają im bezpieczeństwo i dają możliwość przeżycia - pozwalają korzystać z własnej ziemi.

Pojawiają się apostrofy do czytelników, w których poeta wręcz apeluje do szlachty, by nie skąpiła czasu na rozrywkę, by nie szczędziła pieniędzy na alkohol czy hazard, by nie stroniła od bójek czy wręcz zbiorowych napaści na ościenne majątki, by przede wszystkim każdy dzień przynosił świadomość, że żyją godnie, tak jak powinien żyć Sarmata i jak żyli ich ojcowie. W tym tonie także pozostaje wszechstronna krytyka kultury, która zdaje się wymagać od szlachciców zachowań zgoła odmiennych, która zakazuje tego czy owego, która wreszcie staje się nieuchronnie źródłem cierpień, zatem nie można dopuścić do jej rozpowszechnienia. I znów Krasicki wyraża samokrytykę, bowiem pokornie przyznaje rację, iż sam brał w niej udział i więcej, był jednym z głównych organizatorów reformy społeczno - obyczajowo - politycznej w Królestwie Polskim. Sam uświadamia sobie, że nie wystarczy przeprosić czy odwołać słowa, które wywołały tyle niepotrzebnych przykrości i rozczarowań, gdy nagle czytelnik uświadomił sobie, że czyta własną biografię, dlatego decyduje się na krok ostateczny - obiecuje odłożyć pióro i wstąpić w szeregi tych, których jeszcze tak niedawno poddawał tak niesprawiedliwej krytyce. I na tym już prawie koniec, a jednak Krasicki, by zmylić, jednak niewykwalifikowanego, czytelnika, w finale zapowiada, że to nie jemu jest sądzić, kto miał rację i czy jego palinodia był potrzebna. Wszystkie odpowiedzi na zadane i niezbadane pytania pozostawił potomnym, czyli tym wszystkim, którzy, choć wpisani będą w to samo źródło kultury, to jednak będą mogli wybrać, co było wartościowe a co wymagało ostrej i nieskrępowanej krytyki.

Pora na podsumowanie i powrót do zawieszonego we wstępie rozważania na temat słuszności wyboru tytułu dla omówionej satyry. Oto bowiem mamy do czynienia z utworem, który, jak już wcześniej zostało powiedziane, będący majstersztykiem i… co może dziwić, w swym konceptualizmie wyraźnie nawiązuje do epoki baroku. Całkiem prawdopodobne wydaje się, że jest to zabieg świadomy, bowiem to właśnie epoka poprzedzająca oświecenie była okresem, w którym zepsucie szlachty postępowało najszybciej, zatem Krasicki mógł uznać, że skoro krytykować i ironizować to w sposób, który będzie pięknie wyrafinowany. Z drugiej zaś strony palinodia jako gatunek wymaga pewnego cytowania własnej twórczości, a wiadomo jak bardzo zróżnicowana i jak skomplikowana pod względem tematycznym jest spuścizna literacka Krasickiego. Z całą pewnością udało mu się dokonać przeglądu własnej twórczości i niejako od nowa sporządzić charakterystykę społeczeństwa polskiego oświecenia. Choć oczywiście mniej wnikliwi czytelnicy odczytywali Palinodię wprost, to jednak jest to utwór, jak już napisałem, na wskroś przesiąknięty zjadliwą ironią i z nieskrywaną radością poety zadającym skrytobójcze ciosy wymierzone wprost zapatrzoną w siebie i zepsutą do szpiku kości polską szlachtę i magnaterię.