Gdy pada imię Sokratesa, ludzie maja różne kojarzenia. Dla jednych jest to słynny filozof, dla innych to jedynie dodatek do stworzonych przez niego teorii i wniosków, które wynikają jego nauki, ale są i tacy, którym przychodzi na myśl dzieło Jacquesa-Louisa Davida "Śmierć Sokratesa".
J.L David, malarz francuski, reprezentował XVIII-wieczny neoklasycyzm. Zafascynował się starożytnością po zakończeniu (a nawet już w trakcie) studiów rzeźbą i płaskorzeźbą antyczną. Zainteresował się w związku z tym również tematyką czasów minionych, czyli skupił się na malowaniu obrazów historycznych dotyczących najczęściej antycznego Rzymu, rzadziej, ale również, antycznej Grecji. Kierowało nim nie tylko uwielbienie dla estetyki klasycznej, ale przede wszystkim miał na myśli propagowanie republikanizmu (trzeba pamiętać, że okres, w którym żył J.-L. David to czas zbliżającej się wielkimi krokami Wielkiej Rewolucji Francuskiej, czyli czasów, w których demokracja miała zastąpić znienawidzoną i uciskającą lud francuski monarchię). Tak manewrował wśród największych wydarzeń kultury i historii przede wszystkim, żeby skupić się na tych, które z punktu widzenia republikanina były najistotniejsze i zrazem dawały najlepszy przykład na to, że sztuka może wstrząsać, poruszać. Właściwie nie istnieją takie wśród obrazów Davida, obok których można przejść obojętnie, bez wzruszenia. Tym samym pokazywał, że pilnie odrobił pracę domową "Poetyki" Arystotelesa, w której filozof mówi o kathatsis, które musi towarzyszyć dziełu sztuki - inaczej nie przedstawia sobą żadnej wartości, czyli - nie jest dziełem sztuki. Takim obrazem, który w swoim dramatyzmie sięga zenitu jest "Śmierć Sokratesa", obraz z 1787 roku. Dziś właścicielem obrazu jest nowojorskie Metropolitan Museum.
Malarz sięgnął po wyraziste środki kadrowania - nie użył metafory, ale posługując się kolejnym terminem ze słownika Arystotelesa, uwidocznił, że najbliższy jest mu mimetyczny sposób pokazywania rzeczywistości, czyli właściwie raczej jej odwzorowywanie, jak to roni zwierciadło, niż pokazywanie za pomocą metafor. Płótno wypełniło się takim właśnie werystycznym przedstawieniu sceny wykonania wyroku śmierci na wybitnym, najwybitniejszym filozofię wszechczasów - Sokratesie. Sceneria nie nastraja pozytywnie do wszystkiego, co ma się wydarzyć. Ponury i przytłaczający loch, jaki widnieje na płótnie daje do zrozumienia, że nie mamy do czynienia z sielanką ani z sytuacją, która w jakiś sposób zasługuje na aplauz. Szereg środków, które zostały rozmieszczone tak, by nie umknęły uwadze żadnego z widzów (łańcuchami i okowami leżącymi na podłodze oraz nędznym, prostym wystrojem nie sposób wprawić się w dobry nastrój). Pierwszy plan, który jest jednocześnie centrum wydarzeń, wypełnia postać tytułowego bohatera, który siedzi na więziennej pryczy. Portret Sokratesa przedstawia się następująco: jest dumnym, pełnym godności starcem, który ma twarz pozbawioną cienia strachu, nie widnieje na niej cień rozpaczy, a nie należy sytuacja, w której widz go niejako podgląda do zwyczajnych sytuacji życiowych, ponieważ my patrzymy na tego pełnego godności starca tuz przed chwilą, w której przechyli kielich z cykutą i zakończy swoje ziemskie życie. Można być wybitnie odważnym człowiekiem, ale też trzeba pamiętać, że nikomu, nikomu spośród wszystkich ludzi nie przychodzi z łatwością decyzja o odebraniu sobie życia. Tym bardziej, że Sokrates w perfidny sposób nie został do tego kroku zmuszony. Nie popełnia przecież samobójstwa, ale zostaje na nim wykonany wyrok śmierci (z tą różnicą, że jego własna ręka jest jednocześnie ręką kata). Front twarzy zwrócił w stronę swoich uczniów, którzy znajdują się po jego prawej stronie. Tu akurat mamy do czynienia z gestem symbolicznym, ponieważ takie zwrócenia twarzy w stronę uczniów, tuż przed skonaniem możne znaczyć tylko jedno - w ten sposób Sokrates przekazuje im jakiś rodzaj symbolicznego testamentu, w myśl którego to im właśnie zleca propagowanie postawy życiowej, którą sam reprezentował. Mimo że w postaci umierającego nie ma żalu ani bólu, to w postaciach towarzyszących temu dumnemu odchodzeniu jest tego bólu aż zbyt wiele. Uczniowie znacznie gorzej radzą siebie z odchodzeniem ich mistrza. Nie chcą zostać sami, boleśnie odczuwają niesprawiedliwość, jaka ich dotknęła w postaci tego wyroku sądowego, który był właściwie wyrokiem politycznym i nie miał nic wspólnego z prawdziwą rozprawą, w której oskarżony ma całość prawo do obrony, nikt nie skazuje go z góry na przegraną tak, jak to miało miejsce w tym procesie, w którym Sokrates nie miał najmniejszych szans. Po lewej stronie (to też symboliczne rozmieszczenie postaci - po prawicy stoją zawsze zaufani ludzie i oddani, natomiast lewica jest zarezerwowana dla opozycji) - o dziwno - oni nie wiwatują na widok wypijającego cykutę człowieka, którego sami przecież chwilę wcześniej skazali na śmierć. Są zawstydzeni, smutni, rozgoryczenie, źli... ale źli na siebie, na własny brak rozsądku. Najbardziej widoczny jest ten spośród nich, który ma na sobie czerwoną szatę i podaje truciznę w ozdobnym kielichu. Demonstruje swój wstyd zakrywając dłonią twarz, pokazuje przy tym, że jest zakłopotany, pełen żalu i wstydu. U jego stóp leży zwój papirusu - na nim zapisano wyrok śmierci na filozofa. Drugi plan wypełniają ledwo zarysowane, niknące postacie sędziów, którzy wydali wyrok śmierci na niewinnego i wielce zasłużonego dla miasta i świat człowieka.
Porządek i przejrzystość rządzą zasadami kompozycji tego obrazu. Jest oczywiste, że wszystko, co pojawiło się na płótnie, nie pojawiało się tam przypadkiem. Z całości kompozycji przebija zamysł, planowość, harmonia i - co najdziwniejsze przy tej tematyce - spokój. Wiemy, że to chwila, w której żegna się ze światem człowiek skazany niesprawiedliwie na śmierć. Oczekujemy wiec jakichś gwałtownych ruchów, żywiołowości, gwałtownych gestów. Z całego płótna jednak widocznie wybija się statyczność i posągowość. Nic z rozedrgania, nic z tego, co nazywamy emocjonalnością. Tu jest tylko zimny układ postaci, które mają być znakami uczuć, ale same uczuciami już nie są.
Tłem płótna jest czarna masa więziennego muru. Tym większy, groźniejszy efekt wywołuje, że z zestawianiu z postaciami one wydają się znacznie mniejsze niż w rzeczywistości są a ono, tło, przytłacza bardziej, niż to powinno się wydarzyć. Operując kontrastem czerni i bieli J.-L. David ubrał Sokratesa w białą szatę, dzięki czemu patrząc na tę wielką czarną płachtę, jaką jest to płótno widzimy właściwie tylko Sokratesa. Żeby zobaczyć pozostałych bohaterów, musimy się postarać bardziej. To interesujący, choć prostu zabieg, dzięki czemu nikt ni ma wątpliwości, kto ma być bohaterem tego obrazu. Gdy jednak przyjrzeć się temu, jak malarz przedstawił postacie otaczające Sokratesa, łatwo można dojrzeć, że są mało realistyczne, raczej idealistyczne ponieważ nie ma wśród nich postaci brzydkich, ułomnych. Wszystkie raczej przypominały wizerunki omawiane na lekcjach anatomii niż prawdziwych ludzi, którzy nic wspólnego z ideałami nie mają.
Interpretacji obrazu J.L. Davida możne być wiele. Moja interpretacja skłania się ku następującej myśli. Autor chciał zwrócić uwagę na pewną prawidłowość, którą można zaobserwować we wszystkich właściwie epokach, we wszystkich momentach dziejowych. Ta prawidłowość polega na tym, że zawsze jednostki wybitne skazane były na wybicie. Sokratesa nie sposób było uznać za postać banalną, był kontrowersyjny i ciekawił swoim postępowaniem zdecydowaną większość obywateli Aten. Jednak większość spośród zainteresowanych nie darzyła go sympatią, ponieważ wówczas poważani i szanowaniu byli wyłącznie sofiści. Sokrates nie tylko mnie był sofistą, ale wręcz demonstrował swoją niechęć do tego nurtu filozoficznego, którego przedstawiciele sprzedawali swoją wiedzę na lewo i prawo, wszystkim tym, którzy mieli ją ochotę nabyć. Sokrates często obrażał konserwatyzm i zasiedziałość obywateli miasta - takie osoby często mają kłopoty - właściwie zawsze mają kłopoty. Jego popularność wzbudzała niechęć wśród części konserwatywnych Ateńczyków.
Nie ma takiej możliwości, żeby zostać prorokiem we własnym kraju. Jednak trzeba wyraźnie powiedzieć, że choć Sokratesa spotkała niesprawiedliwa śmierć fizyczna, to jednak po śmierci okazało się, ze zwyciężył swoich prześladowców, bo to właśnie jego uznano za najważniejszego filozofa wszechczasów a jego śmierć niejednokrotnie porównywano do śmierci Chrystusa. David pokazuje, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. A oprawców Sokratesa pożegnał jedynie głuchy śmiech pokoleń, które na swojego idola wybrali Sokratesa właśnie.