Któregoś wieczoru jak zwykle spacerowałam z moim psem pod blokiem. Było jeszcze jasno i tak ładnie pachniało zewsząd świeżo skoszoną trawą. Nagle zauważyłam przed sobą dziwną błyskotkę: podniosłam ją po chwili wahania, po czym - okazało się, że jest to mały, błyszczący kamień. Złoto? Być może. Nie wiedzieć czemu pies zaczął się dziwnie łasić, położył uszy po sobie i z cichutka skamlał. Coś w głowie kazało mi wyciągnąć do niego dłoń - psiak jednym kłapnięciem połknął dziwną zdobycz. Co dziwniejsze - nie miałam zupełnie poczucia straty, jakby to miało właśnie się tak stać , że ja znajdę ten kamyk i że mój pies ma go zjeść.

  • Bo to właśnie tak miało być! - odrzekł nagle do mnie pies, ale to już zdziwiło mnie dokumentnie.
  • Ty... mówisz? - niedowierzałam.
  • Oczywiście. Zresztą ściślej to nie tyle mówię, ile ty nagle możesz mnie rozumieć.
  • Tak po prostu?
  • Tak. Czasem zdarzają się takie rzeczy. To, co zjadłem, to okruszek meteorytu z Vegi, czasem trafiamy na takie i wtedy każda osoba, która przed zjedzeniem ma z nami osobisty kontakt, przez okrągłą dobę będzie nas rozumieć, a także będzie miała moc spełniania wszystkich zachcianek.

Nie chciało mi się w to wierzyć, fakty jednak mówiły za siebie: rozumiałam mojego psa! Postanowiłam nie marnować czasu na wątpliwości, tylko wykorzystać jakoś ten mały cud , a przy okazji sprawdzić, czy mój pupil mnie nie buja: "Chcę być w łóżku!" - ledwie pomyślałam, a już byłam pod ciepłą kołderką. Było mi tak wesoło, że zaczęłam gaworzyć z moim psiakiem, i zdziwienie już uciekło daleko, daleko...

I przegadaliśmy tak pół nocy, o psich zwyczajach, sekretach i bolączkach - aż sama nie wiem kiedy zasnęłam.

Za to nazajutrz (bo szkoda mi było każdej minutki!) postanowiłam sprawdzić jak da się wykorzystać moje małe czarowanie. Ach, jakiż był to pracowity dzień! Najpierw, czekając na autobus do szkoły, zauważyłam, jak banda chłopaków z osiedla obok zaczepia jedną taką rudą koleżankę. I pomyślałam, co chciałabym, żeby im się teraz stało, i już za chwilę te łobuzy stały oniemiałe w samych tylko skarpetkach! Wszyscy śmiali się z nich, przez co zwiali w podskokach zakrywając wstydliwie nieprzyzwoite miejsca.

W szkole nadarzyło się jeszcze kilka okazji do ratowania znajomych (i nie tylko) magią: Elka przykleiła gumę do krzesła Marty, to już po chwili zaczęła ryczeć, że nie może sama wstać z krzesła (hi hi hi!). Andrzej stłukł klasową paproć i wyrzucił ją do toalety, a kiedy wrócił - jakże się zdziwił, kiedy dokładnie ta sama wystawała mu z plecaka! Potem była klasówka z matematyki, i już miałam ochotę sprawić, by zadania same pokryły kartkę, ale zauważyłam, że akurat ten materiał całkiem nieźle znam, i że nawet lepiej jak sobie trochę poćwiczę głowę. Na przerwie jakiejś dziewczynce w bufecie ktoś ukradł portfel, ale zaraz ktoś podszedł (no dobrze, to ja podeszłam!) i oddał jej, niby znaleziony tuż obok. Chwile potem Uli wpadła do zupy cała solniczka - ale zebrałam się w sobie, i cofnęłam o tę chwilkę czas - i było już wszystko OK. Zdarzyło się jeszcze kilka takich pomniejszych interwencji , ale jedna rzecz to naprawdę udała mi się już po szkole.

Wracałam jak zwykle przez Grodzką, kiedy nagle słyszę, że za mną zaczyna ktoś krzyczeć: "Złodzieje! Złodzieje!" - i naraz śmignął koło mnie jakiś obwieś w czapce z daszkiem z czymś pod pachą, a kiedy spojrzałam za siebie jakaś staruszka ciężko podnosiła się z chodnika. Nie wahałam się wiele: puściłam się w pogoń za zbirem, i sama nie zauważyłam nawet, jak powoli zaczynałam się doń zbliżać! A kiedy już byłam tuż tuż - cisnęłam przed siebie swój plecak - ten podciął złodziejowi nogi przewracając go boleśnie na ziemię. Zanim zdołał się wygramolić, a ja, zanim zdałam sobie sprawę, że... wcale nie użyłam zaklęcia, tylko sama , własnoręcznie niemal złapałam złodzieja...! - dobiegło już ku nam kilka osób, jeden z mężczyzn trzymał złodziejaszka, ktoś z tyłu podprowadzał już staruszkę... A ja - umknęłam, sama do końca nie wiem czemu. Zatrzymałam się dopiero u siebie na schodowej klatce, i... zaczęłam płakać.

Myślałam o tym dziwnym zdarzeniu długo. Nawet nie zauważyłam, że mój pies szczeka już zwyczajnie, a nie po ludzku... I znów zasnęłam jak kamień, wymęczona atrakcjami dnia.

I śniło mi się wtedy, jak mój pies wdrapuje się na łóżko, i po raz ostatni szepcze mi do ucha:

  • Bo widzisz, czasami to lepiej wychodzi bez czarów...