Szczególnie fascynującą mnie epoką historyczną jest starożytność, a szczególnie antyczna Hellada. Gdyby możliwe było przeniesienie się w czasie, to właśnie byłoby miejsce, do którego bym się udał. Z pewnością zachwyciłby mnie widok Aten u szczytu potęgi - olśniewające miasto pełne wspaniałych ludzi i postaci, które kiedyś przejdą do legendy. Zapis filmowy nie był by możliwy, a rysować nie umiem, wiec pozostały by mi tylko wspomnienia i zapisy. Mogłyby one wyglądać tak:
Najlepszym miejscem do "lądowania" był Akropol górujący nad całym miastem. U moich stóp rozpościerały się świątynie, budynki i port. Szczególnie świątynie przykuły mój wzrok. Były one zbudowane z kamienia z pobliskich gór i pokryte wspaniałymi, rzeźbionymi scenami z mitologii. Każdą kolumnę pokrywały barwy i zdobienia, geometryczna perfekcja stwarzała wrażenie, że to przedstawieni na ścianach zdawali się być twórcami przybytków. Jednak to ludzie - Kelikrates, Ichtinios i słynny Fidiasz wspięli się na wyżyny swego talentu.
Ruszyłem w kierunku centrum wzgórza i gdy przekraczałem bramę Propylejską, jej piękno zaparło mi dech w piersiach. Słusznie nazywa się ją bramą świata bogów. Oto stały przede mną najważniejsze budowle Akropolu - Erechtelion oraz Partenon. Pierwsza budowla to główna świątynia miasta i centralny punkt czci oddawanej bogom przez Ateńczyków. Partenon był jednocześnie świątynią Ateny - Dziewicy, patronki miasta oraz głównym skarbcem polis. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że to, co pozostało z tych budowli do dwudziestego pierwszego wieku to tylko nędzne i niewarte uwagi szczątki.
Dotarłem również do sanktuarium Nike. Budowla ta została zbudowana w celu uczczenia zwycięstwa w bitwie morskiej pod Salaminą. Może kiedyś "skoczę" obejrzeć to starcie.
Wreszcie ludzie, zaczęli zbierać się pod Erechteljonem. W tym klimacie chiton rzeczywiście jest najlepszym wyborem, jeśli chodzi o strój. Wkroczyłem do świątyni. Poszczególne kapliczki - poświęcone Zeusowi, Posejdonowi i oczywiście Atenie - były przystrojone. Posążek Ateny wykonany był z drewna drzewa oliwnego i był bardzo stary, nawet sami właściciele nie wiedzieli, skąd się wziął. Według legend spadł z nieba a z pewnością symbolizował oliwę - jedno ze źródeł bogactwa ateńskich kupców.
W końcu krew ofiarnych zwierząt zaczęła lać się wprost z ołtarzy i obrzędy rozpoczęły się. Posążek opiekuńczej bogini został przystrojony w beplos - specjalną ceremonialną szatę. Aby uniknąć losu Kariatyd również oddałem cześć bogini mądrości. A jeśli chodzi o słynny kamień, który został jakoby uszkodzony trójzębem Posejdona, to niemal się o niego potknąłem. W końcu opuściłem świątynie i ruszyłem w kierunku "skarbca".
Przekroczyłem masywne wrota z litego brązu i utkwiłem spojrzenie w największym skarbie starożytności. Najdroższa poza Kolosem z Rodos rzeźba stworzona ludzka ręką. Gigantyczny posąg Ateny Partenos dominował nad skarbcem. Nic dziwnego, przedstawienie bogini ma jedenaście metrów wzrostu. Jej skóra zrobiona była z kości słoniowej a pancerz ze złota. Ogromna włócznia i tarcza zdawały się właściwym uzbrojeniem nie tylko dla jednej wojowniczki, ale dla całej dywizji. Dotąd sądziłem, że zdobienia Erechtelionu były przesadne, ale Partenon przewyższał je w każdej kategorii. Chyba będzie mi się śnił do śmierci. Chyba aż przez godzinę wpatrywałem się we wspaniałości świątyni - skarbca, ale w ich obliczu nawet czas traci znaczenie. Widać doskonale opanowaną rękę legendarnego mistrza - Fidiasza. Każde płaskie miejsce w środku i na zewnątrz zajęte jest dekoracjami, na przykład scenami z historii miasta. Szczególnie wspaniały jest fryz biegnący przez wszystkie ściany i przedstawiający armię Peryklesa wyruszającą do walki. Na wschodnim frontonie ukazano narodziny Ateny oraz rydwany - słoneczny powóz Heliosa i ścigający go po ekliptyce księżycowy pojazd Selene. Tak, według Ateńczyków wokół ich opiekuńczej bogini obracał się cały świat.
Wystarczy już świątyń, pora udać się do właściwego miasta.
Idąc jedna z brukowanych ulic spostrzegłem zbiegowisko ludzi od domem ozdobionym girlandami z oliwnych gałązek. Wyglądało mi to ma zjazd jakiejś licznej rodziny. Tak, to rodzaj chrztu - amfildronia, ceremonia nadania imienia maleńkiemu potomkowi rodziny. To także takie pierwsze urodziny - w końcu każdy krewny przyniósł jakiś prezent. Bobasem był chłopcem, więc ojciec musiał być szczególnie szczęśliwy. Kiedyś jego potomek zostanie pełnoprawnym obywatelem - tylko mężczyznę może spotkać taki zaszczyt. W końcu odziedziczy po rodzicach, na oko dość pokaźny, spadek i otoczy starzejących się opieką.
Ma szczęście, że urodził się zdrowy. Kalekie dzieci tutaj zwykle się porzuca - nic zresztą w tym dziwnego, w końcu nie ma nowoczesnej medycyny i chore dziecko będzie się straszliwie męczyło i umrze i tak. Córka, nawet zdrowa, nie jest powodem do dumy, może być wychowana, ale późniejszy spadek jest kosztowny, więc wielu rodziców decyduje się na oddanie jej do adopcji.
Już za trzy lata przyszły obywatel zacznie się kształcić, a za kolejnych dziesięć rodzice zaczną poszukiwać odpowiedniej kandydatki na żonę. Będzie poznawał tradycje swego miasta, pewnie odbędzie służbę wojskową i w końcu zostanie obywatelem.
Opuściłem ulice i wszedłem na agorę. Na podwyższeniu stał demagog i przemawiał żarliwie do tłumu raz po raz wskazując na stojącego w pobliżu mężczyznę. Ten poczerwieniał ze wstydu i gniewu, bo tezy mówcy bynajmniej nie były pochlebne. Tłum miał inne zdanie, a przemawiający triumfował i promieniał z podwyższenia, jakby przed chwilą pokonał w pojedynku co najmniej Hektora trojańskiego. Motłoch w końcu ruszył w kierunku ogrodzonej urny, do której każdy miał wrzucić skorupkę z nabazgraną literą oznaczającą, jak glosuje. Od stratowania uratował mnie strój młodszego oficera i sztylet przy pasie - cale szczęście, że podróżników w czasie wyposaża się w akcesoria, dzięki którym byle jaki miejscowy nie odważy się ich zaczepić. Oto plus faktu, że kobiety nie mają w Atenach praw wyborczych - przecież ginęłyby jak muchy staranowane przez tych ogromnych i niezważających na nic mężczyzn.
Ruszyłem do teatru wykutego w zboczu wzgórza Akropolu. Był gigantyczny, nawet jak na standardy późniejszych epok, dopiero rzymski Circus Maximus mógł się z nim równać. Akurat wystawiano sztukę jakiegoś nieznanego już dziś dramatopisarza - tragedię o dziejach Telemacha, syna Odyseusza. Z ciekawością zauważyłem, że również widownię, liczącą chyba kilkanaście tysięcy głów, stanowili wyłącznie mężczyźni. Usadowiłem się na kamiennej ławie w pobliżu krawędzi ogromnego dysku. Dwaj aktorzy stali na scenie a ich twarze zakrywały maski, pięknie zdobione, co widać było nawet z daleka. Po głosie, który docierał do mnie doskonale dzięki fantastycznej akustyce, poznałem po pierwsze - obaj są mężczyznami, po drugie - odgrywają role Telemacha i Penelopy. A więc potwierdziło się przypuszczenie, że na scenie mogą występować jedynie mężczyźni. I to bardzo wysocy, jak na starożytnych. Nie, to koturny sprawiały, że wydawali się tacy - ich wysokość oznaczała stopień, jaki zajmowała ich postać w porządku społecznym. Skoro główny bohater stał trzydzieści centymetrów nad posadzką, to "bogowie" musieli chyba wspierać się na szczudłach. Rzuciłem okiem na orchestrę w nadziei, że chociaż wśród chóru znajdzie się jakaś kobieta, ale zawiodłem się. Partie chóralne śpiewali wyłącznie młodzi chłopcy.
Ciekawe, ostatnią kobietą, która widziałem, była matka "czczonego" niemowlaka, a i ona starała się za bardzo nie pokazywać. Wróciłem na agorę poprzez rynek i dzielnicę garncarzy. Wspaniale wyglądają czarne kubki i ogromne amfory zdobne w rysowane postacie i sceny. Starzec, który pracował pod niewielkim zadaszeniem posługiwał się piórkiem z tuszem uraz nożykiem. Scena, nad która pracował przedstawiała walkę Heraklesa - gigantycznego mężczyzny przepasanego lwią skórą - z bestią, której nie potrafiłem zidentyfikować.
Tuż po opuszczeniu robotniczej dzielnicy wpadłem wręcz na pomnik Lizykratesa. W końcu dotarłem na agorę. Powoli zaczynało robić się późno, ale zauważyłem kilka handlarek (nareszcie jakieś kobiety, choć nieszczególnie warte oglądania) oferujących owoce. Wydałem kilka drachm (po raz kolejny podziękowania dla organizatorów) na garść oliwek. Zaczynałem odczuwać głód.
Zagłębiłem się w kolejną ulicę - ta prowadziła do bogatej dzielnicy. Na rynku dziś zwanym rzymskim minęło mnie mieszane towarzystwo pod wpływem alkoholu. Postanowiłem ustalić, skąd są i ruszyłem kierując się na dźwięk śpiewu i zapach jedzenia. Mój żołądek wystarczał za akompaniament. Za chwilę dotarłem do bogatej willi tuż obok świątyni Zeusa Olimpijskiego, skąd ludzie ci wyszli. Wokół wszyscy bawili się i tańczyli. Od razu jakaś młoda służka włożyła mi w dłoń pucharek wina. Uroniłem kilka kropli dla uczczenia Dionizosa i ugasiłem spowodowane upałem i oliwkami pragnienie. W końcu nie piłem nic od dobrych dwudziestu sześciu wieków. Wszedłem do środka i zacząłem podziwiać wnętrze -dom wypełniały mozaiki i freski chwalące bogów i flotę handlową, której właścicielem był właściciel domu. Cały dziedziniec wypełniony był ludźmi obojga płci. Starsi mężczyźni półleżeli przy ścianach i pogrążeni byli w rozmowie. Atrakcyjne niewolnice dbały, by żaden z kielichów nie pozostał pusty. W środku stał niski stół zapełniony rybami, owocami i rozmaitymi daniami, których nie znam. Obok stołu stali w zwartej grupie mężczyźni - młodzi i w średnim wieku. Byli to żołnierze przechwalający się swymi przewagami nad piratami. Cieszcie się, cieszcie. Niedługo odwiedzi was Aleksander Macedoński a po nim Rzymianie. Posłuchałem chwilę o walce na płonącej terierze a chwilę o ostatnim wyroku jednego z sędziów - archontów. Znużony poszukałem sobie jakiegoś miejsca do snu, lecz zanim je odnalazłem czterech niewolników kopiących niewiadomego przeznaczenia dół w ziemi. Byli to pewnie jeńcy schwytani podczas ataku na statek lub kupieni na publicznej aukcji. W końcu uświadomiłem sobie, że niewolników jest w Atenach nawet cztery razy więcej, niż obywateli! Zasnąłem męczony tą myślą.
Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Teraz zobaczyłem, czym zajmują się w Atenach kobiety. W końcu, gdy mężczyźni walczą, handlują lub spotykają się na agorach ktoś musi dbać o dom! Niektóre kobiety zajmowały się dziećmi, inne sprzątały po wczorajszej uczcie, której to najwytrwalsi uczestnicy dopiero co położyli się spać. Jedna z młodszych służek, chyba ta, która spotkałem wczoraj, podała mi kubek koziego mleka, wypiłem i ból ustąpił. Opuściłem dom bogatego armatora i udałem się do punktu wyjścia na Akropolu. Dotarłem tam ledwie kilka minut przed upłynięciem dwudziestu czterech godzin. Maszyna czasu dokładnie po upływie doby zabierze mnie z powrotem do moich czasów.
Oto nadszedł koniec mojej podróży. Wracam z Aten mądrzejszy i szczęśliwszy - w końcu zobaczyłem to, co dawno minęło. Następnym razem skoczę do Sparty - muszę zrzucić parę kilo.