Pewnego październikowego dnia, późnym popołudniem moja mama i tata pojechali na urodziny do wujka. Ja akurat nie czułam się najlepiej, więc nie wybrałam się z nimi. Nie wiedziałam, co z sobą zrobić, snułam się z kąta w kąt. Niedługo mieliśmy zacząć omawiać mitologię w szkole, więc stwierdziłam, że może wreszcie zabiorę się za nią. Sięgnęłam na półkę, zdjęłam z niej opasłe tomisko i zaczęłam czytać. Gdyby nie mój pies przypominający, że należy go nakarmić, nawet nie zdawałabym sobie sprawy, że już minęły aż trzy godziny! Wylazłam z łóżka, żeby mu coś przygotować, ale moje myśli ciągle błądziły wokół Olimpu. Nagle zorientowałam się, że nie stoję już w kuchni własnego domu, ale gdzieś zupełnie indziej. Poczułam dreszczyk emocji i nagły przypływ energii.
Rozejrzałam się wokół i wśród mgieł dostrzegłam schody. Wspięłam się po nich i stanęłam przed bramą ze złota. Niespodziewanie we mgle i ciemności zmaterializował się jakiś mężczyzna. Przestraszyłam się, ale on wyglądał sympatycznie i tylko się uśmiechał. Odezwał się pierwszy:
- Oczekują cię, moja pani - usłyszałam jego słowa ewidentnie skierowane do mnie. - Nieco się spóźniłaś, ale takiej osobistości jak ty, pani, zostanie to chyba wybaczone. A może to wina tego nieznośnego Hermesa, który miał cię eskortować?
- Nie, n-nie - zająknęłam się. - Przepraszam, a kto właściwie mnie oczekuje? I co za Hermes?
- Proszę o odrobinę cierpliwości, a wszystko niedługo się wyjaśni - powiedział. Po czym wykonał jakiś dziwny gest i za jego plecami dało się słyszeć pochrapywanie koni. Były srebrzystej maści i zaprzężono je do przepięknej karocy z siedzeniami wyłożonymi purpurowym aksamitem.
- Proszę wsiadać - zachęcił mnie ten nieznajomy.
Niezbyt pewnie wsiadłam do środka, nie mogąc oderwać oczu od koni i zachwalając w myślach ich urodę. Nieznajomy chyba przypomniał sobie zasady etykiety, bo postanowił mi się zaprezentować.
- Jestem Arkenius - przedstawił się - i jestem sługą Zeusa, półbogiem
- Ja nazywam się Karolina - odwzajemniłam się.
- Tak, tak słyszałem o tobie - rzekł Arkenius, nie reagując w żaden sposób na moje zdziwienie. - A teraz w drogę!
Jechaliśmy szeroką ulicą, po której obu stronach stały niezliczone świątynie. Wtedy zorientowałam się, że naprawdę przeniosłam się do siedziby antycznych bogów, byłam na Olimpie. To miejsce było magiczne, przyciągało i miało nieodparty urok. Chciałam tam zostać na wieczność. Po drodze mijaliśmy siedziby różnych bogów. Minęła nas bogini miłości, Afrodyta, wykrzykująca coś na temat swojej nieprzemijającej i nie mającej sobie równych urody. Gdy przejeżdżaliśmy w pobliżu siedziby rezydencji Apollina, usłyszałam piękne śpiewy i recytacje, a w ogrodzie ujrzałam nieziemsko piękne rzeźby wyglądające jak żywi ludzie i zwierzęta. Nieco dalej widziałam ćwiczących pod przywództwem Aresa żołnierzy. Z kolejnego pałacu dobiegały odgłosy ludzi świętujących na uczcie, bawiących się i pijących. Ściany następnego domu biły takim blaskiem, że musiałam zasłonić oczy - domyśliłam się, że mieszka tak Helios. W trakcie tej przejażdżki widziałam sporo dziwów i słyszałam przeróżne dźwięki. Ale najbogatszy zdawał się być dom, w którym mieszkał wspomniany już Hermes, bóg handlowców i złodziei. Od pałacu morskiego boga, Psejdona wiała lekka bryza i przynosiła zapach wody morskiej i jej szum.
Stanęliśmy jednak dopiero przed pałacem Zeusa. Był przepiękny! Na dachu zobaczyłam wieże z kryształu odbijające promienie słoneczne, ściany iskrzyły się złocistym blaskiem prawie jak u Heliosa. Ogród prezentował się nawet wspanialej niż ten u Apollina. Wrażenia dopełniała wielka, bogato zdobiona brama. Pożegnałam Arkeniusa, wysiadłam z powozu i przeszłam przez nią, zauważając przy okazji tabliczkę rzeźbioną w prawdziwym złocie z napisem "ZEUS". Zbliżyła się do mnie jakaś olśniewająca kobieta.
- Witam cię, Karolino - powiedziała. - Twój strój nie jest odpowiedni na taką wizytę - dodała, a ja dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie, że nadal jestem w piżamie. Kobieta pstryknęła palcami i moja ulubiona piżamka przemieniła się w jakieś prześcieradło.
- Och, dziękuję, bardzo miło z pani strony - powiedziałam, bo nie wiedziałam jak mam się zachować. - Ale jak to się nosi?
- Dokładnie tak, jest w porządku. Jeszcze tylko muszę coś zrobić z twoją fryzurą. - Kolejny "pstryk" i moje włosy same się ułożyły w jakiś niesamowity kok. Byłam z lekka oszołomiona, więc nawet nie podziękowałam.
- Idź za mną - powiedziała kobieta i poszła w kierunku pałacu.
Przez ogromne drzwi weszłyśmy do środka. Znalazłyśmy się w wielkim holu, a wszędzie dokoła w powietrzu wisiały kandelabry ze świecami. Sklepienie podpierały smukłe i cudownie rzeźbione kolumny. Wokół aż roiło się od malowideł ściennych, fresków, rzeźb, posągów i innych tego typu cudów. Najbardziej przyciągał wzrok posąg samego Zeusa, kilkakrotnie większy niż pozostałe. Środek sali zajmował przeogromny krągły stół. Naokoło ktoś poustawiał mnóstwo wspaniale obutych krzeseł. Siedzieli na nich ludzie, a wszystkie miejsca były zajęte, oprócz jednego, które stało najbliżej mnie. Kiedy zrobiłam kilka kroków w tamtym kierunku, szum rozmów ucichł im wszyscy spojrzeli na mnie. Trochę się przez to zmieszałam, bo to nie byli zwykli ludzie. Były tam chyba wszystkie mitologiczne stwory. Zobaczyłam cyklopów i sturękich, olbrzymów i różnych innych. Zdobyłam się na odwagę i usiadłam przy nich. Od razu podeszła do mnie kobieta, chyba służąca i podała mi coś na tacy.
- Co to takiego? - spytałam, sama nie wiedząc, czy naprawdę chcę uzyskać odpowiedź, bo wyglądało strasznie nieapetycznie.
- Przystawka - usłyszałam odpowiedź. Wolałam nie pytać o szczegóły, podziękowałam i wzięłam to od niej, ale nie spróbowałam nawet. Kobieta wróciła po chwili z dzbanem pełnym czegoś, co wyglądało na wino, ale nim niestety nie było.
- Krew Erynii - wyjaśniła kobieta, a ja postanowiłam, że już nie będę pytać o jedzenie, bo zrobi mi się niedobrze. Wtedy podszedł do mnie mężczyzna i od razu wiedziałam, że to gospodarz czyli Zeus.
- Zasmakowałaś w naszych specjałach? - spytał uprzejmie.
- Tak, bardzo - skłamałam.
- Przygotowaliśmy coś niezwykłego jako danie dnia, mam nadzieję, że będzie ci również smakować.
Podziękowałam za gościnność, bo cóż mogłam zrobić innego, ale mój żołądek skręcał się na samą myśl o kolejnych "specjałach".
- Dla ciebie wszystko, moja pani - odpowiedział mi Zeus i dodał, że specjalnie z myślą o mnie przygotowano występy największych artystów. Klasnął dłońmi i ukazało się dziewięć tańczących dziewcząt.
- Niestety nie mogę cię poczęstować nektarem ani ambrozją, ale za to przygotowaliśmy prawdziwe frykasy. Oto dzik dla ciebie. - W tym momencie ktoś postawił przede mną pieczone zwierzę. Było ogromne. Zeus zachęcił mnie do jedzenia. Nie chcąc zrobić mu przykrości, spróbowałam kawałek. Jak dowiedziałam się później, upolował go sam Herakles. On rzeczywiście musiał być tak silny jak w opowieściach. Zaczęłam się obawiać, co też zaserwują mi na deser. Pojawił się na stole, jak tylko o nim pomyślałam, a wreszcie było to coś, co miałam ochotę zjeść! Złocisty puchar, po brzegi wypełniony różnokolorowymi lodami, polanymi syropem. Gdy już się nasyciłam, zaczęłam przysłuchiwać się ludziom rozmawiającym wokół mnie. Dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy, na przykład że ta wspaniała brama przed pałacem Zeusa jest dziełem Hefajstosa, a freski namalował sam Apollo. Bóg sztuki przygrywał w tym czasie na cytrze, obok niego siedziała Atena i coś haftowała. Nie mogłam się napatrzyć, ale w pewnym momencie podeszła do mnie Afrodyta i powiedziała:
- Musisz już wracać, Karolinko. Twój czas tutaj się kończy.
- Rozumiem - odpowiedziałam i ucieszyłam się bardzo, bo zaczęłam już tęsknić do normalności, chociaż żal mi było rozstawać się z tym niesamowitym światem.
- A tu masz coś na pamiątkę - dodała Afrodyta, wręczając mi przy tym maleńkiego złocistego ptaszka.
- Ojej, dziękuję - odparłam zachwycona.
Do ogrodu odprowadziła mnie ta sama kobita, co wcześniej. Tak jak i przedtem pstryknęła palcami i wróciła moja ukochana piżamka, a włosy znów były w nieładzie. Przy bramie oczekiwał mnie Arkenius. Wsiadłam do powozu i pojechaliśmy znów karetą wzdłuż tej pięknej ulicy.
- I jak wrażenia po uczcie - zapytał Arkenius.
- Było całkiem miło - odparłam - ale trochę mnie suszy, bo nic nie piłam.
Na co Arkenius uśmiechnął się, wyjął bukłak wypełniony najzwyklejszym sokiem i podał mi go. Podziękowałam mu serdecznie.
Arkenius dowiózł mnie do miejsca, w którym się spotkaliśmy i tam mnie pożegnał. Stałam w oczekiwaniu na to co się teraz miało wydarzyć, zastanawiając się jednocześnie czy jeszcze kiedyś odwiedzę Olimp. Nagle zorientowałam się, że jestem z powrotem w domu. W sam czas! Właśnie usłyszałam jak wchodzą moi rodzice.
- Nie nudziłaś się, jak nas nie było, córeczko? - spytała mama.
- Och, nie. Zdrzemnęłam się troszkę i poczytałam sobie ciekawą książkę - skłamałam gładko. No bo przecież nie powiem im, że byłam na Olimpie. I tak by nie uwierzyli... Nawet gdybym pokazała im figurkę złotego ptaka spoczywającą bezpiecznie w mojej kieszeni. Może jeszcze kiedyś im ją pokaże i opowiem o swojej przygodzie.