Pojmano nas. Przed nami kroczył ich przywódca, a my, jak te zwierzęta na postronku, szliśmy się potykając o własne nogi. Rosyjskim siepaczom jednak było wszystko jedno, co się z nami dzieje. Nas obchodziło tylko to, co z nami się stanie.

Ten stan niepewności był najprostszą droga do szaleństwa. Poczucie, że jestem jak owca, którą prowadzą do rzeźni, związaną i bezwolną, niemogącą nijak wydostać się z rąk oprawców było przerażające.

Nagle…Gdzieś z oddali dobiegł mnie cichy śpiew. Ktoś z przodu zaintonował… nie potrafiłem rozpoznać słów, wiedziałem jednak, że znam, że to po polsku! Pośród Ruskich poruszenie, ktoś z naszych dostał kolbą karabinu w plecy.. Śpiew jednak nie milknął. To nasz kapelan! Stary kochany kapelan! To on zaintonował ku pokrzepieniu serc innych idących obok niego. Szedł, staruszek, ledwo się poruszał, co chwilę któryś z bolszewików kopał go i uderzał ku naszej wielkiej rozpaczy. W pewnej chwili starzec upadł. Ze zmęczenia stracił przytomność. Podnieśliśmy go i mimo protestów oprawców dalej szliśmy śpiewając to, co rozpoczął nasz przewodnik, byle głośniej, byle donośniej, byle tylko nie słychać było naszych jęków i ich pokrzykiwania…

Zatrzymaliśmy się po czterech godzinach marszu. Mój strach wzmógł się, bo doprowadzili nas pomiędzy samochody i czołgi… Pomiędzy nimi, na niewielkim placu kazali nam złożyć broń. Wielu naszych nie chciało rozstać się z karabinami… Stawiali się, ale za to byli bici tak bardzo, że broń, którą tak kurczowo ściskami sama im wypadała z rąk… W jednym z tych momentów, gdy nasi stawiali się Bolszewikowi, nasz dowódca zbliżył się do mnie i poprosił: "Kryj mnie".

Niemal bezszelestnie przedostał się pod pobliski samochód i zaczął czołgać do pobliskich krzaków…

"Żeby mu się udało!! Żeby mu się udało!!". Taka myśl pulsowała w mojej głowie…

Wtem pies jednego z Krasnoarmiejców szczeknął w tamtą stronę. Jego pan odwrócił się i…wystrzelił. Żaden z nas nie zdążył nawet krzyknąć. Przerażeni patrzyliśmy na leżące ciało dowódcy. Nie rozumieliśmy nic.

Jeden z ruskich podszedł do dowódcy. Kopnął ciało, odwrócił na plecy i splunął. Popatrzył na nie raz jeszcze i kucnąwszy, zaczął rozwiązywać buty zabitego. To stanowiło dopełnienie przerażenia. Nasz los bowiem leżał w rękach ludzi, którzy buty cenili wyżej niż życie człowieka…