Problem moralności pojawia się w literaturze różnych wieków, stanowiąc odbicie dylematów, jakie nurtują daną w społeczność. Dla pisarzy tworzących w okresie Młodej Polskiej palącą kwestia okazała się być moralność mieszczańska , która pod płaszczykiem cnoty chowała wcale nie zachwycającą galerię różnego rodzaju skrzywień natury etycznej.

Znakomitym przykładem potwierdzającym powyższe twierdzenie jest tragifarsa Gabrieli Zapolskiej zatytułowana "Moralność pani Dulskiej". Jej tytułowa bohaterka to kobieta stateczna, można by rzec - matrona, która w opinii - szczególnie własnej - uchodzi za uosobienie wszelkich cnót, ale cnót dość szczególnie pomyślanych. Mówiąc najkrócej, jej moralność opiera się na przekonaniu, iż, po pierwsze, to jest dobre, co służy mojej rodzinie, szczególnie we wymiarze finansowym, po drugie zaś, wszelkie brudy należy prać w domu, gdyż nie ma gorszej rzeczy, niż wywołanie "szkandalu". Poznawszy te zasady moralności naszej bohaterki nie dziwi nas, że jej stosunek do ludzi, którym wynajmuje mieszkania w swej kamienicy jest wprost proporcjonalny do ich możliwości finansowych, a nie daj Boże, dyby ktoś opóźnił ze zapłatą czynszu. Interesujący jest również stosunek tej "cnotliwej" ze wszech miar kobiety do spraw obyczajowych. Co prawda, jest w tym względzie niezwykle pruderyjna, ale nie skąpi swemu synalkowi, Zbyszkowi, pieniędzy na wyprawy do kawiarni i burdeli, a gdy się okazuje, iż zrobił on dziecko służącej, to zamiast mu czynić wyrzuty, zwalnia po prostu biedną dziewczynę. W świecie, w którym żyje Dulska, nie ma zatem miejsca na moralność rozumianą jako pewne naturalne człowiekowi poczucie tego, co jest dobre, a o złe, tu liczy się wyłącznie opinia ogółu, bycie uznawanym za przyzwoitego, a nie bycie nim w rzeczywistości.

Interesujące kwestie natury moralnej porusza również w swej powieści zatytułowanej "Zbrodnia i kara" Fiodor Dostojewski. Jej głównym bohaterem jest młody student z Petersburga, Rodion Raskolnikow, żywiący przekonanie, iż problem dobra i zła, to kwestia prostego rachunku. "(…) jak sądzisz, czy tysiąc dobrych czynów nie zmaże jednej drobniutkiej zbrodni? Za jedno życie - tysiące żywotów uratowanych od gniewu i rozkładu. Jedna śmierć w zamian za sto żywotów - przecież to prosty rachunek."

Wynik tego "prostego rachunku" jest równoznaczny ze śmiercią starej lichwiarki, Alony Iwanowej. Zbrodnia, jaką popełnia nasz bohater, wydawała się mu czymś logicznym i prostym. Przecież był on kimś lepszym od niej. Oto fragment rozmowy pomiędzy nim a Porfirym Pietrowiczem: "Pierwsza klasa jest zawsze władczynią teraźniejszości , druga klasa władczynią przyszłości. Pierwsi zachowują świat i pomnażają go liczbami, drudzy pchają świat naprzód i kierują go ku oznaczonym celom." Raskolnikow dzieli świat na lepszych i gorszych. Zło wyrządzone tym drugim nie jest złem, nie wiąże się z nim poczucie winy, to tylko etap na drodze ku owym "oznaczonym celom". Przypominają się tu słowa Friedricha Nietzschego, który także postulował podwójną moralność: pana i niewolników: "Kocham wielkich wzgardzicieli, gdyż są to wielbiciele i strzały tęsknoty na drugie brzeg." (F. Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra; warto tu zaznaczyć że Dostojewski w swej analizie kondycji moralnej współczesnego człowieka wyprzedził niemieckiego filozofa). Oczywiście za takiego "wzgardziciela" uważał się Raskolnikow.

Okazało się, że to nie prawda, że młody student nie jest nadczłowiekiem postulowanym przez niemieckiego filozofa, że nie stoi poza dobrem i złem. Wręcz przeciwnie, posiada on sumienie, które przygniata go brzemieniem winy - stało się dla niego jasnym, że zabicie człowieka, nawet pogardzanego, to nie tylko kwestia "prostego rachunku". Być może sama ta świadomość byłaby dla Raskolnikowa wystarczającą karą, ale zbrodnia, której się dopuścił, musiała mieć swe sankcje karne. I miała.

Raskolnikow udaje się na siedmioletnią katorgę. Towarzyszy mu Sonia. Któregoś dnia budzi się on i znajduje pod swa poduszką Biblię. Wsunęła ją tam Sonia. Zaczyna czytać. Coś się w nim przemienia. "Siedem lat, t y l k o siedem lat. W początku swego szczęścia oboje byli chwilami skłonni patrzeć na te siedem lat jak na siedem dni. Jeszcze nie wiedział o tym, że przecież nowe życie nie dostanie się mu za darmo, że jeszcze drogo trzeba jeszcze będzie je okupić (…) Ale to już rozpoczyna się nowa historia, historia stopniowej odnowy człowieka, stopniowego przechodzenia jednego świata w drugi, poznawanie nowej, dotychczas nieznanej rzeczywistości". Dostojewski zdaje się sugerować, że ziemski wymiar winy nie jest nigdy czymś ostatecznym, że kara powinna prowadzić do przemiany człowieka, a nie jego zniszczenia, że w każdym z nas jest jakaś część duszy która będzie zawsze krzyczała, gdy zechcemy czynić zło innym ludziom, a która może być podstawą naszego odrodzenia, chyba że zniszczymy .

Nieprzypadkowym jest także to, że główną rolę w przemianie Raskolnikowa odegrała Sonia i Biblia. Można tu widzieć odwrócenie historii o grzechu Adama i Ewy. Upadła kobieta (Sonia była prostytutką) pomaga mężczyźnie zmierzyć się z jego własnym złem i je przezwyciężyć. Para tym samy wraca na drogę, którą kiedyś opuścili pierwsi rodzice. Oczywiście, nowa rzeczywistość, o której pisze Dostojewski oznacza przede wszystkim inny wymiar życia tu na ziemi, ale jednocześnie otwiera radosną perspektywę eschatologiczną przed człowiekiem - jego życie ma sens, a jego udręka na ziemi kres. Inaczej mówiąc każda wina może zostać odpokutowana przez karę.

W tej powieści Dostojewski skonfrontował dwie postawy człowieka wobec moralności - pierwszą, przewartościowującą wszelkie wartości, oraz drugą, z ducha chrześcijańską. Jeśli sądzić po zakończeniu "Zbrodni i kary", to nie miał wątpliwości, która lepsza.

Wiek dwudziesty dostarczył twórcom wiele materiału, na którym mogli oni oprzeć swe rozmyślania o moralności człowieka, a konstatacje do jakich zwykle dochodzili nie były najweselsze i nazbyt optymistyczne.

Powieść Zofii Nałkowskiej zatytułowanej "Granica" opowiada o ludziach, którzy beznadziejnie zaplątali się w gmatwaninie swych uczuć, emocji, wymagań moralnych, jakie przed sobą stawiali, oraz tych, które stawiało przed nimi środowisko, z którego się wywodzili. Przykładem tego typu zagubienia w świecie jest Zenon Ziembiewicz. Wywodził się on z rodziny ziemiańskiej, ale nie chciał mieć, jeśli nie z tą klasa społeczną, to przynajmniej jej moralnością, nic do czynienia. To jego krytyczne nastawienie do ziemiaństwa wynikało z tego, iż patrzył nań przez pryzmat małżeństwa swych rodziców, które właściwie było udane, jednakże opierało się na dość zakłamanych fundamentach. Tak na przykład ojcowi Zenona nie wystarczała własna żona, dlatego też uganiał się za dziewkami folwarcznymi, co w sumie nie przeszkadzało zbytnio pani Ziembiewiczowej, gdyż w pewnym wieku mężczyzna musi się wyszaleć z młodszymi. Można by, oczywiście, stwierdzić, iż skoro obydwoje byli zadowoleni z takiego stanu rzeczy, to nie ma o co szat rozdzierać, ale jednostkom nieco bardziej wyczulonym na kwestie moralności, a taką był Zenon, rzecz musiała się jawić jako obrzydliwa.

Nasz bohater przysięgał sobie zatem, że nigdy nie będzie taki jak jego ojciec. Szybko okazało się, że rzecz nie jest taka prosta, jak mu się z początku wydawało. Podczas pewnych wakacji, jakie spędzał jako student w domu swych rodziców, nawiązał płomienny romans z córką kucharki, Justyną Bogutówną. Co prawda wmawiał sobie, iż to nic nie znaczy, ot, taka wakacyjna miłość, lecz, jak się okazało po latach, to przekonanie nie było najprawdziwsze. Gdy bowiem kochankowie zetknęli się ze sobą ponownie stosunek ich łączący na nowo odżył, jakkolwiek Zenon był już zaręczony. Cóż, miał być inny niż ojciec…

Nasz bohater nie tylko na polu obyczajowym okazał się być jednostką niezbyt moralną, ale także we wymiarze społecznym. Otóż, gdy został on zatrudniony w pewnej gazecie, wszedł on w konszachty ze środowiskiem ziemian i wielkich finansjerów, które realizował swoje własne interesy, nie zawsze zgodne z interesem ogółu. To oni poparli kilka lat później jego kandydaturę na prezydenta i to ono zażądali w zamian, gdy już został wybrany, odpowiedniej odpłaty, a wszakże nasz bohater całe swe życie był z przekonania socjalistą i tylko z powodów strategicznych zawierał sojusze z tymi, którzy niż o dobro publiczne bardziej troszczyli si o stan swoich kies.

Ziembiewicz to zatem przykład człowieka, który nie potrafi wyznaczyć sobie jakiejś rozsądnej granicy tego, co człowiekowi wolno, a czego nie, który żyje mrzonkami o swej etycznej doskonałości, ale gdy dochodzi, co do czego, to zawodzi.

Przyjrzyjmy się teraz nieco odmiennej od dwóch zaprezentowanych wcześniej spojrzeń na moralność. Józef K. budzi się któregoś poranka i dowiaduje się, że jest aresztowany, a proces przeciwko niemu jest już od dawna na wokandzie. Dość absurdalna to sytuacja dla naszego bohatera - jakie bowiem mógł przestępstwo popełnić skromny, uczciwy urzędnik bankowy? Tego niestety nie dowie się, zresztą jak i my, nigdy. Kluczową sceną dla zrozumienia "Procesu" Franza Kafki jest rozmowa głównego bohatera z księdzem w katedrze. "Ale ja jestem niewinny - rzekł K. - to omyłka. Jak może człowiek być w ogóle winny?" Na to słyszy przypowieść o Prawie. Pewien człowiek przybył do wrót Prawa, gdzie zatrzymał go odźwierny. "Nie możesz wejść." - usłyszał. Człowiek ów postanowił czekać, być może zostanie któregoś dnia wpuszczony. Nie doczekał się. Umarł. Jego przeznaczeniem było oczekiwanie i nic więcej. Józef K. uważa, że człowiek ten został oszukany - odźwierny dał mu nadzieję, że zostanie kiedyś wpuszczony, chociaż wiedział, że nie taki był mu przeznaczony los. Ksiądz mu odpowiada, że owszem, ale brama przed która on czekał była przeznaczona wyłącznie dla owego człowieka.

Jak to wszystko rozumieć? Prawo zdaje się być tu czymś więcej niż zbiorem kodeksów postępowania, jest czymś, co stoi ponad człowiekiem, czymś co przypomina Boga, być może nawet Nim jest, ale równie dobrze można powiedzieć, że nie. Dla człowieka jest ono jednak niedostępne, chociaż może odczuć on Jego działanie, tak jak odczuł je Józef K. budząc się owego feralnego poranka w stanie oskarżenia. Dla człowieka przeznaczeniem jest czekanie u Jego bram z nadzieją, że zostanie wpuszczony i uda mu się zmazać swą winę, o której wie tylko, że istnieje.

Wydaje się, że w takim pojmowaniu istoty moralności ludzkiej Kafka jest bliższy greckiemu fatum niż Bogu Starego iNowego Testamentu. Wina człowieka jest czymś absurdalnym, czymś zupełnie pozbawionym sensu. Z drugiej jednak strony, wracając do przypowieści księdza, miejsce przed bramą Prawa jest przeznaczona wyłącznie dla tego właśnie człowieka, być może zatem nie jest tak, że kierują nami tylko kaprysy losu, że istnieje jakiś sens i powód procesu, który się przeciw nam toczy i że chociaż nigdy zapewne nie zostaniemy wpuszczeni przez bramę, to nasze oczekiwanie ma jakiś sens.

Niezwykle interesujące spojrzenie na problem moralności człowieka przynosi również powieść Alberta Camusa zatytułowana "Dżuma". W swej warstwie fabularnej opowiada ona dzieje walki z epidemią dżumy, która wybuchła w Oranie, mieście położonym na wybrzeżu Afryki, natomiast w swej warstwie symbolicznej opowiada ona o dziejach zmagania się człowieka ze złem. Camus przedstawia nam reakcje ludzi na pojawienie się zarazy (zła), które bywają diametralnie różne. Doktor Rieux jako pierwszy rozpoznaje chorobę i jako pierwszy stawia jej czoło. Wie, że dżuma jest niezwykle zaraźliwa, a zatem lecząc ludzi naraża się na poważne niebezpieczeństwo, ale w swym przekonaniu wykonuje jedynie obowiązki, jakie nakłada nań to, iż jest lekarzem. Aby nieść pomoc potrzebującym nie potrzebuje wcale wiary w Boga, w jego przykazanie miłości bliźniego, zresztą sam stwierdza, że "(…) gdyby wierzył we wszechmogącego Boga, przestałby leczyć ludzi, zostawiając Bogu tę troskę.". Camus zatem tworząc postać Rieux pokazał możliwość stworzenia moralności bez Boga, ateistycznej. Jak się zdaje, miałaby ona polegać na wrodzonej każdemu człowiekowi zdolności odróżniania tego, co dobre, od tego, co złe, a także poczuciu obowiązku.

Zupełnie inny stosunek do zarazy niż Rieux ma jezuita, ojciec Paneloux. Uważa on, iż dżuma to kara, jaką zesłał Bóg na ludzi za ich bezeceństwa: "Sądziliście, że wystarczy wam odwiedzać Boga w niedzielę, abyście byli panami waszych dni. Myśleliście, że kilka razy klęknąwszy zapłacicie mu dość za waszą zbrodniczą beztroskę (…) ale Bóg (…) zmęczony czekaniem na wasze przybycie, kazał pladze przyjść do was, jak przychodzi ona do wszystkich miast grzechu (…)". Jednakże jego postawa ulega diametralnej zmianie, gdy widzi śmierć małego dziecka, które, jak się zdaje, niewielką miało szansę przyjść do Boga Paneloux. Jezuita zrozumiał, że Bóg, Bóg chrześcijaństwa, jeśli w ogóle istnieje, nie pastwi się w ten sposób nad swoim stworzeniem.

Przykładów tego, jak literatura pokazuje problem moralności w życiu człowieka, można by mnożyć w nieskończoność, mam nadzieję jednak, że dotychczasowe rozważania będą wystarczajże, aby pokusić się o kilka ogólniejszych refleksji. Po pierwsze, jak sądzę, należy odróżnić wszelkie kodeksy, normy, prawa, które zwykle ludzie utożsamiają z moralnością, gdyż są on jedynie jej wyrazem, a prawdziwe jądro moralne człowieka tkwi w jego zdolności odróżniana dobra od zła. Po drugie, nie można wobec moralnych wyborów człowieka stosować żelaznych prawideł logiki, jak to czynił Raskolnikow, gdyż to nas wcześniej czy później zaprowadzi nas na manowce. Należy tu raczej ufać swemu instynktowi, swemu wyczuciu dobra i zła. Po trzecie, aby to wszystko, co dotąd powiedziałem, nie brzmiało zbyt idealistycznie, to pragnę stwierdzić, iż zdaje sobie sprawę z faktu, że nie każdy nasz bliźni posiada ów zmysł odróżniania dobra od zła w stopniu wystarczająco rozwiniętym, niemniej jednak jestem przekonany, że w tym względzie każdy z nas ma szansę się poprawić, a jeśli nie, cóż, niech nas zatem strzeże Bóg.