Wiek dwudziesty był bez wątpienia jednym z najtragiczniejszych w historii ludzkości, wiekiem, w którym ludzkie okrucieństwo osiągnęło apogeum, wiekiem, w którym po raz pierwszy w nowożytnej historii rozwinęły się najprawdziwsze cywilizacje śmierci, gloryfikujące przemoc i zagładę. Wiek XX bywa także nazywany wiekiem ustrojów totalitarnych, które to ustroje ponoszą większą cześć odpowiedzialności za dokonane w zeszłym stuleciu akty niewyobrażalnego barbarzyństwa. To właśnie ustroje totalitarne całkowicie unieważniły człowieka, czyniąc z niego nie podmiot, a przedmiot, negując znaczenie ludzkiej godności. Spustoszenie, jakiego dokonywały ustroje totalitarne było nie tylko fizyczne, miało też swój wymiar psychologiczny. Nigdy wcześniej ludzka wolność myśli i przekonań nie była w takiej pogardzie, nigdy wcześniej nie usiłowano tak silnie zredukować człowieka do roli bezmyślnego robota, trybu w maszynie. Doświadczenie totalitaryzmu jest bez wątpienia najsilniejszym doświadczeniem cywilizacyjnym XX wieku, nic zatem dziwnego, że znalazło ono odzwierciedlenie w całym szeregu dzieł literackich, które stanowiły bądź diagnozę, bądź przestrogę, bądź relację w umasowionego okrucieństwa.
Totalitaryzm zrodził się pośrednio z tych wszystkich koncepcji filozoficzno - socjologicznych, które starały się wpasować społeczeństwo w schemat racjonalno - maszynowego modelu funkcjonowania, gdzie każdy człowiek jest jedynie elementem i pełni funkcję podrzędną wobec struktury ustrojowej. Koncepcje takie miały zagwarantować powszechną równość idącą w parze z maksymalną wydajnością, gdyż jeszcze wtedy uważano, iż dobrobyt całego społeczeństwa, mierzony siłą produkcyjną, ma bezpośrednie przełożenie na dobrobyt jednostek. Aspekty takie jak dehumanizacja i kwestie etyczne kompletnie przy tym pomijano, lub starano się nagiąć je do oczekiwanych koncepcji. To marzenie o prostym rozwiązaniu wielkich problemów było na tyle zaraźliwe, że reprezentujące takie poglądy ugrupowania, żywiące chęć władzy, szybko znajdywały uległe audytorium i szybko upragnioną władzę obejmowały. Działo się to albo wskutek przewrotów wywołanych szerokim niezadowoleniem społecznym, jak w Rosji, albo na drodze przemian demokratycznych, jak w Niemczech. Kiedy jednak taka władza, głosząca kult kolektywu i konieczność ślepego posłuszeństwa uprawomocniała się, szybko wychodziło na jaw, że niezależnie od warunków geopolitycznych i ideowych, pewne mechanizmy działania były zawsze identyczne.
Wyodrębnienie tego, co w ustrojach totalitarnych jest najbardziej charakterystyczne, z pewnością pozwoli skuteczniej odczytać zawarte w dziełach literackich refleksje na ich temat. Jedną z takich cech jest bez wątpienia wszechobecność aparatu władzy, który ujawnia się nie tylko w życiu publicznym, ale ingeruje także do sfery prywatnej, osobistej, podporządkowując ją określanemu przez siebie interesowi zbiorowości, "dobru powszechnemu". Władza totalitarna ingeruje w kulturę, sztukę, zawłaszczając ją dla własnych, czysto pragmatycznych celów i jednocześnie pozbawiając ją przestrzeni spontanicznej, wolnej ekspresji. Dzieło artystyczne przestaje mieć charakter estetyczny, staje się głównie użytkowe, jest kolejnym medium władzy w procesie manipulacji i indoktrynacji obywateli. Dla tych samych celów totalitaryzm dokonuje zafałszowania historii (poprzez pomijanie pewnych spraw przy jednoczesnym nadmiernym akcentowaniu innych i manipulację językiem) a także zawłaszcza naukę, ograniczając ją kajdanami ideologii. Najjaskrawszym przykładem jest tutaj dominacja w życiu naukowym państw bloku sowieckiego w latach 40 i 50 ubiegłego wieku tzw. łysenkizmu, czyli quasi - naukowych poglądów, gdzie z pobudek ideologicznych usiłowano wyciągać naukowe prawidłowości. Poglądy Łysenki stały w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem i z całym dotychczasowym dziedzictwem nauk przyrodniczych, jednakże ich ostentacyjna zgodność z ideową, marksistowsko - leninowską linią władz sprawiła, że stały się one obowiązującym modelem myślenia, co przyniosło ze sobą, co oczywiste, tragiczne rezultaty. Jakikolwiek przejaw krytycznego myślenia w sytuacji monopolizacji przez państwo wszelkich dziedzin życia jest piętnowany, zaś "nieprawomyślność" jest skutecznie duszona przez niezwykle rozbudowany aparat kontroli, przymusu i terroru. A zatem totalitaryzm unifikuje ludzką różnorodność, wprowadzając przymusowe paradygmaty myślenia i odczuwania, niszcząc osoby niepodporządkowanie jako zwyczajnie nieużyteczne i zagrażające sprawnemu funkcjonowaniu mechanizmu. Proponuję teraz przyjrzeć się bliżej kilu sztandarowym dziełom literackim, poruszającym problem totalitaryzmu.
George Orwell - "Folwark Zwierzęcy"
"Folwark Zwierzęcy", będący opowiastką o przewrocie, jakiego zwierzęta dokonały na farmie, jest wyraźną alegorią systemu sowieckiego, jego genezy i zasad działania. Opis gospodarstwa, w którym, po wpędzeniu podłego gospodarza zwierzęta organizują utopijne społeczeństwo, które szybko zmienia się w koszmar było wyraźnym i bardzo wnikliwym opisem mechanizmów rządzących ZSRR. Książka w swojej ocenie komunizmu i jednoczesnym obiektywizmie tej oceny jest bezlitosna, obnaża wszystkie patologie tej wynaturzonej ideologii. Co ciekawe, Orwell, publikując "Folwark…" ściągnął na siebie gniew postępowych, lewicowych intelektualistów, którzy w owym czasie przeżywali silną fascynację komunizmem. Uznali oni "Folwark…" za antyradziecką, reakcyjną prowokację, zupełnie lekceważąc fakt, iż Orwell o potworności systemu komunistycznego miał okazję przekonać się na własnej skórze i nie zadając sobie trudu najmniejszej choćby weryfikacji zawartych tam osądów. Dopiero późniejsze lata miały sprawić, że to Orwellowi przyznano rację.
Miejscem akcji tej krótkiej książki jest folwark dworski, prowadzony przez Pana Jonesa. Nie jest on wzorowym gospodarzem, jest brutalny wobec zwierząt, zaniedbuje ich potrzeby, podobnie jak też zaniedbuje gospodarstwo, pogrążając się w pijaństwie. Zwierzęta w końcu mają dosyć tej sytuacji i postanawiają się zbuntować. Ich mentorem staje się stary, otaczany szacunkiem knur Major, który uczy zwierzęta o ich godności, wpajając im, że ich pomyślność zależy tylko od nich. Przedstawia im także koncepcję doskonałego ustroju, w którym każde zwierzę miałoby swoje miejsce i czuło się szczęśliwe. Zwierzęta są upojone słowami Majora, nie dostrzegając, że za każdym pragnieniem utopii kryje się olbrzymie niebezpieczeństwo. Wkrótce stary knur umiera, zaś schedę po nim przejmują dwie młodsze świnie - Snowball i Napoleon. Systematyzują one nauki Majora i tworzą zwartą ideologię "animalizmu". Następnie dochodzi do rewolucji, w wyniku której ludzie zostają wypędzeni z folwarku, w którym władzę przejmują zwierzęta. Na początku funkcjonowania folwarku "zwierzęcego", bo taką nazwę zwierzęta zdecydowały się mu nadać, wszystko było prawie tak, jak w zapowiedziach Majora, zaś entuzjazm pozwalał im ciężko pracować z wiarą na lepsze jutro. Jednakże po jakimś czasie wszystko zaczęło wracać do dawnej normy, szybko wykształciła się kasta przywódców, czyli tych "równiejszych wśród równych", która dla siebie zaczęła zagarniać najlepsze produkty wspólnej pracy, zaś dla zabezpieczenia własnych interesów uformowała silny i brutalny oddział, złożony ze specjalnie wyszkolonych psów. Pan Jones usiłuje odzyskać folwark, jednakże zwierzęta skutecznie stawiają opór jemu i jego pomocnikom. To zwycięstwo przyćmiewa jednakże narastający konflikt pomiędzy Snowballem a Napoleonem, który w końcu, przy pomocy swoich wiernych psów, przy aprobacie niezbyt rozgarniętych owiec, pozbywa się Snowballa i obejmuje samodzielne rządy. Jakiekolwiek pozory demokracji zostają zawieszone, zaś wszelka władza przechodzi w ręce świń pod przywództwem Napoleona. Ich posiedzenia są oczywiście tajne. Funkcję tuby propagandowej spełnia Squealer, który tłumaczy w nader elokwentny sposób poczynania nowego, rzeczywistego władcy. Napoleon rozpoczyna prowadzenie polityki terroru wobec wszystkich, którzy mają choćby najmniejsze wątpliwości do słuszności jego decyzji. Do tego dochodzi coraz silniejszy kult jednostki Napoleona, którego propaganda określa jako największego dobroczyńcę i "ojca wszystkich zwierząt". Ideały, które pierwotnie przyświecały zwierzętom odeszły w całkowite zapomnienie. Napoleon wraz ze swoją świtą bratają się z ludźmi i starają się żyć tak jak oni, choć wcześniej zostało to zabronione w "przykazaniach animalizmu". To zresztą nie jedyne przykazania, które Napoleon łamie. Świnie żyją w luksusie, zaś reszta zwierząt musi się borykać z głodem i niedostatkiem. Napoleon obłudnie wmawia im, że szczęściem każdego zwierzęcia jest ciężko pracować i żyć skromnie. W końcu sytuacja wraca całkowicie do punktu wyjścia, zaś folwark odzyskuje swoją starą nazwę.
Odczytanie aluzji do konkretnych postaci z tej alegorycznej historii nie jest trudne. Dość powszechnie przyjmuje się, że pod postacią Majora krył się Lenin, zaś jego następcy, którzy popadli w konflikt, to Stalin (Napoleon) i Trocki (Snowball). Książka doskonale obrazuje wewnątrzradzieckie stosunki i gdyby podmienić imiona zwierząt na nazwiska konkretnych ludzi, a zamiast alegorycznego folwarku wstawić ZSRR, otrzymalibyśmy praktycznie reportaż o mechanizmach funkcjonowania tamtego państwa. Co ciekawe, opinia publiczna w Wielkiej Brytanii, która nie podzielała lewicowych fascynacji, ani nie miała do czynienia wcześniej z komunizmem, potraktowała "Folwark Zwierzęcy" jako książkę humorystyczną, choć świadomość tego, że wszystkie te wydarzenia miały miejsce naprawdę, musiała napawać zgrozą.
Kazimierz Moczarki - "Rozmowy z katem"
Kazimierz Moczarski był żołnierzem AK, który po zakończeniu działań wojennych, na podstawie fałszywych oskarżeń, został skazany przez komunistyczne władze na 10 lat pozbawienia wolności. W 1949 został współwięźniem Jurgena Stroopa, zdeklarowanego nazisty i zbrodniarza hitlerowskiego, odpowiedzialnego za brutalne stłumienie powstania w getcie warszawskim. Rozmowa, jaką Moczarski przeprowadził ze Stropem, stała się dla niego podstawą do napisania wstrząsającego reportażu "Rozmowy z katem". Warto zwrócić uwagę na fakt, że całość materiału, uwzględnionego w tej książce Moczarski zapamiętał i spisał wiele lat po wyjściu z więzienia, zaś nieocenzurowana całość ukazała się dopiero w 1993 roku. Książka ta jest nie tylko wiernym zapisem rozmowy z mordercą, jest także wnikliwą próbą odpowiedzi na pytanie, jak było możliwe, że w samym środku Europy, w kraju o niezwykle bogatej tradycji intelektualnej i humanistycznej rozpętało się jedno z największych piekieł współczesnego świata, jaki był mechanizm powstawania armii ślepych wykonawców chorej woli ideologicznych wodzów ruchu nazistowskiego. "Rozmowy z katem" to także diagnoza umysłu zarażonego spaczeniem chorej ideologii, wyzutego z jakichkolwiek zasad moralnych i indywidualizmu, zredukowanego na własne życzenie do roli bezmyślnej maszynki.
Autor wnikliwie przedstawia mechanizmy myślenia, jakimi posługiwał się Strop, ukazuje sposób, w jaki postrzegał rzeczywistość i jakie miary do niej przykładał. Służy temu rozbudowany wątek biograficzny, ukazujący koleje życia niemieckiego ludobójcy, obrazujący powolne narodziny "osobowości totalitarnej", osobowości kompletnie zdehumanizowanej. Strop dokładnie odpowiadał na pytania Moczarskiego, podawał dużo szczegółów ze swojej biografii, dzięki czemu możemy poznać wszystkie etapy jego życia, począwszy od okresu dzieciństwa, a skończywszy na karierze w hitlerowskim systemie.
Strop "pracował" w wielu europejskich krajach,np. na Ukrainie, gdzie był odpowiedzialny za nadzór budowy autostrady D4, w Polsce, gdzie zajmował się likwidacją getta (w 1943 roku), a także w Grecji, skąd do obozów koncentracyjnych trafiły tysiące Żydów. W ręce aliantów dostał się w 1945 roku, zaś sześć lat później został przez polski sąd skazany na śmierć. Na ukształtowanie się tej demonicznej postaci wpłynęło wiele czynników, począwszy od wychowania w domu rodzinnym i wpajane w nim wartości, poprzez środowiska młodzieżowe, a skończywszy na nazistowskiej ideologii, w której jego światopogląd i mentalność w pełni się odnajdywały. Dom rodzinny, to wedle wspomnień Stroopa, żelazna dyscyplina, którą wprowadzili jego rodzice, co, jak sam zaznacza, "wyrobiło w nim charakter", a także z pewnością zaszczepiło kult bezwzględnej siły i ślepego posłuszeństwa, a także braku poszanowania dla słabszych, elementarnego współczucia czy braku umiejętności doznawania i wyrażania uczuć pozytywnych. Można zatem powiedzieć, że w znacznej mierze psychika Stroopa została zdeformowana już w młodości, zaś realizacja w ideologii nazistowskiej była naturalną konsekwencją takiej konstrukcji psychicznej, w której już za młodu zniszczono indywidualizm, zdolność samodzielnego myślenia i wrażliwość. Stroop, nie był typem "intelektualisty", w istocie był człowiekiem prymitywnym, bardzo słabo wykształconym. Znajomość ojczystej kultury stała u niego na zastraszająco niskim poziomie, co nie dziwi, zważywszy na fakt, że jego możliwości intelektualne pozwolił mu na zdobycie jedynie podstawowego wykształcenia. Braki w edukacji Stroop nadrabiał zaangażowaniem ideologicznym i całkowitym posłuszeństwem wobec przełożonych. Stroop nie odczuwał braków w wiedzy jako balastu, wprost przeciwnie, dla osób o uzdolnieniach humanistycznych, czy ogólnie intelektualnych, czuł pogardę, gdyż w centrum jego wartości znajdowały się kult siły fizycznej i wojskowego drylu, prymitywnie przeciwstawiane intelektualizmowi, który kojarzyć się musiał Niemcowi ze słabością i niezdecydowaniem. Marzenia Stroopa ograniczały się do kolejnych awansów i orderów, estetyka życia codziennego była zredukowana do blichtru wojskowych dekoracji i odznaczeń. Tak ukształtowany człowiek był idealnym odbiorcą nazistowskich idei, które w swojej prymitywnej wersji darwinizmu i zafałszowanej myśli quasi - nietzscheańskiej także żywiły pogardę dla słabszych, na piedestał wynosząc tężyznę. Stroop spełniał wszystkie cechy idealnej dla NSDAP osoby. Materializm, objawiający się pragnieniem życia w komforcie, niezwykle rozbudowana ambicja, dopingująca do jak najlepszego wypełniania rozkazów, a także całkowite, nie kwestionujące niczego, pozbawione odrobiny refleksji posłuszeństwo, a także umiłowanie wojska i wojny oraz płynąca z ignorancji ksenofobia, idąca w parze z poczuciem rasowej wyższości, sprawiły, iż Stroop ucieleśnił niemalże archetypiczny wzorzec nazisty. Stroop odnajdywał się jako trybik w machinie i nie widział żadnego powodu, dla którego miałoby być inaczej . wiedział, że partia nie chce mieć w swoich szeregach ludzi inteligentnych, zdolnych, czy wykształconych, gdyż wszystko to było jedynie przeszkodą dla jej sprawnego działania. Siła NSDAP leżała właśnie w ludziach pokroju Stroopa - miernych umysłowo, pozbawionych własnego "ja", za to doskonale podporządkowanych i ślepo wiernych, a w dodatku ambitnych. Tak też wyglądała kariera Stroopa w SS, w NSDAP, w których dzięki swoim cechom szybko zaczął piąć się w górę hierarchii. Działalność w partii i w SS umożliwiły mu realizację jego dość niskich marzeń - zdobycia statusu człowieka zamożnego, a także zaspokojenia własnej próżności poprzez kolejne pochwały i odznaczenia, utwierdzające go w poczuciu własnej wartości. Autor "Rozmów z katem" stara się zwrócić uwagę na te momenty w życiu Stroopa, które w największym stopniu przyczyniały się do kształtowania jego "mentalności totalitarnej", do ideologicznej szkoły w partii, do szkolenia nazistowskich kadr w wojsku, związanego z intensywną indoktrynacją i uczeniem metod wdrażania terroru. Niemiec chłonął nazistowską retorykę, nasiąkał nią tak bardzo, że specyficzny język totalitarnego reżimu stał się dla niego jedynym możliwym językiem, poprzez pryzmat którego zaczął postrzegać świat. Wierzył także w wbijaną członkom partii do głów wyższość nordyckiej rasy, bezwarunkowo zaakceptował także wpajaną przez partię pogardę dla słabszych, którą nasiąknął już w dzieciństwie, utożsamił się także z nienawiścią do przedstawicieli innych ras. Zastanawiające, czy fakt, że Stropem było tak łatwo manipulować, wypływał z tego, w jaki sposób został wychowany, czy był po prostu częścią jego naturalnych przymiotów osobowości?. Wyrzuty sumienia były dla niego czymś zupełnie obcym, nawet przebywając w więzieniu, będąc sądzonym za czyny, których się dopuścił, nie wyrażał skruchy, będąc dumnym z tego, że sumiennie wypełniał swoje obowiązki i powierzone zadania. Zdania nie zmienił nawet wtedy, kiedy zasądzono nad nim wyrok śmierci. Wedle zachowanych dokumentów, Stroop do samego końca zachowywał się z wyższością, nie okazywał strachu przed egzekucją, z jego postawy nie można było odczytać żadnych emocji. Jego postać pozostaje najlepszym dowodem na to, jak olbrzymich spustoszeń w psychice ludzkiej może dokonać system totalitarny, jak stała indoktrynacja zmienia tworzy z człowieka prymitywnego potwora, dla którego dobro i zło przestały istnieć, bądź uległy zupełnemu przemieszaniu.
Tadeusz Konwicki - "Mała Apokalipsa"
"Mała apokalipsa" to powieść, portretująca w karykaturalny, groteskowy sposób absurdalną, przerażającą i przytłaczającą rzeczywistość państwa komunistycznego, w którym wszystko chyli się ku upadkowi, w którym brak jakichkolwiek punktów odniesienia, rzeczywistości, która zmieniła się w upiorny, infernalny labirynt zdewastowanych, szarych, betonowych ulic, pomieszanych pór roku, zafałszowanego czasu i wszechogarniającej beznadziei. Polska z "Małej Apokalipsy" to kraj o niemalże zredukowanej do zera tożsamości narodowej, zdominowany i zduszony przez komunistyczną patologię i ZSRR. Akcja utworu obejmuje jeden dzień, w którym do głównego bohatera przychodzą opozycjoniści, którzy namawiają go do podjęcia heroicznego aktu samospalenia w ramach protestu przeciwko władzy totalitarnej. Bohater jest zmęczony życiem, wypalony, a ponieważ ma znane nazwisko, nadaje się doskonale, według opozycjonistów, do wypełnienia tej desperackiej misji. Dzień nie jest przypadkowy - ma do stolicy Polski przyjechać pierwszy sekretarz KC ZSRR, aby nadać Polsce miano kandydata na państwo członkowskie ZSRR. Biały kolor na fladze polskiej zostaje zredukowany do cienkiego, prawnie niezauważalnego paska, zaś dotychczasowy hymn zastąpiony zostaje "międzynarodówką". Bohater rozpoczyna swoją obłędną odyseję przez piekło PRL-owskiego miasta, spotykając wielu znajomych ludzi, na których reżim odcisnął swoje piętno. Zniszczenie dosięga nie tylko fizycznej strony miasta, zniszczenie sięga także moralności, przyzwoitości, uczciwości, sprawiając, że relacje międzyludzkie przestają w tym świecie istnieć, ustępując konformizmowi, obłudzie i cwaniactwu. Jak wspomniałem, rzeczywistość nabiera cech niemalże piekielnych. Egzemplifikacją tego jest powieściowa restauracja "Paradyz", w której głębokich podziemiach znajdują się tajne sale bankietowe dla towarzyszy, a także sale przesłuchań. Komunizm, w ujęciu Konwickiego, to potworna plaga, zaraza niszcząca ziemię, na którą spada. Groza przeplata się z groteskowym komizmem, system ten jest jednakowo straszny i śmieszny. Desperacki zamiar bohatera, by obudzić radykalnym krokiem społeczeństwo, jest ostateczną próbą wyzwolenia z oków socjalistycznej beznadziei, wszechobecnego zakłamania, systemowej głupoty i prymitywizmu. Na naszych oczach dokonuje się najprawdziwsza Apokalipsa - apokalipsa świata dotkniętego komunizmem i apokalipsa jego pojedynczych mieszkańców, niszczonych przez historię.
Gustaw Herling-Grudziński - "Inny świat"
Książka Gustawa Herlinga - Grudzińskiego to wstrząsająca z samego dna piekła sowieckiego Gułagu, czyli radzieckiego systemu obozów pracy przymusowej, do których zsyłano i zwykłych kryminalistów i wszystkich skazańców politycznych. Ze względu na sytuację Polski, ukazanie się ksiązki Grudzińskiego było możliwe jedynie w drugim obiegu, zaś w legalnym obiegu wydana została dopiero w 1989 roku.
Grudziński znalazł się w obozie po tym, jak w 1940 aresztowano za próbę przekroczenia granicy sowiecko - litewskiej. Skazany, trafił do łagru w Jercewie, gdzie spędził 1.5 roku życia. Wyszedł na mocy ogłoszonej w tamtym czasie amnestii po sygnowaniu traktatu Sikorski - Majski. Następnie odbył wędrówkę przez ZSRR, aby dołączyć do tworzonych w owym czasie oddziałów armii generała Andersa. Najistotniejsze są jednakże w "Innym świecie" zapisy wspomnień z łagru, miejsca ucieleśnienia najgorszych koszmarów. Co ciekawe, fakt istnienia takich miejsc był skrzętnie zatajany przez władze Związku Radzieckiego, zaś relacje osób, które przeżyły ten horror, traktowane były na zachodzie z niedowierzaniem, zaś przodujący w naiwnej ignorancji i niezdolności widzenia rzeczywistości taką, jaką była, lewicowi intelektualiści skutecznie blokowali edycję "Innego świata", jak choćby we Francji, w której dzieło Grudzińskiego ukazać się mogło dopiero w połowie lat osiemdziesiątych, zaś wcześniej bywało uznawane za co najwyżej "wymysł fantazji". Trudno w to uwierzyć, ale takie są fakty.
Nie tylko Herling - Grudziński pisał o sowieckich obozach powolnej zagłady, w których człowieka doprowadzano do śmierci poprzez katorżniczą pracę, zaś wcześniej łamano psychicznie, upadlano i zezwierzęcano. Problem ten poruszyło wielu innych pisarzy, szczególnie cenna jest relacja Sołżenicyna, gdyż to ona zmusiła społeczność zachodnią do uznania prawdy o Gułagu Książka Grudzińskiego wyróżnia się jednakże ze względu na nieprzeciętną wartość stricte literacką. Obok zwykłej warstwy reportażowej, "Inny świat" urzeka wspaniałymi opisami, pięknymi i wstrząsającymi, ujmuje głębią analizy ludzkich zachowań i mechanizmów funkcjonowania tamtej strasznej rzeczywistości, niezwykle wyraźnie kreśli portrety współtowarzyszy niedoli. W "Innym świecie" rozmaite wątki splatają się ze sobą w jedną przejmującą opowieść o grupie ludzi, których zjednoczyła ze sobą wszechobecność i banalność potwornego zła.
Obozy Gułagu nie były jakimś magicznym miejscem, do którego trafiano jedynie za "specjalne zasługi" wobec reżimu, były one naturalną konsekwencją totalnego stalinowskiego zniewolenia, które nie pozostawiało najmniejszego miejsca na jakąkolwiek niezależność, a które wszędzie wietrzyło zagrożenie dla reżimu, wszędzie widziało bunt, który trzeba było ukarać jak najsurowiej. Stąd zapewne wręcz niemożliwa do wyobrażenia absurdalność powodów, dla których ludzie trafiali do obozów. Posiadanie oficerskich butów czy zbyt wierne wcielanie się w rolę bojara w teatrze to tylko niektóre z przyczyn. W istocie, systemowi komunistycznemu chodziło nie tylko o to, aby ukarać i wyeliminować rzeczywistych i urojonych wrogów rewolucji, ale by dostarczyć obozom jak najwięcej darmowej siły roboczej. Sowieci, zdając sobie sprawę z tego, że nieludzkie warunki pracy obniżają wydajność robotników, zdecydowali braki te nadrobić w najprymitywniejszy sposób, czyli poprzez zwiększenie liczby darmowych robotników - niewolników. Wskutek takiej polityki do łagrów zesłano miliony osób. Częstokroć skazańcy pociągali za sobą całe rodziny, jeśli te nie zdecydowały się oficjalnie ich wyprzeć. Była to zresztą jedna ze strategii niszczenia ludzkiej psychiki - odcinanie więzi rodzinnych, palenie wszystkich mostów za człowiekiem skazanym. Trudno się dziwić, że w kraju panowało wśród obywateli poczucie potwornego zastraszenia, wzmagane przez fakt, że choć o zbrodniczym systemie obozów wiedzieli wszyscy, to oficjalnie lepiej było udawać, że o niczym się nie wie i że nic takiego nie istnieje. Osoby odwiedzające więźniów były uprzednio zobowiązywane do tego, że to, co zobaczą, zachowają tylko dla siebie. Trudno sobie wyobrazić zakłamanie, do którego zmuszał obywateli system sowiecki. Tak oto spełniały łagry kilka funkcji równocześnie - stanowiły miejsce kaźni dla wszelkich wrogów systemu, wygodny sposób pozbycia się osób niezadowolonych lub zbuntowanych lub wykazujących choćby minimalne odchylenia od "rewolucyjnej normy". Były także łagry znakomitym motorem napędowym sowieckiej gospodarki, gdyż wielka ilość darmowej siły roboczej zapewniała dostateczną moc wytwórczą. To, że podle traktowani niewolnicy często umierali nic nie znaczyło - na miejsce każdego zmarłego z wycieńczenia człowieka można było znaleźć kilku nowych, wystarczyło znaleźć pretekst. W taki też sposób łagry spełniały swoją trzecią funkcję - funkcję miecza Damoklesa, nieustannie wiszącego nad głowami obywateli, terroryzującego zagrożenia, które oficjalnie nie istnieje, ale którego paraliżująca obecność jest wyczuwalna na każdym kroku. Łagier był piętnem na całe życie, łagiernikiem zostawało się już do końca swoich dni, niezależnie od tego, czy wyrok wynosił trzy lata, dziesięć, czy dożywocie. Łagier deformował człowieka tak, że ten nie potrafił żyć poza nim. Zaszczuty, pozbawiony rodziny (jak wspomniałem, rodziny były zmuszane do wypierania się osadzonych w łagrze, ponadto NKWD blokowało wszelkie informacje na temat więźniów, w związku z czym ich rodziny nie dostawały od nich znaku życia nieraz przez wiele lat), samotny (od osób skazanych odwracali się na ogół wszyscy znajomi, wykreślając ich ze swego życia i pamięci), bez perspektyw na rozpoczęcie normalnego życia, upodlony psychicznie człowiek nie miał czego szukać poza łagrem. Wolność dla niego już nie istniała. Obóz stawał się dla niego jedyną możliwą przestrzenią życia, jedyną rzeczywistością, gdzie mógł funkcjonować. Bardzo często zdarzało się, że w ostatniej chwili, tuż przed planowanym wcześniej zakończeniem odsiadki, przedłużano bez uzasadnienia wyrok, nieraz o kilka lat. Była to kolejna metoda dręczenia skazanych.
Sowieci uczynili wszystko, by obóz zamienić dla więźniów, szczególnie politycznych, w najprawdziwsze piekło. Oprócz skrajnie trudnych warunków, na które składał cię częstokroć wyjątkowo nieprzychylny klimat czy tragiczny stan sanitarny, a także konieczność morderczej pracy ponad siły, zagrażali im cały czas czujni na wszelkie donosy funkcjonariusze NKWD, a także inni więźniowie. W bestialstwie i zezwierzęceniu celowali zwłaszcza "urkowie" - wielokrotni recydywiści, zwyrodniali przestępcy kryminalni, którzy w rzeczywistości tworzyli najwyższą, najbardziej uprzywilejowaną kastę wśród społeczności więziennej. Los "politycznych" był częstokroć uzależniony od łaski, bądź też niełaski "urków", którzy wsławili się niewyobrażalnym wręcz zdegenerowaniem obyczajów (załatwianie potrzeb fizjologicznych czy seksualnych na oczach innych ludzi nie stanowiło dla nich problemu), a także słynnymi "grami", podczas których grali o cudze rzeczy (na ogół więźniów politycznych) lub życie. Wyjątkowo szokujący był też przywilej "nocnych łowów" - prawa do gwałtu na każdej uwięzionej w obozie kobiecie, która wyszła na zewnątrz po zmroku. Mechanizm wewnątrz obozowego terroru sprawiał, że hierarchia więzienna była najlepszym regulatorem łagrowych stosunków, zapewniała dyscyplinę i "sprawiedliwość". Było to także wygodne dla władz obozów, które dzięki temu nie musiały specjalnie silnie nadzorować "politycznych".
Zgodnie z polityką maksymalizacji wydajności za wszelką cenę, jakość wegetacji w obozie była uzależniona od osiągniętych przez brygadę rezultatów. Powodowało to morderczą konkurencję pomiędzy zespołami, zaś jedynym wynagrodzeniem za zdwojony wysiłek była dodatkowa, na ogół niewielka racja pokarmu. Więźniów eksploatowano bez żadnego umiaru, zaś luksus taki jak dni wolne od pracy zdarzały się raz na bardzo, bardzo długi czas. Ludzie nie mieli zatem prawa do wypoczynku i regeneracji, choć byłoby naiwnością przypuszczać, że komfort pracowników był czymś, o co władze sowieckie się troszczyły… Człowiek w łagrze nie miał po prostu statusu człowieka, był jedynie narzędziem, którego można się było bez zbędnych wyrzutów sumienia pozbyć, gdy przestawało być potrzebne. Tymczasem wieczne niedożywienie, przemęczenie i nieustanne życie w środowisku ludzi zdegenerowanych czyniło z osadzonych kompletne ludzkie wraki, tak zwanych zeków. Ludzie ci byli kimś zupełnie innym niż w momencie trafienia do obozu, zmieniało się wszystko, psychika i powierzchowność.
Na szczęście sowietom nie udało się złamać wszystkich, niektórzy z więźniów zdołali ocalić swoją godność, choć częstokroć przychodziło im płacić za to olbrzymią cenę. Zachowanie człowieczeństwa wymagało bowiem złożenia ofiary. Tak było z opisywaną przez Grudzińskiego Ukrainką Marusią, która pokochała jednego ze swoich gwałcicieli, urkę Kowala. Do rangi symbolu urasta także śmierć Jewgieniji Fiodorowny podczas porodu. Narodzone dziecko było owocem najprawdziwszej miłości, zaś poprzez akt najgłębszej miłości, jakim było danie życia kosztem własnego, Jewgienija udowodniła swoją duchową wielkość. Niezwykle wzruszająca jest też historia Kostylewa, człowieka, który godność w obozie odnalazł dzięki literaturze. Wykształcony, wrażliwy, zaznajomiony z literaturą francuską, Kostylew wyzwolił w sobie dzięki niej przestrzeń wolności. Czuł się okrutnie oszukany przez system komunistyczny. Zdecydował, że nie będzie pracował dla sowietów, składając ofiarę z własnego cierpienia. Codziennie opalał w żywym ogniu swoją rękę, dzięki czemu jego rana nigdy się nie goiła. Z tego powodu nie mógł pracować. Później został zesłany do najgłębszego kręgu łagrowego piekła - na owianą złą sławą Kołymę, skąd prawie nikt już nie wracał.
Według Grudzińskiego Związek Sowiecki był krajem, w którym totalnie zanegowano znaczenie człowieka, złowrogą krainą, w której rozpętało się najprawdziwsze piekło, wywołane przez zbrodniczą i z gruntu fałszywą, ahumanistyczną ideologię. Widząc tak olbrzymią degenerację można całkowicie utracić wiarę w cokolwiek, jednakże Grudziński wystrzega się zarażenia nihilizmem, staje po stronie nadziei na lepszy los, przestrzegając jednocześnie, jak łatwo banalizuje się nawet największe zło.
Andrzej Szczypiorski - "Początek"
Totalitaryzm jest także jednym z tematów powieści Andrzeja Szczypiorskiego "Początek". Tytuł w pewnym stopniu odnosi się właśnie do pierwszych lat formowania się zjawisk totalitaryzmu i idącego za nim umasowienia śmierci, która stała się narzędziem regulacji politycznej.
Istotnym wątkiem "Początku" jest motyw zagłady żydowskiego getta. Narracja opowiada między innymi o próbach ratowania zagrożonych zagładą mieszkańców getta. Większości osób nie zdołano uratować, jednakże ludzie dobrej woli czynili wszystko, by ocalić, kogo tylko było możliwe. Tak było córką mecenasa, Joasią, Fichtelbauma, którą udało się wydostać z getta dzięki pomocy polskich znajomych jej ojca.
Jest oczywiście chwalebne, ze znaleźli się ludzie, którzy nie bali się ryzykować życia, by ocalić innych, jednakże nie należy zapominać, że równocześnie żyło wielu ludzi, którzy nieszczęście jednych wykorzystywali dla własnych interesów lub pozostawali zupełnie obojętni, tak jak ci, którzy nie widzieli niczego niestosownego w zabawie na karuzeli zaraz obok murów getta. A. Szczypiorski koncentruje się jednak raczej na bohaterach tamtego czasu, którzy dzięki swej odwadze ocalili wiele ludzkich istnień. Jedną z takich osób był Wiktor Suchowiak, który zajmował się wyprowadzaniem ludzi z getta. Wprawdzie czynił to za pieniądze, jednakże był w swoich poczynaniach honorowy. Pięknego Lola, który odprowadzał Żydów na posterunek policji i wydawał Niemcom, jeśli wcześniej nie oddali mu wszystkich cennych rzeczy, pobił podczas akcji ratowania Joasi, zaś po wojnie jeszcze raz upokorzył w innych okolicznościach.
Po złej stronie stanęli Żyd Bronek Blutman, który wydawał swoich rodaków w nadziei, że w ten sposób ocali swoje życie, zaś wspomniany już Lolo czerpał z desperacji znajdujących się w śmiertelnym zagrożeniu ludzi korzyści materialne i bez wahania wydawał Żydów Niemcom, gdy ci nie mogli spełnić jego żądań. Szczypiorski portretuje także całą rzeszę ludzi, którzy nie potrafili wzbudzić w sobie odwagi i postępowali tchórzliwie, bojąc się przede wszystkim o siebie.
Michał Bułhakow "Mistrz i Małgorzata"
Część przeżyć Mistrza była z pewnością inspirowana elementami biografii Bułhakowa, dla którego funkcjonowanie w sowieckiej, zideologizowanej rzeczywistości artystycznej również było udręką. Podobnie jak bohaterowi książki, temu wybitnemu rosyjskiemu pisarzowi zdejmowano sztuki z afisza, powszechnie krytykowano i starano się zniszczyć jego artystyczną reputację. Krytycy bardzo konsekwentnie starali się umniejszyć postać Bułhakowa, ukuli nawet określenie "bułhakowszczyzna". Analogiczna sytuacja miała miejsce wiele lat później w Polsce, gdy podporządkowani partii krytycy filmowi usiłowali skompromitować i unieważnić filmy Stanisława Barei, określając jego styl pogardliwie mianem "bareizmu". Pomimo wielu różnic, zarówno Bułhakow jak i Bareja byli znakomitymi i bardzo bystrymi obserwatorami rzeczywistości. A ponieważ przyszło im żyć w rzeczywistości pełnej absurdów, w rzeczywistości spaczonej przez komunizm, ich walka o ukazanie prawdy nie mogła być łatwa.
"Mistrz i Małgorzata "jest utworem niezwykle wielowymiarowym. Obok refleksji na tematy moralne, obok filozoficznych rozważań nad kwestią miłosierdzia i przebaczenia, obok rozbudowanego wątku konfliktu dobra ze złem, bardzo silna jest w powieści warstwa odnosząca bezpośrednio do aktualnych wówczas wydarzeń, jakie rozgrywały się w smutnej rzeczywistości sowieckiego państwa. "Mistrz i Małgorzata" bezlitośnie obnaża podłość i okrucieństwo radzieckiego systemu, analizując jednocześnie odwieczne prawa ludzkości, nakazujące w imię władzy dopuszczać się zła. Służy temu z pewnością rozbudowany wątek Piłata. Można powiedzieć, że wprowadzenie tego wątku pozwala wyjść poza perspektywę czysto radziecką w stronę uniwersalnych rozważań o zniewoleniu w ustrojach totalitarnych. Aby osiągnąć zamierzony efekt, Bułhakow posługuje się ironią i groteską, jednakże najbardziej groteskowe są te właśnie fragmenty, w których po prostu opisywane są aspekty życia w ZSRR. Powieść obnaża nie tylko zło samego systemu, pokazuje także efekty zniewolenia, jakich doświadczają obywatele, takie jak zaszczepienie powszechnego tchórzostwa i obłudy. W świecie komunistycznym Szatan sprawia wrażenie postaci sympatycznej, zaś jego świcie nie można odmówić uroku. Ich fantazja przeciwstawiona jest siermiężności i prymitywizmowi świata, w którym ludzie, chcąc stworzyć raj, odrzucili Boga i Szatana, tworząc sobie piekło na Ziemi.
Szatan - Woland pojawia się zatem w świecie, gdzie ateizm stał się obowiązującym wyznaniem. Komunistyczna Moskwa jest światem ludzi wyrachowanych, oportunistycznych, bezwzględnych i ślepo posłusznych władzy. Ludzie ci zajmują swoje stanowiska, robiąc wszystko, by nie okazać żadnych osobistych właściwości, które mogłyby stać się przyczyną podejrzenia. Ich myśli ograniczają się do bieżących, doraźnych problemów, zaś szczytem marzeń jest otrzymanie przydziału na większe mieszkanie. Aby to osiągnąć, ludzie nie cofają się przed niczym, nawet przed donosem, który w komunistycznym świecie równa się niemalże z wyrokiem. Społeczeństwo jest zakneblowane licznymi tematami tabu, nawet artyści, a szczególnie artyści podlegają ograniczeniom. Massolit, organizacja literatów, skupia w swoich szeregach ludzi miernych, ale wiernych przykazaniom doktryny. Osoba wybitna, taka jak Mistrz, która proponuje wielkie dzieło na zakazany temat, podlega ostracyzmowi i zaszczuciu, a wszystko to w imię ideologii. W tym okrutnym świecie nawet Szatan okazuje się być kimś lepszym - wybawia on Małgorzatę i Mistrza, dwoje ludzi, którzy potrafili obdarzyć się pięknym uczuciem w tym smutnym, do szpiku kości złym kraju. Woland, wykorzystując swoje nadprzyrodzone moce i szatańską władzę, demaskuje i kompromituje system, który szczycił się swoją postępowością i w tej postępowości odrzucił także jego. Prowadzony równolegle wątek Jeszuy Ha - Noctri i Piłata ukazuje odwieczne zależności pomiędzy oportunizmem ludzi żujących pod butem bezwzględnego ustroju a niezależnością, indywidualizmem i ponadprzeciętnością, która w kraju totalitarnym budzi nienawiść szarej, tępej masy podległej indoktrynacji zbrodniarzy u władzy.
Zbigniew Herbert "Potwór Pana Cogito"
Pochodzący z tomu "Raport z oblężonego miasta" wiersz "Potwór Pana Cogito" jest jednym z najbardziej wstrząsających liryków, ukazujących oblicze totalitarnego terroru. Wiersz ten powstał na początku lat osiemdziesiątych, tuż po tragicznym doświadczeniu stanu wojennego.
Na wstępie Pan Cogito porównany zostaje do świętego Jerzego, gdyż podobnie jak on, walczy ze złem, chce zmierzyć się z podłą bestią w otwartej, honorowej walce. Niestety, potwór, z którym chce walczyć Pan Cogito nie jest z gatunku tych, które raz zobaczone i uderzone, padają pokonane. Potwora tego nie da się uderzyć, gdyż "jest pozbawiony kształtu", wciąż skryty za mgłą, chciałoby się powiedzieć, że wszechobecny. Pan Cogito ze swym rycerskim postanowieniem wydaje się być postacią naiwną i bezradną, wobec zła, które swobodnie manipuluje kształtem, ukrywa się w każdym elemencie otoczenia. Pan Cogito nie jest świętym Jerzym, który widział swego smoka. W świecie Pana Cogito smok stał się rzeczywistością, mgłą skrywającą dolinę, w świecie Pana Cogito potwór wygląda zza każdego zaułka, z każdego okna. Nie można go dotknąć, nie można go zobaczyć, wiadomo jednak, że jest, widać bowiem jego złowieszcze działanie. Wobec niemożności ustalenia położenia potwora, walka z nim staje się niemożliwa, nie można bowiem uganiać się za cieniem, który jest cały czas jeden krok za nami, obok nas, zawsze o ułamek sekundy szybszy i wciąż obecny.
Potwór Pana Cogito to oczywiście zniewolenie, zniewolenie ukryte w ludziach, w szarej rzeczywistości zdegenerowanego miasta, zniewolenie zamykające oczy, uszy i kneblujące usta, wszechwładne, wszechobecne, którego nie widać, a którego obecności można doświadczyć po wyjściu na ulicę, w milczącym, wystraszonym tłumie, który czyni wszystko, by być jak najbardziej anonimowym. Obecność tego potwora słychać w ciszy panującej na ulicach, potwór ten ma tysiące oczu szpicli i donosicieli, ma dyskretne oblicze przychodzących cicho nocą funkcjonariuszy policyjnego terroru, wybrzmiewa słowami kłamliwych komunikatów podawanych w radiu, telewizji i gazetach. Ale te twarze potwora to tylko kolejne maski, zło; które się za nimi kryje jest bezpostaciowe, immanentne. Nie można mu wymierzyć ciosu, gdyż wszędzie i jednocześnie nigdzie. Wezwania Pana Cogito, kierowane do potwora, są tylko wyrazami rozpaczy i bezsilności, są także deklaracją wewnętrznego buntu, jedynej możliwej formy walki z potworem, walki dalece nierównej, w większości przypadków skazanej na porażkę. Potwór Pana Cogito, choć nieuchwytny, dusi wszystkich, tłamsi i paraliżuje.
"Dowodem istnienia potwora są jego ofiary" - pisze Herbert. Potwór deformuje ludzką mentalność. Człowiek stale zagrożony groźbą zagłady i jednocześnie kuszony wizją spokojnego życia w zamian za uległość i posłuszeństwo, staje się biernym oportunistą, obojętnieje na wdzierające się w jego życie zło. Ofiarą potwora są zarówno ci, którzy zostali zniszczeni, zaszczuci przez system totalitarny, jak i ci, którym obroża i łańcuch przestały przeszkadzać, ci, którzy przywykli do życia w niewoli tak bardzo, że nie widzą w niej niczego złego. Smycz staje się integralnym elementem organizmu. Ofiary potwora to ludzie pozbawieni dumy, honoru i godności, biedne cyrkowe małpy na łasce tresera. Bohaterstwo Pana Cogito jest zatem jedynie manifestacją wewnętrznej niezależności, demonstracją osobistego zwycięstwa nad potworem w sobie, wynikłego ze znajomości jego podstępnej, usypiającej taktyki. Sam Pan Cogito jest jednakże dla potwora nieważny, tak długo, jak jego walka pozostaje walką wewnętrzną, tak długo potwór, w swym ogromie wypełniający całą przestrzeń, nie zwróci nawet na niego uwagi. Wzywanie potwora jest więc jedynie gestem, ukazaniem własnej świadomości istniejącego zagrożenia, która pomoże uniknąć niewoli. Walka jako taka nie jest możliwa, możliwe jest tylko niepodporządkowanie się. Jedyny możliwy rodzaj walki to walka wewnętrzna, walka o to, aby nie pozwolić nicości strachu zawładnąć swoim ja, by nie dać sparaliżować sobie sumienia, by nie dać się otępić i otumanić. To także walka z własnym strachem, tym nasieniem potwora, które kryje się w każdym z nas, a które niekontrolowane rozrasta się i pożera swego żywiciela, czyniąc z niego bezwolną kukłę. Totalitaryzm wyrasta właśnie z tych nasion strachu. Nawet najkrwawszy reżim niczego nie wskóra, jeśli nie uda mu się doprowadzić do tego, aby strach zdominował ludzkie życie. Tylko człowiek, który się nie boi, lub ten, który panuje nad swoim strachem, jest naprawdę wolny. Właśnie ta sfera jest polem bitwy między "potworem Pana Cogito" a naszym pragnieniem niezależności i godnością.
Podsumowanie
Lektura wszystkich tych dzieł, analizujących tak dogłębnie klęskę nowoczesnego człowieka, jaka miała miejsce w XX wieku, pozwala na wyciągnięcie kilku ogólnych wniosków odnośnie natury totalitaryzmu.
Życie jest dla takiego ustroju najlepszą kartą przetargową. Państwo totalitarne nie chroni bowiem życia, ono co najwyżej go nie odbiera. Świadomość nieustannego zagrożenia własnego istnienia i istnienia bliskich jest najskuteczniejszym środkiem wymuszania posłuszeństwa. Społeczeństwo w państwie totalitarnym to masa podporządkowanych ludzi, których jedynym marzeniem jest przeżyć i nie znaleźć się pod lupą władzy. Aby nie wzbudzać niczyjego zainteresowania, najlepiej być kimś całkowicie przeciętnym, pozbawić się wszelkich indywidualnych właściwości. Tylko to daje gwarancję przeżycia. Społeczeństwo totalitarnego państwa nie jest społeczeństwem ludzi, jest społeczeństwem zastraszonych robotów, w których gasi się jakiekolwiek zalążki uczuć, mogące prowadzić do buntu. Tm bardziej budzi niesmak obłudna retoryka reżimowej propagandy. Władza totalitarna nienawidzi swoich obywateli, widząc w nich potencjalne zagrożenie, zaś każe się na ogół tytułować jako "kochająca", "ojcowska", w najlepszym przypadku "bratnia" lub "przyjacielska", co było głównie praktykowane przez rząd ZSRR.
Pomimo tego, że doświadczenie ekstremalnych totalitaryzmów doby wojennej wstrząsnęło samymi fundamentami nowożytnej kultury, opartej na myśli oświeceniowej, choć zbrodniczość tej epoki została doskonale udokumentowana i opisana, to niestety, ludzkość nie wyciągnęła daleko idących wniosków i nadal jest bezradna wobec wciąż istniejących, nieludzkich reżimów. Wystarczy wspomnieć masakrę na Placu Niebiańskiego Spokoju w Chinach w 1989 roku. Czy spowodowało to jakiekolwiek reperkusje? Nie. Dziś Chiny propagują wciąż swoje oblicze "nowoczesnego komunistycznego państwa" i choć swój dobrobyt zawdzięczają nieludzkiemu wyzyskowi siły roboczej, choć wciąż nagminnie łamane tam są prawa człowieka, choć wciąż nielegalnie okupowany jest Tybet, to większość państw zachodnich udaje, że niczego nie dostrzega, ponieważ Chiny są ich strategicznym partnerem handlowym. Również Korea Północna, ostatni bastion "twardogłowego" komunizmu, kraj niezwykle zrujnowany gospodarczo przez "czerwoną", absurdalną politykę, zamieszkany przez rzeszę wygłodzonych, sterroryzowanych ludzi funkcjonuje sobie jak gdyby nic się nie działo, zaś uchwalane co chwila rezolucje potępiające ten reżim są w rzeczywistości zagłuszaniem sumienia i udawaniem, że robi się co można. Podobnie rzecz ma się z Kubą. To nie wszystkie współczesne ustroje totalitarne. Wielu republikach sowieckich władzę żelazną ręką wciąż trzymają lokalni dyktatorzy, w Afryce dochodzi wciąż do aktów ludobójstwa, o znacznej części z nich zapewne nawet nie wiemy…
Częstokroć też współczesne totalitaryzmy są ustrojami działającymi w białych rękawiczkach, przy zachowaniu wszelkich pozorów demokracji. Sytuacja ta jest oczywiście wygodna dla społeczności międzynarodowej, która nie musi się angażować w pomoc uciskanym ludziom. Taki "bezpieczny" totalitaryzm, gdzie nie widać na każdym rogu policjanta, gdzie zagrożenie nie jest tak namacalne, jest tym bardziej niebezpieczny, że obezwładnia i paraliżuje, usypia umysł, który tym łatwiej godzi się na wszystko. Skoro nie ma widocznego zagrożenia, nie ma też powodów do buntu; wszystko wówczas pogrążą się w beznadziejnej stagnacji.