Niedawno przytrafiła mi się niezwykła przygoda - byłem w starożytnym teatrze greckim! Tego roku spędzałem wakacje wraz z rodzicami w Grecji. Mieszkaliśmy niemal u stóp Olimpu, a biuro podróży zorganizowało wycieczki w ciekawe miejsca położone niezbyt daleko. Jednym z takich miejsc były Ateny, gdzie mogłem zobaczyć ruiny starożytnego teatru Dionizosa. Było gorące popołudnie, a ja siedziałem na kamiennych ławach i... chyba się zdrzemnąłem. Obudził mnie gwar podnieconych osób. Ze zdziwieniem spostrzegłem, że nie jestem sam. Wokół mnie zasiedli ludzie, jedni rozmawiali, inni w skupieniu spoglądali w dół, jeszcze inni nawoływali znajomych, którym zajęli miejsca. Poczułem nagle, że stało się coś dziwnego - ci ludzie mieli na sobie stroje starożytnych Greków, a i ja byłem ubrany w krótką białą tunikę i pelerynę z lekkiej jagnięcej wełny.

Jeszcze się nie otrząsnąłem ze zdziwienia, kiedy rozpoczęło się przedstawienie. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom - patrzyłem na autentyczną grecką sztukę w starożytnym teatrze. Trochę się bałem spytać sąsiada: "Co wystawiają", bo nie wiedziałem, jakie reguły rozmowy obowiązują w tak ważnym miejscu. Teatr to w końcu dla nich forma kultu - myślałem, siedząc cicho i patrząc na orchestrę, na którą majestatycznie wkroczył chór. Co to za sztuka? - pytałem sam siebie, a z treści pierwszej pieśni chóru wywnioskowałem (nie wiem w ogóle jaki cudem zrozumiałem starożytną grekę!), że dotyczyć będzie dziejów domu Labdakidów. "Antygona" to czy "Król Edyp"? zaświtało mi kolejne pytanie. Potem zaś, sam nie wiem jakim cudem (ostatecznie tragedie greckie nigdy mi się specjalnie nie podobały), całkowicie się zatopiłem z spektaklu.

To było niezwykłe widowisko. Choć aktorzy byli w maskach, na wysokich butach, w perukach, choć przecież nie widziałem ich twarzy, z samych ruchów, z natężenia głosów wnioskowałem, jak silne przeżywają emocje. Wystawiano "Króla Edypa". Kiedy nadszedł moment, w którym miało nastąpić rozpoznanie, i Edyp miał się dowiedzieć, kim jest, bezwiednie zacisnąłem dłonie w pięści. Kobieta obok mnie ciężko westchnęła, a siedzący po drugiej stronie mężczyzna z wielkim napięciem wpatrywał się w aktora grającego Edypa. Nagle... stało się. Bohater padł na kolana, zza maski wydobył się rozdzierający jęk. Poczułem, jak paznokcie wbijają mi się w skórę, jak mocno mam zaciśnięte szczęki, jak bardzo... jestem poruszony nieszczęściem Edypa, króla, człowieka.

Eksodos chóru pozwolił nam wszystkim głębiej odetchnąć. Los, przeznaczenie, nieubłagane wyroki Fatum, bezsilność człowieka wobec świata, a może właśnie jego wielka siła w starciach z losem - myślałem o tym wszystkim, schodząc po kamiennych schodach. Obok mnie szli inni widzowie, ale nie byli to już dla mnie obcy ludzie - to byli moi współbracia, którzy jak ja podlegają Fatum, którzy jak ja boją się go, a jednocześnie heroicznie się z nim zmagają.

To było niezwykłe doznanie...

Obudził mnie wieczorny chłód. Nadal siedziałem w ruinach teatru. Czy można przeżyć katharsis we śnie? zapytałem sam siebie. "Najwyraźniej tak" pomrukiwałem podążając w kierunku parkingu, na którym czekał nasz autokar.