Brzemię białych ludzi pozostawiło niezatarty do dziś ślad - nie tylko w literaturze, ale też w ukształtowanej wokół nas rzeczywistości.

Punkt widzenia na rolę białych w historii Nowego Lądu będzie zależał od miejsca, czasu i ludzi, którzy bezpośrednio wpadli w wir historycznej zawieruchy. Za granicą Kipling, autor powieści przygodowych szerzył wizerunek białego człowieka zbliżony duchem do sienkiewiczowskich postaci: nieskazitelni moralnie, ostrożnie ważący słowa, niebywale dumni, ale przy tym mężni i oddający rację słabszym cudzoziemcy traktowali jak misję uczenie "ciemnych tubylców" o walorach europejskiej demokracji i wynikającej z niej wolności każdego człowieka. Dzikość i nieokrzesanie ludzi Nowego Lądu miała, według światłych Europejczyków, wynikać z ich niewiedzy na temat tego co jest dobre, a co złe. Zamążpójście małych dziewczynek, skazywanie na śmierć owdowiałych kobiet, które zgodnie z prawem palone były żywcem na stosie pogrzebowym wraz ze zmarłym małżonkiem, handel niewolnikami czy zabijanie przez wbicie na pal - to wszystko nie mieściło się w ich światopoglądzie. Dlatego też usilnie dążyli do wprowadzenia tam opieki medycznej, prawodawstwa opartego na europejskim poczuciu sprawiedliwości oraz oświaty. Nie robili tego jednak bezinteresownie - uzyskiwali w ten sposób swego rodzaju panowanie nad miejscową ludnością i wyzyskiwali kraj gospodarczo. Szeroko prowadzone też były prace nad rozbudową kolei żelaznej. W tym kontekście Europejczycy jawili się jako skłonni do mataczenia krzywoprzysięzcy zdolni dla najmniejszego nawet zysku własnego do najpodlejszych zbrodni - bo jak inaczej można nazwać wysyłanie przeciwko broniącym się (i słusznie, bo przecież napadniętym!) tubylcom nowocześnie wyposażonych wojsk, gdzie przeciw działkom lotniczym walczyły dzidy? Winne były układy zawierane bez udziału zainteresowanych autochtonów, ale i one musiały być zaakceptowane właśnie przez "lepszych" Europejczyków. "Lepszych", bo działających w imię Boga..

Ale medal miał dwie strony - trzeba było produkować szybko i tanio. Zwłaszcza ten ostatni postulat w obliczu zorganizowania się robotników europejskich w związki zawodowe możliwy był do zrealizowania wyłącznie w oparciu o ludność Australii, wyspy Nowa Gwinea oraz Czarnego Lądu. "Sprawiedliwi" cudzoziemcy porywali miejscową ludność i zmuszali do pracy ponad siły. Porywani niewolnicy podlegali handlowi zwanemu "czarną kosą". Handlujący nimi - tzw. blackbirderzy zarabiali na nich krociowe sumy. Choć w XX wieku prawo angielskie zakazywało handlu żywym towarem, to interes ten prosperował do wybuchu wojny 1914-1918.

Okrucieństwo i zbrodnie kolonialistów doskonale oddaje fragment mowy legendarnego Geronimo: "...Przed przybyciem białych cała ziemia Ameryki Północnej należała do Indian. Niezliczone stada bizonów pasły się na szerokich stepach. Czerwonoskórzy żyli tak jak ich ojcowie i ojcowie ich ojców. Nie cierpieli głodu. Potem przyszli biali ludzie. Indianie nie bronili im swej ziemi, zaprosili nawet białych do swych wigwamów. Biali palili z nami fajki pokoju, poili wodą ognistą, podpisywali traktaty. Chcieli coraz więcej ziemi. Kupowali ją bądź zabierali siłą. Bezlitośnie wybijali bizony, by nas zagłodzić i zmusić do posłuszeństwa. Pieniędzmi płacili za skalpy czerwonoskórych wojowników, ich kobiet i dzieci. Indianie ulegli przemocy, a wtedy wyznaczono im rezerwaty na skalistych, pustynnych terenach...." Dla białych nie istniały dni święte. Wybijali całe wioski dla zdobycia ziemi, nawet w Dniu Dziękczynienia nie pozwalali o sobie zapomnieć. Ci, którzy ośmielili się im przeciwstawić zsyłani byli do rezerwatów, albo jak wspomniany Geronimo do Fortu Marion. Przed nim siedzieli tam już tacy wodzowie jak: Nolgee oraz Cochise czy Nachesa i Juha. Z czasem biali wpadli na bardziej przewrotne pomysły, jak. np. obdarowanie Indian (oczywiście w geście pojednania) pledami po zmarłych na ospę - na rezultat nie trzeba było długo czekać, a śmierć zbierała większe żniwo aniżeli za sprawą bagnetów.

Hiszpańscy kolonialiści byli nie mnij chciwi i okrutni. Walnie przyczynili się do upadku azteckiej cywilizacji. Konkwistadorzy południowoamerykańscy nie oszczędzili również państwa Inków. Według Bernal'a Diaz'a Del Catillo walczącego w szeregach Corteza: "...Mówię jeszcze raz, że trwałem w podziwie i nie mogłem uwierzyć, aby na całym świecie można było odkryć krainę tej podobną. Dzisiaj wszystkie te cuda są zburzone, stracone i nic z nich nie zostało... " (1565).

Istniała olbrzymia presja społeczno-polityczna, która nakazywała władcom podboje. Żeby coś znaczyć należało posiadać terytoria kolonialne. Pozwalały one rozładowywać napięcia wewnątrz państwa - oferowało pracę czy nawet możliwość szybkiego bogacenia się.

Aby uzasadnić swe okrucieństwa biali nadali podbojowi charakter misyjny: celem według niego miała być nauka wiary w Chrystusa. Ale tubylcy uczeni o miłosierdzi z jednej strony, a wyżynani z drugiej - tym bardziej się burzyli. A to dawało pretekst do walki z nimi.

Faktem jest, że nie wszyscy obcokrajowcy byli z gruntu chciwi i pazerni. Wielu faktycznie chciało pomóc w leczeniu nieuleczalnych dotąd chorób, nauce budowy lepszych domostw, szybszego polowania czy pokojowego rozwiązywania konfliktów. Trudno zatem było miejscowym wyrobić sobie pogląd na naturę najeźdźców.

Według mnie kolonializm pociągnął za sobą złe i dobre konsekwencje. Zły z całą pewnością był sposób w jaki dokonywano podboju, ale w historii pełno jest przykładów na to, ze pokonani nie mają prawa głosu. Konkwistadorzy położyli podwaliny pod naszą rzeczywistość, której horyzont terytorialny tak diametralnie się poszerzył. Handel, przepływy informacji czy możliwości podróży nabrały charakteru globalnego, a słowo "globalizacja" jest dziś na ustach wszystkich - jak "kolonializm" był na ustach ludzi w XIX wieku.