Streszczenie szczegółowe
Bohaterem-narratorem powieści „Mała apokalipsa” Tadeusza Konwickiego jest pisarz w kryzysie twórczym. Mężczyzna budzi się w pewien ponury, jesienny poranek. Prześladuje go dziwne przeczucie o zbliżającej się śmierci. Utwór rozpoczyna się od słów: „Oto nadchodzi koniec świata. Oto nadciąga, zbliża się czy raczej przypełza mój własny koniec świata. Koniec mego osobistego świata. Ale zanim mój wszechświat rozpadnie się w gruzy, rozsypie na atomy, eksploduje w próżnię, czeka mnie jeszcze ostatni kilometr mojej Golgoty, ostatnie okrążenie w tym maratonie, ostatnich kilka szczebli w dół albo w górę po drabinie bezsensu”. Pisarz spogląda na puste, białe kartki i snuje rozważania na temat tego, jak można wykorzystać sztukę. Może ona służyć pochlebstwu, można ją zbrukać krwią, flegmą lub wściekłym jadem. Mężczyzna zapala papierosa, chociaż wie, że w ten sposób skraca sobie życie. Ze swojego okna widzi Pałac Kultury (dawniej Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina). To symbol obcego reżimu i zniewolenia. Literat przypomina sobie, że ostatniej nocy śniły mu się jego własne zęby. Trzymał je w rękach i widział tak wyraźnie, że dostrzegł w nich nawet plombę.
W kamienicy, pamiętającej jeszcze czasy stalinizmu, słychać poranny gwar. Pijane roznosicielki mleka przewróciły skrzynie z butelkami. Bohater postanawia rozpocząć dzień od modlitwy. Modlił się długo — za swoją rodzinę, zmarłych przyjaciół i za siebie. Pragnie, by modlitwa przyniosła mu ukojenie. Uwolniła go od złych myśli i przeczuć. Samotność daje mu poczucie, że jest wolny, choć żyje w kraju zniewolonych ludzi. Nie może przestać myśleć o śmierci. Chce odejść godnie i zastanawia się, jak będzie wyglądał jego koniec. Czy zginie z rąk przyjaciela lub wroga, pod kolami samochodu; czy zwiastunem śmierci będzie ucisk w klatce piersiowej. Z rozważań wyrywają go odgłosy zataczających się dostarczycielek mleka. Uświadamia sobie, że przecież od dawna nikt już nie roznosi mleka i że jest to, być może, scena filmowa. Na zewnątrz jednak wszystko wygląda normalnie. Jego uwagę zwraca ogromny orzeł. Deszcz powoduje, że wyróżnia się na czarnym tle, oparty o kulę ziemską, sierp i młot: „Biały nasz orzeł trzyma się nieźle, bo od spodu wspiera go ogromna kula ziemska opleciona ciasno sierpem i młotem”. Kiedy bohaterowi kończą się papierosy, zaczyna rozpaczliwie szukać ich we wszystkich skrytkach i szafkach. Zamiast nich znajduje fragment powieści, której nigdy nie ukończył. Już nie pamięta, dlaczego rozpoczął ją od słów: „Jeżeli interesy Rosji na to pozwalają, chętnie zwracam uczucia ku swojej pierwotnej ojczyźnie”. Nagle bohater słyszy hałas. Akurat przejeżdża samochód z chłodnią w środku. Pod eskortą policji przewożona jest żywność dla rządzących (grupy uprzywilejowanej).
Nagle ktoś dzwoni do drzwi. Literat otwiera, zarzucając na siebie zniszczony szlafrok. Przed drzwiami stoją jego znajomi — Rysio Szmidt w towarzystwie Huberta. Ich odwiedziny nie zwiastują niczego dobrego. Mężczyzna domyśla się, że znów poproszą go o podpisanie jakiejś petycji do władz. Wcześniej źle się to dla niego kończyło — stracił pracę, a przez jakiś czas był nawet pozbawiony praw obywatelskich. Kolejna niespodziewana wizyta powoduje, ucisk w żołądku ze strachu. Nalewa jednak po kieliszku i czeka, aż goście wyjaśnią, po co przyszli. Po kilku toastach za pomyślność Hubert w końcu się odezwa. Zauważa, że literat rzadko opuszcza kamienicę i pyta, czy pracuje nad nowym utworem. Mężczyzna mówi, że niedawno rozpoczął nad czymś pracę, co dziwi Hubera. Ten spogląda na Ryszarda, dając mu znak, że pora przejść do sedna. Bohater włącza telewizor, akurat na relację z lotniska. Obywatele czekają tam na sekretarza partii sowieckiej, aby przyjąć go z honorami. Hubert stwierdza, że dawno się nie widzieli. Bohater odpowiada, że mimo wszystko, jest na bieżąco i śledzi ich poczynania. Dzieli się z towarzyszami smutną refleksją. Uważa bowiem, że kraj umiera. Hubert zachęcony tym stwierdzeniem mówi, że bohater został wybrany przez niego i jego kolegów do czegoś niezwykłego. Pisarz ma dokonać samospalenia, pod koniec zjazdu partii, przed budynkiem Komitetu Centralnego, dziś o ósmej wieczorem. Początkowo bohater myśli, że to żart. Ryszard próbuje go jednak przekonać, że jako znany w kraju i za granicą pisarz, jest do tego najlepszym kandydatem. Mężczyzna odpowiada, że bardziej nada się ktoś ze świata filmu lub muzyki. Hubert nie daje za wygraną. Wyjaśnia, że każdy ma inną misję do spełnienia, a śmierć reżysera czy kompozytora będzie dla społeczeństwa niepowetowaną stratą. Literat protestuje i nie przebiera w słowach. Krytykuje opozycję i artystyczny świat, pełen głuchych i ślepych demiurgów, którzy ogrzewają się w blasku sławy poprzedników. Według bohatera oni idealnie nadają się do takiej “misji”. Artystom, którzy po cichu współpracują z rządem, zależy jedynie na sławie i poklasku. To właśnie oni „skołowali tę naszą biedną sztukę, zadeptali w niej resztki sumienia”. Kiedy Hubert i Rysio zbierają się już do wyjścia, bohater pyta, dlaczego wybrano właśnie jego. Hubert próbuje się wykręcić od odpowiedzi, aż w końcu mówi, że mężczyzna nie powinien bać się śmierci, skoro obsesyjnie o niej myśli, przygotowując siebie i innych na ten moment. Bohater zarzuca mu kłamstwo. Nagle Ryszard mówi o potrzebie majestatycznej śmierci i że tylko on może taką zagwarantować. Bohater pyta, czy taka ofiara jest konieczna. Hubert informuje bohatera, że ma się zjawić o jedenastej, w mieszkaniu przy ulicy Wiślanej 63. Będą czekać tam na niego specjaliści od techniki samospalenia. Hubertowi robi się słabo. Do mieszkania puka pijany robotnik, napełnia wannę wodą, a następnie informuje o pęknięciu rury. Goście wychodzą, prosząc o pieniądze na taksówkę. Rysio pyta jeszcze bohatera, kiedy przestał pisać. Ostatnim jego dziełem było opowiadanie dla podziemnego czasopisma. Kiedy odłożył pióro, cenzura, ta własna i państwowa przestały mieć dla niego znaczenie. Rysio zachęca bohatera do milczenia, by na wieczór zachował najcenniejsze słowa, z których powstanie arcydzieło. Ludzie będą je zapisywać i traktować niczym biblijne wersety; będzie pierwszy. Bohater nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Chce się zastanowić. Mimo wszystko towarzysze przypominają mu o spotkaniu przy Wiślanej 63.
Kiedy literat zastanawia się, co ma zrobić — żyć niehonorowo czy umrzeć śmiercią honorową, do jego domu puka starzec, z poleceniem wyłączenia gazu. Bohater mówi, że może odciąć też prąd, lecz pracownik stwierdza, że nie ma odpowiednich uprawnień i że trzeba zgłosić to kierownictwu. Gospodarz odpowiada, że nie ma takiej potrzeby, ponieważ dziś umrze. Starzec bierze to za żart. Jego zdaniem to zły moment, ponieważ całe miasto świętuje przyjazd “ruskiego” sekretarza. Pisarz wyjaśnia, że umrze wszystkim na złość. Hydraulik, bardziej jednak niż jego słowami, interesuje się płaszczem bohatera. Bohater oddaje go starcowi, prosząc o modlitwę za swoją duszę. Wraca do pokoju, włącza telewizor. Ogląda powitanie radzieckiego sekretarza przy dźwiękach „Międzynarodówki”. Zastanawia się, czy jego śmierć przyniesie wolność. Bierze dowód osobisty i wychodzi, zaglądając po drodze do skrzynki na listy. Idzie do kiosku po papierosy i gazetę, lecz gazety nie ma. Nieopodal Pałacu Kultury odbywają się uroczystości, które uświetnił zespół ludowy. Bohater spotyka po drodze polityka, towarzysza Kobiałkę, który mimo wysokiej pozycji, nadal mieszka w tym samym miejscu. Mężczyźni spoglądają na siebie. Pisarz uważa, że ich losy są ze sobą połączone. Idąc ulicą, zauważa transparent z napisem „Niech żyje czterdziesta rocznica Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Jakiś starzec trzyma gazetę, śmieje się i stwierdza, że dodali kilka lat, wskazując na „Turbinę Ludów”. Pisarz prosi, by rencista mu ją oddał. Dochodzi do szarpaniny i gazeta rozdziera się na pół. Bohater znika w tłumie, nie reagując na protesty starca.
Dostrzegają go jednak milicjanci i proszą o dowód. Są zaskoczeni, że mężczyzna nie protestuje. Pisarz odpowiada, że często jest legitymowany. Pyta mundurowych o datę. Odpowiadają, że dziś jest 22 lipca. Bohater jest zaskoczony. Sądził bowiem, że to już późna jesień. Nagle pisarz spostrzega znajomego, Kolkę Nachałowa, syna generała KGB. Milicjanci rezygnują ze spisania literata. Kolka, w przeciwieństwie do swojej rodziny, nie wyjechał do Rosji. Został w kraju, by robić interesy. Kiedy okazuje się, że bohater nie planuje nic od niego kupić, Kolka odchodzi. W bramie bohaterowi kłania się nieznajomy młody człowiek.
Pisarz idzie do baru mlecznego „Familijny”, gdzie spotyka brata Ryśka. Nie pamięta, jak on ma na imię, więc nazywa go docentem, co marksistowski filozof traktuje jak obelgę, To on kształci bowiem docentów ze środowiska rządowego “w cenzurze”. Brat Ryśka docenia wartość aluzji, która bywa cenniejsza od prawdy, wypowiedzianej wprost. Filozof wypowiada się krytycznie o swoim bracie, Ryśku i o całej opozycji: „To są tacy sami aparatczycy jak państwowi. Etatowi, zrutynizowani, dożywotni. Reżim się do nich przyzwyczaił, a oni do reżimu”. Jest to odpowiedź na zarzut pisarza, że filozof został cenzorem z lenistwa i ze strachu przed bardziej uzdolnionymi kolegami. Marksista uważa brata za idiotę, który marzy o karierze literata. Namawia bohatera, by zaczął pisać dla cenzury, bo ona dostrzega aluzję, zamiast trzymać z opozycją. Pisarz pyta, dlaczego filozof skłonił się ku marksizmowi, skoro należał do inteligencji katolickiej, czym wywołuje wzburzenie mężczyzny. Filozof mówi o ocaleniu biologicznym w obliczu „łajna ze wschodu”; o tym, że Rosja upada pod względem kulturalnym i ekonomicznym. Wykładowca w tym upatruje nadzieje na ocalenie. Gdyby bowiem państwo to prześcignęło Stany Zjednoczone, wchłonęłoby nasz kraj. Oburzony literat nazywa filozofa „wściekłą Kasandrą”. Żałuje, że nie ma przy nim Huberta. Brat Ryśka wychodzi bez pożegnania. Przy stoliku obok siedzi młody człowiek, który ukłonił się literatowi w bramie. Młodzieniec recytuje fragment jakiegoś utworu na jego cześć. Kiedy bohater wychodzi, ów człowiek idzie za nim.
Nagle literat zostaje poproszony o ogień. Okazuje się, że proszącym jest tajny agent. Bohater wyjaśnia, że był już dzisiaj legitymowany. Na ulicy zapanował gwar. Wyją radiowozy policyjne, tworzące eskortę honorową. Agent oddaje bohaterowi dowód. Pisarz, po raz kolejny, spostrzega młodzieńca z baru. Ten, recytuje fragment poematu. Utwór brzmi znajomo. Bohater zastanawia się, czy wizyta Ryśka i Huberta mu się nie przyśniła. Już raz zdarzyło mu się coś podobnego. Poprosił wydawcę o zmianę tytułu swojego utworu, zaraz po tym, jak o tym śnił. Pisarz wchodzi do sklepu muzycznego i spostrzega kalendarz z datą październik 1979 roku (w barze mlecznym wisiał kalendarz na rok 1980). Literat pyta pracownika o dzisiejszą datę, ale człowiek ten go lekceważy. Bohater wsiada do zatłoczonego autobusu. Ma kaca przez państwo, w którym żyje; w którym nędza jest łaską państwa totalitarnego. Wraca do niego myśl o samospaleniu. Wydaje mu się, że nie powinien słuchać Ryśka i Huberta. Autobus staje nieopodal Powiśla. Okazuje się, że jest uszkodzony. Literat idzie do mieszkania przy Wiślanej piechotą. Postanawia, że ukryje swoje prawdziwe zamiary. Będzie udawał, że na wszystko się zgadza, by w ostatniej chwili się wycofać. Wciąż jednak się waha. Spędzał trochę czasu nad Wisłą i w końcu idzie na umówione spotkanie. Po drodze spotka ludzi z flagami narodowymi, którzy skandują: „Polska”. Literat przechodzi przez ulicę w niedozwolonym miejscu, o czym informuje go milicjant. Bohaterowi udaje się jednak uniknąć mandatu. Wchodząc po schodach, pisarz zauważa starca z teczką. Uświadamia sobie, że to Sacher, dawny członek Biura Politycznego.
Drzwi do mieszkania przy Wiślanej 63 otwiera blada dziewczyna. Na łóżku leży białobrody mężczyzna. Rozmówczyni wręcza literatowi broszury na temat samospalenia. Bohater wie już jednak, że się z nimi nie zapozna. Mężczyzna z brodą budzi się z zamyślenia za sprawą tego, co dzieje się w telewizji. Towarzysz Kobiałka drze swoje przemówienie i zaczyna krzyczeć: „Towarzysze zdrajcy! Towarzyszki świnie!”. Transmisja zostaje przerwana, ale wcześniej Kobiałka zaczyna się rozbierać. Brodaty mężczyzna stwierdza, że Kobiałka to pijak i że było jasne, że tak skończy. Opowiada również o sobie, o tym, że 10 lat po wojnie przetrzymywano go w akowskich łagrach, a teraz nie może chodzić. Pyta literata, czy ten się boi. Mężczyzna odpowiada, że jeszcze się waha. Paralityk stwierdza, że człowiecza śmierć jest potrzebna i że może być ona słabością lub siłą. Zapewnia go, że kiedy przyjdzie czas, będzie wiedział, co ma zrobić.
Halina, w towarzystwie Nadieżdej, informuje pisarza, że plany się zmieniły. Do samospalenia ma dojść przed Salą Kongresową, w której odbędzie się zjazd. Kiedy bohater zostaje sam z Nadieżdą, rudowłosa dziewczyna pada przed nim na kolana, całując jego dłoń. Kiedy literat próbuje ją powstrzymać, ta ucieka. Po chwili wraca, ocierając łzy. Ma ze sobą syberyjską nalewkę, którą częstuje gościa. Wyznaje mu miłość. Obije wznoszą toast, mówiąc: “Na zdrowie”. Pisarz czuje się jednak, że taki toast jest nie na miejscu. Nadieżda tuli się do niego, mówiąc, że w imię miłości chciała popełnić samobójstwo. Stwierdza też, że Polacy z własnej woli powinni przyłączyć się do Rosji. Pisarz ripostuje, że Rosjan już nie ma, bo tych prawdziwych wymordował Lenin. Choć Nadieżna początkowo uważa go za geniusza, po tych słowach odpycha mężczyznę. Wychodzi z pokoju, a wracając, pyta literata, czy się boi. Ten odpowiada, że im bliżej, tym boi się coraz bardziej. Kolega Nadieżnej również się podpalił. Kolejny taki akt ma pokazać, że jednak warto się poświęcić. Dziewczyna jest rozczarowana postawą pisarza. Wydaje jej się zwyczajny. Dla mężczyzny przeciętność to coś normalnego. W końcu jest obywatelem państwa, w którym ludzie nie mogą żyć po swojemu. Nadieżda uważa, że mężczyzna obawia się wielkości. Pod wpływem impulsu, proponuje mu ucieczkę. Bohater przypomina jej, że Halina poszła po rozpuszczalnik. Dziewczyna udaje obojętność, lecz po chwili zaczyna płakać. Żałuje, że nie spotkali się wcześniej. Literat wyznaje, że zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Bierze Nadieżdę w ramiona i czuje, że prócz szala i poncho dziewczyna nie ma na sobie nic. Mężczyzna kładzie głowę na jej piersiach. Kochają się, gdy nagle dzwoni telefon.
To Halina pyta o kolor kanistra. Choć dla pisarza nie ma to znaczenia, wybiera niebieski. Pod oknem zjawia się jacyś ludzie z transparentem: „Niech żyje 22 lipca 1999 roku!” Przed kamienicą stoi chłopak, którego pisarz widział już wcześniej. Literat zastanawia się, jak wyjść z mieszkania, niezauważonym, ale wraca Nadieżda z herbatą. Przyznaje, że dziś zobaczyła go pierwszy raz, lecz wystarczyła chwila, by się w nim zakochała. Pyta, czy chce z nią uciec. Mają bowiem już tylko 7 godzin, żeby być razem. Dziewczyna stwierdza, że już jest za późno i jeśli trzeba będzie z nim do końca. Wraca Halina z niebieskim kanistrem. Pisarz nie wie, co ze sobą począć do 20.00. Bohater wychodzi z mieszkania, żegnany przez brodatego starca. Przy wyjściu spotyka Sachera. Polityk pyta, skąd się znają. Pisarz odpowiada bez ogródek, że to właśnie Sacher odpowiada za zawieszenie go w prawach członka partii. Bohater uważa, że dzięki temu odzyskał wolność.
Kiedy literat jest na ulicy, część mostu Poniatowskiego się załamuje. Po rzece płynie wianek z napisem: „Zbudowaliśmy socjalizm!” Tam, bohater znów spotyka młodzieńca, który recytuje fragmenty poematów. Chłopak wyznaje, że jest wielbicielem pisarza, zna jego twórczość na pamięć i że przyjechał aż ze Starogardu, żeby go poznać. Nazywa się Tadzio Skórko i jest synem znajomego pisarza. Młodzieniec pragnie spędzić z nim dzień. Bohater dowiaduje się od Haliny, że Hubert umiera i że muszą natychmiast jechać do kina „Wołga”.
Bohaterów zaczepiają jednak milicjanci, pytając o drogę. Pisarz szuka zaczepki. Wie, że jeśli zostanie aresztowany, cały plan weźmie w łeb. Mundurowi jednak nie reagują, wyjaśniając, że dopiero przybyli do miasta. Przed kinem wisi reklama radzieckiego filmu, lecz tak naprawdę, wyświetlania jest rodzima produkcja w reżyserii Władysława Bułata. W witrynie sklepu mięsnego wisi sztuczna kiełbasa, ułożona w liczbę 50. Tak świętuje się pięćdziesięciolecie PRL-u. W holu odbywa się wystawa obrazów byłego ministra kultury i członka Komitetu Centralnego. W biurze kierownika kina leży Hubert. Umierający pyta, czy wszystko jest gotowe. Pisarz potwierdza. Rysiek stwierdza, że to oni, tzn. władza, zabiła Huberta. Konający ma świadomość, że umrze przed literatem. Mówi mu, że jego czyn odmieni ludzi. Bohater zaprzecza. Uważa, że większość społeczeństwa doskonale przystosowała się do obecnej sytuacji i teraz tkwi w letargu. Hubert jest zdania, że czyn literata albo ich obudzi, albo odkupi. Kierownik kina ogląda w telewizji sekretarzy, którzy wręczają sobie ordery. Przychodzi Bułat, a za nim sanitariusze z lekarzem. Kiedy zabierają umierającego, pisarz krzyczy, że niczego nie obiecuje. Czuje, że to, co ma zrobić, nie ma sensu. Ma ochotę uciec i wszystko przeczekać. Bułat stoi za zasłoną, która ukrywa wejście na widownię. Akurat wyświetlana jest scena, w której ktoś skacze z okna. Pisarz uznaje film za ogromny sukces, lecz reżyser nie podziela jego entuzjazmu. Wie, że widzowie go uwielbiają, bo jest taki jak oni. Bułat pyta, dlaczego o pisarzu jest ostatnio cicho. Mężczyzna odpowiada, że znów zaczął pisać. Reżyser jest podekscytowany. Twierdzi, że dzięki temu, co zrobi literat, on wkroczy na niebezpieczną drogę. Znów będzie potrzebny ludziom. To zacznie się dziś wieczorem, kiedy razem z aktorami zjawi się pod Salą Kongresową. Literat przyznaje, że od lat nic nie napisał, bo brakuje mu wiary. Zaczął pisać jedynie testament, ale wie, że go nie ukończy.
Nagle gaśnie światło. Bohater słyszy głosy wołających go Tadzia i Haliny. Literat zwraca się do Bułata. Żali się, że na nic nie ma wpływu i że jego świat runął po wielkiej wojnie. Reżyser odpowiada, że mężczyzna jest widocznie słaby i nie potrafi żyć w świecie, który nie jest zhierarchizowany. Przy pożegnaniu pisarz pyta, dlaczego wybór padł akurat na niego. Bułat, jako przeciwnik kary śmierci, nie potrafi mu odpowiedzieć. Kiedy dołączają do nich Tadzio i Halina, reżyser zaczyna się usprawiedliwiać. Wyjaśnia, że zabrał tyle czasu pisarzowi, bo każdego z nich czeka długa podróż (Bułak wyjeżdża do Ameryki). Autor wystawy, emerytowany minister kultury, zaprasza pisarza „na dziewczynki”. Ten wykręca się, tłumacząc, że nie ma czasu.
Pisarz i jego towarzysze idą do sklepu walutowego po zapałki. Literat pyta Halinę o przeszłość Nadieżdy. Rosjanka miała wyjść za mąż za dyplomatę i wyjechać do Polski, a po rozwodzie, związać się z dziennikarzem. Bohater nie wierzy Halinie. Mijają ich ludzie z transporterem: „Niech żyje trzydziestopięciolecie PRL”. Pisarz pyta Halinę, czy go żałuje. W odpowiedzi słyszy, że jest starym dziadem. Dziewczyna wchodzi do sklepu, a pisarz obserwuje ludzi. Są do siebie podobni, tak samo brzydcy. W powietrzu da się wyczuć nerwową atmosferę. Bohater sądzi, że to wszystko zaczęło się na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Halina wraca z pudełkiem zapałek. Literat pyta ją o Huberta. Mężczyzna jest w stanie krytycznym. Halina odchodzi, a pisarz zaprasza Tadzia (który recytuje kolejny utwór) na obiad do restauracji „Paradyz”. Jacyś ludzie rozdają dodatek do „Trybuny Ludu”, informując, że Polska jest kandydatem do Związku Radzieckiego. Nagle literat zauważa swoich przyjaciół — Andrzeja M. i Józefa H. Jak zwykle, spacerowali. Pisarzowi robi się smutno, bo kiedyś im towarzyszył. Spogląda wokół, świat wydaje mu się brzydki, a jednocześnie piękny, bo tylko w takim mogli żyć. Mimo obecności Tadzia czuje się samotny. Nie ma nawet do kogo zadzwonić. Kiedy spogląda na siebie w lustrze, uznaje, że tkwi w letargu tak, jak inni, a to, co ma zrobić, jest niedorzeczne. Jego rozważania przerwa Tadzio, informując swojego idola, że ktoś na niego czeka.
To mężczyzna z opuchniętą twarzą. Kiedy ktoś inny przeszukuje bohatera, ten domyśla się, że jest w lokalu kontaktowym. Elegancki mężczyzna, Zenek, mówi literatowi, że kilka razy byli w jego mieszkaniu, a on za każdym razem zgłaszał włamanie. Bohater sprawia wrażenie znudzonego, choć miał już do czynienia z policją, gestapo i NKWD. Zamiast odpowiedzi, uderzono go i zakuto w kajdanki. Rozpoczęło się przesłuchanie. Bohater jednak ukrywa spotkanie z Rysiem, Hubertem i Haliną. Oprawcy robią mu zastrzyk. W wyniku tego, każde nawet najlżejsze uderzenie odczuwa jako bolesny cios. Zaczyna mówić prawdę. W końcu mdleje. Polewany wodą odzyskuje przytomność. Zauważa, że telewizor jest włączony. Na ekranie widać Bułaka, który towarzyszy nestorowi Związku Literatów. Jeden z oprawców informuje go, że pierwszy sekretarz należy do organizacji opozycjonistów pozytywnych. W końcu uwalnia pisarza. Na pożegnanie mówi, że zobaczą się wieczorem i żeby pisał dla określonego czytelnika, jak wolny pisarz dla wolnych ludzi. Zanim oprawcy go wypuszczają, zostaje skopany, co zostaje uwiecznione na zdjęciach.
Pisarz trafia do dziwnego pomieszczenia, które wygląda jak poczekalnia. Dostrzega tam towarzysza Kobiałkę, który także był przesłuchiwany. Mężczyzna przeprasza, że wcześniej nie okazywał pisarzowi sympatii, Po tym, jak podarł przemówienie, nareszcie czuje się wolny. Pisarz pyta go o dzisiejszą datę. Mężczyzna odpowiada, że zna ją wyłącznie minister i ścisłe kolegium. Kobiałka ma nadzieję, że odpocznie w domu wariatów. Literat jest zdania, że to, co zrobił jego towarzysz, przyspieszy bieg wydarzeń. W pomieszczeniu zjawia się jeden z oprawców, Zenek. Zawiadamia Kobiałkę, że oficjalnie został uznany za wariata. Niespodziewanie prosi też literata o autograf i oddaje mu zapałki. Kiedy wychodzi, babcia klozetowa zwraca mu uwagę, że nie zapłacił za skorzystanie z WC. Okazuje się, że to studentka archeologii, którą wysłano tu na praktyki.
Przy jednym ze stolików pisarz zauważa Kolkę Nachałowa w towarzystwie jakiejś kobiety. Gosia zajmuje się niedokończonymi filmami, odkupuje je od Ministra Kultury, by mogły ujrzeć światło dzienne. Jednym z jej dzieł jest „Transfuzja”. Pisarz wspomina, jak w tym samym lokalu siedział niegdyś ze swoją przyszłą żoną. Stwierdza, że nie istnieje i że to jest powód tego, że ma kaca. Gosia idzie do szefa kuchni. Zjawia się Rysiek, który powiadamia bohatera o śmierci Huberta, chociaż ten jest jeszcze sztucznie podtrzymywany przy życiu. Leży pod respiratorem. Brzmi to jednak jak szyderstwo. Kiedy literat podaje kelnerowi kartki na mięso, Rysiek zabiera pozostałe. Rozmawiają o Hubercie. Pisarz twierdzi, że jego stan jest wynikiem wypalenia i że mężczyzna żył na pełnych obrotach. Ryszard mówi pisarzowi, że przy innym stoliku czeka na niego Caban. Kiedy Halina przyprowadza literata, Caban zachowuje, jakby go nie dostrzegał. W końcu pisarz daje znać mężczyźnie, że ten, podobno, chce się z nim widzieć. Caban pyta, dlaczego rozmówca przestał tworzyć i czy powodem jest autocenzura. Literat wyznaje, że złożyło się na to wiele rzeczy. Nie należał do żadnego układu, pamiętał inną konspirację. Caban prosi o wskazówkę, o to by rozwinął myśl. Literat uważa, że muszą wziąć pod uwagę: zgodę na porażkę, dobrowolność i bezinteresowność. Caban kwituje to, mówiąc, że konspiracja jest taka, jak czasy, w których przyszło im żyć. Oznajmia pisarzowi, że zwalnia go z danego słowa. Bohater wraca do swojego stolika. Informuje, że muszą znaleźć kogoś na jego miejsce. Do baru przybywa filozof, Edek Szmidt, który z szyderczym uśmiechem obserwuje swojego brata, Ryśka. Za namową Gosi wszyscy goście idą do kuchni. Tam kucharze i pomoce kuchenne witają ich ze śpiewem na ustach. Nagle Gosia i pijany szef kuchni ruszają w tan. Nieoczekiwanie, kucharz otwiera drzwi i wszyscy schodzą w głąb niskiego korytarza. Gromada podąża za białymi strzałkami. Kolka wykrzykuje, że straci przez to cały zysk z filmu „Transfuzja”. Gosia droczy się z kucharzem, którego nazywa pułkownikiem. Bohaterowie przechodzą przez kolejną spiżarnię, aż w końcu docierają do pomieszczenia, które przypomina kaplicę. Znajduje się tam suto zastawiony stół. Kucharz mówi, że od kilku lat konspiracja gromadziła środki na bankiet dla najwyższych władz tej organizacji. Zastrzega jednak, że przybyli mogą tylko patrzeć. Pisarz dostrzega w pomieszczeniu podium oraz insygnia królewskie, m.in. szczerbiec, legendarny miecz koronacyjny. Kolka stwierdza, że muszą wiedzieć, co takiego nabyli – Jaśnie Panią Rzeczpospolitą. Mężczyzna sugeruje, by jednak coś zjeść. Kucharz – pułkownik odpędza towarzyszy od stołu. Ktoś włączył magnetofon. Gosia, korzystając z okazji, bierze pisarza na bok. Wyznaje mu, że nie wierzy w opozycję. Prosi go również, by uważał na Rysia. W odpowiedzi literat nazywa ją krową. Urażona kobieta uznaje go za chama i skarży się
Obok literata pojawia się doktor Hans Jürgen Gonsiorek. Niemiec przybył tu w imieniu swojego rządu, w sprawie zakupu województwa zielonogórskiego. Niespodziewanie do rozmowy wtrąca się filozof, Edek Szmidt, brat Ryśka. Oznajmia, że jest ekspertem powołanym w tej sprawie. Ryszard grozi, że wyjdzie, ale tylko zmienia pozycje. Doktor wyjaśnia, że reprezentuje nowe Niemcy. Edek nie daje mu wiary. Rozkazuje, by wszyscy padli na kolana. Rysiek uprzedza, że jego brat zaraz się obnaży. Rozzłościło to kucharza, który nakazuje zatańczyć filozofowi i doktorowi w parze. Mężczyźni wykonują polecenie. Nagle słychać odgłos wystrzału. Ryszard chwyta pisarza, bo czuje się za niego odpowiedzialny. Literat krzyczy, że Antychryst zstąpił na ziemię i że zamieszka w duszy każdego człowieka. Nikt, oprócz Ryśka, go nie słucha. Edek tłumaczy docentowi Żorżowi, że jedynym źródłem dochodu Ryśka są wznowienia cienkiej książki, którą Rysiek napisał niegdyś dla partii. Żorż prosi literata o pieniądze, bo zalega z opłaceniem czynszu. Ryszard jest przekonany, że brat obmawiał go za plecami. Pisarz czuje się źle z tym, że pije, kiedy Hubert umiera. Pijany Kolka chce podpalić restaurację, ale Rysio go powstrzymuje. Nagle zjawia się Zosia, studentka archeologii i babcia klozetowa. Podchodzi do literata i mówi, że ktoś na niego czeka.
To Nadieżda, która przyniosła butlę z rozpuszczalnikiem. Proponuje mężczyźnie coś na uspokojenie. Udają się w kierunku Placu Trzech Krzyży do budynku dawnej redakcji „Szpilek”. Pisarz chce coś wyznać towarzyszce. Dziewczyna wie już, o co chodzi. Pisarzowi śnił się Antychryst. Nadzieżda wyznaje, że również miewa takie sny. Bohater mówi, że trudno będzie mu pożegnać się z życiem, a kochanka przytula go. W oddali pisarz dostrzega swoich przyjaciół — Andrzeja M. i Józefa H. Odczuwa jednocześnie tkliwość i bezsilność. Pisarz traktuje te 24 godziny przed śmiercią jak ostatni fragment dzieła literackiego. Przyznaje przed sobą, że Nadieżda to jego kobieta. Kochają się w opuszczonym budynku dawnej redakcji. Ktoś ich nakrywa i wypisuje mandat za stosunek w miejscu publicznym, na 10 tys. zł (stary nominał). Dziewczyna odsuwa się od kochanka. Ucieka, by po chwili wrócić. Ociera łzy i mówi, że błogosławi go na sposób prawosławny, a on z czułością całuje koniuszki jej palców.
Kiedy bohater wychodzi na zewnątrz, spostrzega Tadzia, który ma przy sobie niebieski kanister. Pisarz z wściekłością chwyta młodzieńca za kołnierz, mówiąc, że to on zaprowadził go do tajniaków, którzy go pobili. Chłopak wyznaje, że współpracuje z nimi od 3 lat. Otrzymuje za to siarczysty policzek. Pada na kolana i całuje dłonie pisarza. Mówi, że ma 33 lata (narrator opisuje go jako czterdziestolatka). Tadzio wyjaśnia, że tworzy dla departamentu utwory literackie i satyryczne. Dzięki temu bada nastroje społeczne. Przysięga, że zakończy współpracę z departamentem i że się zmieni. Literat pragnie się od niego uwolnić. Wsiada do tramwaju, lecz zbuntowany motorniczy nie chce dalej jechać. Kiedy w końcu daje się namówić, okazuje się, że nie ma prądu. Tadzio podąża za literatem. Nagle zatrzymuje się karetka. Wyłania się z niej Kobiałka, który jedzie do zakładu psychiatrycznego w Tworkach. Żegna się z pisarzem, wołając: „Niech żyje wolna, niezawisła Polska Republika Radziecka!”. Kiedy karetka odjeżdża, pisarz bierze od Tadzia kanister. Następnie idzie do szpitala, by odwiedzić Huberta. Literat czuje, że wokół unosi się zapach śmierci. Całuje przyjaciela, mówiąc mu, że dobrze robi, umierając. Nagle zjawia się lekarz, który chce go wyprosić. Bohater wyjaśnia, że przyszedł pożegnać się z przyjacielem-prorokiem. Według niego Hubert pragnął wyprowadzić naród z domu niewoli. Doktor zawiadamia, że Hubert będzie odłączony od respiratora o 19.00. Literat prosi, by zrobił to godzinę później. Wychodząc, błaga przyjaciela o wybaczenie. Wie, że odbierze mu część chwały, dokonując samospalenia.
Bohater spotyka przed szpitalem Sachera. Okazuje się, że starzec od lat pisze pamiętnik. Jego zapiski dotyczą państwa totalitarnego, partii i Boga. Pisarz chce je zobaczyć, ale staruszek wyrywa mu teczkę. Następnie bohater spotyka łobuzów, którzy podają się za lokalną partyzantkę. Pytają, gdzie bohater ma legitymację partyjną i po co mu benzyna. Literat przyznaje się, że zamierza się podpalić i proponuje partyzantom to samo. Chuligani uciekają w popłochu, wcześniej opróżniając mu kieszenie. Zjawia się Tadzio. Zapewnia literata, że jutro złoży wymówienie. Informuje bohatera, że dokończy jego dzieło literackie. Dzięki temu kapuś zyska sławę.
Idąc na miejsce przeznaczenia, pisarz czuje się nieswojo. Zaczepia go pijany milicjant. Pyta, czy go gdzieś podwieźć. Literat odpowiada, że ma niedaleko. Zza pleców mundurowego wyłania się Żorż. Chce, by milicjant aresztował pisarza, bo ten chce spalić całe miasto. Mundurowy lekceważy słowa Żorża. Pisarz idzie dalej. Rozmyśla. Uważa swoje życie za męczarnie. Kiedy przechodzi przez ogródki działkowe, kobieta o imieniu Lucyna zaprasza go na pieczone ziemniaki i na wspominki o Kazi. Okazuje się, że na działce są też inne kobiety, dawne kochanki literata. Kłania się im, choć w środku odczuwa “nabożną zgrozę”. Kobiety wyjawiają sobie wzajemnie szczegóły romansu z pisarzem. Chcą go pobić. Mężczyzna mówi, że zawsze starał się je kochać. Dochodzi 19.00. Mężczyzna chce wyjść, lecz spotyka nieznajomą dziewczynę, która wyznaje mu miłość. Całują się. Kobieta mówi, że śniła koszmar, który był z nim związany. Pisarz odchodzi, myśląc o Nadieżdzie.
Nagle zjawia się Tadzio i pyta o kanister. Bohater chce się go poznać, ale szpicel odpowiada, że pisze reportaż o jego ostatnich chwilach, więc musi zostać z nim do końca. Kiedy bohater włącza latarkę, dostrzega ludzi siedzących na rurach. Wśród nich jest Kolka, a obok figura świętego. Mężczyznę wciąż upomina znajomy kapłan, Ziutek. Kolka informuje literata, że wybiera się do Częstochowy. Będą tam rozbierać hutę imienia Bieruta.
Pisarz postanawia odwiedzić swojego znajomego, Jana. Mężczyzna zamyka się jednak w łazience i nie chce wyjść. Literat odbiera w jego imieniu rentę od listonosza. Uwagę bohatera przykuwa kolorowy telewizor z zagranicy. Jan leży w wannie. Literat prosi go o radę. Nie wie, czy to, co chce zrobić, ma sens. Jan ściska jego dłoń i w ten sposób żegna się z pisarzem. Później bohater odbiera dziwne telefony (m.in. od dziennikarza Associated Press, Krulickiego). Tadzio cierpliwie na niego czeka. Pada śnieg. Szpicel stwierdza, że pisarz chce się zabić z powodu braku powodzenia. Bohater chwyta cegłę, lecz nie potrafi zabić Tadzia. Kapuś pyta, czy łatwiej jest zabić drugiego człowieka, czy odebrać życie sobie. Obiecuje, że zachowa cegłę na pamiątkę. Tadzio nazywa Pałac Kultury ofiarnym ołtarzem. Nagle pojawia się Gosia, która pyta o miejsce zbiórki na pielgrzymkę do Częstochowy. Pisarz prosi ją o modlitwę za swoją duszę.
Bohater zbliża się do Pałacu Kultury. Ma ochotę uciec i żyć z Nadieżdą. Zdaje sobie jednak sprawę, że to niemożliwe. Na placu są już wszyscy. Za kamerą stoi Bułat. Dostrzega również Ryszarda, Edzia, Nadieżdę, Cebana, Tadzia i jakiegoś młodzieńca w zastępstwie Haliny, która została aresztowana. Ten ostatni, mimo protestów, robi bohaterowi zastrzyk przeciwbólowy, a Nadieżda całuje ślad po ukłuciu. Tadzio zaczyna recytować jakiś jego tekst. W tle słychać „Międzynarodówkę”. Na ekranie pojawia się sekretarz partii, który upada na ziemię. Caban daje znać pisarzowi. Nadieżda próbuje powstrzymać ukochanego. Kamery są włączone. Pisarz, ściskając zapałki, całuje dziewczynę. Tadzio pada na kolana. Rysio nie ma odwagi spojrzeć na literata, a Caban go błogosławi. Bohater żegna ukochaną i zapewnia ją o wiecznej miłości. Bohater stwierdza, że to ludzie stworzyli Boga, by ten chronił ich przed nimi samymi. Mężczyzna idzie coraz wolniej. Spuszcza głowę. W myśli prosi o to, by ludzie dodali sił jemu i jego następcom.