Frankenstein - streszczenie szczegółowe
Robert Walton, ambitny i pełen pasji żeglarz, pisze listy do swojej siostry Małgorzaty, opisując przygotowania do wyprawy na biegun północny. Pragnie dokonać wielkiego odkrycia, które mogłoby przynieść ludzkości ogromny postęp i przyczynić się do lepszego poznania świata. Pierwsze listy wysyła z Sankt Petersburga, gdzie załatwia ostatnie formalności przed wyruszeniem w podróż. W kolejnych wiadomościach, pisanych z Archangielska, relacjonuje postępy organizacyjne i swoje rosnące podekscytowanie. Mimo entuzjazmu skarży się na brak towarzysza, który podzielałby jego naukowe ambicje. Żałuje również, że nie zdobył wszechstronniejszego wykształcenia, które pomogłoby mu w lepszym zrozumieniu świata i jego praw. Czuje, że choć wiedza techniczna, którą posiada, jest wystarczająca, to brak mu głębszego wglądu w filozofię nauki, co nie pozwala mu w pełni zgłębić istoty jego wyprawy.
Podróż na północ okazuje się trudniejsza, niż przypuszczał. Statek zostaje unieruchomiony przez grube lodowe kry, co budzi niepokój załogi. Mężczyźni zaczynają się obawiać, że mogą utknąć w tym niegościnnym miejscu na dłużej, a ich prowiant oraz zapasy będą się kurczyć. Wkrótce marynarze dostrzegają tajemnicze sanie zaprzężone w psy, prowadzone przez niezwykle wysoką, przerażającą postać. Dzień później, na innej krze, pojawia się kolejny podróżnik, tym razem wyczerpany człowiek, dryfujący samotnie na saniach, którym został tylko jeden pies. Walton i jego załoga ratują go i przyjmują na pokład. Nowo przybyły mówi płynnie po angielsku i zdradza, że ściga kogoś, kogo widziano dzień wcześniej. Kapitan szybko przywiązuje się do tajemniczego rozbitka i czuje, że jego historia skrywa wielki dramat. Po wielu dniach wahania mężczyzna zaczyna opowiadać o swoim życiu, a jego losy budzą w Waltonie zarówno podziw, jak i przerażenie.
Walton czuje, że znalazł w nim bratnią duszę – kogoś, kto również kieruje się ambicją i naukową ciekawością, lecz jednocześnie dostrzega, że ta pasja zniszczyła życie jego gościa. Uratowanym okazuje się Wiktor Frankenstein, naukowiec z Genewy, który poświęcił lata na zgłębianie tajemnicy życia. Wychował się w kołysce rodzinnego ciepła i miłości, otoczony troską rodziców, którzy darzyli go ogromnym uczuciem. Był ich dumą i nadzieją, kimś, w kim pokładali wielkie oczekiwania. Wraz z nim dorastała Elżbieta Lavenza, osierocona dziewczynka, którą jego matka przygarnęła podczas jednej z wizyt w ubogiej dzielnicy. Wiktor i Elżbieta stali się sobie bardzo bliscy, a chłopiec traktował ją jak swoją przyszłą towarzyszkę życia. Rodzina snuła plany o ich ślubie, widząc w tym naturalne przedłużenie rodzinnych więzi. Jednak Wiktor, choć cenił i kochał Elżbietę, był przede wszystkim pochłonięty własnymi aspiracjami naukowymi. Już od najmłodszych lat Wiktora fascynowała nauka, szczególnie przyrodoznawstwo i metafizyka. W wieku trzynastu lat natknął się na pisma dawnych alchemików i zafascynował się ideą kamienia filozoficznego oraz eliksiru życia, pragnąc zdobyć moc pozwalającą pokonać śmierć i nadać ludziom nieśmiertelność. Jego entuzjazm został jednak zgaszony, gdy spotkał profesora, który wykazał, że poglądy alchemików są przestarzałe. Rozczarowany, zwrócił się ku matematyce, ale nie porzucił marzeń o zgłębieniu istoty życia.
Pragnienie wiedzy było w nim jednak na tyle silne, że postanowił zgłębiać naukę nie tylko na poziomie akademickim, ale także poprzez własne eksperymenty i poszukiwania. Gdy Wiktor Frankenstein miał siedemnaście lat, jego życie wkroczyło w przełomowy etap. Wiktor został wysłany na studia do Ingolstadt, gdzie miał zdobywać wykształcenie w zakresie nauk przyrodniczych. Jego rodzina, dumnie patrząc na jego rozwój, miała nadzieję, że stanie się on wybitnym uczonym, który swoją wiedzą i talentem wniesie coś wartościowego w świat. Wiktor również czekał na ten moment z niecierpliwością, marząc o tym, że w murach uniwersytetu znajdzie odpowiedzi na nurtujące go pytania. Pragnął zgłębiać sekrety natury i poznawać prawa rządzące wszechświatem, ale los okazał się brutalny i postawił przed nim dramatyczną próbę.
Tuż przed jego wyjazdem do Ingolstadt, rodzinę Frankensteinów dotknęła tragedia. Jego matka, Karolina Beaufort Frankenstein, zachorowała na szkarlatynę, opiekując się przybraną córką Elżbietą, która wcześniej także zmagała się z tą chorobą. Chociaż Elżbieta wyzdrowiała, Karolina nie miała tyle szczęścia – jej organizm nie wytrzymał. Choroba wyniszczyła ją szybko, a gdy przyszła ostatnia godzina, wezwała do siebie Wiktora i Elżbietę, aby wyrazić swoje ostatnie życzenie. Leżąc na łożu śmierci, z gasnącym wzrokiem i drżącymi dłońmi, poprosiła Wiktora, by w przyszłości poślubił Elżbietę, wierząc, że ich związek jeszcze bardziej scementuje rodzinne więzi. Wiktor, wstrząśnięty i zrozpaczony, nie potrafił wyobrazić sobie życia bez matki, ale obiecał spełnić jej wolę. Gdy umarła, w domu Frankensteinów zapanował żałobny nastrój, a młody Wiktor po raz pierwszy poczuł prawdziwą stratę i bezsilność wobec śmierci. Choć wszyscy w jego otoczeniu pogrążyli się w smutku, Wiktor jako jedyny nie potrafił pogodzić się z faktem, że śmierć jest czymś nieuniknionym.
Zaczął rozmyślać nad tym, dlaczego życie może tak nagle zgasnąć i czy istnieje sposób, by je przywrócić. Być może to właśnie wtedy zakiełkowało w nim ziarno obsesji, która miała go później pochłonąć całkowicie. Mimo żałoby i bólu, kilka tygodni później opuścił Genewę i wyruszył do Ingolstadt, rozpoczynając nowy rozdział swojego życia. Tak pojawiła się medycyna Wiktora Frankensteina. Przybycie do Ingolstadt miało być dla Wiktora początkiem nowej, wielkiej przygody. Uniwersytet zachwycił go swoją atmosferą, wypełnioną duchem nauki i postępu.
Korytarze uczelni były pełne uczonych, filozofów i badaczy, a wielkie biblioteki zawierały księgi pełne wiedzy, której pragnął. Jego głód poznania został szybko zauważony przez profesorów, którzy dostrzegli w nim ogromny potencjał. Jednym z tych, którzy wywarli na niego największy wpływ, był profesor Waldman – wybitny chemik i anatom, człowiek pełen pasji i charyzmy. To on rozbudził w Wiktorze fascynację nowoczesną nauką, pokazując mu, jak daleko sięga ludzka myśl i jak wiele można osiągnąć poprzez eksperymenty. Pod jego opieką Wiktor szybko wyróżnił się na tle innych studentów. Chłonął wiedzę w tempie, które zadziwiało nawet jego wykładowców. Zajmował się chemią, anatomią, biologią, ale szczególnie pociągała go fizjologia i mechanizmy życia. Wierzył, że prawdziwe sekrety świata kryją się nie w abstrakcyjnych teoriach, ale w organizmie człowieka i tajemnicy jego istnienia.
Początkowo zgłębiał naukę w granicach zdrowego rozsądku – studiował podręczniki, uczęszczał na wykłady, analizował eksperymenty, ale z czasem przestało mu to wystarczać. Chciał wiedzieć więcej, chciał sięgnąć poza granice ludzkiej wiedzy. Niebawem zrozumiał, że same księgi nie dadzą mu odpowiedzi, których szukał – musiał rozpocząć własne badania. Z każdą kolejną nocą spędzoną nad księgami i doświadczeniami, Wiktor coraz bardziej odsuwał się od ludzi.
Przestał pisać do rodziny, rzadko wychodził na świeże powietrze, zaniedbał kontakty z innymi studentami. Nawet listy Elżbiety, pełne troski i tęsknoty, zaczęły go drażnić – czuł, że nikt nie może zrozumieć jego pasji i poświęcenia. W tym czasie zaczął obsesyjnie badać temat życia i śmierci. Godzinami analizował wpływ elektryczności na organizmy żywe, prowadził eksperymenty na martwych zwierzętach i testował reakcje chemiczne, które mogłyby pomóc w zachowaniu tkanek w stanie nienaruszonym. Z czasem eksperyment naukowy Wiktora Frankensteina stał się coraz bardziej mroczny.
Wiktor zaczął odwiedzać kostnice, gdzie badał procesy gnilne i próbował znaleźć sposób na ich zahamowanie. W nocy przemykał się na cmentarze, analizując ciała zmarłych i zbierając próbki, które mogłyby pomóc mu w jego badaniach. Choć początkowo był przerażony własnymi czynami, szybko przestał czuć wstręt. Celem nadrzędnym była nauka – wszystko inne nie miało znaczenia. W miarę jak coraz głębiej zanurzał się w swoje eksperymenty, Wiktor przestał dostrzegać, że powoli zatraca się w swoim celu. Zapominał o odpoczynku, o posiłkach, o własnym zdrowiu. Jego ciało zaczęło słabnąć, oczy zapadły się, skóra stała się blada, ale nie zwracał na to uwagi – liczył się tylko jego eksperyment.
Jego pasja do nauki przerodziła się w fanatyzm. Nie widział w sobie już studenta – widział pioniera, odkrywcę, rewolucjonistę. Był pewien, że jest na skraju największego odkrycia w dziejach ludzkości. Nie zauważył jednak, że wraz z rosnącym sukcesem tracił cząstkę siebie. Nie był już Wiktorem Frankensteinem – był naukowcem, który nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swój cel. Właśnie wtedy nadszedł moment, w którym przekroczył granicę, której nigdy nie powinien był przekroczyć – postanowił stworzyć życie z martwej materii. W laboratorium, ukryty w samotności, Wiktor przez miesiące prowadził badania nad naturą życia. Obserwował zachowanie zwłok, analizował tkanki i badał procesy degeneracyjne w ciałach zmarłych. Pracował niemal bez wytchnienia, dzień i noc, zatracając się w swoich eksperymentach. Zaczął testować metody ożywiania martwej materii, wykorzystując elektryczność, reakcje chemiczne oraz mechanizmy regeneracyjne. E
ksperymenty doprowadziły go do odkrycia, które było kluczowe – zrozumiał, jak przywrócić życie martwej tkance. Przez miesiące gromadził fragmenty ciał, konstruując istotę, której chciał nadać życie. Zajęło mu to długie miesiące pracy w ukryciu, a jego zdrowie i psychika stopniowo się pogarszały. Zaczął odczuwać ogromne zmęczenie, lecz jego determinacja była silniejsza. Pracując w laboratorium, był ogarnięty obsesją, nie dbając o jedzenie czy sen. Myśli o przełomie naukowym pochłaniały go do tego stopnia, że zapominał o swoich bliskich. Wiktor Frankenstein, w młodości pełen ambicji i pasji do nauki, stopniowo zatracił się w obsesyjnej pogoni za odpowiedzią na największą tajemnicę natury – jak przywrócić życie martwej materii.
W czasie studiów na uniwersytecie w Ingolstadt jego fascynacja nauką przemieniła się w maniakalną determinację, popychającą go do coraz bardziej kontrowersyjnych eksperymentów. Przez długie lata pracował w odosobnieniu, całkowicie odcinając się od rodziny, przyjaciół i świata zewnętrznego. Nie interesowały go już listy od Elżbiety czy troskliwe słowa ojca – jego jedyną rzeczywistością stało się laboratorium, zatęchłe pokoje pełne książek, narzędzi chirurgicznych i szklanych naczyń wypełnionych tajemniczymi substancjami. Zafascynowany granicą między życiem a śmiercią, Wiktor zaczął odwiedzać cmentarze, kostnice i prosektoria, gdzie obserwował procesy gnilne ludzkich ciał. Chciał zrozumieć, co dokładnie dzieje się z organizmem po śmierci, jak niszczeją tkanki i co sprawia, że życie nagle znika z ciała, które jeszcze niedawno było pełne energii. Godzinami badał zwłoki, rozcinał je i analizował układ nerwowy, mięśnie, organy wewnętrzne. Nocami przemykał się na cmentarze, nie zważając na odór rozkładu i wilgotny chłód ziemi, by wykopywać świeżo pochowane ciała – zarówno ludzkie, jak i zwierzęce. W miarę jak pogrążał się w swoich badaniach, coraz bardziej tracił kontakt z rzeczywistością. Jego umysł był rozgorączkowany, a ciało wyczerpane. Zapominał o jedzeniu, snuł się po laboratorium jak cień, jego skóra stała się blada, oczy zapadnięte, a ciało wyniszczone. Niekiedy czuł się jak samobójca wstrzymujący oddech tuż przed wielkim skokiem – był tak blisko odpowiedzi, a jednocześnie tak daleko od prawdziwego rozwiązania.
Po latach nieudanych eksperymentów i chwil załamania w końcu odkrył, że klucz do ożywienia martwej tkanki tkwi w energii elektrycznej. Zafascynowany siłą piorunów i ich wpływem na organizmy żywe, zaczął eksperymentować z elektrycznością i reakcjami chemicznymi, które mogłyby na nowo pobudzić martwe ciało do funkcjonowania. Przygotowywał kolejne serie testów, stosując różne mieszanki chemiczne, impulsy elektryczne i kombinacje materiałów organicznych. Gdy zrozumiał teorię, przyszła kolej na jej zastosowanie. Nie mógł jednak pracować na zwykłym ludzkim ciele – skala jego eksperymentu wymagała stworzenia czegoś większego, mocniejszego, czegoś, co mogło pomieścić i wytrzymać napięcie, jakie zamierzał mu zaaplikować. Zaczął konstruować własne stworzenie, zszywając je z części różnych zwłok. Pracował miesiącami, zbierając najlepsze fragmenty ciał, jakie tylko mógł znaleźć – silne ramiona, duże ręce, wytrzymałe nogi. Próbował stworzyć istotę piękną, ale efekt był groteskowy.
Potwór był olbrzymi, miał ponad dwa metry wzrostu, a jego proporcje były nienaturalne – skóra, choć zszywana starannie, była martwoblada i zniekształcona, oczy nieludzkie, głęboko osadzone, lśniące niepokojącym blaskiem. Nadszedł dzień eksperymentu. Noc była burzliwa, deszcz bębnił w szyby, a niebo co chwilę rozświetlały błyskawice. Wiktor z niecierpliwością i niepokojem przygotował się do finałowego testu. Podłączył elektrody do ciała istoty, ustawił maszyny w odpowiedniej sekwencji i czekał. Gdy w powietrzu rozszedł się huk gromu, załadowane kondensatory wypuściły falę energii wprost do martwego ciała. W tym momencie Wiktor Frankenstein powołuje do życia swoje stworzenie. Potwór poruszył palcami, potem ręką. Następnie jego pierś uniosła się, gdy zaczął oddychać. Otworzył oczy. Żył. Wiktor osłupiał. To, co przez tyle lat było jego celem, nagle stało się rzeczywistością. Przerażenie zaczęło przenikać jego umysł, gdy spojrzał na swoje dzieło. Stworzenie, które miało być idealnym organizmem, było potworem. W jego oczach nie było ludzkiego blasku, tylko pustka i coś nienaturalnego, coś, czego Wiktor nie był w stanie zrozumieć.
Wiktor, wstrząśnięty wynikiem swojego eksperymentu, uciekł w panice. Nie był w stanie dłużej patrzeć na swoje dzieło. Błąkał się po ulicach Ingolstadt w stanie skrajnego szoku. Czuł mdłości, jego myśli były rozszarpane, serce waliło jak oszalałe. Wydawało mu się, że stworzenie go ściga, że jego dzieło stanie się jego przekleństwem. Całą noc wędrował bez celu, aż wyczerpany osunął się na ziemię. Rankiem znalazł go Henryk Clerval, jego dawny przyjaciel, który przybył do Ingolstadt, by się z nim spotkać. Zastał Wiktora w stanie całkowitego wyczerpania i szaleństwa. Wiktor nie mógł mówić, nie mógł myśleć – był na granicy obłędu. Henryk zabrał go do mieszkania, gdzie Wiktor przez kilka tygodni leżał w gorączce, majacząc o swoim koszmarze. Próbował wymazać z pamięci to, co zrobił, choć strach nie opuszczał go ani na chwilę.
Gdy w końcu powrócił do zdrowia, Henryk próbował go pocieszyć, namawiał do powrotu do normalnego życia. Przez chwilę Wiktorowi wydawało się, że może rzeczywiście zapomnieć o tym, co wydarzyło się w jego laboratorium. Niestety los miał wobec niego inne plany. Niedługo potem nadeszła tragiczna wiadomość z Genewy – jego młodszy brat William został zamordowany. Ta informacja wstrząsnęła nim do głębi. Wiktor natychmiast wiedział, że za śmiercią chłopca stoi jego potwór. Jednak nie wyznał prawdy, obawiając się, że zostanie uznany za szaleńca. Gdy okazało się, że o morderstwo oskarżono przygarniętą do rodziny Frankensteinów Justine Moritz, Wiktor chciał jej pomóc, lecz był bezradny. Dziewczyna została skazana na śmierć, a Wiktor musiał patrzeć, jak kolejne życie zostaje zniszczone przez jego eksperyment.
Od tej chwili jego życie stało się pasmem cierpienia, które miało doprowadzić go na skraj świata w poszukiwaniu odkupienia i zemsty. Pogrążony w wyrzutach sumienia, Wiktor udał się w samotną podróż w Alpy, gdzie ponownie spotkał swoje monstrum. Ożywiony potwór Frankensteina opowiedział mu swoją historię – żył w ukryciu, obserwował ludzi i próbował nauczyć się ich zwyczajów. Gdy w końcu ujawnił się przed pewną rodziną, został brutalnie odtrącony, co obudziło w nim gniew i nienawiść do całej ludzkości. W akcie zemsty zamordował Williama i poprzysiągł, że będzie prześladował Wiktora, jeśli ten nie stworzy mu towarzyszki.
Po latach zmagań z konsekwencjami swojego pierwszego eksperymentu Wiktor Frankenstein, przepełniony strachem i wyrzutami sumienia, zgodził się spełnić żądanie swojego potwora i stworzyć dla niego towarzyszkę. Jego monstrum, które od lat było odrzucane przez społeczeństwo i uważane za przeklęte, błagało o towarzyszkę, obiecując, że jeśli Frankenstein spełni jego prośbę, zniknie z jego życia i osiedli się w dzikich ostępach, z dala od ludzi. Początkowo Wiktor, nie chcąc ściągnąć na siebie kolejnej fali nieszczęścia, zgodził się na ten układ i podjął się pracy w odosobnieniu. Zabrał się do dzieła w samotnym domku na szkockiej wyspie, z dala od cywilizacji. Miesiącami gromadził potrzebne materiały, studiował jeszcze głębiej anatomię i procesy biologiczne, a także udoskonalał swoją metodę, aby nowa istota była doskonalsza niż pierwszy ożywiony potwór Frankensteina. Jednak z każdym dniem dręczyły go wątpliwości i coraz mocniej odczuwał moralne dylematy. Przede wszystkim zaczął się obawiać, że jeśli stworzy drugiego potwora, nie będzie w stanie przewidzieć jego zachowania. Być może nowa istota nie zgodzi się żyć na wygnaniu? A co, jeśli oboje się rozmnożą, tworząc nową rasę potworów, które zagrożą ludzkości? Wizja świata zdominowanego przez nieludzkie istoty przeraziła go do głębi. Pewnej nocy, kiedy niemal ukończył swoją pracę, ogarnęła go nagła fala lęku. Jego umysł został przytłoczony myślą o konsekwencjach jego eksperymentów.
W przypływie desperacji rozszarpał na strzępy swoje nowe dzieło, niszcząc godziny, dni i miesiące pracy. W tym samym momencie zauważył, że za oknem, w półmroku, przygląda mu się jego pierwsze stworzenie – potwór, który obiecał mu spokój w zamian za drugą istotę. Gdy monstrum ujrzało, jak Wiktor unicestwia jego jedyną nadzieję na szczęście, wpadło w furię nie do opisania. Wydało przeciągły, pełen rozpaczy krzyk, który odbił się echem po pustkowiu. W oczach Wiktora widział gniew i rozpacz. Wtedy potwór poprzysiągł mu ostateczną zemstę. Oświadczył, że Frankenstein zapłaci za jego zdradę i że zabierze mu wszystko, co kocha. Przed odejściem wypowiedział złowieszcze słowa: „Będę z tobą w twoją noc poślubną”. Te słowa przeszyły Wiktora grozą, ale nie zrozumiał ich od razu. Myślał, że potwór grozi jemu samemu, że zamierza go zabić, ale nie przyszło mu do głowy, że prawdziwym celem zemsty będzie ktoś inny – jego ukochana Elżbieta. Wiktor, przerażony perspektywą nadchodzącego niebezpieczeństwa, postanowił zniszczyć potwora raz na zawsze. Jednak zanim mógł wcielić ten plan w życie, został aresztowany. Oskarżono go o morderstwo – miejscowi znaleźli bowiem zwłoki jego najlepszego przyjaciela, Henryka Clervala. Henryk, który towarzyszył mu w Anglii, został zamordowany w podobny sposób jak William – uduszony, ze śladami przerażającej siły na szyi. Wiktor od razu wiedział, kto za tym stoi. Został wtrącony do więzienia, gdzie spędził kilka miesięcy w stanie skrajnej rozpaczy. Jego stan psychiczny gwałtownie się pogorszył. Był na skraju obłędu, walcząc z gorączką i koszmarami. Z czasem jednak został oczyszczony z zarzutów i mógł wrócić do Genewy.
Pomimo tego, co się wydarzyło, rodzina Frankensteina postanowiła przyspieszyć ślub Wiktora i Elżbiety, wierząc, że nowe życie da mu ukojenie. Wiktor jednak wciąż pamiętał przysięgę potwora. Wiedział, że w noc poślubną coś się wydarzy, dlatego przygotował się na konfrontację – uzbroił się i postanowił czuwać. Nadszedł dzień ślubu. Ceremonia odbyła się w radosnej atmosferze, choć Wiktor przez cały czas nie mógł odpędzić złych przeczuć. Po ceremonii para udała się do domku na odludziu, gdzie mieli spędzić swoją pierwszą noc jako małżonkowie. Wiktor, oczekując ataku, uzbroił się i patrolował okolice, gotów stanąć do walki. Nie przewidział jednak, że jego największa słabość zostanie wykorzystana przeciwko niemu. Podczas gdy on przeszukiwał otoczenie, potwór dostał się do środka. Kiedy Wiktor usłyszał krzyk pełen bólu i strachu, było już za późno. Wbiegł do pokoju i zobaczył bezwładne ciało Elżbiety. Jej oczy były szeroko otwarte, ale nie było w nich już życia. Potwór zabił ją, by odebrać Wiktorowi to, co najbardziej kochał. To była ostatnia kropla, która przelała czarę. Ojciec Wiktora, dręczony smutkiem i stratą swoich dzieci, wkrótce także umiera.
Frankenstein zostaje zupełnie sam i nie ma już nic do stracenia. Postanawia ruszyć w pogoń za swoim stworzeniem i zniszczyć je raz na zawsze. Pościg trwa miesiącami – Wiktor przemierza lasy, góry i lodowe pustkowia, śledząc ślady potwora, który umyślnie zostawia mu wskazówki, prowadząc go na daleką północ. Jest to gra na wyniszczenie – Wiktor coraz bardziej słabnie, podczas gdy potwór, odporny na mróz i zmęczenie, zmusza go do dalszej wędrówki. Ostatecznie pościg prowadzi go na lodowe pustkowia Arktyki, gdzie u kresu swoich sił trafia na statek Roberta Waltona. Tam, w strzępach ubrania, dręczony chorobą i szaleństwem, opowiada swoją tragiczną historię. Krótko po tym umiera, pozostawiając Waltona w szoku. Wkrótce potem na pokładzie pojawia się potwór, który opłakuje śmierć swojego stwórcy. Samotny i pogrążony w rozpaczy, decyduje się zniknąć na zawsze i odesłać się w lodową otchłań, by zakończyć swój żywot. Tak kończy się opowieść o Wiktorze Frankensteinie – człowieku, który chciał posiąść tajemnicę życia, ale w zamian stworzył śmierć i zniszczenie.