Henryk Sienkiewicz

Latarnik - streszczenie szczegółowe

I

Nieoczekiwanie zaginął latarnik z Aspinwall obok Panamy. Domyślano się, że porwało go morze, tym bardziej że zaginęła również jego łódka. Sytuacja wymagała znalezienia nowego pracownika latarni, ponieważ szlak morski z Nowego Jorku do Panamy był często uczęszczany przez okręty. Obowiązek ten spadł na konsula Stanów Zjednoczonych działającego w Panamie. Miał na to zaledwie 12 godzin, dlatego zadanie wydawało się bardzo trudne. Latarnik musiał być osobą odpowiedzialną i sumienną, a codzienność w tym zawodzie nie należała do łatwych. Praca w latarni morskiej wymagała całodobowej służby z wyjątkiem wolnej niedzieli. Żywność i woda przewożone były łodzią z Aspinwall.

Do zadań latarnika należało nie tylko zapalanie latarni na noc, ale również wywieszenie różnokolorowych flag wskazujących zgodnie ze wskazaniem barometru. Latarnik w ciągu dnia kilka razy musiał chodzić na górę, pokonując ponad 400 stopni. Nieoczekiwanie znalazł się jeszcze tego samego dnia kandydat na latarnika o nazwisku Skawiński. Był to starszy człowiek po siedemdziesiątce, który poruszał się jak żołnierz. Wyglądał na smutnego, ale wzbudzał zaufanie. Konsul Mr Izaak Falconbridge pytał o doświadczenie i sumienność kandydata. Skawiński opowiedział, że jest Polakiem, tuła się po świecie od lat i teraz potrzebuje spokoju. Chciałby osiąść w jednym miejscu, dlatego posada latarnika bardzo mu odpowiada. Wymienił także nagrody, które zdobył w bitwach, co potwierdzało jego sumienność. Walczył między innymi w Hiszpanii, we Francji, na Węgrzech, a także w Stanach. Konsul miał jednak wątpliwości co do kondycji starszego człowieka, ale Skawiński zapewnił go, że da sobie radę. Mówił: „Przysięgam, że jestem uczciwy, ale… dość mam tego tułactwa…”. Jeszcze tego samego dnia pojechał na latarnię.

Skawiński nareszcie odnalazł spokój i bezpieczną przystań. Rozkoszował się ciszą i na długo zapatrzał w morze, stojąc na balkonie. Wspominał swoje dotychczasowe życie i jego trudy. Czegokolwiek by się nie chwycił, zawsze mu się to nie udawało, a próbował wielu różnych zajęć i zawodów oraz biznesów (m.in. produkcji cygar, szukania diamentów, handlu, pracy jako harpunnik). Zawsze wydarzało się jednak coś, co wszystko niszczyło. Teraz zastanawiał się, co może wydarzyć się na w miejscu, do którego trafił. Pomimo niepowodzeń Skawiński odznaczał się ogromną cierpliwością i dobrym sercem. Podczas epidemii oddał potrzebującym cały swój zapas chininy i w rezultacie zabrakło jej dla niego, kiedy zachorował. Lata mijały, a on czuł, że ma w sobie coraz mniej energii, za to więcej rezygnacji. Zdarzało mu się wzruszać i tęsknić do obrazów, przypominających dawne wspomnienia. Miejsce, w którym zaznał spokoju, było teraz tym, czego potrzebował najbardziej. Na takich rozmyślaniach bohatera minął pierwszy wieczór, podczas gdy na horyzoncie pojawiały się okrętowe światełka. Skawiński w końcu poszedł do swojej izby, aby zasnąć, a zewnątrz rozpętała się burza.

II

Ponoć majtkowie wierzą, że morze potrafi wołać marynarzy po imieniu. Podobnie może wołać człowieka starość. Latarnia była z kolei dla bohatera jak półgrób. Życie było tam monotonne i gdy człowiek z niej wychodził, zewnętrzny świat wydawał się pełen bodźców. Na latarni było tylko niebo i woda, a pomiędzy nimi ludzka samotność. Każdy dzień wydawał się taki sam i różniła je tylko pogoda. Skawiński obserwował z balkonu latarni żagle statków, a także miasteczko Aspinwall. Z oddali wszystko było maleńkie. Około południa rozpoczynała się sjesta, a wraz z nią nadchodziła totalna cisza. Również bohater wówczas najlepiej wypoczywał. Wydawał się nawet szczęśliwy. Zżył się ze swoją wyspą. Zbierał tam ślimaki i chodził na ryby. Obserwował także piękne widoki, które nie ograniczały się tylko do miasta. Z wyspy było widać również las podzwrotnikowy pełen pięknej roślinności. Skawiński wspomagał się także lunetą, przez którą dojrzeć potrafił nawet małpy, marabuty i papugi. Wspominał swój pobyt w dżungli amazońskiej, kiedy błąkał się w zielonym gąszczu. Wiedział wówczas, że na każdym kroku może czaić się śmierć. Teraz z przyjemnością obserwował ten świat z daleka, czując się bezpiecznie w wieży. Czasem opuszczał ją tylko w niedzielę, aby udać się do kościoła. Po mszy kupował hiszpańską gazetę lub pożyczał nowojorską od Falconbridge’a z nadzieją, że znajdzie w nich jakieś wieści z Europy, gdzie zostawił swoje serce. Z czasem Skawiński coraz rzadziej schodził na ląd. Bohaterem rządziła nostalgia, a wyspa z latarnią stała się całym jego światem. Zanim się obejrzał, tkwił w swoim świecie w pół czuwaniu, pół śnie i pół śmierci.

III

Niespodziewanie pewnego dnia do Skawińskiego wraz z żywnością dotarła paczka. Zaskoczony bohater czym prędzej ją otworzył i ujrzał polskie książki. Nie wierzył własnym oczom. Zapomniał, że przeczytał niegdyś o powstaniu polskiego towarzystwa w Nowym Jorku, do którego wysłał spontanicznie połowę swojej pensji. Jak się okazało, towarzystwo, chcąc się odwdzięczyć, przesłało mu książki. Latarnik nie mógł uwierzyć, że trzyma w rękach polską literaturę. Pierwszą z książek, po którą sięgnął, była poezją autora, którego czytał już dawniej w Paryżu, Algierze i Hiszpanii. Przez lata zajęty był wojaczką, dlatego dawno nie miał książki w rękach. Teraz w ciszy na swojej wyspie z niedowierzaniem przewracał stronę tytułową. Chwila wydawała mu się wyjątkowo uroczysta. Bohater zaczął czytać na głos: „Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie!”. Wzruszenie latarnika było ogromne, a łzy same napływały do oczu. Wypełniony emocjami starzec rzucił się na ziemię, łkając. Minęło 40 lat, odkąd nie widział ojczystego kraju, a polska mowa, którą teraz usłyszał, odnalazła go na drugim końcu ziemi. Rozpaczał za ukochaną ojczyzną, przepraszając, że tak bardzo zżył się ze swoją wyspą. Mewy przyleciały, sądząc, że dostaną jak zawsze o tej porze coś do jedzenia, ale dziś dzień wyglądał zupełnie inaczej. Ptaki zaczęły go zaczepiać i zdołały go przebudzić. Bohater oczyszczony płaczem oddał w zamyśleniu mewom całe swoje jedzenie i wrócił do lektury. Słońce chyliło się ku zachodowi, a on czytał dalej. Gdy nastał zmrok i bohater nie widział już liter, zamknął oczy i wyobrażał sobie znajome krajobrazy. Nadszedł czas rozpalenia latarni, ale starzec był myślami zupełnie gdzie indziej. Przypominał sobie rodzinną wioskę, a także siebie w roli ułana. Wyobrażał sobie, jak mija noc i zaczyna świtać nowy dzień, co ogłaszają piejące koguty. Był gotowy do boju.

Nagle usłyszał czyjś głos. Gdy otworzył oczy, zobaczył przed sobą Johna — strażnika portowego, który pytał, czy starzec jest chory, bo nie zapalił latarni. Dodał, że latarnik straci pracę, ponieważ jedna z łodzi z San-Geromo rozbiła się bez latarnianego światła. Skawiński uświadomił sobie, że rzeczywiście nie zapalił lampy. Został zwolniony, a kilka dni później płynął statkiem do Nowego Jorku. Na powrót więc został tułaczem – zgarbionym, ale za to z błyskiem w oku. W nową wyprawę zabierał ze sobą polską książkę, którą przytulał do serca, sprawdzając, czy przypadkiem nie zginęła.

Potrzebujesz pomocy?

Pozytywizm (Język polski)

Teksty dostarczone przez Interia.pl. © Copyright by Interia.pl Sp. z o.o.

Opracowania lektur zostały przygotowane przez nauczycieli i specjalistów.

Materiały są opracowane z najwyższą starannością pod kątem przygotowania uczniów do egzaminów.

Zgodnie z regulaminem serwisu www.bryk.pl, rozpowszechnianie niniejszego materiału w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, utrwalanie lub kopiowanie materiału w celu rozpowszechnienia w szczególności zamieszczanie na innym serwerze, przekazywanie drogą elektroniczną i wykorzystywanie materiału w inny sposób niż dla celów własnej edukacji bez zgody autora podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności.

Prywatność. Polityka prywatności. Ustawienia preferencji. Copyright: INTERIA.PL 1999-2025 Wszystkie prawa zastrzeżone.