Sklepy cynamonowe - streszczenie szczegółowe
Sierpień
Opowiadanie ma konwencję wspomnień z dzieciństwa, na które składają się trzy odrębne od siebie części, powiązane natomiast przez pierwszoosobowego narratora.
Pierwsza część dotyczy regularnych wyjazdów ojca narratora „do wód”. Co roku w lipcu Jakub wyjeżdżał do uzdrowiska. Bohater-narrator w tym czasie spędzał część swoich wakacji z matką i starszym bratem. Towarzyszyła im także służąca Adela. Mieszkali wtedy w kamienicy na rynku, na pierwszym piętrze, zajmując duże, ale ciemne mieszkanie. W wypowiedziach bohatera jednym ze stale powtarzających się motywów są sobotnie spacery z matką po ulicach miasteczka, zakurzonym, ale i zalanym słońcem rynku. Bohater wspomina, że spacerując, kierowali się zawsze w stronę przedmieść. Tutaj znajdowały się bowiem domy z zielonymi ogródkami, które sprawiały, że okolica bardziej przypominała wieś niż miasto. Istotnym elementem wspomnień bohatera są także powroty służącej – Adeli, która regularnie wychodziła na zakupy i zaopatrywała dom w potrzebne artykuły.
Druga część opowiadania przyjmuje formę relacji unaoczniającej, ponieważ bohater skupia się na obserwacji parkanu, za którym znajduje się śmietnik z rosnącym dziko bodiakiem (ostem). Jest sierpień, cały zachwaszczony teren zalewa gorące słońce. Bohater skupiony jest przede wszystkim na jednej postaci. Tutaj to bowiem mieszka Tłuja – określona przez narratora jako „skretyniała dziewczyna”. Widzimy ją, jak siedzi na starym łóżku, a zewsząd otacza ją rój much. Dziewczyna raz siedzi na łóżku, raz drzemie, raz mówi coś półgłosem. Czasami wszystko przerywają jej dzikie okrzyki. Tłuja na tle bujnej roślinności zostaje przez narratora podniesiona do obrazu pogańskiego bożka. Dziewczyna symbolizuje istotę czystej biologii. Przedstawiona zostaje jako mająca zdolność do nieustannego odradzania się. Bohater wspomina także jej matkę Maryśkę, kobietę „żółtą jak szafran”, „bladą jak opłatek”, która pracowała przy szorowaniu podłóg u innych gospodyń.
W trzeciej części opowiadania narrator wspomina wizytę w jednym z domów na przedmieściu. Mieszkała tutaj bowiem ciotka bohatera – Agata. Dużo uwagi poświęca się jej charakterystyce – kobiety wielkiej, bujnej, z okrągłym ciałem, które wzbogacają piegi. Agata wydawała się kobietą pełną energii witalnej, wręcz stworzoną do rodzenia dzieci. Mężem Agaty był wuj Marek – mężczyzna w pełni poddany swojej małżonce i przez nią zdominowany, co znajdowało wyraz także w jego fizjonomii: był mały, zgarbiony, a jego twarz zdawała się „wyjałowiona z płci”. Uwagę narratora przyciąga także córka tej pary – Łucja. Młoda, dorastająca dziewczyna. Bohater był jednak przede wszystkim zainteresowany kuzynem Emilem, który przypominał mistrza sztuk karcianych i wnosił ze sobą zapach jakichś odległych krajów. Mężczyzna wiódł kiedyś bardzo burzliwe życie, którego wspomnienia odcisnęły się na jego twarzy.
Można było odnieść wrażenie, że mieszkańcy tego domu żyli zupełnie na uboczu, nie tylko w sensie przestrzennym zamieszkiwania na przedmieściach, lecz także we „własnym odrębnym czasie”.
Kiedy bohater był już bardzo znudzony opowieściami ciotki, na szczęście pojawił się kuzyn Emil, zawołał go do drugiego pokoju, gdzie pokazywał mu zdjęcia aktów miłosnych, wprowadzając tym samym młodego chłopca w świat erotyki.
Nawiedzenie
1
Narrator zwraca uwagę, że tego roku zima przyszła wyjątkowo wcześnie. Miasto jednak już wcześniej zatopiło się w typowo prowincjonalnej szarości. Ciemne domy były tak podobne do siebie, że nietrudno było się pomylić i zagubić w ich plątaninie. Mieszkanie rodziny bohatera także nie prezentowało się lepiej, ponieważ matka nie przykładała wagi do jego wyglądu, a Adela była po prostu niedbała. Mieszkanie – jak opisuje je narrator – miało nieokreśloną liczbą pokoi. Nieokreślona była też więc liczba lokatorów. Oprócz rodziny mieszkali tutaj bowiem także subiekci.
Był to czas, kiedy ojciec coraz poważniej podupadał już na zdrowiu, budząc ich często ze snu swoimi krzykami. Coraz częściej zdarzały się dni, kiedy musiał zostawać w łóżku na całe dnie. Nie oznaczało to jednak, że porzucił zainteresowanie sklepem. Cały czas kontrolował, co się działo na dole. Życzył sobie, aby przynoszono mu księgi handlowe, które uważnie przeglądał w pokoju. Niestety oznaczało to często również kłótnie z matką, której wyrzucał, że prowadzi rachunki w sposób niedbały i niedokładny. Źródłem jego cierpień bardziej niż ciało był jednak umysł. Bohater-narrator wyraźnie komentuje, że choroba miała charakter raczej psychiczny niż fizyczny, a ojciec coraz częściej zamykał się w sobie, nie dopuszczając nikogo do siebie. Narrator wspomina czające się w mieszkaniu karakany, które miały symbolizować niepokoje ojca, zagrożenia, z którymi walczył i jego trudne przeżycia. Starał się walczyć z nimi przez pracę, ale ostatecznie strategia ta nie przyniosła oczekiwanego rezultatu.
Niestety ojciec tłumił także wzbierającą w nim agresję, gniew, złość. Pewnej nocy, bohater wybudzony ze snu, usłyszał krzyki ojca. Okazało się, że ten rozmawia z Bogiem, a raczej kłóci się z nim, tocząc walkę podobną do tej prowadzonej przez biblijnego Jakuba. Wspomnienia narratora to połączenie patetycznej wizji starotestamentowego proroka i codzienności ojca, wylewającego zawartość nocnika prosto w okno.
2
Bohater wspomina, że ojciec dużo i gwałtownie rozmawiał ze samym sobą. Prowadził niekończące się spory i dyskusje. W pewnym momencie się jednak uspokoił, wyciszył i na nowo zainteresował skrupulatną, ale i cichą pracą przy księgach rachunkowych sklepu. Potem jednak okazało się, że pracę tę wykonywał jedynie pozornie, bo tak naprawdę wyklejał księgi kolorowymi naklejkami. Potem było już tylko gorzej. Coraz częściej ginął w zakamarkach mieszkania. Znikał w przestronnej przestrzeni, żyjąc w świecie, który sam stworzył. Z czasem domownicy zaakceptowali jego niecodzienny sposób bycia, pozwalając mu żyć tak, jak tego chciał. Ojciec coraz bardziej „ginął” więc w świecie oderwanym od rzeczywistości swojej rodziny. Narrator komentuje, że w swoim stanie nawiedzenia ojciec przypominał mu coraz bardziej skorupę orzecha, której rozbicie jest wyjątkowo trudne. Jednocześnie podkreśla bogactwo przeżyć wewnętrznych ojca, jego naturalną kreatywność. Sygnalizuje jednocześnie, że otoczenie ojca wszystkie jego akty „kreacji” odbierało jako dziwactwa, stopniowo coraz bardziej je ignorując, a tym samym ignorując ojca, który z czasem przestał mieć dla większości jakiekolwiek znaczenie.
Ptaki
Pełnia zimy oznaczała także pełnię małomiasteczkowej nudy. Już nawet wszechobecne kolory; żółte, zrudziałe, czarne, rdzawe i zakopcone, które narrator wykorzystuje do opisu rzeczywistości, nie pozostawiają wątpliwości co do otaczającej bohaterów atmosfery. Buduje się tutaj wszechobecny nastrój marazmu, stagnacji, melancholii. Na tym tle kluczowa po raz kolejny staje się postać ojca. To czas, kiedy już nie wychodzi w ogóle z domu. Jego ostatnim zadaniem było palenie w piecu. Sprawiało mu to nawet pewną przyjemność, ponieważ często można było go przyłapać na kontemplacji płomienia w palenisku. Przyszedł jednak czas i na nową pasję. Okazały się nią zwierzęta.
Ojciec nowe hobby rozpoczął już dość nietypowo, sprowadzając z zagranicy zapłodnione egzotyczne ptasie jaja. Już wcześniej wykazywał pewne zainteresowanie lotem i wysokością, kiedy to korzystał z drabiny, aby zyskać „ptasią perspektywę” na rzeczywistość. Był to kolejny wyraz lekceważenia, jakim obdarzał codzienność i obowiązki pozostałych domowników. Był przekonany, że tylko on ma do rozwiązania najważniejsze tajemnice. Jedyną postacią, która wzbudzała z nim zainteresowanie, była Adela. Uwaga ta miała ewidentnie podtekst erotyczny, co sprawiało, że dziewczyna miała ogromną władzę nad ojcem.
Kiedy do mieszkania dotarły jaja, ojciec podtykał je do wysiadywania kurom, po czym przejmował pisklęta i się nimi opiekował. Wylęgały się więc kolejne ptasie monstra, w tym kondor, który przykuł szczególną uwagę ojca. Niestety to ojcowskie stadko było coraz bardziej problematyczne dla pozostałych domowników, dlatego zapadła decyzja o przeniesieniu ojca z całym dobytkiem na poddasze. Przez pierwsze kilka tygodni znikał tam właściwie na całe dnie. Kiedy jednak pewnego dnia na poddasze weszła Adela, wszystko się zmieniło. Dziewczyna przerażona smrodem, ptasimi odchodami pokrywającymi podłogę, a także rozstawionymi wszędzie różnymi sprzętami, postanowiła zakończyć ojcowski eksperyment i wygoniła ptactwo z pomocą miotły. To był ogromny cios dla ojca, ale jego słabość do Adeli uniemożliwiały mu przeciwstawienie się dziewczynie. Sam ojciec zaś coraz bardziej zaczął upodabniać się do jednego ze swoich ulubionych ptaków, a więc kondora. Stawał się tak jak on samotnikiem. Ojciec marzył o kolorowych światach, ale ten wokół niego uniemożliwiał mu przeprowadzenie tego wyjątkowego aktu kreacji.
Przygoda z ptakami na długi czas wpłynęła na ojca. Jeszcze mocniej zamknął się z sobie i nie spędzał czasu już z nikim z domowników. Ptasia przygoda ojca z punktu widzenia narratora była ogromną demonstracją siły fantazji, walką, jaką ojciec toczył o obecność poezji w życiu. Przy całej miłości do ojca Józio przyznawał jednak, że wszyscy domownicy byli bardzo wdzięczni Adeli za zakończenie tego kolejnego dziwactwa ojca. Brak kolorowych światów, do jakich dostęp dawały mu ptaki, sprawił jednak, że ojciec na nowo usunął się w cień.
Był samotnym królem banitą, który przesiadywał w jednym z pokojów. Pojawiał się w innych pomieszczeniach rzadko, a pokój opuszczał właściwie jedynie wtedy, kiedy nie było w domu Adeli. W domu zrobiło się więc jeszcze bardziej pusto. Marazm do tej pory przełamywał hałas ptasiej gromady. Teraz nagle nawet i ten element zginął z małomiasteczkowego życia rodziny bohatera. Trudno było jednak odnieść wrażenie, że komuś to szczególnie przeszkadza. Wszyscy domownicy weszli bez zawahania w tę atmosferę wypełnioną lenistwem. Wyjątkiem była jedynie Adela, skupiona na wykonywaniu swoich codziennych zadań.
Ojciec podczas jednej ze swoich wypraw natknął się natomiast na Poldę i Paulinę, czyli dziewczyny, które zajmowały się szyciem. Co popołudnie rozkładały one swoje przybory i rozpoczynały pracę. Ich aktywność przyciągnęła uwagę ojca. Patrzył na nie z ogromnym zainteresowaniem, były dla niego zjawiskiem, którego nie rozumiał, a które domagało się opisu. Zaczął więc od tamtej pory z nimi przesiadywać. Snuł przy nich swoje wywody, czym rozpraszał jednostajny, nudny jeszcze do niedawna czas pracy. Nie trzeba było długo czekać, aby dziewczyny zostały uwiedzione przemożną osobowością ojca.
Ojciec nie ukrywał swojej fascynacji kobietami, klęczał wręcz przed Pauliną, studiując piękno formy jej nadgarstka. Przedstawiał się kobietom jako entuzjasta formy. Niestety ponownie niszczycielką ojcowskich fantazji okazała się Adela, która dostrzegłszy klęczącego ojca, dała mu prztyczek w nos. Był to gest sygnalizujący konieczność natychmiastowego powrotu do realności. Tym razem jednak ojciec nie poddał się do końca. Zaczął wygłaszać improwizowane przemówienia, popisy oratorskie, które dać miały wyraz jego doktrynie na temat manekinów.
Traktat o manekinach
Albo wtóra księga rodzaju
Szwaczki wzbudziły w ojcu nowy przypływ entuzjazmu, który sprawił, że postanowił on podzielić się z nimi swoją wizją świata. Pojawiał się więc u szyjących dziewcząt i przedstawiał im stopniowo swoją zawiłą teorię, która nie tyle ocierała się o herezję, ile po prostu była heretycka.
Nawiązanie do Księgi Rodzaju ze Starego Testamentu, pojawiające się w podtytule, sygnalizują, że ojca zafascynował temat stworzenia. Widział go jednak zupełnie inaczej, niż przedstawiała to biblijna historia.
Ojciec uznawał bowiem, że pierwszym stworzycielem był Demiurgos, który nie zdołał zachować wyłącznie dla siebie prawa tworzenia. Zdaniem ojca prawo kreacji miała każda istota uduchowiona. Ojciec był przekonany, że każda materia ma zdolność do przechodzenia w różne formy. Czeka właściwie jedynie na sprawczą moc człowieka, który jako kreator może nadawać jej różne kształty. Cechuje ją więc uległość wobec ludzkiej woli. To przekształcenie jest zaś konieczne.
Jakub uznawał, że nawet materia nie jest do końca martwa, ponieważ posiada – choć niewykorzystywane w danym momencie, ale potencjalne – możliwości stworzenia form, które przypominałyby organizmy żywe. Oczywiście nie oznaczało to, że te formy będą istotami, ale do złudzenia mogą je przypominać. Ojciec dla siebie widział jednak inną misję. Chciał być wtórnym demiurgiem, a więc tworzyć formy niestabilne, ulotne, chwilowe, spełniające – podobnie jak manekiny – tylko jedno zadanie. W wizji ojca powstawaliby więc ludzie wyposażeni np. tylko w te kończyny, które były im niezbędne do przypisanego im, jednorazowego zadania. Tym razem to więc człowiek miał być stworzony na podobieństwo manekina, a nie odwrotnie. Była to ojcowska obrona ludzkiego aktu twórczego, który nie miał być naśladownictwem, ale prawdziwą kreacją. Sztuka jego zdaniem nie powinna mieć bowiem ambicji naśladowczych. Nie mamy dostępu do boskich aktów kreacji, trzeba więc podążać własnymi drogami. Manekiny dla ojca były podobne do kobiet. Zdanie to wzbudziło pobłażliwe spojrzenia dziewcząt, które uznały tezy ojca za wytwór jego chorej wyobraźni.
Ojciec był pochłonięty przemówieniem, trwało to jednak wyłącznie do momentu, kiedy Adela nie wysunęła spod materiału sukni swojej stopy odzianej w jedwabną, czarną pończochę. Kiedy tylko ojciec dostrzegł ten gest – zamilkł, zaczerwienił się, a wzrok utkwił w stopie. Zachowanie Adeli sprawiło, że ojciec z sekundy na sekundę stracił całą energię, wyrazistość i zapał, z którym jeszcze przed chwilą przemawiał. Usiadł sztywno, potem podniósł się w bardzo pokornej postawie, oczy miał spuszczone. Po chwili postąpił do przodu i upadł na kolana.
Traktat o manekinach
Ciąg dalszy
Kolejny wieczór oznaczał dalszą część przemowy ojca. Tego dnia przemowa rozpoczęła się od lamentu nad losem materii przepełnionej cierpieniem.
Ojciec był przekonany, że forma sprawia, że byt zyskuje status uduchowiony, a jednocześnie zyskuje własny świat przeżyć i doznań. Zdaniem ojca ból miała wywoływać w materii nieświadomość własnej istoty. Ten brak świadomości wynikał zdaniem ojca z tego, że człowiek może zrobić z materią wszystko, a ona nie może ani uświadomić sobie własnej postaci, ani też pozbyć się narzuconych jej z zewnątrz przez człowieka kształtów. Ojciec posłużył się tutaj przykładem materii, z której człowiek czyni maskę błazeńską lub wykrzywioną bólem, na którą patrząc, śmieje się z własnego dzieła. Materia jest bierna w takiej sytuacji, niezdolna do działania, a jednocześnie cierpiąca. Ojca wzruszyła myśl o uwięzionym wewnętrznym głosie materii. Uznawał, że podobnie jest w przypadku tłumu, który nie zna siebie i nawet nie zdaje sobie sprawy, że jest jakąś postacią gnębionej materii. Do tego tłumu ojciec zaliczał również swoje słuchaczki.
W tym momencie ojciec jednak, podobnie jak dzień wcześniej, zamilkł. Jego twarz była pełna emocji. Przypominał tym samym zatrzymany w ruchu półautomat. Adela podeszła do niego, ręce miała założone na biodrach. Zwróciła się do ojca, wydając bardzo dobitne polecenie. Szwaczki natychmiast spuściły oczy. Wszyscy byli jak odrętwiali, oprócz Adeli.
Traktat o manekinach
Dokończenie
Jeden z kolejnych wieczorów ojciec obrał na wznowienie swojego wywodu. Tym razem wykład dotyczył opisu pewnych form materii. Ojca interesowały formy uzyskane w procesie zawieszenia koloidów w roztworach soli kuchennej. Uznawał on, że formy te mogą imitować prymitywne zwierzęta. Nie chodziło tutaj jednak o samą powłokę i zewnętrzne podobieństwo, co możliwość podjęcia podstawowych funkcji życiowych, takich jak ruch czy oddychanie. Zdaniem ojca nie brakowało także bardziej rozbudowanych form, które mogły przyjmować wygląd podobny do wnętrz domów, starych pomieszczeń wypełnianych – w optyce ojca – uczuciami, wrażeniami, marzeniami ludzi, którzy kiedyś w nich żyli. Wywód przyjmował coraz ciekawszy kierunek. Jakub był bowiem przekonany, że meble i sprzęty przesiąkają emocjami domowników. Na poparcie swojej tezy przytoczył przykład, kiedy to jemu zdarzyło się w jednym z opuszczonych pokoi dostrzec drzewa, które ubrane były w pełnię barw fantazyjnych, rozkwitających na nich kwiatów. Już przed zmrokiem tych drzew już jednak nie było. Wszystkie te przykłady były dowodem na wielką fascynację ojca tworami bezkształtnymi, które nie przypomniały form znanych z codziennego życia, a były zdecydowanie bliższe niższym formom fauny. „Pseudofauna i flora” mogły bowiem jego zdaniem twórczo uruchamiać wyobraźnię i inspirować dalsze akty kreacji.
Kolejny wątek, jaki podjął Jakub, dotyczył prymitywnych plemion, które w ramach jednego ze swoich zwyczajów balsamowały zwłoki zmarłych, czyniąc z nich dekoracje umieszczane w domach. W końcu ojciec doszedł do opisu swojego brata, który miał w wyniku długiej choroby zamienić się w „zwój kiszek gumowych”. Obrazy robiły się coraz bardziej przerażające, makabryczne i obrzydliwe. To wszystko stało się trudne do zniesienia przez słuchaczki. Po raz kolejny zainterweniowała więc Adela, która podeszła do ojca i palcem wykonała gest przypominający łaskotanie. Ojciec bardzo się go bał, więc natychmiast wręcz zaczął się wycofywać z pokoju, a Adela podążała za nim, wyprowadzając go tym samym z przestrzeni.
Sierpień bohater-narrator spędził z Nemrodem – małym pieskiem, który pojawił się w mieszkaniu za sprawą starej pomywaczki. Przyniosła go do domu, ale potem zarówno ona, jak i nikt inny na nowego lokatora nie zwracał szczególnej uwagi. Poza bohaterem, który jako chłopiec bardzo żywo zainteresował się pieskiem. Stał się on dla niego niewyczerpanym źródłem badań. Chłopiec traktował zwierzę jako obiekt obserwacji, które pozwalały zobaczyć rozwój i dojrzewanie. Narrator był przekonany, że piesek i jego zachowanie to przykład na niezdolność zapełnienia pustki życia, a świat – zupełnie dla zwierzaka nowy – na początku budzi awersję i zniechęcenie, z czasem jednak prowokuje do podjęcia eksperymentu i wyzwania życia.
Nemrod z dnia na dzień coraz lepiej radził sobie z otaczającą go nową rzeczywistością, chętnie poznawał otoczenie. Ulubioną przestrzenią stała się oczywiście kuchnia. Tutaj niepodzielnie rządziła Adela, która jednak nie miała nic przeciwko psu. Nemrod podczas swoich zabaw – zdaniem narratora – odkrył, że to, co wydawało się nowe, gdzieś już istniało wcześniej. Było bowiem zakodowane gdzieś w psychice i przypisane jako określona forma zachowania w danej sytuacji. Tak było między innymi ze szczekaniem. Wcześniej Nemrod w ogóle go nie używał, a nagle, kiedy potrzebował wyrazić swoje oburzenie i nienawiść, pojawiło się naturalnie. Całą swoją istotą – prawie jak ojciec – zareagował na otaczający go świat. Obiektem, który wywołał ów głos, była karakon poruszający się po podłodze w kuchni.
Pan
Podwórko było ogrodzone parkanem. W miejscu, gdzie znajdował się wychodek, chłopcom udało się zrobić dziurę. Jedna ze spróchniałych desek ustąpiła i dzięki jej usunięciu można było się wreszcie przedostać do dzikiego sadu. Narrator wspomina, jak bardzo lubił tam chodzić. Szczególnie latem, kiedy z nieba lał się żar i można było spędzać czas, ganiając za motylami. Podczas jednego z takich właśnie dni bohater w pogoni za motylem zabrnął w gęstwinę porośniętą łopianem. W tymże łopianie w kucki siedział włóczęga, który najprawdopodobniej spełniał właśnie potrzebę fizjologiczną. Był to zaniedbany człowiek. Kiedy tylko zobaczył chłopca, najpierw wykrzywił twarz w geście bólu, ale zaraz głośno się zaśmiał, po czym odszedł. Chłopiec, zaskoczony tym nietypowym spotkaniem, stał nieruchomo, obserwując odchodzącego mężczyznę i w myślach nazywając go bożkiem starego sadu albo „Panem bez fletu”. To ostatnie określenie było oczywiście nawiązaniem do niepokojącego mistycznego Pana. Okazuje się jednak, że mitologia nie wytrzymała kontaktu z pospolitością opisywanej sytuacji. Narrator uważa, że do takich dziwnych przecięć dochodzi, kiedy czas wychodzi z ram.
Pan Karol
Opowiadanie koncentruje się na postaci Pana Karola, wuja narratora, którego żona wyjechała na wakacje razem z dziećmi. Udali się do letniska, które oddalone było godzinę drogi od miasta. Pan Karol regularnie odwiedzał rodzinę. Jeździł do nich w każde sobotnie popołudnie i wracał wieczorem. Niestety w domu czekał na niego jedynie bałagan, którego symbolem było niepościelone łóżko. Kiedy budził się kolejnego dnia, nachodziły go różnego rodzaju przemyślenia dotyczące tego, co miało go czekać. Wuj był człowiekiem po trzydziestce, który czuł, że stoi przed nim jakaś groźna przyszłość, natomiast nie potrafił jej do końca nazwać. Kalkulował ją, przeliczał, ale z pewnością się jej nie bał. Po tych powolnych przedpołudniowych rozmyślaniach przechodził po prostu do codziennej toalety, ubierał się, przygotowywał do wyjścia. Nie było to jednak typowe wyjście do pracy, a na trwające przez cały tydzień nocne hulanki, którym podczas nieobecności rodziny oddawał się wuj Karol. Wychodząc z domu, miał wrażenie, że domowe sprzęty patrzą na niego z dezaprobatą. Życie mężczyzny było niczym więcej jak wegetacją, odwróceniem się od prawdziwego losu, który gdzieś na niego czekał.
Sklepy cynamonowe
W środku zimy ojciec cały czas przebywał w świecie, do którego żaden z domowników na dobrą sprawę nie miał żadnego wstępu. Nie oznaczało to jednak, że ojciec był zupełnie nieobecny. Wręcz przeciwnie – miał wyczulony zmysł węchu i słuchu. To sprawiało, że szczególnie nocami, bardzo uważnie śledził wszelkie odgłosy, zapachy, szelesty, które wydawał z siebie stary dom. Matka nie była gotowa, aby zaakceptować tę stronę osobowości ojca, próbowała go więc za wszelką cenę oderwać od tej „innej” rzeczywistości, tajemnicy, której chciał poszukiwać w domu. Wyciągała go więc na wieczorne spacery. Pewnego dnia wpadła zaś nawet na pomysł, aby pójść wspólnie do teatru. Kiedy rodzina dotarła na miejsce, okazało się jednak, że ojciec nie wziął z domu portfela. Bohater-narrator został więc wysłany z powrotem, aby jak najszybciej przynieść potrzebne pieniądze. Liczono, że jest on w stanie zdążyć pokonać trasę przed rozpoczęciem spektaklu.
Chłopak jednak zamiast kierować się prosto do domu, a potem ponownie do teatru, dał się pokierować własnej fantazji. Zaprowadziła go ona w zupełnie inne miejsca niż dom. Zboczył z drogi, przypominając sobie o sklepach cynamonowych, które w zimową noc kusiły jeszcze bardziej. To właśnie w tych magazynach można było bowiem oglądać i najrozmaitsze egzotyczne towary. Były tutaj także przeróżne sprzęty, nie brakowało albumów i książek, słowem – było wszystko, co potrzebne dziecięcej fantazji. Bohater chciał choć na chwilę zajrzeć do tych sklepów, więc wszedł w gąszcz miejskich uliczek. Niestety pobłądził i szybko zorientował się, że zamiast stanąć pod sklepami cynamonowymi, dotarł pod budynek, którego tylna ściana przypominała miejscowe gimnazjum. Chłopiec natychmiast przypomniał sobie lekcje rysunku, w których uczestniczył. Razem z innymi chłopcami chodził wieczorami do profesora Arendta. Nie wszyscy byli zaangażowani w pracę – część chłopów spała podczas zajęć, ale byli także i tacy, którzy przy świecach próbowali uczyć się grafiki. Nie chodziło jednak wyłącznie o naukę technicznych umiejętności. U profesora można było zobaczyć dawne ryciny, które prezentowały ciekawe krajobrazy. Kiedy pojawił się w okolicy, bohater miał więc ogromną chęć wejść do pracownicy rysunku. Ruszył więc w stronę ciemnego i cichego budynku. Przemierzał ciemne korytarze, aż dotarł do sal, które – według niego – należały do dyrektora gimnazjum. Mieszkanie dyrektora zawsze go interesowało, podziwiał więc teraz piękno tej przestrzeni, po czym wyszedł z budynku na ulicę i wsiadł do dorożki. Zaskakujące było jednak to, że w tym samym czasie dorożkarz wysiadł z pojazdu, wyzywany przez innych stojących przed szynkiem dorożkarzy. Chłopiec był więc zdany na siebie. Postanowił zaufać prowadzącemu dorożkę koniowi. Ten zaś poprowadził go w stronę przedmieścia, przez ulicę, którą z każdej strony otaczały piękne ogrody. Potem ogrody zmieniły się w parki, a następnie lasy. Krajobraz wokół dynamicznie się zmieniał, a bohater podziwiał piękno otaczającej go przyrody. W końcu jednak droga zaczęła być coraz bardziej stroma, a koń grzęznął w sporych zaspach. W końcu zwierzę się zatrzymało. Chłopiec wyskoczył z dorożki i zobaczył wielką czarną ranę na brzuchu konia. Ten sekundę później zaczął dynamicznie maleć, aż w końcu osiągnął rozmiar drewnianego konika, na którym bawią się dzieci. Bohater, niewiele myśląc, ruszył z powrotem ku miastu. Z każdym kolejnym krokiem poruszał się coraz szybciej. Zwolnił dopiero, gdy zbliżył się do miasta. Wolniejszym krokiem ruszył na rynek. Zobaczył ludzi, którzy właśnie podziwiali wyjątkowy wieczorny spektakl nocy, która była niby zimowa, a jednak bardzo przyjazna i ciepła. Chłopiec zdawał się zupełnie nie myśleć o tym, że rodzina cały czas na niego czeka i powinien jak najszybciej wrócić do teatru. Po drodze spotkał swoich kolegów, którzy już ruszyli do szkoły, mimo że było zdecydowanie za wcześnie. Obudziła ich jasność nocy. Chłopiec, niewiele myśląc, zamiast wracać do domu, ruszył na kolejny spacer, tym razem w towarzystwie kolegów.
Ulica Krokodyli
Bohater-narrator wspomina, że w jednej z szuflad w biurku ojca leżał stary plan miasta. Teraz poskładany, kiedy rozwieszony był na ścianie, zajmując praktycznie jej całość. Obecnie jednak przypominał zdecydowanie bardziej książkę o podniszczonych prostokątnych fragmentach. Mapa prezentowała panoramę miasteczka, które znajdowało się w okolicy rzeki Tyśmienicy. Chodziło o rodzinne miasto narratora. Całość mapy dość dokładnie odwzorowywała plan miasta, wszystkie ważniejsze i mniej istotne miejsca. Było na tym planie jednak jedno miejsce, które wyglądało niczym wielka biała plama z niewyraźnie zarysowanymi kreskami wskazującymi na kilka ulic. Chodziło o okolicę, w której znajdowała się ulica Krokodyli. Uznawana za jedną z najbardziej „zepsutych” – zdaniem większości mieszkańców – części miasta. Zepsucie to oznaczało w tym przypadku uprzemysłowienie i zamerykanizowanie. Nowoczesność, która w miasteczku nie była dobrze widziana. Nagle okazało się bowiem, że wraz ze wznoszącymi się powoli zalążkami fabryk, rozwija się także tendencja do naśladowania taniego stylu wielkiego miasta. Zabieganie, wszędobylska szarość, zamęt, brak poczucia sensu – oto co wyróżniało życie w tej części miasta. Najlepszym tego przykładem była komunikacja. Tutaj dorożki pędziły przez ulicę bez dowodzących nimi dorożkarzy, którzy w tym samym czasie skupieni byli na załatwianiu swoich prywatnych spraw. Dorożki prowadzili więc sami, niekoniecznie do tego przygotowani, pasażerowie. W tramwajach z kolei często brakowało przedniej ściany. To jednak było jeszcze nic w porównaniu z koleją: pociągi przyjeżdżały z niespodziewanego przez nikogo kierunku, stawały na środku ulicy zamieniającej się tym samym w dworzec kolejowy, a następnie – mimo że wielu pasażerów nie pokonało problemów ze zdobyciem biletów – odjeżdżały.
Cała dzielnica wydawała się jedynie połowicznie skończona. Można było odnieść wrażenie, że wszystko tutaj zawisa w powietrzu. Dotyczyło to także atmosfery rozwiązłości unoszącej się nad tą częścią miasta. Kobiety, które poruszały się po ulicy Krokodyli, miały w sobie coś z prostytutek. Była to opinia, która dotyczyła właściwie wszystkich mieszkanek tej okolicy. Nawet jednak i to zepsucie było jedynie słabym, niepełnym, nieprzekonującym naśladowaniem tej wielkiej, prawdziwej, nowoczesnej rozpusty.
Karakony
Kiedy odszedł ojciec, cały dom pogrążył się w monotonii życia codziennego. Śmierć ojca sprawiła, że nagle wszystko ucichło. Adela wszystkie swoje sprzęty ustawiła w nowym porządku. Zaopiekowała się na nowo salonem, który stał się bardzo rzadko odwiedzanym, ale z pewnością reprezentacyjnym pomieszczeniem w domu. Wyczuwalną w tej przestrzeni powagę, spokój i doniosłość burzyły jedynie pawie pióra ustawione w wazonie. W salonie znajdowała się jeszcze jedna ciekawa rzecz, dekoracja i pamiątka w jednym. Był to wypchany kondor, który jeszcze nie tak dawno był wiernym, ukochanym towarzyszem ojca. Któregoś dnia bohater-narrator wypytywał matkę o czarny okres z życia swojego ojca, a więc ten, związany z plagą karakonów, które atakowały go – w rzeczywistości i przenośni. Kiedy ojciec widział tylko jednego z tych owadów, natychmiast się na niego rzucał, uzbrojony w „lancę”, na którą „nadziewał” przeciwników. Z czasem walka z karakonami stała się dziwnym rodzajem fascynacji. Okazało się, że był to jeden z etapów zauroczenia się ojca wszelkiego rodzaju zwierzętami. Sam bohater czasami miał okazję zobaczyć, jak ojciec – który na co dzień był zdecydowanie nieobecny, milczący, zamknięty w sobie – nagle nagi kładł się na podłodze i wykonywał ruchy imitujące te wykonywane przez znienawidzone owady. Na typ etapie wszyscy domownicy właściwie wyrzekli się ojca. Zaczął on się wtedy ukrywać w różnych częściach mieszkania. Upodabniał się tym samym jeszcze bardziej do śledzonych owadów.
Wichura
Bohater-narrator opisuje naczynia i rupiecie znajdujące się na strychach. Nadaje im jednak cech ludzkich. Przekonuje, że zalewają one miasta rzeką brudu i hałasu. Ich zgiełk miał zdaniem bohatera prowokować nadejście zimowej wichury trwającej trzy dni. Sama wichura opisywana jest niczym starotestamentowa katastrofa, co dodatkowo sprzyja uwzniośleniu obrazu. Kiedy rozpętała się wichura, matka zdecydowała, że bohater nie pójdzie do szkoły. Pozostanie w domu nie oznaczało jednak wyłącznie wygodnego spędzenia czasu. Wiatr wiał tak mocno, że nie dało się rozpalić w piecu. Oznaczało to zaś, że nie dało się ugotować obiadu. W mieszkaniu rozbiło się także z każdą godziną coraz zimniej. Ojca nie było. Zakładano, że to także wina wichury, która uniemożliwia mu opuszczenie sklepu i wyjście do domu na obiad. Starszy z subiektów – Teodor zaoferował, że on pójdzie zanieść posiłek Jakubowi. Towarzyszył mu brat narratora. Ich wyprawa do ojca nie zakończyła się jednak powodzeniem.
W mieszkaniu w tym czasie zaczęli się pojawiać kolejni, dość licznie wchodzący goście. Wszyscy nagle jakby w ogóle zapomnieli o wichurze. Adela była z kolei zajęta tłuczeniem cynamonu. W tym czasie w pomieszczeniu pojawiła się ciotka Perazja, która zajęła się próbą ponownego rozpalenia ognia w piecu, co wreszcie się powiodło. Dzięki temu Adela mogła opiec w nim koguta z pierza. W narracji bohatera ten oskubany kogut trzepotał jednak jeszcze skrzydłami w piecu, aż zaczął się zupełnie palić.
Ciotka Perazja z kolei wpadła w stan niepohamowanej złości, co sprawiło, że nagle zaczęła się dynamicznie kurczyć i maleć. W końcu była już na tyle mała, że poszła do kuchni, gdzie z drzazg zrobiła sobie szczudła, aby było ją lepiej widać. W końcu jednak jej metamorfoza doprowadziła do rozpuszczenia się ciotki w nicości. Nikogo to jednak specjalnie nie zdziwiło, a wręcz zniknięcie ciotki przyjęto z pewną ulgą.
Noc wielkiego sezonu
Bohater zwraca uwagę, że lata normalne przeplatane są tymi absolutnie osobliwymi. W takim roku pojawia się nagle trzynasty miesiąc, a lato przedłuża znacząco, rodząc kolejne dni. Te nadmiarowe dni można porównać do biblijnych apokryfów prezentujących inne ciągi historii świętej lub też niezadrukowanych jeszcze białych kartek.
Narrator zwraca uwagę na księgę kalendarza. Bardzo zależy mu na tym, aby jego opowieści o ojcu znalazły tam swoje miejsce. Opowiada więc o tym, co wydarzyło się w tym trzynastym miesiącu. Atmosfera była orzeźwiająca, ojciec siedział za ladą sklepu, przeglądał rachunki. Był jednak podniecony, zachowywał się podobnie jak w ptaszarni. Ponieważ nadchodziła powoli jesień, ludzie gromadzili towary. Z tym zaś wiązała się z kolei pora Wielkiego Sezonu. Ojciec starał się nad tym wszystkim zapanować.
Przylegające do sklepu ulice były puste, tylko w kilku miejscach bawiły się dzieci. Świat powoli się kurczył. Jedni oddawali się rytuałowi jesiennych zakupów. Wszyscy czuli, że coś nadchodzi. Ojciec nasłuchiwał, szukał subiektów, ci zaś uganiali się za Adelą. To wszystko denerwowało Jakuba, który widział płynący do sklepu tłum oczekujący rozpoczęcia sprzedaży. Ojciec zaczął więc odwijać bale z materiałem, przestrzeń sklepu nagle zaczęła się poszerzać. Ojciec był rozgniewany, chciał zapanować na tym, co się dzieje. Subiekci jednak mu nie pomagali, zajęci wyciąganiem Adeli przez okno, kupujący ignorowali ojca, zawierali transakcje, dyskutowali o towarach. Stopniowo jednak tłum zaczął maleć. Dzień ten nie miał ani świtu, ani wieczora. Ojciec powoli dochodził do siebie, obserwował rybaków i dziwne ptaki, które pojawiły się na niebie. To przypomniało historię ptaszarni. Dzisiaj jednak potomstwo hodowanych przez ojca ptaków nie poznawało swojego mistrza. Tłum zaś zaczął rzucać w ptaki kamieniami, głośno krytykując hybrydyczne formy, które pojawiły się na niebie. Nagle nastał normalny poranek, a Adela przygotowała kawę.
