Ojciec Pio urodził się 25 maja 1887 roku jako Francesco Forgione w wiosce Petrelcina na południu Włoch. Jego rodzice Grazie Forgione i Maria - Giuseppa de Nunzio mieli ośmioro dzieci, z których tylko pięcioro przeżyło. Francesco był drugim z ocalałej piątki.

Życie w tej okolicy nie było łatwe i by utrzymać liczną rodzinę jego ojciec dwukrotnie musiał wyjeżdżać za granicę za chlebem (raz do Buenos Aires w latach 1898 - 1905, a drugi raz do Nowego Jorku w latach 1910 - 1917). Jak więc widać w okresie dojrzewania młody Francesco nie miał zbyt dużego kontaktu z ojcem.

Jego rodzice byli dobrymi chrześcijanami, jednak dalecy byli od demonstracyjnego okazywania pobożności. Mimo to Francesco od najmłodszych lat był niezwykle pobożny - odróżniał się tym od rówieśników. Jego mama mówiła, że "nigdy nie był niegrzeczny, czy źle się zachowywał". Nie chciał się bawić z rówieśnikami, gdyż wygadywali bluźnierstwa i używali nieprzyzwoitych słów. Od piątego roku życia miewał wizje nieba. W widzeniach rozmawiał szczególnie często z Maryją, także z Jezusem i swoim aniołem stróżem. Niestety jednak te wspaniałe doświadczenia były również przeplatane obecnością szatana i piekła. Na przykład we śnie miewał wizje demonów, które ukazywały mu się pod okropnymi i przerażającymi postaciami, a mały Francesco nie mógł potem usnąć.

W wieku ośmiu lub dziewięciu lat zaczął się biczować aż do krwi żelaznym biczem, by "cierpieć jak Jezus".

A gdy wracał ze szkoły często zdarzało się, że jakiś mężczyzna zagradzał mu drogę do domu - gdy jednak Francesco uczynił znak krzyża, albo pojawiał się jego anioł stróż - tajemnicza postać znikała.

Pod koniec 1902 roku ukazała mu się bardzo piękna i dostojna postać, która jaśniała niczym słońce i rzekła do niego: "Chodź za mną, bo musisz walczyć jak mężny wojownik". Zaprowadziła go na pole. Tam po jednej stronie stali ludzie bardzo piękni, ubrani całkowicie na biało, a pod drugiej - ubrani na czarno i o wyglądzie potworów. I nagle, w pewnym momencie zaczęła zbliżać się do Francesca ogromny mężczyzna o niezwykle brzydkiej twarzy. Jaśniejąc postać zachęciła go do walki z tym potworem, ale Francesco wolał tego uniknąć - więc poprosił o nie staczanie walki z tym gigantem, ale usłyszał odpowiedź: "Musisz walczyć! Odwagi! Pozostanę blisko ciebie i nie pozwolę, byś został pokonany". Walka była straszna, ale z pomocą jaśniejącej postaci, która cały czas była u jego boku, Francesco odniósł zwycięstwo! Potworny mężczyzna musiał uciekać, a za nim reszta mężczyzn o okropnych twarzach, przeklinając i rycząc przy tym. Grupa postaci o pięknych twarzach krzyczała z radości i uznania dla pięknej postaci, walczącej u boku młodego Francesca.

A promienna osoba położyła na głowie Francesca koronę, podniosła go i powiedziała: "Inna, piękniejsza zostanie dla ciebie zachowana, jeśli będziesz potrafił walczyć z tym bytem z ciemności… Będę blisko ciebie i pomogę ci zawsze, aby za każdym razem udało ci się go pokonać". I rzeczywiście - Franciszek za każdym razem zwyciężał, lecz kosztowało go to bardzo drogo.

W 1903 roku na skutek umartwień i słabego zdrowia, poważnie zachorował, wydawało się, że umrze - przewidywali to lekarze, którzy stwierdzili wycieńczenie organizmu. Jednak przeżył.

Bardzo wcześnie też usłyszał Boże wezwanie, by wstąpić do zakonu franciszkańskiego. Tak jak jego imiennik - św. Franciszek. Wstępując do postulatu kapucynów w 1903 roku miał niecałe 16 lat (dokładnie 15 i pół). W wigilię tego wydarzenia Jezus wraz z Maryją nawiedzili go w rodzinnym domu i obiecali mu szczególną miłość.

W zakonie przybiera imię zakonne brata Pio - to znaczy "pobożny". Zaczął intensywne życie modlitwy, nauki i ubóstwa.

Od początku był wspaniałym kandydatem na kapucyna. Wyznał to nawet jego przełożony matce Francesca: "proszę pani, pani syn jest dla nas zbyt dobry. Nie ma wad i przestrzega reguły lepiej niż my'.

22 stycznia 1904 roku przywdziewa habit św. Franciszka.

Kształcił się m.in. w Pianisi (Campobasso), San Marco La Patola (tam złożył uroczyste śluby) i Serracapriola. Jednak miejscem, gdzie miał spędzić całe życie (z wyjątkiem kilku miesięcy służby wojskowej w czasie I wojny światowej) było San Giovanni Rotondo, leżące u stóp góry Gargan.

Wkrótce dotknęła go tajemnicza choroba, która miała dziwne objawy: silne poty, gwałtowne bóle głowy i bardzo, bardzo wysoką gorączkę, dochodzącą do 48 stopni Celsjusza, a raz nawet więcej! Nie można go było zbadać żadnym termometrem, a lekarze nie znajdowali na to naukowego wyjaśnienia. Na dodatek dotknęły go skrupuły. Brat Pio rozpoznał w tym wszystkim ataki diabelskie.

Wobec tej niewyjaśnionej choroby przełożony w 1909 roku wysłał go do rodzinnej wioski w nadziei, iż wiejski klimat szybko przywróci go do zdrowia.

I tak rzeczywiście czasami było - zdarzały się dni, kiedy czuł się naprawdę dobrze, potem jednak przychodziły takie, gdy jego stan pogarszał się. W tym czasie też diabeł ukazywał mu zmyślone "grzechy" i "niewierności", usiłując przekonać go, że jest potępiony.

Wiosną 1910 roku stan brata Pio był jednak tak zły, iż spodziewając się rychłego nadejścia ostatniej godziny, poprosił swych przełożonych o łaskę wcześniejszych święceń kapłańskich. Ci zgodzili się i 10 sierpnia 1910 roku w katedrze Benewent brat Pio został wyświęcony na kapłana.

W 1916 roku przełożeni kierują go do San Giovanni Rotondo, gdzie w krótkim czasie daje się poznać miejscowej ludności jako "świętobliwy ojczulek".

W 1911 roku tak pisze do swego kierownika duchowego: Wczoraj wieczorem stało się ze mną coś, czego nie potrafię wyjaśnić ani pojąć. Na środku dłoni pokazało się trochę czegoś czerwonego w kształcie centyma. Towarzyszył temu także mocny i ostry ból…Ten ból był bardziej odczuwalny w środku lewej ręki i jeszcze trwa. Także w stopach czuję lekki ból. To zjawisko powtarza się prawie od roku". Bardzo długo nikt o tym nie wiedział, nie ośmielił się nikomu o tym mówić…

Od 20 września 1918 roku nie dało się jednak już ukrywać stygmatów. Wtedy to - jak opisuje znów w liście do kierownika duchowego: "Siedziałem na chórze po odprawieniu Mszy św., kiedy owładnęła mną jakaś ociężałość, podobna do słodkiego snu. Wszystkie moje wewnętrzne i zewnętrzne zmysły, a także dusza pogrążyły się w nieopisanym ukojeniu. Kiedy trwałem w takim stanie, zobaczyłem obok tajemniczą postać, podobną do tej, która widziałem 5 sierpnia, z tą różnicą, że ta miała ręce, stopy i bok ociekające krwią. Widok ten przeraził mnie. Doznałem uczuć, których nigdy nie zdołam opisać. Poczułem, ze umieram i umarłbym, gdyby Pan nie podtrzymał tłukącego się w piersiach serca. Kiedy ta tajemnicza postać znikła, spostrzegłem, że moje dłonie, stopy i bok przebity ociekają krwią. Proszę sobie wyobrazić mękę, jakiej wówczas doznałem i doznaję nieustannie każdego dnia. Rana serca krwawi obficie, zwłaszcza od wieczora w piątek do soboty rano. Obawiam się, że umrę z powodu upływu krwi, jeśli Pan nie wysłucha jęków i nie odejmie mi tych ran. Niech zostawi ból i mękę, lecz niechaj odejmie mi te znaki zewnętrzne, które sprawiają mi nieopisane i nie do wytrzymania zawstydzenie i upokorzenie."

Prośba ta jednak nie została wysłuchana - rany stygmatów pozostały otwarte i krwawiły przez pięćdziesiąt lat. To z tego powodu zjeżdżało się wielu naukowców, lekarzy i dziennikarzy do San Giovanni Rotondo - by móc na własne oczy zobaczyć coś, co nie mieściło się w głowie.

Ojciec Pio tak opisywał to w liście do swojego kierownika duchowego - odczuwał w tych miejscach ból, jakby go miecz przeszywał. Od czwartku do soboty przeżywał Mękę Chrystusa - w czwartek - agonia Getsemani, w piątek - biczowanie, cierniem ukoronowanie, drogę krzyżową i ukrzyżowanie.

Z czasem cierpienia Męki Pana były stałe, a nie ograniczone od czwartku do soboty.

Wielu ludzi przyjeżdżało z odległych rejonów Włoch, a nawet świata (np. z Japonii) tylko po to by uczestniczyć we Mszy św. sprawowanej przez o. Pio. Cóż takiego było szczególnego w tej Mszy? Przecież KAŻDA Msza św. jest ponowieniem bezkrwawej ofiary Chrystusa, a jednak ludzie potrafili przyjechać już na godzinę 5. rano by uczestniczyć właśnie w Mszy sprawowanej przez ojca Pio. Ludzie dostrzegali wtedy jak bardzo on jest zjednoczony z Chrystusem z Kalwarii, który ofiarowuje się Ojcu za grzechy świata.

Wielu wiernych, ale także kapłanów mówiło, że dopiero w San Giovanni Rotondo pojęli sens Eucharystii. Celebracja rzadko trwała krócej niż dwie godziny, a gdy ojciec Pio sprawował ją prywatnie dochodziła nawet do 6 - 7 godzin! A jednak ci, którzy brali w niej udział w ogóle nie odczuwali upływu czasu - tak byli zaangażowani w Najświętszą Ofiarę. Ojciec Pio kiedyś powiedział, iż "Świat mógłby istnieć bez słońca, lecz nie mógłby istnieć bez Mszy św". Tak ją przeżywał, iż po zakończeniu do zakrystii prowadziło go, podtrzymując dwóch braci - jego przeszyte stopy wywoływały ogromne cierpienie. Odnosiło się wrażenie, że kiedy odprawia Eucharystię, to przygniata go ciężar świata - i tak było rzeczywiście.

"Gdy jestem z Jezusem utajonym w Najświętszym Sakramencie, bardzo mocno bije moje serce. Czasem wydaje mi się, że moje serce wyskoczy mi z piersi. Będąc przy ołtarzu, odczuwam niekiedy, że ogarnia mnie ogień i wprost nie potrafię tego opisać. I wydaje mi się, że z determinacją idę do tego ognia".

Ojciec Pio był także znany z licznych cudów, których dokonał w Imieniu Jezusa. Uzdrawiał ludzi, nawet wskrzeszał - tak jak w 1925 roku małe dziecko przywiezione przez swoja matkę, a które po drodze zmarło - ojciec Pio położył na nim swą dłoń, a potem rzekł - Matko, czemu płaczesz? Twój syn spał!

Ojciec Pio posiadał również dar bilokacji - widziany był w wielu różnych miejscach, choć w tym czasie nie opuszczał San Giovanni Rotondo.

Był w bardzo bliskim kontakcie ze swoim Aniołem Stróżem, nakazywał i innym również korzystać z tego daru. Mówił, iż nie ma potrzeby przyjeżdżać, czy pisać do niego - wystarczy wysłać swojego anioła stróża - "Nie pisz do mnie, ponieważ nie mogę ci odpowiedzieć, Przyślij mi swojego Anioła Stróża, a wszystkim się zajmę" .

Przez cały jednak czas w zakonie był dręczony przez moce piekielne. Wyżywały się na nim zwłaszcza po tym, jak ojciec Pio zaczął uwalniać ludzi opętanych. Diabeł oprócz swoich okropnych postaci i straszliwych hałasów, dręczył go także fizycznie. "Demony nie przestają mnie bić, ostatnio nawet zaczęli zwalać mnie z łóżka. Zdzierają ze mnie koszulę, żeby więcej bolało. Ale teraz już się nie boję. Wiem, że Jezus mnie kocha, albowiem często podnosi mnie z ziemi i kładzie z powrotem do łóżka." ( z listu do Ojca Benedetto 18 marca 1913 roku).

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o zapachu świętości ojca Pio - jest to zjawisko znane jako osmogeneza. Ów zapach był wyraźnie wyczuwany przez ludzi, którzy znajdowali się w pobliżu ojca Pio. Przesiąknięte nim były jego ubrania, rzeczy których dotknął, czasami nawet w pomieszczeniach, przez które jedyne przeszedł.

Tak mówi jeden ze świadków: "Czekając na spowiedź u ojca Pio, widziałem go słuchającego spowiedzi jakiejś kobiety. Kiedy pomyślałem, że za chwilę będę rozmawiał ze świętym otoczył mnie silny zapach lilii. Poczułem się strasznie zmieszany, ponieważ nigdy nie wierzyłem w te historie o zapachach. Od tej pory wiedziałem, że one naprawdę istnieją."

I tu pojawia się też kolejna cecha ojca Pio jako kapłana - to był przede wszystkim kapłan - spowiednik. Spowiadał całymi godzinami, całe dnie (nawet 19 godzin!), często nie jedząc przy tym nic. Ludzie przyjeżdżali do niego z całego świata - a on cierpliwie spowiadał i spowiadał. Posiadał zdolność widzenia wnętrza duszy i zdolność ta objawiała się właśnie podczas spowiedzi. Często przypominał ludziom grzechy, których nie wyznali - jeżeli były to grzechy o których zapomnieli - wszystko kończyło się dobrze, jeżeli było to jednak rozmyślne pominięcie - to upomnienia były gwałtowne, ostre i czasem wyrzucał kogoś z hukiem od konfesjonału.

Ojciec Pio zmarł 23 września 1968 roku, dzień wcześniej - stygmaty zniknęły.