"Campo di Fiori":

Utwór powstał w 1945 r. Inspiracją, która stała się powodem napisania wiersza, stał się historyczny fakt likwidowania getta warszawskiego. Dramat tej sytuacji zmusił poetę do zabrania głosu. Nie mógł on pogodzić się z ogromną tragedia jaką obserwował. Wśród rozmaitych wniosków jakie przyniosła ze sobą ta sytuacja, poeta zupełnie zrozpaczony twierdzi, iż ludzie są nie czuli na dramat i ból drugiego człowieka. Tytuł wiersza jest nazwą pięknego placu znajdującego się w Rzymie. Miejsce to związane jest z rokiem 1600 i z faktem spalenia żywcem na nim filozofa - Giordano Bruna. Ludzie, którzy byli wówczas naocznymi świadkami tego wydarzenia, traktowali je jako sensację, widowisko, czy wręcz przedstawienie, zupełnie nie zwracając uwagi na cierpienie i strach skazanego człowieka. Po wykonaniu wyroku życie w miasteczku toczyło się zupełnie normalnie, tak jak zawsze, nikt nie pamiętał o tym, że przed chwilą spalono człowieka. wszyscy zachowywali się jak zawsze. Plac w mgnieniu oka zapełnił się kupcami, ludzie rozmawiali ze sobą i żartowali. Nic nie wskazywało na to, że właśnie w tym miejscu, chwilkę wcześniej zginął filozof.

Poeta porównuje te dramatyczną sytuację, w jakiej znalazł się jeden człowiek, z faktem zagłady tysięcy Żydów, żyjących w gettcie, oddzielonym murem uniemożliwiającym patrzenie na to co dzieje się z jego drugiej strony. Miłosz stwierdzi, że w Warszawie także ludzie byli obojętni na los tych biedaków skazanych na zagładę. Kiedy w gettcie miała miejsce tragedia, umierali niewinni ludzie, za murem trwała zabawa, kręciły się karuzele, słychać było śmiechy i śpiew niczego nieświadomych obywateli. Autor dochodzi do smutnego wniosku, iż ludzie wolą żyć tak, aby nie zwracać uwagi na ból innych ludzi. Śmierć, która dotknie każdego jest jedynie indywidualna sprawą każdego z nas. Miłosz nawołuje jednak do zmiany takiej postawy. Uważa, że ludzie powinni sobie pomagać i nie być obojętni na losy innych ludzi. Ma nadzieję, że jego słowa mogą to zmienić, albo chociaż zapoczątkować proces zmiany ta okrutnego i obojętnego podejścia:

"I ci ginący samotni

Już zapomniani dla świata,

Język ich stał się nam obcy

Jak język dawnej planety.

Aż wszystko po wielu latach

Na nowym Campo di Fiori

Bunt wznieci słowo poety".

Wiersz ten jest wyrazem buntu poety wobec obojętności ludzkich postaw. Wysunęło się ono niestety na plan pierwszy zarówno w sytuacji śmierci G. Bruno, jak i śmierci tysięcy żydów z 1945 r. Śmierć stała się dla tych nieczułych ludzi czymś zupełnie naturalnym. Nie zwracają więc na nią żadnej uwagi. Postępują tak jak gdyby nigdy nic i nikomu się nie stało. Zajmują się swoimi codziennymi zajęciami. A cierpienie tych ludzi jest w stanie zaprzątnąć im głowę wyłącznie na chwilkę. Mieszkańcy Warszawy bawią się i śmieją, mimo iż po drugiej stronie muru trwa zagłada, słychać strzały, krzyki, widać unoszący się dym. Poeta wydaje się być zaszokowany takim stanem rzeczy. Nie jest dla niego zrozumiałe, jak można cieszyć się życiem i szczęściem, kiedy widać krzywdę i śmierć innych. Jedynym wytłumaczeniem takiego postępowania jest wojna, która wyzbywa człowieka wszelkiej wrażliwości i miłości. Nikt nie zwraca uwagi na krzywdy innych, gdyż każdy człowiek sam także musi cierpieć. Ale zdaniem autora tak nie można żyć. Zasady moralne i etyczne muszą na powrót zagościć w sercu każdego człowieka i aby tak się stało tłumaczy, że w tym właśnie tkwi posłannictwo poety. To on, jako mistrz i nauczyciel, musi wskazać właściwe postępowanie. Do niego należy przywrócenie zasad moralnych, wyniszczonych przez wojnę i okrucieństwo. Do poetów należy, aby już nigdy nie pozwolili na taką ludzką obojętność, aby już nigdy:

"przy dźwiękach skocznej muzyki

wzlatywały pary

wysoko w pogodne niebo", kiedy wokół pełno jest ludzkiego dramatu, cierpienia i łez.

Miłosz przypomina, że na dramat rozgrywający się za murami wskazywały jedynie:

"wiatr z domów płonących

przynosił czarne latawce".

Ale niestety nikt tego nie zauważał i:

"śmiały się tłumy wesołe

w czas pięknej warszawskiej niedzieli".

Poeta, powie jednak, że on sam nie zachował się tak jak większość z otaczających go ludzi. Wspomina:

"Ja sam wtedy myślałem

O samotności ginących.

O tym, że kiedy Giordano

wstępował na rusztowanie,

nie znalazł w ludzkim języku

ani jednego wyrazu,

aby ludzkość pożegnać,

ta ludzkość, która zostaje".

Poeta podkreśla osamotnienie umierających, brak możliwości wyrażenia w słowach tak strasznych sytuacji. Śmierć staje się jedynie indywidualnym przejściem człowieka w życie wieczne - ale jest to sytuacja absolutnie nie dająca się nazwać, czy zrozumieć przez innych.

Wiersz napisany jest heksametrem. Do opisania i przedstawienia dramatycznych sytuacji, poeta posługuje się kontrastami. Celowo zestawi ze sobą zupełnie inne obrazy, aby uwypuklić tragizm cierpiących ludzi. Wersy oparte są na bardzo wyraźnej rytmice. Podmiot liryczny wypowiada się w sposób bezpośredni (wyznanie), opisując widziane przez siebie sceny.

"Który skrzywdziłeś":

Utwór wyraża stosunek poety do cierpienia i krzywdy, jaką ludzie wyrządzają sobie nawzajem. Autor ubolewa, iż ból i nieszczęście jednego człowieka zupełnie zanika wśród spraw większości.

Wiersz jest także próbą zrozumienia i przeanalizowania sposobu myślenia jakim może kierować się człowiek, który dręczy i gnębi innych ludzi. Jeden człowiek - tyran, despota, którego chęcią jest zapanowanie nad tysiącami bezbronnych dopina swego, gdyż wokół niego zazwyczaj znajduje się "gromada błaznów". Może pozwolić sobie na postępowanie, które ma na celu "pomieszanie dobrego i złego". Ale czy władza tyrana jest niepodzielna i niezachwiana? Poeta stwierdza, że tak naprawdę wszystko zależy od innych ludzi. Od tego czy sami pozwalają jednej osobie pomieszać wszelkie zasady moralne i przewrócić do góry nogami wszystkie etyczne prawdy.

Miłosz przestrzega także w utworze, iż nie można się nie liczyć z człowiekiem. Nikt nie ma prawa lekceważyć cierpień, strachu, bólu i nieszczęść jednostki. Lekceważenie tego jest ciężką winą i grzechem. A tą największą jest oczywiście znęcanie się i zadawanie bólu komuś zupełnie bezbronnemu i nie mogącemu się bronić. Poeta powie, iż dla człowieka, który złamie tę zasadę:

"lepszy (...) byłby świt zimowy

i sznur i gałąź pod ciężarem zgięta".

Człowiek, który popełni zbrodnie wobec innych ludzi, nie może nigdy czuć się bezkarnie. Kara zawsze zostanie wymierzona.

Wiersz ma charakter apostrofy do tych, którzy krzywdzą, którzy są despotami i mordercami. Poeta kierując swoje słowa właśnie do nich pragnie ich przestrzec i uświadomić im, iż oni także kiedyś będą cierpieć, bowiem kara spadnie na nich w najmniej spodziewanym momencie. Jest to swoista groźba, czego dowodem mogą stać się słowa:

"Który skrzywdziłeś człowieka prostego

Nie bądź bezpieczny".

W wierszu Miłosz po raz kolejny porusza problem odpowiedzialności poety - twórców w ogóle, za to dzieje się wokół nas. Zdaniem Miłosza to właśnie do zadań poty należy nazywanie i opisywanie zła, czy dobra. To poeta powinien stać na straży ładu moralnego zwykłych ludzi, pokazywać im właściwą drogę życia i postępowania. Nigdy nie powinien opuszczać tych najsłabszych i bezbronnych. Nawet jeśli znajdzie się ktoś, kto będzie chciał powstrzymać jego działania to:

"Poeta pamięta.

Możesz go zabić - narodzi się nowy.

Spisane będą czyny i rozmowy".

Utwór jest moralitetem, mającym na celu uświadomienie czytelnikowi morału: Nikt, kto czyni zło, nie może czuć się bezkarnie.

Poeta podkreśla, iż wszelkiemu złu należy się w porę przeciwstawiać i zapobiegać mu. Każdy człowiek zostanie kiedyś rozliczony z wszystkich swoich czynów: wynagrodzony za dobro i ukarany za zło.

"Moja wierna mowo":

Utwór jest specyficznym wyznaniem poety - emigranta, który wyraża swój stosunek do ojczyzny - Polski, do ojczystego języka.

Miłosz z własnej woli opuścił Polskę w 1951 roku, gdyż jak twierdził:

"Człowiekowi potrafiono dać do zrozumienia,

że jeżeli żyje, to tylko z łaski potężnych".

Niestety jego decyzja okazała się być zgubna. Nawet po upływie wielu lata, poeta przyznaje, że tęskni. Dlatego przestrzega innych ludzi, iż:

"Najgłupsze to wybrać emigrację".

Poeta przestrzega przed podejmowaniem pochopnych decyzji, których skutki mogą mieć konsekwencje na całym dalszym życiu człowieka. Miłosz przyznaje w wierszu również, iż jego celem życia od zawsze było tworzenie, nawet w sytuacji, kiedy jego poezja dotarła by do niewielu czytelników. Autor powie, że będzie pisał nawet wówczas, kiedy odbiorców będzie:

"dwudziestu, dziesięciu,

albo nie narodzili się jeszcze".

Przykrość poecie sprawia świadomość, iż w jego życiu były momenty, kiedy "marnował życie". Ubolewa także nad brakiem kontaktu z czytelnikiem, ale podkreśla jednocześnie, że ma wiele zastrzeżeń do Polaków i polskości. Pisanie w języku ojczystym jest tego wyrazem, dlatego powie:

"Bo ty jesteś mową upodlonych

mową nierozumnych i nienawidzących

siebie bardziej może niż innych narodów,

mową konfidentów

mową pomieszanych,

chorych na własną nienawiść".

Autor ubolewa, że dystans do Polski bierze się między innymi z rządów jakie prowadzi władza w kraju. Przyzna także jednocześnie, że mimo złości wobec Polskości, nie jest w stanie wyzbyć się sentymentu i miłości do własnej ojczyzny. Powie:

"Ale bez ciebie kim jestem.

Tylko szkolarzem gdzieś w odległym kraju.

No tak, kim jestem bez ciebie.

Filozofem takim jak każdy".

Poeta wydaje się zdawać sobie sprawę, że każdy człowiek powinien jednak czuć więź ze swoją ojczyzną, nawet wówczas kiedy jest zły na układy polityczne w nim panujące "bo w nieszczęściu potrzebny jest jakiś ład czy piękno". Miłosz wyzna:
"moja wierna mowo,
służyłem tobie,
co noc stawiałem przed tobą miseczki z kolorami,
jasnymi i czystymi jeżeli to możliwe".

Polska mowa jest dla poety ostoją ładu i porządku. Cały wiersz jest prezentacją przemyśleń poety dotyczących ojczyzny i języka.

Autor zmienia się ze zwykłego emigranta, uciekiniera w "grzesznika doświadczonego (...) dumnego z mowy ojczystej".

Wiersz ma budowę nieregularną, nie posiada rymów i przykładem liryki wyznania. Posiada także dość dużą liczbę środków stylistycznych.

"Oeconomia divinia".

Tytuł oznacza "boską ekonomię". Nie wiadomo co dokładnie kryje się pod takim sformułowaniem, ale należy przypuszczać, że ekonomią Boga jest plan stwarzania świata. Autor rozważa w wierszu co byłoby gdyby świat został pozbawiony sam sobie, gdyby Bóg nie był obecny w jego tworzeniu się i rozwoju. Miłosz stwierdzi, iż:

"Bóg najdotkliwiej upokorzy ludzi,

pozwoliwszy im działać jak tylko zapragną ..."

Pan Bóg jest przedstawiony w wierszu jako ktoś potężny i silny, jest Bogiem "skalnych wyżyn i gromów". Można by przypuszczać, że Miłosz celowo właśnie w taki starotestamentowy sposób buduje oblicze Ojca. Nie ma On wiele wspólnego z dobrocią, miłością, wybaczaniem. Według poety jest nieugięty, nielitościwy, może nawet do pewnego stopnia straszny.

Miłosz opowiada o świcie, w którym Bóg nie ma nic do powiedzenia, ludzie bowiem sami rządzą światem i decydują o sobie. Nie liczą się ze Stwórcą i jego zasadami. Ludzie zrobili i osiągnęli wiele dobrego, rozwój cywilizacji, wynalazki: powstawały "drogi na betonowych słupach", "lotniska rozleglejsze niż plemienne państwa", "miasta ze szkła i żeliwa". Poeta mówi, iż należy to wszystko doceniać, ale mówi także o tym, iż świat będący wyłącznie we władaniu ludzi pozbawiony jest moralnych i etycznych praw. Nie ma zasad, wszędzie panoszy się chaos i anarchia.

Poeta wskazuje, że świat nie może się opierać wyłącznie na zasadach materializmu, bo kiedyś się okaże, że:

"Z drzew, polnych kamieni, nawet cytryn na stole

Uciekła materialność i widmo ich

Okazało się pustką, dymem na kliszy".

Miłosz tłumaczy, że to co przetrwa wieki nie może być materialne. Najtrwalsze bowiem okazują się być wartości i zasady moralne i etyczne, czyli po prostu dekalog.

Świat oparty na innych zasadach może ulec destrukcji: "wrzawą wielu języków ogłoszono śmiertelność mowy", "litery ksiąg srebrniały, chwiały się i nikły".

W ostatniej części wiersza poeta roztacza przez czytelnikiem wizję końca świata. Nikt kto nie zasłużył swoim życiem nie zostanie zbawiony.

"Za mało uzasadnione

Były praca i odpoczynek

I twarz i włosy i biodra

I jakiekolwiek istnienie".

Poeta nie wyraża swoich sądów o otaczającej go rzeczywistości. Wydaje się, że zupełnie chłodno o niej opowiada, choć jednocześnie przyzna: "Nie myślałem, że żyć będę w takiej chwili".