Czasem zamykam oczy. Zawsze wtedy siedzę w fotelu, obok na stoliku paruje owocowa herbata, a z wieży płynie cichutka muzyka relaksacyjna. Odprężam się wtedy. Ktoś może powiedzieć, że śpię, ale ja nie śpię, bo przecież przez cały czas słyszę świat, w którym znajduje się moje ciało, wiem, kiedy do pokoju wchodzi moja mama i kiedy okrywa mnie kocem, kiedy cicho skrada się do mnie kot i miękko sadowi się na oparciu fotela. Wiem to wszystko, choć moje myśli i moja dusza są tak daleko. Nigdy nie starałam się dowiedzieć, jak nazywa się ta kraina albo też w której części świata się ona znajduje, jednak takie informacje wydały mi się zupełnie niepotrzebne, bowiem zakochałam się we wszystkim, co tam zastałam. Nie będę opisywać szczegółów, choć niektórzy filozofowie twierdzą, że diabeł tkwi właśnie w nich - ale, proszę mi wierzyć, nie one są ważne w Tamtym świecie. Przez długi czas starałam się znaleźć tam swoje własne miejsce, jednak żaden z zakamarków tej niewielkiej doliny nie wydał mi się odpowiedni, a kiedy już znalazłam coś, o czym na pierwszy rzut oka, pomyślałam, "Tak, to właśnie to miejsce, w które chcę powracać", okazało się, że jest ono już zamieszkane. Był to niewielki pokoik w tylnej części dość dużego mieszkania z biurkiem, komputerem, rozkładanym łóżkiem i bardzo dużym oknem, w którym wisiały kremowe zasłonki. Była tam jeszcze wysoka lampa, stojąca obok stylowego fotela przy niskim stoliku, zaś jedną ze ścian zajmował regał z książkami, z których wiele znałam, ale i bardzo wiele chciałam przeczytać. Długo obserwowałam tamten dom. Bardzo szybko zaś doszłam do wniosku, że prawie nigdy nie stoi on pusty i że jego mieszkańcy należą do bardzo towarzyskich ludzi. Potem przekonałam się, że zawsze spożywają razem posiłki i starają się każde z sobotnich popołudni oraz każdą z niedzieli spędzać na wspólnych zabawach, grach czy rozmowach. Często rodzina ta wychodziła do kina, teatru czy uczestniczyła w koncertach albo innych przedsięwzięciach o charakterze publicznym. A mimo to przecież każdy z nich wiódł własne życie - rodzice pracowali jako nauczyciele, starsza siostra kończyła właśnie studia w nieodległym mieście, zaś brat zdobywał właśnie uprawnienia instruktora prawa jazdy, najmłodsza siostra chodziła do siódmej klasy szkoły elementarnej, która u nas byłaby odpowiednikiem szóstej klasy szkoły podstawowej - wiem, bo kiedy wyszła na obiad, obejrzałam jej zeszyty i książki, które były bardzo podobne do moich. Wtedy też pierwszy raz musiałam wrócić, bo zadzwoniła moja koleżanka z propozycją, abym weszła do niej na szarlotkę. Jestem łasuchem, więc nie mogłam się jej oprzeć. Nie pamiętam, o której wróciłam do domu, jednak było chyba dość późno, bo w pokoju rodziców było już zgaszone światło. Pamiętam, że bardzo chciałam jeszcze na chwilę zajrzeć, co słychać w tamtym świecie, ale jakoś nie mogłam odnaleźć tamtej drogi. Drugi raz trafiłam tam zupełnie przypadkowo, kiedy na chwilę przymknęłam oczy odrywając się od zadanej na kolejny tydzień lektury. Niemal natychmiast zobaczyłam tamten pokój. W środku znajdowała się najmłodsza z sióstr, której mama czytała książkę. Bardzo jej pozazdrościłam, bo zapomniałam w zasadzie spokojnego głosu mojej mamy, kiedy mi czytała. Nie chciałam dłużej im przeszkadzać, choć przecież mnie nie widziały, więc zapragnęłam znów być w swoim pokoju. Moje życzenie spłoniło się prawie natychmiast. Pamiętam jeszcze doskonale ten trzeci raz. Były święta Bożego Narodzenia i za oknem panowała już ciemność. Tym razem nie byłam w swoim pokoju, ale w pokoju w pensjonacie, do którego jeździmy co roku na narty. Święta są doskonałą okazją, bo rodzice mają wolne w pracy i możemy na kilka dni oderwać się od rzeczywistości miejskiej. Usiadłam więc na łóżku i zapatrzyłam się w płonący kominek. Znów zobaczyłam tamten świat, tamten dom i tamtą rodzinę. U nich też panowała zima. Padał delikatny śnieg a wielki księżyc świecił tak mocno, że na dworze było prawie jak w dzień. Od razu podeszłam do okna swojego pokoju, żeby zobaczyć, co robi moja rówieśnica - ale nie zastałam jej u siebie. Pokoje starszego rodzeństwa również były puste. "Pewnie też pojechali na narty" - pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie. W tym samym momencie usłyszałam jednak muzykę i śpiew oraz dostrzegłam migocące światło wydobywało się z dużego pokoju. Podeszłam więc. Zobaczyłam całą rodzinę siedzącą przy prześlicznej choince i śpiewającą kolędy. Ojciec grał na pianinie starsza z sióstr akompaniowała na skrzypcach a brat na gitarze. Mama i młodsza siostra siedziały na podłodze i śpiewały "Lulajże Jezuniu" . Wiedziałam, że będę tylko przeszkadzać. Następny dzień spędziliśmy na stoku, podobnie jak kolejny, następny, i następny również… Wróciliśmy do domu przed Sylwestrem, bo rodzice szli na bal a do mnie miała przyjść koleżanka. I tak właśnie stałam się o rok starsza i wiem, że nie warto wierzyć w bajki i że trzeba mocną stąpać po ziemi, bo tylko wtedy można odnieść sukces w życiu.

To jedno z moich pierwszych wspomnień z dzieciństwa. Oczywiście wcześniej również działo się bardzo wiele, jednak przypomnienie sobie tych wszystkich szczegółów szczególików okazało się wiele razy zbyt trudne, więc zaniechałam już dawno prób. Dziś sama jestem matką, jestem żoną i wreszcie mam dom, który bardzo przypomina ten dom z moich sennych wycieczek w nieznane. Czasem zastanawiam się, na ile one na mnie wpłynęły, kiedy wybierałam swojego męża, kiedy później razem projektowaliśmy wystrój, kiedy dzielnie pracowałam nad swoimi palcami, abym mogła znów zagrać na pianinie, które pamięta jeszcze moją babcię i kiedy tak starannie przygotowuję kolację wigilijną, którą zawsze staramy się spędzać w gronie moich najbliższych i ich rodzin. Bo w końcu święta Bożego Narodzenia od tego właśnie są, aby cieszyć się nimi w gronie rodziny, śpiewać kolędy i po prostu być ze sobą. Na to pytanie wiele razy szukałam odpowiedzi. To znaczy szukam jej ponownie od dosyć krótkiego czasu, bo wcześniej była szkoła średnia, matura, potem studia, staż, potem przyszedł na świat Leszek, później Małgosia i wreszcie sześć lat temu urodziła się Julia. Nie miałam jakoś czasu, aby poświęcać się wędrówkom w nieznane zakamarki mojej pamięci czy też, jeśli mogę tak dziś jeszcze mówić, do nieznanych ostępów mojej wyobraźni, dlatego myślę sobie o tym wszystkim od bardzo niedawna. Kiedyś myślałam nawet, że to przecież wszystko jest takie oczywiste - po prostu zrealizowałam swoje marzenia z dzieciństwa, na które nie wolno mi przecież narzekać, przecież dokładnie z metodyczną wręcz precyzją przeniosłam tamten dom do swojego realnego świata. I tylko pozostają pytania, na które chyba nigdy już nie znajdę odpowiedzi: Czy aby na pewno mój mąż jest szczęśliwy w świecie, do którego ściągnęłam go podstępem swojej kobiecości i wodząc go delikatną sugestią stworzyłam poczcie wielkiego szczęścia i ciepła domowego ogniska? Czy moje starsze dzieci, teraz już dumni studenci, chętnie wracają pod opiekuńczą "strzechę" mojego domu? Czy wracać tutaj będą, kiedy założą własne rodziny i ostatecznie wyfruną z rodzinnego gniazda? I czy Julia naprawdę zasypia, kiedy siedzi w fotelu z Opowieściami z Narnii, Władcą Pierścieni czy Harrym Potterem, bo czasem mam wrażenie, że bacznie obserwuje każdy mój ruch po jej królestwie, dokładnie tak samo jak ja obserwowałam moją matkę?

A co jeśli nie? Czy to znaczy, że jestem złą matką, która zmusiła swoją rodzinę do czerpania radości z tego wszystkiego, o czym marzyła jako mała dziewczynka? Czy to znaczy, że powinnam porozmawiać z nimi tak od serca, jak zawsze wtedy, kiedy pojawia się jakiś poważny rodzinny problem? Czy powinnam teraz zacząć coś zmieniać, bo przecież nie mogę pozwolić, aby moi najbliżsi czuli się nieszczęśliwi? Nie wiem tego. I nie wiem, skąd mogłabym się dowiedzieć…

Kiedyś siadałam w fotelu, popijałam kilka łyków aromatycznej herbaty, przymykałam oczy i wszystko stawało się jakieś takie prostsze, bardziej oczywiste i jednoznaczne. Uciekałam w świat swoich marzeń i wracałam z nich następnego dnia, kiedy od problemów dzieliła mnie zbawiennie bezpieczna długość nocy. Kiedyś zawsze mogłam pobiec do mamy i porozmawiać z nią, choć wiedziałam, że często moje wielkie - maleńkie problemy były dla niej tak śmieszne, choć wiedziałam, że bardzo stara się zrozumieć, że lalka Kasia już nie chce spotykać się misiem Barnabą, choć wiedziałam, że świat dorosłych jest zupełnie inny, ale mimo to przychodziłam i mówiłam, że to, że tamto i że tak dalej, i tak dalej… Tylko dziś sama jestem matką. Hmm… W zasadzie czemu by nie spróbować? Czemu nie pójść na strych i nie zrzucić tej starej kapy z mojego "fotela do świata marzeń"? czemu nie poszukać odpowiedzi tam, gdzie zawsze udawało mi się je znaleźć w zasadzie bez żadnego wysiłku? Ale jednak coś we mnie mówi, ale tak po cichu mówi, że nie, że to już nie jest ten czas, że dziś muszę sobie poradzić sama i dać spokój tej wielkiej wyprawie do świata dziecka. Może warto słuchać wewnętrznego głosu, skoro do tej pory mnie nie zawiódł?

Lepiej może pójdę do Julki, bo chyba kaszle - pewnie znów zasnęła przy otwartym oknie. Potem się będzie dziwić, że ma katar i nie może pójść do szkoły muzycznej, bo jak mówi pani profesor "Z bolącym gardełkiem, to nawet słowiki nie śpiewają". Jak napisać uśmiech? Taki zwykły matczyny uśmiech, który pojawia się u każdej z nas, kiedy patrzymy na swoje dziecko, które spokojnie oddycha i wtula się w swoją ulubioną przytulankę - maskotkę. Jeśli ktoś z Was wie, to ja bardzo chętnie przyjdę na warsztaty literackie z pisania uśmiechu, bo nie wiem, jak miałabym go opisać. W moim kieliszku już prawie koniec czerwonego Cabernet Riserva z rocznika 2000, dlatego i moja powiastka powoli zbliżać się będzie do swojego końca. Eh… Dziś mam dzień zadawania pytań, które nie wymagają specjalnych odpowiedzi, ale fajnie się je zadaje, dlatego zapytam po raz kolejny… Czy zatem wszystko musi mieć swój kres, tylko z tego powodu, że gdzieś tam ma swój początek? Nie wiem, nie wiem, nie wiem. I jeśli ktoś z Was wie, to niech pod żadnym pozorem nie odważy się zdradzać mi odpowiedzi. Bo tak naprawdę nie chcę znać żadnej odpowiedzi na którekolwiek z zadanych dziś pytań. Lubię wiedzieć, co mnie czeka i jak zmieniać się będzie mój świat, jednak jest coś, co lubię jeszcze bardziej - to niespodzianki, które nie się ze sobą życie.

Ale muszę się też Wam do czegoś przyznać - wybraliśmy domek w Poroninie, to taka mała miejscowość bardzo blisko Zakopanego, bo cała nasza piątka pokochała góry, a przecież zimą są one najpiękniejsze - czy się po nich wędruje, czy jeździ, czy po prostu w nich jest i cieszy się biciem ich serca… Czy muszę więc dodawać, dlaczego te wszystkie pytania nie są aż tak bardzo ważne, odpowiedzi nie są ukryte za siną siatką mgieł a prawda jakby znana… Czy muszę wreszcie dodawać, że obie sytuacje są zmyślone, a ja jestem dopiero uczennicą drugiej klasy liceum, która otrzymała enigmatycznie brzmiącą pracę domową z języka polskiego i starała się sprostać wymaganiom pani profesor Bienert ale przede wszystkim swoim własnym wobec siebie wymaganiom…. Chyba nie muszę, więc nie dodam także, że fajnie by było, gdyby tak można było zmieniać sobie światy i poszukiwać prawdy gdzieś pomiędzy nimi…