Cierpienie to coś, czego nie chcemy doświadczyć, na co się zwykle nie zgadzamy, czego pragniemy uniknąć. Nie godzimy się cierpieć, szukamy antidotów: leków, ucieczki w alkohol, narkotyki, sztucznych światów w postaci na przykład wirtualnej rzeczywistości. Tymczasem przychodzi ono niezależnie od nas i co wtedy? Wtedy szukamy ludzi podobnie doświadczonych przez los, takich którzy cierpią, lub mają za sobą wielkie cierpienie i wiedzą, jak je znieść lub jak je zaakceptować. Czasem też sięgamy do książek, w których tacy ludzie zostali opisani, bardzo często otwieramy Biblię, bo tam w Księdze Hioba mamy unikatową relację człowieka, który został dotknięty wielkim cierpieniem i który zniósł je z godnością.
Po co cierpienie, komu jest potrzebne? Dlaczego spada na nas zawsze niespodziewanie i dlaczego tak nieskutecznie się przed nim bronimy? Nie znam odpowiedzi na te pytania, dlatego problem cierpienia skłonił mnie do refleksji nad naturą człowieka i nad sensem życia.
Po obejrzeniu kilku programów telewizyjnych o ludziach dotkniętych cierpieniem (śmiertelnie chorych, cierpiących po stracie bliskich, ponoszących w życiu klęski, niepowodzenia) jedno zwróciło moją uwagę: oni jakoś inaczej patrzą na świat. Są dojrzalsi, mądrzejsi, bardziej opanowani. Przestają rościć sobie prawo do "bycia szczęśliwym", już wiedzą, że cierpienie może dotknąć każdego naprawdę i że przed cierpieniem nie ma ucieczki. Ktoś, kogo nie dotknęło, łudzi się kruchą pewnością: "mnie to nie może spotkać", "mnie to na pewno nie spotka". Tacy, którzy już się z nim zmierzyli, są silniejsi siłą wynikającą z doświadczenia. Moją uwagę zwróciło to, że ci ludzie cieszą się każdym dniem, są zadowoleni z każdej dobrze przeżytej chwili. W programie Anny Dymnej brała udział kobieta chora na schizofrenię. Jak pięknie mówiła o swoich bliskich, o tym jak cieszy się z każdych świąt spędzonych w domu, nie w szpitalu. Jej siła i odwaga bardzo mi zaimponowały. Kim jestem ja? - postawiłem sobie pytanie. Ja wiecznie niezadowolony, roszczący sobie prawa do tylu bezsensownych rzeczy, biegnący na giełdę po kolejną grę, płytę, adidasy, spędzający godziny w sieci na bezsensownych czasem rozmowach, szukający sensacji, by się chwilę zabawić i biec dalej, jeszcze szybciej, jeszcze bardziej bezmyślnie...
Co ma dla mnie sens? Okazało się, że nie potrafię się cieszyć z prostych rzeczy, bo ich nie doceniam. Na przykład nie patrzę na fakt codziennej krzątaniny tak: "mógłbym teraz leżeć w łóżku sparaliżowany i marzyć o sprzątaniu mieszkania", tylko tak: "po co sprzątać, biec na zakupy, prać itd. przecież to i tak daremne - za chwilę będzie trzeba to robić od nowa. Nie chce mi się. Niech to zrobią inni - mama, siostra." Nie doceniam faktu obecności bliskich, bo ich mam na co dzień. Nie myślę o tym, że mogłoby ich nie być, bo to mi się wydaje tak nierealne, jak to, że jutro wyjadę w podróż dookoła świata. Tymczasem każdy dzień może przynieść niespodzianki. Tylko że ja bardziej wierzę w niespodziankę typu: przyjaciel proponuje mi taką podróż, niż niespodziankę złą, nieprzyjemną. Bo ja też łudzę się kruchą pewnością: "mnie to spotkać nie może, na pewno nie mnie".
Postanowiłem zmienić moje życie i nabrać nieco innego stosunku do cierpienia. Spróbuję je "oswoić", spróbuję też być wrażliwszy na cierpienie innych ludzi. Być może wtedy uda mi się, kiedy cierpienie nadejdzie, znieść je godnie, jak Hiob, i zyskać dojrzałość, mądrość i odwagę tych, którzy już je przeżyli.