Przymus przeczytania jakiejś książki rodzi w człowieku - uczniu zrozumiały bunt. Ów przymus jest jakby elementem gombrowiczowskiego "upupiania". Bo oto nauczyciel stwierdza: "przeczytaj ten tekst, ponieważ on pokaże ci, jaki jest świat", "przeczytaj to dzieło, bo ono należy do klasyki", "przeczytaj tą książkę, bo ona zawiera uniwersalne prawdy o człowieku". Tymczasem okazuje się, że to "źródło wiedzy o świecie" bardzo nas nuży i nudzi, bo nijak nie przystaje do naszej wizji świata. Jest zbyt archaiczne, dla nas już nie czytelne lub po prostu nie spełnia naszych oczekiwań nie tylko intelektualnych, a także w ogóle nas nie bawi. Zdarzają się jednakowoż takie książki, które pomimo przymusu przeczytania wydają się nam "zachwycające". Nie możemy się wprost od nich oderwać, a po przeczytaniu żałujemy, że ta książka jest taka krótka. Dzieje się tak, gdy dana lektura opowiada o nas samych, gdy w kreowanym świecie potrafimy odnaleźć nasz świat, a fikcyjne postaci są łudząco podobne do nas. Dzieje się tak również wtedy, gdy powieść nas bawi i porusza naszą wyobraźnię.

Jest wiele takich książek, które mnie nie interesują. Przymuszona do ich przeczytania nabieram od razu pewnego dystansu o lekkim zabarwieniu ironicznym. On trwa przez cały czas lektury, a treści przedstawione w książce wywołują we mnie coraz większą irytację. Nie rozumiem języka pisarza, nie potrafię pojąć postępowania bohaterów, nie logiczne wydają mi się wybory, których dokonują i światopogląd, jaki prezentują. Lektura się kończy a mi pozostaje pewnego rodzaju "niesmak", którego w żaden sposób nie mogę się wyzbyć nawet po szczegółowym omówieniu książki. Przedstawię teraz swój, zupełnie subiektywny, pogląd o lekturach, które wywołujących moją irytację.

Mówi się, że to powieść o cierpieniu, o niezrealizowanej i nieszczęśliwej miłości, o namiętnościach, które całkowicie determinują nasze życie. Ja natomiast w Cierpieniach młodego Wertera Goethego dostrzegam tylko niczym nieumotywowany brak chęci do życia. Główny bohater to, według mnie, "życiowy nieudacznik", który koncepcją weltschmerzu chce usprawiedliwić swoją niemoc. Świat go męczy, dlatego nieustannie od niego ucieka. Nie umie się w nim odnaleźć, więc po dziecinnemu obraża się na niego i zamyka w sobie. Jest "wątły, niebaczny i rozdwojony w sobie" (posługując się metaforyką Szarzyńskiego). Nie jest zdolny do podjęcia żadnego działania. Zanudza więc okropnie czytelnika swoimi wynurzeniami - "lękami egzystencjonalnymi". Nie potrafi uczynić nic by zdobyć kobietę, którą - jak twierdzi - kocha. Według mnie młody Werter zgrabnie maskuje swoje pożądanie do kobiety, której nie może mieć, wzniosłą ideologią miłości. Za niezwykle romantycznymi westchnieniami i rozczuleniami nad wdziękami ukochanej Lotty nie idą żadne "konkrety". Oczywiście ktoś się może oburzyć i zapytać: " jak to nie idą żadne konkrety? - a samobójstwo, to niewystarczający konkret". Ja wtedy odpowiem, że Werter nie popełnił samobójstwa dla miłości. Ona była tylko jednym z czynników tej decyzji. Mnie się wydaje, że podstawowym czynnikiem, który wpłynął na samobójstwo Wertera był, wspomniany już, strach przed światem. W jednym z listów Werter przecież pisał: "Społeczeństwo jako całość jest tworem wewnątrz pustym. I ta błyszcząca nędza, ta nuda wśród obrzydliwych ludzi, którzy tutaj żyją ze sobą! Ta żądza pierwszeństwa u nich! Jak uważają i czyhają, by wysunąć się jeden krok przed innych..." Werter zwyczajnie bał się świata i ludzi, nie potrafił sprostać zadaniom, nie był zdolny do żadnego czynu. Miał duszę "wrażliwca", który nie chciał, bo nie potrafił odważnie stąpać po ziemi. Nie przystawał do świata więc świat go odtrącił, on nie dał szansy ludziom toteż i ludzie mu jej nie dali. Chciał kochać, ale nie było go stać na walkę o miłość. Był słaby, papierowy, nieprawdziwy. Codziennie rano budził się z niechęcią, a można nawet powiedzieć z nienawiścią do rzeczywistości i skutecznie zniechęcał mnie do swojej osoby. Mawiał: "kładę się często z pragnieniem, a nawet z nadzieją nie zbudzenia się wcale. A rano otwieram oczy (...) i czuję się nieszczęśliwy." Nie miał szans na przetrwanie w świecie romantyków, więc w dzisiejszym, zwariowanym świecie postmoderny tym bardziej wydaje się nierealny. Drażni mnie postawa totalnego pesymizmu życiowego, którą próbuje się tłumaczyć wzniosłymi ideami. Według mnie Werter jest zadufanym w sobie egoistą, który obraził się na życie, bo nie obdarowało go szczęściem.

Irytuje mnie również forma narracji. Powieść tą określa się mianem epistolarnej. Zbudowana jest z listów, które główny bohater wysyła do swego przyjaciela. W nich to relacjonuje swoje przeżycia i przemyślenia. Jest przy tym bardzo niekonsekwentny, bo raz dokładnie określa miejsce, w którym się znajduje (Wahlheim), czasami używa tylko skrótów miejscowości (D. lub St.) lub w ogóle go nie określa. A przy tym, mówiąc kolokwialnie, "potwornie nudzi".

Nie kwestionuję geniuszu pisarstwa Goethego aczkolwiek Cierpienia młodego Wertera są dla mnie książką bardzo tendencyjną i mało prawdziwą, choć wiem, że wywarła ona olbrzymi wpływ na całą generację romantyków i późniejszych twórców.

Geniuszy atakować nie należy. Albo nie powinno się ich atakować, bo jakież ja mogę mieć prawo do tego by zarzucać coś Szekspirowi. Jednak znowu narzuciła mi się gombrowiczowska myśl o "upupianiu". Pod jej wpływem stwierdziłam, że nie widzę w zasadzie powodów, dla których nie miałabym wyrazić swojej opinii o Hamlecie - arcydziele dramatu. Dla mnie jest to kolejny utwór o nieprzystosowaniu do świata, o braku umiejętności określenia samego siebie, o wewnętrznym "rozdwojeniu". Zawsze, gdy trafia mi się taka lektura zastanawiam się, czy owo wewnętrzne rozdwojenie jest na pewno oznaką ponadprzeciętności, czy może zwykłym tchórzostwem? Hamlet, królewicz duński to bardzo szlachetny człowiek, który nie chce i nie może pogodzić się ze śmiercią ojca. Wprawdzie nie mam nic przeciwko elementom spirytualistycznym w dziełach literackich, ale duch ojca Hamleta przechadzający się po ruinach zamku, zamiast budzić moją trwogę, rozśmieszał mnie do łez. Otóż ten duch prosi swego syna - wrażliwca, (którzy to, jak się dowiedzieliśmy już z Cierpień młodego Wertera, są zupełnie niezdolni do jakiegokolwiek działania) o pomszczenie śmierci. Cały dramat wypełniają dziwne i niezrozumiałe dla mnie deliberacje, w których to Hamlet rozważa "być czy nie być", pomścić czy nie pomścić. Kiedy byłam już głęboko zirytowana "takim" rozwojem akcji, i miałem serdecznie dość dalszego czytania, okazało się, że autor wszystkich uśmiercił. Hamlet - wprawdzie należało mu się to za brak zdecydowania, ginie w pojedynku, zły Klaudiusz ginie, bo każdy złoczyńca musi być ukarany, umiera także matka Hamleta ( chyba, dlatego żeby nikt nie oskarżył pisarza o dyskryminację kobiet), bo kara jej się należała za współudział w morderstwie. Cała lektura mnie zanudziła bardzo, za to bardzo spodobało mi się streszczenie Hamleta, jakie napisał Stanisława Barańczak w Biografiołach:

Hamlet

"Duch: brat jad wlał do ucha

Syn ducha: o psiajucha!

Stryja w ryj? Drastyczny krok.

Zwłoka. Jej finał: stos zwłok."

Według mnie to streszczenie zawiera wszystkie istotne dla akcji Hamleta wydarzenia i dzięki niemu można zaoszczędzić sporo czasu. Chciałabym jeszcze zaznaczyć, że bardzo męczył mnie język Szekspira, utrudniał mi zrozumienie treści i kilkukrotnie musiałam wracać do pewnych fragmentów, bo żeby "nadążać" za akcją.

Słownictwo i specyficzny język sprawił mi również spore problemy przy czytaniu Ojca Goriota Honoré Balzaka. Dla kogoś, kto nigdy nie miał do czynienia z językiem francuskim przebrnięcie przez takie nazewnictwo (a jest go sporo) jest istną katorgą. Francuskie nazwiska i nazwy miejsc utrudniały mi odbiór powieści. Także główny bohater to dość dziwaczna postać. W prawdzie nie trudno jest mi zrozumieć, że można kochać swoje dzieci, ale kompletny brak wyczucia sytuacji czyni z Goriota postać nie tyle tragiczną, co po prostu godną politowania. No, bo jak inaczej można wytłumaczyć chociażby taki monolog: "Och, umrzeć, nie zostało mi nic, tylko umrzeć. Tak, nie jestem już zdatny na nic, nie jestem już ojcem! (...) Wykroiłeś sobie dożywocie, stary zbrodniarzu, a miałeś córki! Nie kochasz ich zatem? Zdychaj, zdychaj, psie nikczemny! Tak, jestem gorszy niż pies, pies nie postąpiłby w ten sposób". Zaślepienie bohatera było dla mnie nie do zniesienia. Zaś córki - wybitne kreatury, wykorzystują tego biedka do granic możliwości. Aż ciśnie się na usta: toż to nie córki, lecz jakieś potwory pozbawione wszelkich uczuć. Trudno pogodzić mi się z faktem, że pieniądze potrafią zniszczyć wszelkie ludzkie odczucia, toteż ta książka nie wzbudziła mojego entuzjazmu. Nie sądzę, abym kiedykolwiek do niej powróciła.

Książką z cyklu "opowieści o wrażliwcach, którzy nic nie potrafią i nic nie zdziałają" jest również dla mnie Kordian Juliusza Słowackiego. Bohater znów odczuwa ból istnienia, który zowie pięknie i poetycko "jaskółczym niepokojem". Według mnie to kolejny romantyczny egoista, który jest przekonany o swej ponadprzeciętności. Próbuje popełnić samobójstwo, bo Laura go nie kocha. Dziwi się, że świat nie jest taki, jakim go sobie wyobrażał i dlatego postanawia się na niego zwyczajnie obrazić, a wszystko tłumaczy tym, że zniszczono świat jego wart6ości. Oczywiście nie oczekiwałam, że Kordian wybierze konformistyczna postawę, ale mógłby, chociaż spróbować zrozumieć świat, który jest trochę inny niż on. Kordian to młody arystokrata a więc bardzo majętny człowiek, może swobodnie podróżować po Europie, przemieszczać się z Anglii do Włoch, ale obłudnie narzeka na potęgę pieniądza. Jest bardzo naiwny i oczekuje od świata żeby ludzie zaakceptowali jego niemoc, ból istnienia. Odcina się od świata, więc nie dziwi, że świat i jego nie akceptuje. Ciągle tylko narzeka, natomiast sam nie jest zdolny do działania. Chce dokonać wielkiego czynu, ale jest zbyt słaby, aby cokolwiek zrobić. Gdy idzie do sypialni cara nachodzą go wątpliwości i strach. I okazuje się, że to zwykły tchórz, który przecenił własne możliwości. Kordian należy do całej plejady romantycznych bohaterów, którzy wzbudzają moją litość, bo są to jednostki nie potrafiące żyć, nie umiejące twardo stąpać po ziemi. Nie dają od siebie nic, zaś w zamian oczekują bardzo wiele. Kordian marzy o wielkim czynie i chce walczyć o ojczyznę, aby zrealizować samego siebie. Moim zdaniem nie ma w nim pobudek patriotycznych. Jego postawa to takie "wiele hałasu o nic". Jak już pisałam wcześniej nudzi mnie i drażni okropnie taka postawa i nie lubię książek, które prezentują taki typ bohatera.

Najwyższy czas przejść do tekstów, które mnie "zachwyciły", tudzież po prostu zaintrygowały. Są to utwory literackim, do których chce powracać w swoim życiu, bo opisują także mnie, bo jest w nich również mój portret.

Zawarte w nich myśli zmuszają mnie do przemyślenia pewnych spraw, do zadania sobie pytań, czy aby ja nie postępuje tak jak bohater, czy na pewno dana postawa jest słuszna. Pokazują mi świat w innych kolorach, od strony, której nie znałam. Dzięki nim się uczę. I gdy natykam się na taką lekturę jestem wdzięczna nauczycielowi, że skłonił mnie do jej przeczytania. Sama być może nie natrafiłabym na nią, gdyż irytacja poprzednimi lekturami skutecznie by mnie odstręczyła od czytania "szkolnych" książek.

Jedna z moich ulubionych powieści jest Zbrodnia i kara Fiodora Dostojewskiego. Zmuszona do przeczytania wypożyczyłam książkę z biblioteki. Świadomość, że musze przewertować około 600 stron nie napawała mnie optymistycznie do dzieła Dostojewskiego. Jednak zabrałam się do czytania i z każdą kartką coraz bardziej wciągałam mnie fabuła. Potem nie mogłam się wręcz oderwać od książki, a gdy ja skończyłam pobiegłam do biblioteki i wypożyczyłam Braci KaramazowBiesy tego samego autora. Dziś z ręką na sercu mogę powiedzieć, że Dostojewski należy do moich ulubionych twórców. Historia młodego chłopaka, Raskolnikowa to historia mordercy. Rodion jest przekonany o swej ponadprzeciętności i owo przekonanie jak zwykle doprowadza do tragedii. Kolejny bohater indywidualista o przeroście "formy" nad "treścią" -pomyślałam sobie na początku książki i przyznam, że miałam ochotę od razu rzucić w kat książkę. Zmusiłam się jednak do dalszej lektury i okazało się, że trud był bardzo opłacalny. Główny bohater powodowany przekonaniem o swojej ponadprzeciętności, a zatem o wyższości nad innymi ludźmi decyduje się oczyścić świat z "wszawych jednostek". Pragnie tego dokonać za pomocą morderstwa, którego o dziwo nie uważa za czyn moralnie zły. Zabija więc stara lichwiarkę i jej siostrę. Opis morderstwa, jeśli w ogóle można użyć takiego słowa, jest "cudny" i wcale nie dlatego, że sprawia mi przyjemność czytanie o drastycznych morderstwach, lecz Dostojewski opisał akt morderstwa jak nikt przed nim. Czytelnik ma wrażenie, że autor był tam i niemal sfilmował całe wydarzenie kamerą, że wniknął w psychikę mordercy i ukazał cała prawdę o nim. Ten opis przeraził mnie, bo nie zdawałam sobie sprawy, że zabijanie przychodzi tak łatwo, że człowiek zachowuje się jak maszyna. Emocje przychodzą dopiero później i całkowicie niszczą mordercę. Raskolnikow po akcie zbrodni jest zupełnie innym człowiekiem. Ma wysoka gorączkę, ciągle wydaje mu się, ze go ktoś śledzi, że wszyscy się domyślają, że to on zabił. Żyje w przerażeniu, każdy dzień jest dla niego okropna męką, nie potrafi sobie znaleźć miejsca. Stopniowo stacza się, degraduje, niszczy swoja psychikę. Piętna morderstwa nie można wymazać, nie można się go tak po prostu wyzbyć. Dostojewski pokazuje, że największa karą dla mordercy są jego własne wyrzuty sumienia, które nie pozwalają mu zapomnieć o dokonanej zbrodni. Powieść ta stanowi również bardzo ciekawy dyskurs pomiędzy poszczególnymi filozofiami. Kiedy człowiek zrywa z tradycją chrześcijańską pozwala na dojście do głosu różnych, często zbyt racjonalnych, koncepcji o moralności człowieka. Tak oto Raskolnikow w przekonaniu o swej ponadprzeciętności przypomina filozofie Nietschego. Koncepcja "uber mensch"- nad człowieka, który jest uprawniony do zawłaszczania świat, bo jest jednostka silniejszą. Rodion jest wyznawcą tej filozofii. Nie wierzy w Boga, więc przyjmuje najwygodniejszą dla niego koncepcję człowieczeństwa. Jego indywidualistyczna "samowola" doprowadza do zbrodni, a ta z kolei do wyniszczenia dyszy mordercy. Dostojewski daje swojemu bohaterowi szansę na poprawę. Stawia przed nim kobietę, która pokazuje mu zupełnie inny świat. Jest to rzeczywistość, w której panuje miłości i wybaczenie i one maja moc ocalenia. Dziwny związek prostytutki z mordercą staje się tak naprawdę początkiem wyzwolenia ich obojga z grzechu. Pomagają sobie nawzajem poprzez to, ze oboje bardzo potrzebują miłości i akceptacji, potrzebują wybaczenia. Sonia uzmysławia Raskolnikowowi, czym jest Bóg i bohater ratuje swoja dusze.

Fascynujące w tej powieści było również to, jak dramat mordercy stopniowo wciąga inne osoby. Raskolnikow czuł potrzebę konfesji, zwierzenia się, zrzucenia, choć drobnej części tego balastu. Z drugiej zaś strony stara się ukryć swój czyn. Trzy rozmowy ze śledczym Porfiry są genialna wymiana myśli, są pojedynkiem na słowa dwóch charyzmatycznych osobowości. Raskolników ulega w końcu Porfirem również pod wpływem miłości Soni i przyznaje się do winy. Dostojewski wniknął głęboko w psychikę człowieka i "zrobił" genialny wręcz portret człowieka słabego, grzesznego i błądzącego. Każdy z nas jest taki - przekonani o swej ponadprzeciętności chcemy wybić się ponad tłum. Pragniemy zrealizować coś wielkiego i wydaje się nam, że tylko my tego możemy dokonać. Tymczasem okazuje się, że brakuje nam pokory, która być może uchroniłaby nas przed wieloma błędami. O Zbrodni i karze mogłabym jeszcze długo pisać, ale na tym poprzestanę, gdyż chciałabym omówić jeszcze inne fascynujące mnie lektury.

Do Pana Tadeusza Adama Mickiewicza bardzo często wracam. I choć ta książka przynależy do epoki smutnego i "jałowego" romantyzmu to za każdym razem, gdy biorę ja do ręki wywołuje mój zachwyt. Powodów jest całe mnóstwo: genialne opisy przyrody, świetnie nakreślone postacie, akcja wartka i zaskakująca, historia miłosna ( nawet nie jedna), kryminał, tematyka wojenna. Znajduj się "tu" wszystko, czego można oczekiwać od literatury. Opisy przyrody sprawiają, że "przed oczyma duszy mojej" widzę to, co wiesz opisuje. Burze i brzozy, ogródki i puszcze staja się żywe i dynamiczne. Postaci nie mają w sobie nic ze sztuczności i nieprawdziwości. Jest w nich całe mnóstwo emocji. Sędzia - dobrotliwy gospodarz, tchórz i samochwała, Hrabia - wielki pan, kosmopolita, który nie ma bladego pojęcia o swej ojczyźnie, Telimena - zaradna kokietka, która wszystkie techniki uwodzenia mężczyzn ma w jednym paluszku, Gerwazy - poczciwy sługa swego pana, zacięty i nieustępliwy wróg Sopliców, Tadeusz - piękny młodzian, który zdaje się żyć idea "carpe diem", czy w końcu ksiądz Robak - Jacek Soplica - smutny bohater, którego życie zmieniło i "poprawiło". Te postacie żyją pełnią życia, jest w nich pełno wad, ale również mnóstwo zalet. Kochają i nienawidzą, walczą i godzą się. Pan Tadeusz to książka, która dla mnie za każdym odczytaniem jest inna, bo cały czas dokonuje fascynujących dla mnie odkryć. Romans młodego chłopaka z dużo starsza kobietą w epopei narodowej? Scena zdejmowania mrówek z dekoltu Telimeny należy do jednych z najbardziej erotycznych scen w literaturze romantycznej. Morderstwo? "Bratobójcze" walki pomiędzy szlachtą? Aż dziw bierze, że żaden cenzor tego nie ocenzurował. A ileż tu komicznych sytuacji ( mucha, którą Wojski łapie, mrówki na biuście Telimeny, próba popełnienia samobójstwa przez Tadeusza w płytkim bajorku), ileż dynamizmu, ile życia? Wszystko tu pachnie i dźwięczy. Świat Soplicowa jest naładowany energią i zawsze lektura tego dzieła napawa mnie optymizmem. Podoba mi się również język epopei. Innym sprawia trudności, ale ja zachwycam się tym, jak to genialnie jest zrobione, jak wszystko do siebie pasuje. Pan Tadeusz mnie bawi i zmusza do refleksji, dlatego chętnie wciąż wracam do tej książki.

Książek, które mnie zachwyciły jest znacznie więcej. Bardzo lubię czytać powieści historyczne Henryka Sienkiewicza, podoba mi się Granica Zofii Nałkowskiej czy Cudzoziemka Marii Kuncewiczowej. Lubię również prozę współczesną. Powieść Alberta Camus Dżuma to według mnie głęboka prawda o istocie człowieczeństwa. Folwark zwierzęcyRok 1984 to szokujące wizje totalitaryzmu. Opisują nie tylko mechanizmy władzy, ale również pokazują jak mało odporny jest człowiek na wszechogarniające zło. Opowiadania Tadeusza Borowskiego i Inny świat Gustawa Herlinga - Grudzińskiego uzmysłowiły mi, że w człowieku tkwią ogromne pokłady zła, które wychodzą na światło dzienne, gdy zmusi się człowieka do okropnych, nieludzkich warunków życia.

Lektury szkole wywołują często w nas sprzeciw, bunt przeciwko przymusowi ich czytania. Często irytują swoją zawiłością i zbytnim komplikowaniem akcji lub papierowością swoich bohaterów i brakiem głębi psychologicznej. Jednak warto je czytać, bo nawet, jeśli książka nam się nie podoba, to zawsze pokazuje jakiś odmienny punkt widzenia, wskazuje, że są rzeczy, o których nie wiemy. Dzięki nim się uczymy i uwrażliwiamy naszą duszę. Poza tym zawsze możemy natrafić na lektury, które zafascynują nas i w których się zakochamy już na zawsze. Będziemy chcieli do nich wracać, bo w nich zostawiliśmy cząstkę naszej duszy. Czasem warto przebrnąć przez te nudne i nie ciekawe, żeby bardziej doceniać te, które nam się podobają.