Czesław Miłosz to jeden z najwybitniejszych polskich literatów. Przyszedł na świat w Szetejniach na Litwie w 1911 r. Ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Debiutował jeszcze przed wojną na łamach prasy uniwersyteckiej. Okupację spędził w Warszawie i tam wydawał utwory podpisując je nazwiskiem - Jan Syruć. Po zakończeniu wojny pracował jako radca kulturalny w ambasadach polskich we Francji i USA, gdzie w 1961 r. objął stanowisko profesora języków i literatur słowiańskich na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Za swą twórczość otrzymał wiele nagród, w tym tą najważniejszą - Nagrodę Nobla w 1980 r.

W 1993 r. Miłosz zostaje honorowym mieszkańcem Krakowa. Po wielu latach emigracji osiada tam na stałe i mieszka aż do śmierci 14 sierpnia 2004 r.

14 sierpnia był zupełnie zwyczajnym dniem. Jak zwykle rano zjadłam śniadanie później obiad. Dopiero wieczorem, gdy siedziałam przy komputerze, usłyszałam wiadomość, że "Czesław Miłosz nie żyje". Nawet nie wiem dlaczego ta informacja tak mnie poruszyła. Owszem, wiedziałam kim był Czesław Miłosz, znałam kilka Jego utworów ze szkoły, ale nic poza tym. Miałam jednak odczucie, że odszedł Człowiek Niezwykły, ktoś bardzo zasłużony dla polskiej literatury. Wtedy postanowiłam poznać dokładniej nie tylko twórczość, ale i samą sylwetkę tego Wielkiego Polaka. Miałam szczęście, bo udało mi się też dotrzeć do bardziej osobistych wątków Jego biografii, dlatego poznałam Poetę również od tej "przyziemnej" strony. Natomiast kilka epizodów z mojego życia ułatwiło mi zrozumienie zebranych informacji. Otóż mój dziadek przyszedł na świat w tym samym roku co Poeta i od dziecka słuchałam historii z jego młodości, partyzanckich piosenek, opowieści z czasów wojny. Opowiadania dziadka przybliżyły mi obraz życia, emocje i uczucia tamtego pokolenia. Poza tym, moi rodzice studiowali w Krakowie i ciągle łączy ich z tym miastem wiele wspomnień. Dzięki nim poznałam Kraków czasów PRL - u, który był miejscem pełnym studentów, całonocnych zabaw, lecz równocześnie miastem Solidarności i pragnienia niepodległości, o którą walczyli. Słuchając tych wszystkich opowieści, miałam wrażenie, że znam wszystkich mieszkańców Krakowa na wylot. Również wielki przyjaciel Miłosza - Jerzy Turowicz - był mi znany, gdyż moja mama była pracownicą tej samej gazety, co on. Doskonale pamiętam jeszcze atmosferę, panującą przy stole Naczelnego i bez trudu mogłam sobie wyobrazić, jakimi ludźmi otaczał się Poeta. I tak, stopniowo zbliżałam się do Miłosza. Udało mi się poznać człowieka, który przemierzył wiele dróg, lecz potrafił zawrócić, jeśli stwierdził, że prowadzi w złym kierunku. Tak zdarzyło się w Paryżu, gdzie wykonywał pracę sekretarza w polskiej ambasadzie. W pewnym momencie zrozumiał, iż jego praca nie przynosi pożytku Ojczyźnie, ale systemowi panującemu wtedy w Polsce i postanowił się wycofać. Zrobił to mimo wielu krytycznych uwag skierowanych w swoją stronę, bo zrozumiał, że zbłądził.

Miłosz, długie lata spędził na emigracji, ale przez cały ten czas sercem i myślami był w Ojczyźnie. Czuł się Polakiem, a wyjeżdżając, nie przestał przecież nim być. Lecz pojawili się ludzie, którzy zarzucali Poecie, że nie utożsamiał się z Polakami, że wstydził się własnego kraju, powoływali się na pojedyncze zdania z Jego dzieł, by uwiarygodnić swoje kłamstwa. Najgorsze, że robili to ludzie poważani, profesorowie różnych uczelni. Mnie samej aż krew się wzburzyła, gdy przeczytałam w "Naszym Dzienniku" wypowiedź profesora Jana Madeja, który powiedział: "... jest jeszcze u nas dużo rozumnych ludzi, którzy nie dopuszczą, żeby wśród naszych wybitnych patriotów pochowanych Na Skałce znalazł się paszkwilant polskości, który marzył, żeby wysadzić Polskę w powietrze". Cały ta wypowiedź pełna była oskarżeń Poety o antypolskość, która była głównym powodem protestów przeciwko pochowaniu Go w Alei Zasłużonych. Na szczęście profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego, koledzy z "Tygodnika Powszechnego" i wielu innych, którzy zrozumieli twórczość Artysty, podnieśli obronne głosy i wszystko na szczęście zakończyło się dobrze. Ale jak można, tak wielkiemu i zasłużonemu dla Ojczyzny człowiekowi, nawet po śmierci rzucać fałszywe oskarżenia? Chyba jeszcze nie wszyscy z nas dojrzeli na tyle, aby zrozumieć mądrość Miłosza i Jego utworów. Jeszcze nie wszyscy zdają sobie sprawę, że to m. in. Jego zasługa, że Polska jest dzisiaj krajem niepodległym, a my - jej obywatele - wolni.

Miłosz to człowiek, który przeżył cały niemal wiek, na własne oczy widział dramat wojny, cierpiących ludzi, doświadczył wiele złego, lecz zawsze - nawet na emigracji - starał się, jak tylko mógł, pomagać swoim rodakom. Chociaż Jego utwory były przez jakiś czas zakazane przez cenzurę, to walczył, aby docierały one do odbiorców, bo miał świadomość, że dodadzą Polakom otuchy i siły do walki o niepodległą Ojczyznę.

Jestem bardzo rozczarowana postawą tych, którzy nie potrafili docenić Miłosza i znieważali Jego dobre imię fałszywymi oskarżeniami. Pocieszam się jedynie tym, że Poeta patrzy na nas z zaświatów i śmieje się z głupoty niektórych rodaków. Po tym wszystkim nie dziwią chyba słowa Miłosza: "Polak musi być świnią, ponieważ się Polakiem urodził", czy "na 'polskość' jestem alergiczny".