Nie ma wątpliwości, że cierpienie jest składnikiem ludzkiego życia, czy tego chcemy czy nie. Napada na nas znienacka i nieoczekiwanie i nigdy nie jesteśmy na nie przygotowani. Nikt z nas dobrowolnie nie chce cierpieć. Ale czy na pewno? Bo kiedy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że właśnie są ludzie, którzy dobrowolnie cierpią, dobrowolnie i z uśmiechem biorą na siebie cudze cierpienia, a w poświęceniu dla innych widzą sens życia. Taka była na przykład Matka Teresa z Kalkuty, taki był Jan Paweł II. To postacie dobrze nam znane, żyli w naszych czasach, w naszym świecie. A gdyby spojrzeć wstecz, znalazłoby się ich mnóstwo. a więc są ludzie, którzy dobrze znają cierpienie z własnej woli. ale zna je na dobrą sprawę każdy z nas, bo każdy go kiedyś doświadczył. Z jakich powodów cierpimy? Może to być fizyczny ból, choroba, upośledzenie fizyczne, które uniemożliwia nam normalne kontakty ze światem. Możemy cierpieć, bo cierpi ktoś z naszych bliskich, wreszcie cierpimy z miłości, z powodu odrzucenia, zdrady. Powodów jest nieskończenie wiele.
Człowiek, który cierpi, zastanawia się nad powodami tego cierpienia. Dla jednych jest to dowód niedoskonałości świata i wrogości Stwórcy, dla innych sygnał, by się do tego Stwórcy zbliżyć i trwać przy Nim cierpliwie znosząc cierpienie. Nikt nie ma odwagi mówić człowiekowi, który cierpi, że cierpienie uszlachetnia, że jest potrzebne, konieczne itd. Naszą reakcją na prawdziwe, wielkie cierpienie jest zazwyczaj milczenie. Jeśli to osoba nam droga, przytulamy ją do siebie, dając do zrozumienia, że jesteśmy z nią, że jesteśmy gotowi ją wspierać. Czasem cierpienie jest tak wielkie, że nie starcza nam odwagi, by na nie patrzeć, by w nim współuczestniczyć.
Niedawno oglądałam w telewizji reportaż o dziewczynie, która urodziła się z porażeniem mózgowym. Kiedy miała 15 lat, jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, została sama. Mimo to nie poddaje się - wciąż się rehabilituje, pływa, ćwiczy szermierkę, jest dumna z każdego osiągnięcia. Jak sama stwierdziła, najwięcej cierpienia przysporzyła jej nie choroba, nie fizyczne cierpienia, ale ból po stracie rodziców. Z tego najdłużej nie mogła się pozbierać, a nie było wtedy przy niej nikogo, kto mógłby ją pocieszyć. Miała wielki żal do dalszej rodziny, że nie poinformowała jej o śmierci rodziców (długo to przed nią ukrywano, obawiając się silnej reakcji, bardzo niekorzystnej w jej stanie).
Postawa bohaterki filmu, Małgosi, wydała mi się tak piękna, że aż nierzeczywista. Ile człowiek może znieść! Jak pięknie potrafi to znosić! Ile w nim jest szlachetności i siły! Owszem, wiem, że nikt nie chce cierpieć, ale oglądając ten program doszłam do wniosku, że cierpiący człowiek jest piękny, bo ujawniają się wtedy jego największe zalety, a przede wszystkim duchowa siła i upór.
Nie jest ważne, czy o cierpieniu dowiadujemy się z historii biblijnego Hioba, czy też opowiada o nim człowiek nam współczesny. To jest to samo cierpienie.
W temacie pracy zawarto cytat na temat tego, jak człowiek reaguje na cierpienie. Właściwie sprowadza się to do jednego pytania: cierpienie zbliża czy oddala od Boga? Moim zdaniem rzeczywiście bywa z tym różnie. Hioba cierpienie zbliżyło do jego stwórcy, ale są ludzie, których cierpienie załamuje i trudno mieć o to do nich pretensje. Świat nie jest idealny, nie każdy umie być zawsze piękny i wzniosły. Przykładowo w czasie II wojny światowej w obozach koncentracyjnych było równie dużo wspaniałych szlachetnych postaw (np. ojciec Maksymilian Kolbe, który poświęcił swoje życie za innego człowieka), jak i ludzkiej małości, upodlenia, słabości, tchórzostwa. nie nam to oceniać, bo nikt z nas nie wie, jakby się zachował w warunkach ekstremalnych.
Wydaje mi się jednak, że na dłuższą metę cierpienie musi zbliżyć człowieka do Boga lub jakiegoś absolutu, ponieważ człowiek cierpiący jednak inaczej zaczyna patrzeć na świat, staje się dojrzalszy, mądrzejszy, bardziej doświadczony, ma też inny kanon wartości.