Dzisiaj był naprawdę niezwykły dzionek. A wszystko zapowiadało się tak koszmarnie! Deszcz, przegrzane mleko na śniadanie i spóźniony autobus - istna katastrofa. Na domiar złego miałem spędzić w szkole całe osiem godzin, podczas których nauczyciele mieli mi wtłaczać do głowy całe hektolitry oleju, zawierającego wiadomości z geografii, chemii, historii, języka polskiego i matematyki.
Ale dziś aniołowie czuwali nade mną! Nie dali mi zginąć. Na pierwszej lekcji chemia. Małe zamieszanie w probówkach i olbrzymi pożar. Bez straży się nie obeszło. Dzięki temu ominęło mnie pół następnej lekcji - polskiego. Niestety i na połowie zajęć da się napisać dyktando. Na szczęście było krótkie, ale i tak pewnie popełniłem błędy. Kto by wiedział jak się pisze ,,gżegżółka". Kolejne zajęcia to powtórka z historii. Szybki rajd przez epoki - od starożytności, aż po holokaust. Całe hordy tatarów, krzyżowców i innych rycerzy przemaszerowały przez moją głowę. Ale najgorsze było jeszcze przede mną. Całki, różniczki, hiperbole i sinusoidy - wszystko to przyprawia mnie o dreszcze i drżenie rąk. Przygotowywałam się na dwie godziny męczarni, a tu zdarzył się istny cud! Telefon z kuratorium i trzeba błyskawicznie przygotować szkołę do wizytacji. Tej stajni Augiasza nie posprząta jedna pani Krysia. Cała szkoła zaprzęgnięta do pracy. Szorujemy, czyścimy, odkurzamy, polerujemy, byle zdążyć na czas. Wszyscy ochoczo walczymy z bałaganem, który zrobiliśmy. Zdążyliśmy w ostatnim momencie. Ostatnie miotły wędrowały do schowka akurat wtedy, gdy na parking zajeżdżał samochód kuratora. Uroczysty apel, przemówienie dyrektora szkoły, pochwała kuratora i rozbrzmiewający wesoło dzwonek kończący ósmą lekcję.