Szary, styczniowy poranek. Wszyscy męczeni i zaspani. Tylko dwie osoby są wyraźnie zainteresowane lekcją. Dziewczyny odpowiadają na pytania rzucane przez nauczyciela, komentują, robią ćwiczenia. Profesor uśmiecha się błogo, najwyraźniej zadowolony, ze ktoś aktywnie uczestniczy w jego lekcji. Tuż przed dzwonkiem Malwina zostaje nagrodzona plusem i pochwałą, podczas gdy Kaśka nie dostaje nic. Dlaczego? Przecież obie były aktywne na lekcji. Odpowiedź jest prosta. Nauczyciel lubi Malwinę, dziewczyna jest jego "pupilkiem", podczas gdy Kaśka to "czarna owca".
Takie sytuacje zdarzają się w naszym liceum bardzo często. Kiedy sprawa dotyczy plusa, problem nie jest duży. Natomiast jeśli chodzi o ocenę ze sprawdzianu, odpowiedzi albo nawet matury, problem robi się poważniejszy. W klasie nauczyciel jest panem i władcą. Tylko od niego zależy, czy zechce być władcą sprawiedliwym, czy też raczej tyranem. Niestety, często wybiera to drugie. Uczniowie mają poczucie niesprawiedliwości i tracą chęć do nauki. Po co się starać, skoro nauczyciel i tak postawi im kolejną tróję?
Prawda jest taka, że ocena zależy tylko i wyłącznie od subiektywnej opinii nauczyciela. A z kolei opinia nauczyciela zależy od wielu czynników nie mających nic wspólnego z faktycznym stanem wiedzy ucznia. Zła pogoda, zły humor, kłopoty w domu - to wszystko może wpłynąć na ocenę. Czy uczeń ma możliwość bronić się przed niesprawiedliwością? Teoretycznie - tak. Może iść do wychowawcy, dyrektora, samorządu uczniowskiego. Ale wychowawca zwykle zbagatelizuje sprawę, dyrektor nie ma czasu na drobnostki, a samorząd - żadnego wpływu na oceny. Jedyne co uczeń może osiągnąć, to podpaść jeszcze bardziej źle do niego nastawionemu nauczycielowi.
Również w mieście takie czynniki jak na przykład zasobność portfela rodziców mogą mieć znaczenia. Pamiętam chłopca, który dołączył do naszej klasy w drugiej klasie. Na początku miał słabe oceny, które mu się należały. Był leniwym uczniem, niewiele robił na lekcjach, a w domu jeszcze mniej. Potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Michał zaczął dostawać piątki i szóstki, choć nie uczył się wcale więcej. Wkrótce dowiedzieliśmy się, co stoi za tą cudowną przemianą. Otóż, tata Michała wysłał go na prywatne lekcje do naszych nauczycieli. Oczywiście każda lekcja kosztowała ponad sto złotych. Łatwo sobie wyobrazić, do jakich refleksji skłoniły nas te rewelacje.
Problem niesprawiedliwości ma nieco inny wydźwięk w małych miejscowościach. Tam bardzo często w lepszej sytuacji są uczniowie, których rodzice mają wyższy status społeczny. Córka wójta nie musi martwić się o oceny, prawdopodobnie będzie zbierać same piątki, podczas gdy syn ubogiego rolnika nie może liczyć na żadne względy. Jest to tym bardziej przykre, że dzieci ze wsi i tak mają mniejsze szanse na zdobycie porządnej edukacji, a w przyszłości - wyższego wykształcenia niż dzieci z miasta.
Polska oświata nie jest systemem doskonałym. Ciągle zbyt wiele zależy od opinii, co w praktyce często oznacza - humoru, poszczególnych osób. Czy jest możliwa lepsza, sprawiedliwsza szkoła? Ja mam nadzieje, że tak.