Przyszedłem na świat w bogatej, pobożnej, rzymskiej rodzinie. Żyłem w dostatku, nie brakowało mi dosłownie niczego. Moje zachcianki i prośby zawszy były wysłuchiwane. Byłem znany i szanowany w miejscowości, w której żyłem. Nie odpowiadało mi to jednak, nie potrafiłem być szczęśliwy. Pewnego dna moi rodzice podjęli decyzję o moim ożenku. Nie mogłem się im sprzeciwić, choć nie podobało mi się to. Ożeniłem się zatem wbrew własnej woli. W zasadzie od razu po złożeniu przysięgi małżeńskiej zacząłem rozmyślać o tym, co dobrego wyniknie z mojej decyzji. Stoczyłem prawdziwą wojnę wewnętrzną. Z jednej bowiem strony, chciałem poświęcić się Bogu, zachowując czystość, przez co pragnąłem udowodnić moją wiarę i okazać szacunek wobec jego Osoby. Z drugiej strony współczułem niewinnej kobiecie, która z mojego powodu może być źle przyjęta w naszej rodzinie. Niemal pewnym było, że moja historia nie będzie dla nich wiarygodna. Pomimo wyrzutów sumienia podjąłem decyzję o służbie Bogu, gdyż uznałem to za ważniejszy argument. Dlatego też zdecydowałem, że pozostawię moją żonę jako dziewicę. Nawet nie starałem się wyobrazić sobie tego, co będą mówić o tym ludzie. Nie byłem tym w ogóle zainteresowany.
W tym momencie zacząłem się zastanawiać nad kolejnym wyrzeczeniem, które miało doprowadzić mnie coraz bliżej, w stronę Boga. W mojej głowie zrodził się plan wyjazdu. Rozstanie z kobieta, która była moją żoną zaledwie od kilku godzin było w zasadzie niczym wielkim, w porównaniu z tym, iż miałem porzucić najbliższą rodzinę i kochających mnie ludzi. Wtedy jeszcze bardziej pogrążyłem się w zadumie i rozterce. Podróż, w którą zamierzałem wyruszyć niosła ze sobą wiele niebezpieczeństw i byłem świadomy tego, że nie będzie to łatwa sprawa. Ale miałem także świadomość tego, że w rodzinnym domu będzie niemożliwym wcielenie w życie moich zamierzeń. Zdecydowałem się wieść żywot ascety, po zrozumieniu, ze jest to najpewniejsza, choć bolesna drogo do osiągnięcia zbawienia. W miejscu mojego zamieszkania byłbym w dalszym ciągu postrzegany przez pryzmat mojego pochodzenia i zamożności. Właśnie od tego chciałem uciec. Był to powód, dla którego byłem zmuszony opuścić rodzinną miejscowość, po wielu latach życia spędzonego tam.
Czekała mnie długa i trudna droga, więc zabrałem ze sobą tyle pieniędzy, ile byłem w stanie udźwignąć. Miały posłużyć nie mnie, a potrzebującym, których napotkam na swej drodze. Wędrówka nie był w żadnym stopniu przyjemna. Jednak przecież sam zdecydowałem się na jej podjęcie, miała przecież być moją drogą , prowadzącą poprzez ascezę ku zbawieniu. W czasie samotnego marszu miałem mnóstwo czasu na rozmyślanie nad istotą ascezy i sposobem jak najlepszego oddania się jej. Jako jeden z początkowych jej aktów potraktowałem rozdanie moich pieniędzy, co nie przyszło mi wcale tak łatwo, jak się spodziewałem. Rozterkę powodowały rozmyślania nad tym, iż po pozbyciu się środków materialnych znajdę się rzeczywiście o wiele bliżej boga, jednak z drugiej strony tęsknota za rodziną i porzuconym dostatnim życiem boleśnie o sobie przypominała. Byłem świadomy tego, że na dworze mojego ojca nikt nie rozpozna mnie w bezimiennym biedaku. Jednak wiedziałem, że w swoim wyborze muszę pozostać konsekwentny, aby mógł podobać się on Stwórcy.
Próbowałem zastanawiać się nad wielkością i nieobjętością Boga. Był to także rodzaj umartwienia, polegający na tym , iż uświadamiałem sobie , jak niewiele znaczę wobec jego potęgi, jak słabą i bezbronną istotą jestem dla niego. W trakcie wcielania w czyn mojego postanowienia o ascezie, postanowiłem umartwiając także swoje ciało. Sprzyjało temu moje nędzne odzienie, męcząca wędrówka i konieczność żebrania, by zdobyć choćby najlichsze pożywienie. Nocowałem na schodach kościoła, cierpiąc chłód i pragnienie, ale nie chciałem, by ktokolwiek przyszedł mi z pomocą, w ten sposób pracowałem na swoje zbawienie. Byłem oczywiście świadomy tego, że osłabiam swój organizm, jednak nie poprzestawałam na zadawaniu sobie cierpienia, żeby tym bardziej zasłużyć na nagrodę w niebie. Takie traktowanie mojego ciała doprowadziło mnie niestety do stanu całkowitego wyczerpania.
Wiem, że śmierć się do mnie zbliża, ale nie jestem temu w stanie zapobiec. Dlatego powstają te zapiski, żeby potomni, którzy zbliżyć się do Boga tak jak ja, mieli świadomość, jak wiele samozaparcia należy mieć w sobie, aby podołać temu zamierzeniu. Nie spotkamy się już tu - na ziemi. Pozostaje mi mieć nadzieję , że lektura mojego pamiętnika sprawi, iż zaczniesz zmieniać swoje postępowanie i pozwoli to nam się spotkać w niebie. Pozostaje mi tylko poprosić o modlitwę za moją duszę.