Budzę się o poranku. Czuję ciepło męża. Pierwsze promienie słoneczne delikatnie padają na ściany naszej sypialni. Z oddali dobiega płacz. To w sąsiedniej komnacie obudziło się nasze maleńkie piękne dziecko. Głaszcze jego płowe włosy i główkę. Gdy mnie widzi od razu jego twarz okrywa się uśmiechem. Siadam przy drewnianej kołysce i zaczynam rozmyślać o tym, jaki będzie mój syn za kilka lat. Całuję jego różowe czoło, a on łapie moje włosy. To może odpowiedź na moje pytania - będzie niezłym urwisem. W tej samej chwili czuję, jak ktoś szarpie moją szatę. To nasza kilkuletnia córka, która chce usiąść na moich kolanach. Uśmiecham się do niej. Czuje się dumna i szczęśliwa, gdy patrzę na nich. Słyszę delikatne pukanie. Mąż zauważył, że mnie nie ma i postanowił poznać przyczynę nieobecności. Czy mogę pragnąć czegoś więcej. Jestem naprawdę tak bardzo szczęśliwa.
Ten sen śnił mi się często, gdy byłam młoda. Wierzyłam wówczas, że tak będzie wyglądało moje życie. Dlatego tak chętnie wieczorem biegłam do łóżka, by śnić o tym, co mnie czeka.
Rano budzę się samotna, jest zimno. W pokoju obok nie ma dzieci. Płaczę z bezsilności. Nienawidzę tego powtarzającego się koszmaru przebudzeń! Nie chce już marzyć o tym, że mam rodzinę, której tak bardzo pragnę.
Tymczasem mój mąż tuż po ślubie opuścił mnie. Wybrał życie w towarzystwie żebraków, w brudzie i nędzy. Od tego dnia minęło już wiele czasu. Ciągle próbuje zrozumieć przyczyny jego decyzji, ale bezskutecznie. Nie umiem żyć normalnie, ale jednak udaję, że wszystko jest dobrze.
Z trudem, ale i z pokorą, znoszę spojrzenia mijanych osób, kryje się litość, czasami kpina. Uśmiecham się, odpowiadam na ukłony. Rozmawiam o pogodzie, rzeczach nieważnych. Unikam konfliktów, by nie mieć wrogów. Odwiedzam znajomych, milczę, jestem z boku tego wszystkiego. W czasie spacerów zbieram kwiaty, potem jednak wyrzucam je, po co mi one? Przyklejam uśmiech do twarzy.
Dopiero gdy jestem sama zdejmuje maskę szczęśliwej kobiety. Z bólem w sercu myślę o swoim życiu. Ze ściśniętym gardłem myślę o tym kim jestem. Samotna aktorka. To udawanie jest tak męczące, ale tylko ono pozwala nie poddać się do końca złości, smutkowi, żalowi i tęsknocie. Pozwala zamaskować skutecznie prawdę o mnie i moim życiu.
Na pierwszy rzut oka nie mogę narzekać. Zgodziłam się na swój los, nie mogłam bowiem sprzeciwić się decyzji męża. Próbowałam go odnaleźć, bezskutecznie. Straciłam nadzieję, że może któregoś dnia powróci i zaczniemy wspólne szczęśliwe życie raz jeszcze. Jego pobożność ostatecznie pozbawiła mnie nadziei na taką zmianę. Nie mogę stawać na jego drodze do wiecznego szczęścia.
Zazdroszczę innym. Gdy patrzę na ich radość bardzo często wewnętrznie cierpię. Nie chcę jednak żyć z nieczułym sercem, które nie dostrzega potrzeb innych. Na szczęście rany powoli goją się. Zostawiają jednak blizny.
Słyszę, że coś się dzieje, bicie dzwonów kościelnych? Kogo chwalą? Zapewne wieszczą śmierć jakiegoś męczennika. Wokół mojego domu stoi tłum ludzi. Ciągle dobiega odgłos bijących dzwonów. Zgromadzeni pochylają się nad leżącym przy schodach żebrakiem
Wszyscy mówią, że bicie dzwonów to na jego cześć. Widzę orszak papieża. Ludzie próbują wyciągnąć z ręki zmarłego jakąś kartkę, jednak nie udaje im się to. Kolejni mieszkańcy domu. Teraz moja kolej, Gdy pochylam się, kartka sama spada na moją dłoń. Czytam list....To był mój mąż, który przez lata żył pod schodami domu swojego ojca. W nędzy i upokorzeniu.
Chyba nigdy nie zrozumiem twojego postępowania, Aleksy.
Pozostaje bezsilna wobec potęgi Boga. Bądź błogosławiony mój mężu.