W 1817 roku, studenci Uniwersytetu Wileńskiego założyli jesienią Towarzystwo Filomatów. Należeli do niego moi koledzy: Tomasz Zan, Franciszek Malewski, Dominik Chodźko, Jan Czeczot, Adam Mickiewicz i ja. Na początku istnienia tego towarzystwa, spotykaliśmy się, aby podyskutować o naszej twórczości, porozmawiać o przeczytanych utworach. Rozmawialiśmy o naszej nieszczęśliwej ojczyźnie. Jednak najbardziej przypominam sobie, przyjaźń, która nas łączyła. Pomoc, jaka sobie udzielaliśmy. Ukończyłem studia w 1819 roku, razem z Adamem Mickiewiczem. Później nasze drogi rozeszły się. Wiem, że Adam udał się do Kowna. Miał tam przyjąć posadę nauczyciela, aby w ten sposób odpracować stypendium. Ja również wyjechałem, miałem pracować w innej szkole, jako nauczyciel. Od 1823 roku, rozpoczęły się śledztwa, które próbowały znaleźć, ludzi odpowiedzialnych za działalność patriotyczną. Sprawdzano, każde podejrzenie. W Warszawie gubernatorem był Mikołaj Nowosilcow, który pełnił funkcję pełnomocnika carskiego. Stał się, jednym z najbardziej znienawidzonych ludzi w kraju. Za jego czasów, zamykano szkoły, aresztowano studentów, gimnazjalistów i inteligencję polską. Wpadł na trop różnych towarzystw młodzieży. Uznał je za zalążki niebezpiecznych organizacji. Na Litwie, została również powołana specjalna komisja śledcza. Nowosilcow przybył do Wilna, aby nadzorować przesłuchania. Bardzo szybko powiązano wiadomości, o młodzieży litewskiej z młodzieżą Królestwa. Rozpoczęły się aresztowania. Podczas przesłuchań, które często wiązały się z torturami, zaborcy dowiedzieli się o Towarzystwie Filomatów. Zaczęły się aresztowania i surowe wyroki. Niektórych skazano na śmierć, później zmieniono je, na służbę wojskową dla cara. My, jako członkowie Towarzystwa Filomatów, dostaliśmy "łagodne wyroki". Mnie, z Adamem Mickiewiczem, osadzono w więzieniu - dawnym klasztorze bazylianów. Następnie mieliśmy wyjechać w głąb Rosji, prawdopodobnie bez możliwości powrotu do kraju. Wyjechałem.
Latem 1825 roku, udałem się do Odessy. Chciałem po krótkim pobycie w tym mieście, pojechać na Krym. Słyszałem o pięknych bezkresnych stepach, oraz wspaniałych krajobrazach. Potrzebowałem więcej spokoju, ponieważ informacje z ojczyzny napawały mnie złością, że nie mogę wrócić i walczyć. Tęsknota i niepokój, za najbliższymi wzmagała się coraz bardziej. Wynająłem powóz i ruszyłem na Krym. Na drugi dzień po przybyciu, postanowiłem wyruszyć na wycieczkę, obejrzeć Stepy akermańskie. Jadąc oglądałem okolice Akermanu, nad Dniestrem. Zachwycał mnie bezkresny step, gdzie jak okiem sięgnąć nie było nikogo. Jakież było moje zdziwienie, kiedy z daleka zobaczyłem jadące, jeden za drugim, dwa powozy. Odczułem lekki niepokój, jednak poprosiłem, abyśmy nie zbaczali z drogi. Za chwile miałem się przekonać, kto jest pasażerem tamtych powozów. Wozy, powoli zbliżały się do siebie. Drzwiczki uchyliły się i zobaczyłem wysiadające osoby. Jedna z nich wydała mi się znajoma. Nie wierzyłem własnym oczom, zobaczyłem Adama Mickiewicza! Wysiadłem szybko i podbiegłem do niego. On również mnie poznał, padliśmy sobie w objęcia. To prawdziwy cud, że spotkaliśmy się tak daleko od ojczyzny. Przedstawił swoich współtowarzyszy podróży. Byli nimi: generał Witt, Hieronim Sobański, wraz z żoną Karoliną, Henryk Rzewuski i botanik pan Boszniak. Postanowiliśmy, dalej jechać już razem. Podziwialiśmy zmierzch, jaki ogarniał step, kiedy wysiedliśmy i usiedliśmy na stepie, wydawało się, jakby było słychać szelest lecących nad nami żurawi, trzepotanie skrzydeł motyla. W pewnej chwili zapanowała taka cisza, że wzbudziła w nas, niezwykły nastrój wspomnień o Litwie. Każdy z nas miał w pamięci przyrodę litewską, lata dzieciństwa spędzone na zabawach. Adam Mickiewicz powiedział, że gdybyśmy wsłuchali się w ciszę, pewnie usłyszelibyśmy, jak wołają nasi bliscy z Litwy. Zapanowała cisza, choć wiedzieliśmy, że to tylko złudzenie, bardzo pragnęliśmy by było prawdziwe. Niestety cisza ogarniała nas ze wszystkich stron. Mickiewicz podniósł się i smutno powiedział "Jedźmy, nikt nie woła!". Powróciliśmy do Eupatorii, gdzie jak się okazało wszyscy mieliśmy nocleg. Po kolacji, Mickiewicz zapytał mnie, czy nie wybrałbym się z nim nad przepaść, w Czufut -Kale. Droga jest niebezpieczna, więc oprócz niego, nikt ze znajomych nie zdecydował się. Zgodziłem się bez wahania, ponieważ lubiłem góry i często po nich wędrowałem. Okazało się, że jechać można tylko konno. Za przewodnika mieliśmy, Mirzę. Upominał nas ciągle, abyśmy nie patrzyli w dół, tylko pozwolili prowadzić się, po wąskiej skalnej ścieżce, instynktowi konia, który lepiej zna drogę. Widok zapierał "dech w piersi". Ogromna przepaść, jak ukazywała się przed nami, było przytłaczającym widokiem. Pomimo przyzwyczajenia do górskich krajobrazów, naprawdę czułem lęk. Bałem się, że każde zachwianie równowagi strąci mnie, wraz z koniem w przepaść. Mirza, proponował, aby odmawiać pacierze. Adam Mickiewicz jechał przede mną. Często spoglądał w dół. Wyciągnął rękę, aby pokazać mi pewną szczelinę, krajobraz. Wystraszyłem się, że zaraz spadnie. Stanęliśmy na chwilę. Zapytałem, jak tak niezwykły widok, opowiemy naszym towarzyszom. Uśmiechnął się do mnie i stwierdził stanowczo, że to wszystko, co przeżyliśmy opisze. I rzeczywiście opisał nasze wyprawy: Bakczysaraj, stepy Kozłowa, oglądane ruiny zamku w Bałakławie, Ajudah, przeżytą burzę i odczucia, które towarzyszyły mu, w trakcie wędrówek, o których nie wiedziałem. "Sonety Krymskie", ukazały się w 1826 roku, w Moskwie. Ucieszyłem się, że zadedykował je, "Towarzyszom podróży krymskiej autor". Mam nadzieję, że miał na myśli również mnie.