W 1896 roku ukazało się pierwsze wydanie powieści historycznej autorstwa Henryka Sienkiewicza pt. "Quo vadis". Nikt, a zwłaszcza sam autor nie przypuszczał wtedy, jak wielką sławę zdobędzie to dzieło nie tyko w Polsce, ale i na całym świecie. W roku 2001 mogliśmy wreszcie zobaczyć polską ekranizację tej powieści.
Na ten moment czekało zapewne wielu Polaków, którzy chcieli zobaczyć polską filmową wersję wspaniałej powieści, która doczekała się już wcześniej ekranizacji za granicą. Zniecierpliwienie rosło, tym bardziej, że film postanowił przygotować wybitny polski reżyser - Jerzy Kawalerowicz, który do tego tematu przymierzał się od kilkudziesięciu lat. Nadejście nowego tysiąclecia okazało się czasem zbawiennym, zwłaszcza, że twórca miał już dokładnie opracowaną wizję całego obrazu. Zdjęcia rozpoczęły się na początku maja, a już we wrześniu, w watykańskiej Auli Pawła VI Papież Jan Paweł II miał możliwość obejrzeć gotowe dzieło.
Zdjęcia powstawały w Polsce, Tunezji, Francji i oczywiście w Rzymie. Połączone w całość dały nam obraz starożytnego Rzymu, którego świetność pamiętają mury Colosseum.
Reżyserowi udało się skompletować doborową obsadę. W filmie możemy więc zobaczyć Bogusława Lindę (Petroniusz), Franciszka Pieczkę (Św. Piotr), Michała Bajora (Neron), Agnieszkę Wagner (Poppea), Jerzego Trelę (Chilon). Oprócz nich możemy zobaczyć w tym filmie postaci mniej znane, a także debiutantów, do których należą przede wszystkim grająca główną rolę kobiecą Magdalena Mielcarz oraz Rafał Kubacki, który wcielił się w Ursusa, troszczącego się o bezpieczeństwo Ligii. To właśnie debiutanci zostali wystawieni na największą krytykę, ale moim zdaniem wszyscy doskonale sprawdzili się w swoich rolach i grali naprawdę przekonująco.
Mnie zdecydowanie najbardziej zaskoczył Bogusław Linda, którego wszyscy znamy z ról twardych facetów, latających po mieście z karabinem i wypowiadających się - delikatnie rzecz ujmując - kolokwialną polszczyzną. Przyjmując rolę Petroniusza pokazał nam, że jest naprawdę świetnym aktorem. Sam zresztą cieszył się z możliwości grania w tej produkcji, ponieważ wreszcie przestał, jak sam mówi "biegać z kałasznikowem po brudnych ulicach". Moim zdaniem jego gra usunęła na plan dalszy pozostałych aktorów, a rola Petroniusza pozwala ujrzeć Lindę, jakiego wcześniej nie znaliśmy.
Ale klimat starożytnego Rzymu pozwalali nam poczuć nie tylko aktorzy, ale również charakteryzatorzy i scenografowie. Dzięki ich pracy mogliśmy oglądać wspaniałe rzymskie pałace, obserwować uczty w komnatach Nerona. Uważam, że przygotowali się oni wspaniale, jednak nie udało im się uciec od pewnych niedociągnięć. Jednym z nich jest scena w Colosseum, na igrzyskach, kiedy chrześcijanie zjadani są przez lwy. Sceny te przerażają, budzą pewną grozę, ale nie da się nie zauważyć, iż ginące postaci to nic innego jak zwykłe kukły. Kolejnym takim elementem był pożar Rzymu, w niektórych momentach widać było, że nie płonie miasto, ale papierowa scenografia. Momentami dało się zauważyć, że rolę pięknego, bogatego miasta grają dekoracje zrobione z drewna i papieru. Na szczęście były to krótkie chwile i nie rzutują one negatywnie na prace całego zespołu. Dekoracje były zrobione profesjonalnie i można było poczuć się jak w rzymskich pałacach.
Od samego początku reżyser nie krył, że film ma być produkcją "antyhollywoodzką". Nie szczędzono więc wysiłków i finansów, by wszystko wyszło jak najlepiej. Film ma bardzo wiele zalet, są to między innymi doskonała obsada aktorska, wspaniała charakteryzacja i kostiumy, świetnie przygotowane dekoracje. Zalet tej ekranizacji jest oczywiście znacznie więcej, ale wydaje mi się, że nie trzeba ich wszystkich wymieniać.
Jedna rzecz w tym filmie raziła mnie bardzo. Książka opowiada o zmaganiach chrześcijan z ich wrogami w pierwszych latach po Chrystusie. Tutaj wątek chrześcijański został zepchnięty na plan dalszy na rzecz wątku miłosnego. W powieści Sienkiewicza to problemy chrześcijan stanowiły temat przewodni, który był niejako wzbogacony przez inne wydarzenia. Reżyser postanowił pokazać to zupełnie inaczej. Nie przekonała mnie także walka chrześcijan z lwami i zabicie tura przez Ursusa. Wszystko to było dla mnie zbyt statyczne, brakowało w tych scenach emocji, napięcia, wyrazistości. Było to tak słabe, że widzowie zapewne nawet nie poczuli odrobiny tego, co przekazywał w swojej książce Sienkiewicz. Kiedy patrzyłam na scenę walki Ursusa z turem, doszłam do wniosku, że olbrzyma mógłby spokojnie zastąpić Winicjusz, gdyż Toro, byczek grający przeciwnika Ursusa, był tak łagodny, że bardziej prawdopodobne jest to, iż położyłby się spać, niż kogoś skrzywdził.
Film obejrzałam ze swoja klasą w grudniu 2001 roku. Wizja obejrzenia ekranizacji powieści Sienkiewicza napawała mnie początkowo przerażeniem. Okazało się jednak, że pieniądze, które zainwestowano w te produkcję nie poszły na marne. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że jest to chyba najwybitniejsza polska produkcja filmowa. Jej producentom i wykonawcom udało się stworzyć coś, co na zawsze zmieni wyobrażenia Polaków na temat bohaterów sienkiewiczowskich, starożytnego Rzymu. Uważam, że niezwykle rzadko zdarza się tak udana polska produkcja, dlatego powinniśmy się cieszyć, że Jerzy Kawalerowicz postanowił przenieść dzieło Sienkiewicza na ekran filmowy. Wprawdzie nie jest ona wolna od błędów, ale uważam, że film zasługuje zdecydowanie bardziej na słowa uznania, niż krytyki.